Reklama

Kalinkowski: Miałem od razu dać jakość, a na początku szkodziłem zespołowi

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

02 kwietnia 2021, 20:05 • 16 min czytania 1 komentarz

Bartłomiej Kalinkowski w ostatnim czasie głównie notował zjazdy w swojej karierze. Gdy wreszcie dobił się do Ekstraklasy z ŁKS-em, to już po pierwszej rundzie zjechał do drugoligowego wówczas Górnika Łęczna. Tam zaczął fatalnie, bo od dwóch samobójów i dwóch czerwonych kartek. Awans wywalczono mimo jego gry, a nie dzięki niej. W I lidze jednak były pomocnik Legii Warszawa krok po kroku odbudowywał swoją pozycję w zespole i dziś jest ważną postacią obecnego wicelidera. Rozmawiamy na wiele tematów. Czy Górnik Łęczna może czy musi awansować? Jak poradził sobie po tragicznym wejściu do drużyny i który moment był najtrudniejszy? Dlaczego ŁKS zdobywał tak mało punktów w Ekstraklasie i czy dało się uniknąć spadku? Komu w Katowicach przepowiadał duży transfer? Czy mógł wycisnąć więcej z pobytu w Legii? Zapraszamy.  

Kalinkowski: Miałem od razu dać jakość, a na początku szkodziłem zespołowi
Meczem z Chrobrym Głogów pokazaliście, że jednak nadal poważnie myślicie o Ekstraklasie. Jeśli były jakieś iskry po dwóch porażkach, to pożaru uniknęliście.

Nie no, ani przez moment nie mówiliśmy, że zrezygnowaliśmy z walki o awans. Tak to już jest w trakcie sezonu, są też gorsze okresy. Bardzo dobrze weszliśmy w rundę, zaczęliśmy od trzech zwycięstw. Potem przyszło dość pechowe 0:1 z Koroną Kielce. Zmarnowaliśmy w tym meczu rzut karny. Mogliśmy do przerwy prowadzić i byłoby inaczej. Z Radomiakiem rzeczywiście byliśmy słabsi, zasłużenie przegraliśmy, ale nie z byle kim, tylko z innym pretendentem do Ekstraklasy. Spotkanie z Chrobrym było bardzo ważne pod wieloma względami. Chcieliśmy odbudować „twierdzę Łęczna” i to się udało. Chcieliśmy także uniknąć nerwów i serii porażek. Na szczęście cała drużyna zareagowała pozytywnie. Przez godzinę grało się ciężko, ale jak już wpadło po raz pierwszy, to zagraliśmy typowo w naszym stylu: do bólu konsekwentnie z tyłu i skutecznie z przodu.

Czuć było przed meczem pewną nerwowość? Choćby liczba zmian w wyjściowym składzie pokazuje, że trener Kamil Kiereś wykonał zdecydowane ruchy.

Myślę, że nerwowości jeszcze nie było. Wszyscy w Górniku zdajemy sobie sprawę, że zajmowanie drugiego miejsca na tym etapie rozgrywek nie było do przewidzenia na starcie sezonu. Ty też pewnie nie widziałbyś nas aż tak wysoko. Wiemy jednak, dlaczego jesteśmy wiceliderem, wykonaliśmy kawał świetnej roboty i każdemu zależy, żeby ta robota nie poszła teraz na marne. Do końca jednak bardzo daleko i musimy być przygotowani, że pewnie jeszcze przyjdą chwile słabości, z którymi trzeba będzie się zmierzyć. W sumie dotyczy to wszystkich. Runda wiosenna rządzi się swoimi prawami, a I liga jako całość to już w ogóle. Każdy faworyt traci punkty. Może zimny prysznic po trzech z rzędu zwycięstwach nam się przyda i pozwoli lepiej rozegrać drugą część tej rundy.

Sugerujesz, że nadal jesteście drużyną, która w kontekście awansu bardziej może niż musi? Michał Mak przychodząc tu zimą stwierdził wprost, że jego celem jest awans, choć niekoniecznie trzeba to powtarzać na co dzień.

