Jeśli w blisko trzech czwartych sezonu zajmujesz w tabeli wyższe miejsce niż Liverpool, a rozegrałeś o dwa mecze mniej niż The Reds, to masz powody do zadowolenia. Nie mogą ich zmniejszyć nawet problemy drużyny Juergena Kloppa, tym bardziej, że nazywasz się West Ham United. Ten sam West Ham, z którego przez kilka ostatnich lat szydzono.
Stołeczna drużyna od dłuższego czasu zgłaszała aspiracje do gry w europejskich pucharach. Zwykle jednak kończyło się na srogim rozczarowaniu. Wynalazki pokroju Sebestiena Hallera i Felipe Andersona okazały się nie funkcjonować w wyspiarskim mikroklimacie. West Ham United pałętał się w środku tabeli i to w najlepszym wypadku.
O ich ostatniej przygodzie z Ligą Europy, fani Młotów chcieliby bowiem zapomnieć. W latach 2015-2017, stołeczna drużyna dwukrotnie przystąpiła do eliminacji. Dwukrotnie zakończyło się kompromitacją z rumuńską Astrą Giurgiu. Najpierw zatrzymała ich w trzeciej rundzie, zaś rok później w fazie play-off. Nic jednak West Hamu nie tłumaczy, tak samo jak wytłumaczyć nie da się tego, że maltańską Birkirkarę wyrzucił za burtę dopiero po konkursie jedenastek.
WEST HAM POKONA LEEDS U SIEBIE? TOTALBET PŁACI PO KURSIE 2.17
Liga Europy nieodzownie kojarzy się Młotom ze wstydem, spotęgowanym jeszcze przez wydarzenia z lat 90. Wówczas znowu zostali zatrzymani przez ekipę z Rumunii. Tym razem padło na Steauę Bukareszt, która daleko była od zespołu jaki przed laty wygrywał z Barceloną. Co więcej, w 2006 roku z Pucharu UEFA zdołało ich jeszcze eksmitować Palermo.
Europejskie rozgrywki przywołują na karku kibiców West Hamu ciarki delikatnego zażenowania i trudno się temu dziwić. Od grubo ponad 40 lat ich zespół nie zaistniał na międzynarodowej arenie. Teraz może się to zmienić, wszak klub zaczął celować tam, gdzie do tej pory nie sięgnął. Londyńczycy chcą do Ligi Mistrzów.
Czy zdołają po nią sięgnąć?
Czeskie maszyny
Czy produkty zza naszej południowej granicy kojarzą nam się z niezawodnością? Ano niezbyt. W tej domenie zwykle faworyzujemy Niemców. Jeśli jednak chodzi o piłkarzy, to w West Hamie przekonali się, że nie ma lepszego transferu, niż wyciągnięcie kogoś ze Slavii Praga. Wykupili stamtąd dwóch zawodników – Tomasa Soucka i Vladimira Coufala. Dwóch nie najmłodszych już zawodników za łącznie około 30 milionów euro (80% stanowi opłata za Soucka). Żadne drobne, ale ryzyko okazało się w pełni opłacalne. Jeśli bowiem wskazywać żołnierzy Davida Moyesa, to bez wątpienia nasz palec może powędrować właśnie w stronę czeskiego duetu.
Jeden to robocop prawej strony defensywy, drugi to wieża w środku pola.
Od momentu swojego debiutu przeciwko Leicester City, Coufal opuścił łącznie 95 minut grania. Nie ma jednak nic dziwnego w tym, że Szkot stroni od zmieniania swojego defensora. Coufal znajduje się w czołówce Premier League jeśli chodzi o odbiory, ma także najwięcej przechwytów spośród wszystkich obrońców West Hamu.
Do swojej kieszeni zdołał schować już Torresa, Zahę czy Jacka Grealisha, należącego do ścisłego topu zawodników w tym sezonie. Cała trójka musiała grać na 28-latka, cała trójka nie zrobiła sztycha.
Jego pracę na rzecz drużyny chyba najlepiej podkreśla zachowanie po końcowym gwizdku, który rozbrzmiał w starciu londyńczyków z Manchesterem City. Skończyło się 2:1 dla podopiecznych Pepa Guardioli, a roztrzęsiony Coufal zachowywał się, jakby właśnie przegrał walkę o mistrzostwo lub triumf w Lidze Mistrzów.
