Reklama

Liverpool gra dzisiaj o wszystko

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

10 marca 2021, 12:39 • 7 min czytania 4 komentarze

Przed ostatnim meczem Liverpoolu z RB Lipsk, pisaliśmy, że to jeden z najtrudniejszych tygodni w życiu Jurgena Kloppa. Wyzwania czekały na Niemca zarówno na płaszczyźnie prywatnej, jak i zawodowej. Od tamtej pory minął blisko miesiąc i wiemy, że pod względem boiskowym właściwie nic nie wygląda lepiej. 

Liverpool gra dzisiaj o wszystko

Odpadnięcie w 1/8 Ligi Mistrzów byłoby małą apokalipsą. Odpadnięcie w 1/8 Ligi Mistrzów, koniec sezonu w Premier League na miejscu co najwyżej piątym i totalne rozwalenie szatni, byłoby prawdziwym dramatem.

Liverpool musi być jednak na taką ewentualność gotowy. Gra tak słabo, że dwubramkowa zaliczka wypracowana jakoś w pierwszym spotkaniu, nie daje żadnej gwarancji. To mimo wszystko zadziwiające, jak bardzo funkcjonowanie jednej, topowej drużyny, może załamać się na przełomie sezonów.

The Reds cierpią. W serii dziesięciu meczów częściej przegrywali, niż wygrywali. Co więcej, przerżnęli wszystkie ostatnie sześć domowych meczów. Jurgen Klopp w swoich pierwszych 100 spotkaniach na Anfield schodził na tarczy czterokrotnie. Teraz, w ciągu zaledwie półtora miesiąca, jego klub dostał w czapkę sześć razy.

Nie da się tego wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób, tym bardziej, że Liverpool nie mierzył się z ekipami rodem z Kosmicznego Meczu, a w dużej mierze z drużynami, które walczą o utrzymanie!

Reklama
  • 0:1 – Burnley
  • 0:1 – Brighton
  • 1:4 – Manchester City
  • 0:2 – Everton
  • 0:1 – Chelsea
  • 0:1 – Fulham

Jasne, The Citizens i The Blues ciężko jest teraz się przeciwstawić, ale co może usprawiedliwić fakt, że The Reds strzelili w tych meczach tylko jedną bramkę? Co może usprawiedliwić fakt, że stracili ich 10?

Ano nic. Winę za to ponoszą zarówno zawodnicy, jak i sam trener. Jurgen Klopp za nic w świecie nie chce odejść od przekonań, które zagwarantowały Liverpoolowi ich pierwszy tytuł w historii Premier League. Zawodnicy zaś stali się nieodpowiedzialni, jak nigdy wcześniej.

Nic więc dziwnego, że dzisiaj kibice The Reds nieco odetchnęli. Mecz z RB Lipsk będzie rozgrywany w domu, a nie w domu. Tym razem może być to okoliczność sprzyjająca. Na Anfield The Reds po prostu nie potrafią ostatnio grać.

Kryzys wiary

Mimo, że Liverpool konsekwentnie przegrywa domowe mecze, to żaden nie podkreśla ich kryzysu aż tak mocno jak to, co wydarzyło się przeciwko Fulham. Liverpool po prostu nie żył. Liverpool, który kochał atakować, nie znosił pasywności, czołgał się pod pole karne The Cottagers. Mistrz Anglii w pełnie przegrał z beniaminkiem. I to nie z Leeds United, ale osiemnastym Fulham.

W porównaniu do poprzedniego spotkania, w którym The Reds ulegli Chelsea, Klopp dokonał aż siedmiu zmian. Na dobre wyszła Liverpoolowi jedna i to tylko wtedy, gdy zaprzemy się, że będziemy chwalić Diogo Jotę, za to, że po prostu dawał z wątroby więcej, niż jego koledzy. Poza tym? Pasmo nieporozumień.

Neco Williams miał wielkie problemy z odnalezieniem rytmu gry – nic dziwnego, Walijczyk ostatni raz w Premier League wystąpił trzy miesiące temu.

Reklama

Rhys Williams i Nat Phillips nie stanowili zapory nie do przejścia, dla takich graczy jak Josh Maja, czy Ademola Lookman – nic dziwnego. Jeden jest wciąż bardzo niedoświadczonym zawodnikiem, drugiego odpalił drugoligowy Vfb Stuttgart.