Bardzo się cieszę, że takie jest nastawienie Michała i całego klubu. Kogo od nas byś nie zapytał, powiedziałby tak samo. W piłkę gra się dla zwycięstw, a nie po to, żeby raz przegrać, a raz zremisować. Mamy w szatni ambitną grupę ludzi. Bardzo zależy mi na awansie, ale nie ma się co napinać na zapas. Ta liga naprawdę jest niesamowicie wyrównana, choć brzmi to jak banał. Nie możemy teraz myśleć o sobie jako wiceliderze, który przystąpi do meczu z Zagłębiem Sosnowiec z nastawieniem, że musimy go wygrać, bo jesteśmy od niego o tyle i tyle lepsi. Jeśli zawsze będziemy walczyć na noże do ostatniej minuty, to na finiszu z czystym sumieniem będziemy mogli spojrzeć w tabelę, bez względu na efekt. Jesteśmy w takim miejscu, że głupio byłoby o awans nie powalczyć, ale ani między nami, ani na zewnątrz nie ma presji pętającej nogi.

Czujesz, że masz coś do udowodnienia w Ekstraklasie?

Wierzę, że najdłuższy rozdział dopiero w niej napiszę. Byłem w Ekstraklasie dwa razy i nie były to piękne historie. W Legii zaliczyłem trzy występy, a w ŁKS-ie również nie pograłem tyle, ile bym chciał. Chcę znów wejść na ten poziom, bo uważam, że mam takie możliwości. Jeśli na to zasłużę dobrą postawą w Górniku Łeczna, chciałbym już zostać na dłużej na najwyższym szczeblu.

Reklama
Domyślam się, że odejście z ŁKS-u w połowie sezonu po awansie było dla ciebie dużym rozczarowaniem. Nie pamiętam, żebyś się wtedy wyróżniał, ale nawet patrząc na nasze noty z tamtej rundy, byli słabsi od ciebie. Nie zaliczyłeś jakiegoś tragicznego czy kompromitującego występu.

Bardzo dziękuję za taką ocenę (śmiech). Nie będę się porównywał z innymi i tego komentował, mogę mówić jedynie o swoich odczuciach. Byłem mocno zawiedziony, że tak się to potoczyło. O sposobie, w jaki się potoczyło wolę nie mówić, nie chcę więcej o tym myśleć. Najbardziej rozczarowany byłem tak szybkim zjazdem. Wchodząc z ŁKS-em do Ekstraklasy czułem, że robimy coś naprawdę super, że jest tam drużyna, że jest wszystko, by stworzyć coś fajnego w elicie. Fajnego, czyli drużynę, która nie tylko będzie punktowała, ale jednocześnie prezentowała futbol dający kibicom wiele radości. Niestety, odbiliśmy się od Ekstraklasy. Brakowało nam doświadczenia w trudnych momentach. Początek nie zapowiadał ich nadejścia, natomiast później nie wytrzymaliśmy presji, którą sami sobie narzuciliśmy swoim stylem gry. W pierwszych kolejkach potrafiliśmy postawić się najlepszym i rozbudziliśmy apetyty.

Zgubił was zbytni entuzjazm? Był bardzo widoczny na starcie. Chcieliście grać to samo co wcześniej i pierwsze 2-3 mecze dawały nadzieję, że będzie to możliwe, więc chyba tym trudniej było później coś zmienić.

Nie wiem, czy akurat entuzjazm nas zgubił. Uważam, że jest on bardzo potrzebny do grania w piłkę, zwłaszcza przy stylu, który preferowaliśmy. Graliśmy fajnie, mieliśmy ten system obcykany i generalnie dobrze to wyglądało. W tych kluczowych momentach ciągle jednak czegoś brakowało. Nieraz rywalowi wystarczyła jedna sytuacja, jeden strzał i wpadało, a myśmy nie mogli się przebić przez jego defensywę, mimo wielu strzałów. Wtedy pojawia się coś najgorszego, czyli rozczarowanie i zawód. Być może z czasem było to już nawet zwątpienie i strach przed kolejną porażką. Straciliśmy pewność siebie z I ligi i początku sezonu po awansie, gdy czuliśmy, że możemy się postawić każdemu. Trudno tego uniknąć, skoro przegrywasz osiem kolejnych meczów, a najczęściej nie miałeś poczucia, że grałeś gorzej niż przeciwnik.

Był moment, w którym zacząłeś się zastanawiać, czy w ogóle pasujecie do tego towarzystwa?