To tylko pokazuje, że ambicje West Hamu skoczyły wraz z upływem czasu. Kilkanaście miesięcy temu porażką z The Citizens nikt by się nie przejął. Tym bardziej taką, która wystąpiła w de facto środku sezonu, gdzie jeszcze nic nie jest pewne. Coufal czuł jednak, że jego klub zasłużył w tamtym spotkaniu na coś więcej niż honorowa przegrana. I faktycznie – podopieczni Moyesa stanowili różnorzędnego przeciwnika. Do remisu zabrakło bardzo niewiele.
Być może byłoby inaczej, gdyby do siatki trafił gość, który w bieżących rozgrywkach czyni to nader często. Tomas Soucek, to drugi z Czechów, którzy kopią obecnie w londyńskim zespole, ale tak naprawdę przez większość czasu to pomocnik wychodzi na pierwszy plan. Nie będziemy was oszukiwać – winne, przede wszystkim, są liczby. Soucek zdobył już osiem bramek, z czego cztery na przestrzeni jednego miesiąca. Jak na defensywnego pomocnika jest to wynik rewelacyjny. W tym okresie z dorobkiem 26-latka mógł mierzyć się jedynie Ilkay Gundogan.
Jednak to nie tylko strzelone gole sprawiają, że w Soucku zakochali się kibice Młotów oraz fani całej Premier League. Pomocnik stał się maszyną, doskonale funkcjonującą w stylu, który narzucił David Moyes. Czy jego West Ham jest odważny? Nie. Tak naprawdę jest najmniej agresywną w odbiorze drużyną w całej lidze. Na więcej podań pozwalają swoim przeciwnikom jedynie Crystal Palace, Newcastle United i WBA, ale i one wykonują więcej wślizgów w środku pola oraz na połowie przeciwnika. West Ham United czeka.
Czekać potrafi jednak znakomicie. Zmusza ekipy do kombinowania, jak przedrzeć się przez ich zasieki, a nie jest to zadanie przyjemne. Burnley wykręciło z nimi rekordowe posiadanie – 55%. Nie zdobyli żadnej bramki, a co więcej, zostali zupełnie zdominowani w powietrzu. Sam Tomas Soucek wygrał 10 pojedynków główkowych – więcej niż jakikolwiek inny zawodnik na boisku. Więcej, niż duet napastników The Clarets – Chris Wood i Ashley Barnes. Łącznie.
Ta statystyka nie jest jednak szczególnie dziwna. Czech jest jednym z czterech piłkarzy, którzy w tym sezonie Premier League mają ponad 100 wygranych starć w powietrzu. Co więcej, przewodzi on całej klasyfikacji i to ze sporym zapasem. 26-latek jest też w czołówce najczęściej faulujących, co wynika ze sposobu gry całej drużyny. Przyjmowanie rywala bardzo głęboko na swojej połowie, czasami wymusza naruszenie przepisów. Soucek w tej kwestii się nie waha.
Okazało się, że doskonale uzupełnia się z jednym z talentów angielskiej piłki – Declanem Ricem. Wymiana Marka Noble’a na byłego pomocnika Slavii Praga, wyszła całemu klubowi na dobre. Soucek nie dość, że jest od legendarnego zawodnika zdecydowanie silniejszy, to po prostu lepszy piłkarsko. Oferuje znacznie więcej. Dość powiedzieć, że w meczu z Manchesterem United przebiegł… 17 kilometrów. Swoje robi też pod względem marketingowym – nie sposób nie polubić gościa, który jest fanem sałatki ziemniaczanej. Nie sposób nie polubić gościa, który z szacunku do rywala, obszedł herb Manchesteru City, widniejący przed klubowym budynkiem The Citizens.
Soucek ma wszystko to, czego potrzebuje drużyna Davida Moyesa, by realnie walczyć o Ligę Mistrzów.
Do czwartej Chelsea ma tylko dwa punkty straty i jeden rozegrany mecz mniej.
Najlepsi w Londynie
Nie jest zatem wykluczone, że dobry układ planet pozwoli jeszcze dzisiaj wbić się West Hamowi do miejsca gwarantującego Ligę Mistrzów. Wystarczy, że pokona Leeds United, zaś Everton ogra Chelsea. Warunki trudne, ale niezmieniające tego, że to Młoty były najlepszą stołeczną drużyną, przynajmniej w 2021 roku. I nie ma w tym grama przesady.
W ostatnich 15 meczach uzbierały 28 punktów. O trzy więcej niż Arsenal i Chelsea, o osiem więcej niż Tottenham, nie mówiąc o dorobku chociażby Crystal Palace. W całej lidze lepiej poszło jedynie klubom z Manchesteru, Leicester City i Evertonowi. Takie seryjne punktowanie, to nagroda za postawę w całym sezonie. W końcu West Ham gra najlepiej od lat – jego współczynnik xG jest najwyższy od 2018 roku, zaś xGA najniższy.