LIVERPOOL PRZEGRA Z RB LIPSK? KURS: 2,54 W EWINNER!

James Milner nie doskakiwał do rywala z taką intensywnością, jak trzy lata temu – nic dziwnego. Anglik ma 35 lat i nie daje powodów ku temu, by sądzić, że jest drugim Pepe lub Ibrahimoviciem. Z sezonu na sezon gra po prostu słabiej, staje się coraz mniej użyteczny. 17 kilometrów, które potrafi przebiec Tomas Soucek, to dla niego maraton.

Naby Keita. To tyle. Nic nie trzeba dodawać. Gwinejczyk na papierze wyglądał na transfer idealny, eksperci od Bundesligi chwalili za ten ruch przede wszystkim Liverpool. Skończyło się na tragedii, bo trzeba się bardzo postarać, żeby znaleźć choćby dwa świetne mecze w jego wykonaniu.

Shaqiri też nie strzelał przewrotką jak na Euro 2016 – nic dziwnego. Szwajcar właściwie od początku przygody na Anfield jest zmiennikiem użytecznym, ale raczej w pucharowych starciach. Udział w akcji bramkowej w tym sezonie Premier League miał dwa razy. Dwa razy w meczach z West Hamem United.

Siedmiu zmienników, którzy w poprzednim sezonie wprost zabijaliby się o to, żeby zaimponować Kloppowi. Byłaby to dla nich być może jedyna szansa na to, żeby złamać żelazna jedenastkę Liverpoolu. Ale teraz tej żelaznej jedenastki już nie ma.

Drugoplanowi zawodnicy, których los wystawił na pierwszy plan, spalają się.

Gdy The Reds triumfowali w Lidze Mistrzów, jedną z najważniejszych postaci był Divock Origi. Teraz Belg stoi w hierarchii niżej niż wspomniany Shaqiri. Na boisko w meczu z Fulham nawet nie wszedł, co jest kamyczkiem do ogródka niemieckiego szkoleniowca.

Od pierwszych minut było widać, że brakuje chemii w mocno zmodyfikowanym składzie. Zmiany były konieczne, szczególnie w ataku. Liverpool tylko raz (!) zagroził bramce Alphonse’a Areoli, a przecież Francuz jest ósmym najczęściej zatrudnianym golkiperem w lidze.

Jasne, być może Klopp bał się, że wypadnie mu kolejny zawodnik, ale skoro i tak wpuścił na boisko Alexandra-Arnolda, Mane i Fabinho, to dlaczego nie jakieś 15 minut wcześniej? Koniec końców nie wnieśli oni do gry oczekiwanego impulsu. Często wydawało się, że brakuje im wiary. Podobnie jest zresztą z ich głównodowodzącym, który coraz częściej snuje się obok linii bocznej, nie będąc nawet w połowie tak żywiołowym, jak kilka miesięcy temu.

Klopp i jego drużyna są wyssani niczym stadiony pozbawione kibiców.

Egipski problem

Fanów Liverpoolu zaczyna też martwić coraz wyraźniejsza aura zmęczenia, która rozlewa się po szatniach Anfield. Nie chodzi o zwykłe zmęczenie fizyczne, zmęczenie sezonem, ale zmęczenie sobą. Chociaż teorie Michaela Owena, jakoby Sadio Mane nie chciał upadać, bo wtedy z karnego mógłby trafić Mohamed Salah są wyssane z palca kosmity, to nie da się ukryć, że Egipcjanin i Senegalczyk dogadują się coraz gorzej. A to dla Liverpoolu oznacza wielkie kłopoty. Przede wszystkim, jeśli widoczne będzie niezadowolenie byłego gracza Chelsea.

O ile bowiem Mane wygląda w tym sezonie jak gloryfikowany Philipp Degen, o tyle Salah pozostaje najlepszym strzelcem The Reds. W starciu z maszyną Thomasa Tuchela był najlepszym piłkarzem mistrzów Anglii. Posłał dwa świetne podania, z których ani Curtis Jones, ani Mane nie potrafili oddać nawet strzału w światło bramki. Jako jedyny faktcznie szarpał, starał się wchodzić w pojedynek z wahadłowymi Chelsea. Jaka była nagroda za te starania? Ano zmiana. W bój posłano dramatycznego Oxlade’a-Chamberlaina. Powiedzieć, że Anglik nie wymyślił koła, to nie powiedzieć nic. On go nawet nie narysował.