Ciągle będę się odnosił do pierwszych kolejek. Prezentowaliśmy się w nich bardzo dobrze. Mierzyliśmy się z niemal samą czołówką i w żadnym przypadku nie czuliśmy, że od kogoś odstajemy – nawet od Lecha czy Legii. Wyniki jednak szybko przestały się zgadzać. Dopiero co wygrywaliśmy wszystko jak leci w I lidze, a tu nagle przez dwa miesiące nie potrafimy zdobyć punktu.

Potem jednak na chwilę się odbiliście: trzy mecze, siedem punktów. Mogło się wydawać, że wyciągnęliście wnioski i najgorsze za wami.

Też wtedy myślałem, że już frycowe zapłaciliśmy. Może właśnie za bardzo zatraciliśmy swój styl, za mocno próbowaliśmy coś zmienić, w większym stopniu skupiając się na defensywie. Staraliśmy się grać pragmatyczniej, ale uleciał z nas entuzjazm, o którym wcześniej mówiliśmy. Potem mniej już było ŁKS-u z lata, który naparzał po 20 strzałów w meczu, przeważał w posiadaniu piłki i parł do przodu. To nie było nasze DNA. To, co udało się wcześniej stworzyć, coraz bardziej odchodziło w niepamięć. Gdybyśmy po tej poprawie wyników stwierdzili, że ogień ugaszony, że bogatsi o pewne doświadczenia wracamy z naszym entuzjazmem i większą pewnością siebie, to może końcówka rundy potoczyłaby się inaczej.

Generalnie masz poczucie, że tego spadku dało się uniknąć czy jednak przy zbyt wielu sprawach pojawiało się jakieś „ale”?

Mogę się wypowiadać o pierwszej rundzie, kiedy stanowiłem część zespołu. Uważam, że spadek był do uniknięcia. Mogliśmy przez tych dwadzieścia kolejek zdobyć znacznie więcej punktów. Jak mówiłem, zabrakło trochę doświadczenia, zwłaszcza w defensywie. Za mało mieliśmy ludzi, którzy są już otrzaskani z tym poziomem, którzy wiedzą, kiedy jednak lepiej wybić piłkę i nie bawić się w piękne granie, tylko uprościć ją po „polsku”. Piłkarsko mieliśmy potencjał, żeby dać radę w Ekstraklasie, jestem o tym przekonany.

Reklama
Nie robi się tak po ludzku przykro zawodnikowi, który widzi, że w naszej lidze często lepiej idzie tym grającym prosto i mało wyrafinowanie, a ci chcący czegoś więcej mają pod górkę?

Wolę czyste granie w piłkę niż walkę w powietrzu czy tylko wybijanie byle dalej, dlatego tak – chciałbym, żeby u nas wyglądało to tak, jak w Hiszpanii czy przynajmniej Holandii. Tam kultura gry znajduje się na bardzo wysokim poziomie. Piłka w pierwszej kolejności ma sprawiać radość zawodnikom. Może niektórzy traktują ją głównie jako zawód, mają przyziemne podejście, ale dla mnie futbol zawsze był czymś więcej niż sposobem na zarabianie pieniędzy. Liczyła się radość z grania i liczę, że nigdy nie zatracę tego uczucia. Z drugiej strony, nie ma sensu obrażać się na rzeczywistość. W piłce seniorskiej najważniejszy jest wynik. On decyduje o tym, że więcej zarabiasz i pniesz się w górę. Świata nie zmienimy. Na pewno jednak nie obraziłbym się, gdybyśmy zaczęli w Polsce trochę więcej myśleć o aspektach typowo piłkarskich.

Piłka sprawiała ci radość podczas pierwszego półrocza w Górniku Łęczna? W twoim debiucie przegraliście 0:5. Następna kolejka – strzelasz samobója, przegrywacie z Widzewem. Kolejny tydzień – po godzinie gry dostajesz czerwoną kartkę w Katowicach, znów przegrywacie. Czwarte spotkanie – drugi samobój i następna porażka. Do tego na koniec rundy ponownie wyleciałeś po dwóch żółtych kartkach. Gdybyśmy mieli sporządzić ranking najgorszych wejść do nowej drużyny, mógłbyś walczyć o pierwsze miejsce.