Hierarchię zmieniło nieco przybycie Thomasa Tuchela. Osiem meczów niemieckiego szkoleniowca to 18 punktów, WHU w tym czasie zdobyło 16. Różnica jest zatem nieznaczna i możliwa do zniwelowania, być może także w kontekście całego sezonu. Tym bardziej, że Młoty mają w końcu liderów z prawdziwego zdarzenia.
Do Łukasza Fabiańskiego, który jako jedyny był gotowy pełnić rolę przewodnika zarówno w szatni, jak i na boisku, dołączyli Craig Dawson oraz Michaił Antonio. Dobrym duchem na zapleczu wciąż pozostaje Mark Noble, lecz jego bezpośredni wpływ na grę jest systematycznie (i słusznie) ograniczany. To ważny czynnik – chociaż panowie nie mają doświadczenia w europejskich pucharach, to obycie w ligowych bojach jest kluczowe, gdy przychodzi do decydujących momentów sezonu.
Teraz do tego grona dołączył jeszcze Jesse Lingard, który może pozwolić rozwiązać jeden z nielicznych problemów, jaki trapi stołeczną drużynę. WHU niejako cierpi z powodu małej liczby zawodników, którzy zachowują zimną krew pod bramką rywala. Pięć bramek w lidze strzeliło tylko trzech zawodników, zaś żaden nie ma dwucyfrówki (najbliżej jest Soucek). Wypożyczony z Manchesteru United zawodnik też prawdopodobnie jej nie wykręci, ale może mieć znaczny wpływ na ostateczny wynik Michaila Antonio.
Swoją wolą walki, gry oraz wizją, Lingard zdołał już teraz odcisnąć znak jakości w Londynie. Było co do niego mnóstwo obaw, lecz błyskawicznie udało się je rozwiać. Względem chimerycznego Pablo Fornalsa jest znacznym wzmocnieniem. Koniecznym do tego, by West Ham realnie walczył o dominację w stolicy Anglii.
Wykorzystać słabość
Chociaż ten sezon Premier League jest niebywale upierdliwy do oglądania i większość hitów rozczarowuje, to nie znaczy, że liga jest nieciekawa. O ile kwestia tytułu jest w zasadzie rozstrzygnięta, o tyle bój o utrzymanie i miejsca w europejskich pucharach, trwa w najlepsze. Drugi Manchester United i dziewiątą Aston Villę dzieli niby aż 14 punktów, ale The Villans mają dwa mecze rozegrane mniej. A przecież im wyżej, tym ciaśniej, bo ósmy Liverpool i czwartą Chelsea rozdzielają tylko cztery oczka.
W tym kotle dobrze odnajduje się West Ham, który jest jednym z największych beneficjentów tego nieintensywnego sezonu. W lidze, w której wszystkie drużyny znacznie przystopowały z agresją w odbiorze, londyńczycy czują się doskonale. Mogą grać swoje, bez obaw o to, że odstają od reszty stawki. Ba! Wielokrotnie zapewniali swoim kibicom bardzo emocjonujące starcia.
Nie ma jednak co ukrywać, że gdyby Chelsea, Arsenal, Tottenham, a nade wszystko Liverpool, grały “normalnie”, Młoty miałyby wielki problem, by uplasować się nawet na szóstej pozycji. Problemy czołowych ekip nie są jednak dla nich żadnym zmartwieniem. Tylko głupiec by nie skorzystał z takiej okazji.
Chociaż matematyczne wyliczenia skazują West Ham United na siódme miejsce w Premier League, to wiemy, że teraz wszystko jest nieco bardziej nieprzewidywalne. Gdyby kluby miały punktować tak, jak na to wskazuje statystyka, Brighton realnie walczyłoby o Ligę Europy, zaś Liverpool wygodnie siedział na podium. Chociaż zabrzmi to pusto, to w tym sezonie liczy się przede wszystkim walka. A WHU walczyć potrafi. Być może to wystarczy, by pierwszy raz w historii usłyszeć na swoim stadionie hymn Ligi Mistrzów. Być może to wystarczy, aby stać się szerzej znanym w całej Europie, niż tylko w kontekście Paolo Di Canio, Bobby’ego Moore’a, Rio Ferndinanda, Mii Khalify, Franka Lamparda i właścicieli, którzy majątek zbili na sprzedaży zabawek erotycznych.
Fot.Newspix