Niezadowolenie na twarzy Egipcjanina było aż nadto widoczne, a sprawę skomentował też agent piłkarza. Co gorsza, tym razem Jurgen Klopp się boleśnie pomylił. Być może liczył na to, że tak jak zmiana Jamesa Milnera na Curtisa Jonesa dała im prowadzenie w meczu z WHU, tak podobnie stanie się z Chelsea. No nie. Salah nie był Milnerem, a Oxlade Jonesem.

Uwypuklony został tym samym kolejny problem. Nie da się bowiem ukryć, że chociaż Egipcjanin to najlepszy zawodnik Liverpoolu w tym sezonie, to ostatnio straszliwie zjechał z formą. Dwa świetne podania z Chelsea wcześniej byłyby określone jako: tylko dwa podania.

W ostatnich siedmiu meczach strzelił dwie bramki, ale tylko jedną z gry. On też ma swoje za uszami, wszak współczynnik bramek spodziewanych wskazuje na to, że Liverpool powinien mieć ich około siedmiu. Salah często brał The Reds na plecy i ciągnął w stronę dobrych występów, ale do kogo się zwrócić, kiedy i on zawodzi?

Te same błędy

Na pewno nie do obrony. Co do jej funkcjonowania zarzuty pojawiały się nawet wtedy, gdy zdrowy był jeszcze Virgil van Dijk. Wszak bardzo alarmująca porażka z Aston Villą nadeszła na samym początku sezonu, gdzie jeszcze nikt nie zadawał sobie sprawy z tego, jak bardzo w dół tabeli zjedzie Liverpool.

Skończyło się na 2:7, a sposób zdobywania bramek przez The Villans był w kilku wypadkach niemalże bliźniaczy. Długa piłka za wysoko ustawioną linię defensywy. I tak przez niemal 90 minut.

Jasne, podopieczni Deana Smitha strzelili kilka goli dzięki znaczącym odbiciom się od obrońców Liverpoolu, ale aż trzykrotnie pokonali Adriana z powodu fatalnie ustawionej obrony. Ostateczny gol – autorstwa Jacka Grealisha – to linia ustawiona niemalże idealnie na środku boiska. A przecież już dwukrotnie w tym samym meczu dostali takie podania za kołnierz, które kończyły się trafieniami rywala.

Nie byli w stanie wyciągnąć wniosków przez 90 minut. Co jednak znacznie gorsze – nie są tego w stanie zrobić nawet teraz. A przecież od tego pogromu minęło pięć miesięcy!

RB LIPSK POWYŻEJ 1.5 GOLA? KURS: 2,26 W SUPERBET!

Defensywa The Reds nadal stoi wysoko, czego Klopp nie zmienia, zupełnie nie uwzględniając roszad, jakie zaszły pod względem personalnym. Ozan Kabak ma zwrotność ciężkiego kamienia, zaś Philips i Williams regularnie łamią linię. Fabinho również nie może równać się z dynamiką Joe Gomeza, nie mówiąc o tym, jak gra van Dijk. Niemiecki szkoleniowiec nie dostosował pomysłu do tego, co obecnie ma na Anfield. A że ma spaloną ziemię i stara się na niej coś zasiać, to już inna kwestia.

Liverpool powinien bowiem dokonać znacznie lepszych transferów zimą. Zamiast obrońców do pierwszego składu, Klopp dostał Kabaka z Schalke i Bena Daviesa z Preston North End. To odważna teza, ale The Reds zdają się coraz bardziej dostosowywać do zasady – jak ściągasz gościa z Schalke, to grasz jak Schalke.

Jak wyliczył Michael Cox – w meczach z Leicester City, Chelsea i Evertonem – Liverpool stracił trzy gole po piłkach za plecy obrońców. Gdyby jednak rywale byli skuteczniejsi, byłoby ich aż sześć. To broń, z której RB Lipsk z pewnością nie zawaha się skorzystać.

Jeśli będzie w tym odpowiednio precyzyjny, humory na Anfield będą porównywalne do czasów, gdy Roy Hodgson wpakował ich do strefy spadkowej.

Fot.Newspix

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Anglia

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Komentarze

4 komentarze

Loading...