Zająłbym je bezapelacyjnie! Co do pytania – nie, piłka w tym czasie nie sprawiała mi przyjemności. Nie będę ściemniał. To był chyba dla mnie najcięższy okres. Futbol to naprawdę całe moje życie, wszystko mu podporządkowałem, a później dzieją się takie rzeczy… Mam też na myśli ostatnią rundę w Ekstraklasie, mówimy o ciągu nieprzyjemnych zdarzeń. Najpierw odejście z ŁKS-u w trakcie sezonu i potem spadek, zejście do II ligi, drobna kontuzja na starcie, a później seria tak dużych błędów. Czułem się z tym źle. Przychodzisz do drugoligowego zespołu z Ekstraklasy, oczekiwania są konkretne, a ty nie tylko nie pomagasz, ale wręcz tydzień po tygodniu przeszkadzasz.

Pewnie nasłuchałeś się komentarzy, że II liga brutalnie cię weryfikuje.

Akurat z komentarzami nauczyłem się żyć. Wśród komentujących raczej nigdy nie miałem dobrej prasy (śmiech). To był jednak bardzo trudny czas pod względem mentalnym i jednocześnie niezwykle cenne doświadczenie. Nie powinienem wtedy patrzeć wstecz i rozpamiętywać, a nie do końca tak robiłem, nie byłem z tym wszystkim pogodzony. Miałem sporego pecha i jednocześnie doskwierała mi myśl, że nie do końca jestem w miejscu, w którym powinienem być. Chwilami głową byłem jeszcze gdzie indziej.

Tym bardziej doceniam to, co Górnik Łęczna dla mnie zrobił. Szacunek dla chłopaków, że udźwignęli presję, wywalczyli awans i dzięki temu możemy dziś rozmawiać o szansach na Ekstraklasę. To w największym stopniu ich zasługa. Nikt w klubie nie odwrócił się ode mnie w najgorszych momentach, choć pewnie niektórzy zastanawiali się, co się dzieje i pojawiały się u nich wątpliwości. Zawsze jednak czułem wsparcie ze strony trenera, prezesa czy dyrektora sportowego. Dzięki temu z czasem wróciłem na swój normalny poziom i w najbliższej przyszłości chcę się odpłacić za zaufanie. Na razie dałem wreszcie szefom klubu trochę oddechu w kontekście czego, czy pomylili się przy moim transferze.

Czyli jednak nie od razu przetrawiłeś fakt, że prosto z Ekstraklasy zszedłeś dwa poziomy niżej.

Oczywiście, że nie. Wcześniej nieskutecznie biłem się o awans w Katowicach, miałem już swoje lata. W końcu trafiłem do ŁKS-u, w którym wszystko dobrze funkcjonowało, zaczęliśmy się napędzać i wreszcie człowiek dobił się do tej Ekstraklasy. Pojawiła się nadzieja, że zostanę w niej na dłużej, że teraz już wszystko się ułoży. A tu mija pół roku i dostajesz obuchem w łeb. Dzieją się rzeczy, na które kompletnie nie byłeś przygotowany.

Schodzisz dwa piętra niżej, mówisz sobie „dobra, zasuwamy, pracujemy”, a tu od początku rozczarowanie za rozczarowaniem. Znów nie mogłeś być na to przygotowany. Negatywne uczucia się kumulowały. Nieraz zadawałem sobie pytanie, czy gdybym to czy tamto zrobił lepiej, to zostałbym w ŁKS-ie. Najwidoczniej nie do końca poradziłem sobie z tą sytuacją, skoro potem działy się takie rzeczy na boiskach II ligi.  Wściekałem się sam na siebie. Było mi głupio przed ludźmi z Łęcznej, którzy myśleli, że biorą kogoś, kto od razu zacznie robić różnicę. I robił, ale nie w tę stronę. Świadomość tego dodatkowo frustrowała. Nie umiem mieć wszystkiego gdzieś. Zawsze doceniam, gdy ktoś mi zaufa i chciałbym się odpłacać najlepiej jak umiem. Tutaj na początku tego nie robiłem.

Zapewne kulminacją frustracji był samobójczy gol ze Stalą Stalowa Wola. Czwarte z rzędu przykre zdarzenie i pewnie niejeden kibic zastanawiał się wówczas, czy wcześniej czegoś nie obstawiłeś.

Nigdy wcześniej nie strzeliłem ładniejszego gola, nawet do właściwej bramki. Z lewej nogi, z półwoleja w okienko – nie przypominam sobie czegoś podobnego w moim wykonaniu (śmiech). Próbowałem wybić piłkę, a ona odbiła mi się tak, że nasz bramkarz nie mógł nic zrobić. Byłem w szoku, nie wiedziałem, co się dzieje. Dramat. Ta druga żółta kartka na zakończenie sezonu ze Skrą Częstochowa też pokazała, że głowa nie funkcjonowała mi jak należy. Najgłupsze wykluczenie w życiu.

Co tam zrobiłeś?

Nie zgodziłem się z decyzją arbitra i odkopałem piłkę. Sędzia pokazał drugą żółtą kartkę i powędrowałem pod prysznic.

Górnik Łęczna zdołał jednak awansować. Nie bałeś się, że w związku z tym zostaniesz pogoniony z klubu?

Musiałem brać pod uwagę każdą ewentualność, również taką. Odczuwałem dużo wsparcia, ale byłem przygotowany na wszystko. To jak w normalnej firmie: jeżeli jakiś pracownik notorycznie zawala pracę, to w końcu nikt nie będzie za niego ręczył. Na szczęście nie zostałem skreślony i dostałem drugą szansę. I to nie tylko w tym sensie, że nie odszedłem, ale naprawdę czułem, że ciągle tu we mnie wierzą. Dzięki temu wróciłem do równowagi.

Można powiedzieć, że skończyło się czyśćcem na początku tego sezonu. W pierwszych dziewięciu kolejkach ani razu nie zagrałeś w wyjściowym składzie.

Nigdy nie miałem problemu, gdy trener sadzał mnie na ławce. Powiem szczerze: gdybym był na jego miejscu, również bym siebie nie wystawiał po tym, co działo się w II lidze. Wiązano ze mną spore nadzieje, ale po takiej rundzie startowałem z pozycji zawodnika nr 15-18 w kadrze. Wiedziałem, że o swoją pozycję będę musiał powalczyć i rozumiałem to. W swojej przygodzie z piłką miałem już wiele takich sytuacji. Jeszcze ciężej pracowałem, dawałem z siebie jeszcze więcej i tym razem też się podniosłem.

Kamil Kiereś trochę zmienił ci boiskowe zadania, teraz często grasz jako ofensywny pomocnik. W grafice meczu z GKS-em Jastrzębiem jesteś wręcz oznaczony jako napastnik.

Aż tak wysoko jeszcze nie grałem, ale faktycznie, w pewnym momencie trener przesunął mnie na „dziesiątkę”. Fajnie punktowaliśmy i fajnie graliśmy, więc myślałem, że już tak zostanie. Tę rundę zacząłem jednak w standardowej roli i dopiero teraz, po dwóch porażkach, na Chrobrego znów wyszedłem jako ofensywny pomocnik. Dobrze się czuję na tej pozycji. Zawsze uważałem, że mam więcej atutów ofensywnych niż defensywnych. Mogę w większym stopniu upłynniać grę naszej drużyny. Lubię takie granie do przodu, choć w I lidze zawsze moim problemem było mało goli i asyst. Jeśli zostanę na dłużej w roli „dychy”, wkrótce powinienem te liczby poprawić.

Sprawiasz wrażenie dość wrażliwego człowieka, który wiele rzeczy trzyma w sobie. Uważasz, że odporność psychiczna jest twoją mocną stroną czy właśnie tutaj widzisz rezerwy?

W Katowicach nauczyłem się żyć z nieprzychylnymi komentarzami otoczenia, a dokładniej – po prostu ich nie czytać. Dzięki temu jestem spokojniejszy. Ocenę mają mi wystawiać trener i klub, w którym jestem zatrudniony. Jeśli chodzi o sytuacje boiskowe, jest trochę inaczej i tutaj czasem siedzą mi one w głowie. Nikt nie lubi przegrywać. Chciałbym zawsze wygrywać, grać dobrze i cieszyć się piłką, co siłą rzeczy nie jest możliwe. Porażki raczej przeżywam w środku. Dzień lub dwa po meczu analizuję go pod kątem swoim i całej drużyny. Wyciągam wnioski i staram się temat jak najszybciej zamknąć, żeby patrzeć do przodu. Uważam, że mimo wszystko mentalność to mój atut. Kilka razy noga mocniej mi się powinęła, ale za każdym razem jakoś wychodziłem na prostą. Prawdziwą porażką byłoby poddanie się i niewalczenie do końca.

Mówiąc o wcześniejszych niepowodzeniach, na pewno wracasz pamięcią do tego koszmarnego dla GKS-u Katowice meczu z MKS-em Kluczbork, który w niezrozumiały sposób przegraliście 2:3.

Fatalna historia. Do dziś jest mi wstyd, że wtedy zawiedliśmy. Nie sprowadzałbym jednak tamtej rundy do tego jednego meczu, zawaliliśmy całą wiosnę. Bardzo mnie to boli, bo czułem, że powinniśmy wywalczyć awans, byłem na niego mocno nastawiony. Długo zastanawiałem się, co poszło nie tak i wciąż nie znajduję wyczerpującej odpowiedzi.

W tamtej GieKSie grał Kamil Jóźwiak. Przepowiadałeś mu, że za kilka lat będziesz go oglądał w reprezentacji?

Kamilowi nie musiałem tego mówić i myślę, że on też zdawał sobie z tego sprawę. Kiedy do nas przyszedł na wypożyczenie, od razu było widać, że może zajść naprawdę daleko. Po powrocie do Lecha szybko wskoczył do składu i dalej poszło. Mówiłem natomiast takie rzeczy Alanowi Czerwińskiemu – może nie o reprezentacji, ale przewidywałem, że wkrótce trafi do jednego z topowych polskich klubów. Miał odpowiednie umiejętności, charakter i etykę pracy. To była kwestia czasu.

Ty też byłeś w topowym polskim klubie, bo do seniorskiej piłki wchodziłeś w Legii. Mogłeś w niej więcej wycisnąć, wyraźniej zaznaczyć swoją obecność?

Tego akurat staram się mocniej nie analizować i nie rozpamiętywać.

Ale sam widzisz, że dziś wystarczy jeden świetny występ jako nastolatek i kariera potrafi niesamowicie przyspieszyć. Ty trzy szanse w Ekstraklasie od Henninga Berga otrzymałeś.

Dostałem mega szansę i za to jestem bardzo wdzięczny. Wchodziłem do naprawdę mocnej drużyny, która grała dobrze nie tylko na krajowym podwórku, ale także w europejskich pucharach. Wiele się nauczyłem, to był mój krok milowy jeśli chodzi o wejście w piłkę seniorską. Zostałem rzucony na głęboką wodę i niesamowicie dużo z tego wyciągnąłem – zarówno indywidualnie, jak i w kontekście współpracy z zespołem. Sztab Berga wykonywał kapitalną robotę, również w temacie indywidualnej pracy z zawodnikami. Czy mogłem wycisnąć więcej? Pewnie, że mogłem, natomiast wiem, jaka była moja rola. Miałem być na treningu i stanowić część rotacji. Cieszę się, że udało mi się w Legii zadebiutować. W pewnym momencie zacząłem liczyć na więcej minut, wyszło inaczej, ale nie zamierzam przekonywać, że trener Berg popełnił błąd. A bez pracy wykonanej przy Łazienkowskiej pewnie nie grałbym dziś na tym poziomie.

Jak długo czułeś, że oczekiwania względem ciebie formułowane są w odniesieniu do tego, że grałeś w Legii?

Heh, gdzieniegdzie dostawałem pod swoim adresem różne dogryzające hasełka związane z Legią. Czasami na swój sposób nawet były miłe. W Katowicach słyszałem, żebym wracał do tej swojej Warszawy. Nie miałbym nic przeciwko temu, więc nie wiem, czy to miało mnie obrazić, czy zasugerować, że już jestem na to gotowy (śmiech). Zawsze wyjście z Legii ma swoją wymowę. Mówiło się o jednej z najlepszych akademii w Polsce i meczach w pierwszej drużynie, ale dziś raczej ludzie o tym zapomnieli. Bardziej jestem już kojarzony ze względu na kluby, w których więcej pograłem w dorosłej piłce.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Komentarze

1 komentarz

Loading...