Któraś seria musiała dziś paść. Albo ta niezwyciężonego na własnym stadionie Śląska Wrocław, albo ta związana z dobrymi wynikami Legii w starciach z wrocławianami w ostatnich latach. Chwilę wcześniej padła twierdza w Szczecinie, zatem prawem serii – Legia została pierwszym zespołem, który ograł ekipę Lavicki na ich obiekcie w tym sezonie. Sam mecz? Bywały lepsze. Natomiast dla zespołu Michniewicza najważniejszą liczba tej kolejki jest cyfra siedem. Tyle punktów przewagi mają legioniści nad Rakowem i Pogonią.
Generalnie w Ekstraklasie jest tak, że jeśli ktoś może komuś odjechać, to uprzejmie staje na poboczu i czeka, aż rywal nadgoni do niego stracony dystans. W tej kolejce potknął się Raków, potknęła się Pogoń, więc zgodnie z prawem Ekstraklasy – potknąć powinna się też Legia.
I długo ten mecz gościom się nie układał. To znaczy – to nie tak, że Śląsk nad rywalami dominował. Oglądaliśmy dość wyrównane starcie. Posiadanie piłki w pierwszej połowie było niemal identyczne po obu stronach. Groźnych szans strzeleckich nie dojrzeliśmy. Wyróżniające się postacie? Realizator transmisji, który podłożył pod to spotkanie jakąś dziwne odgłosy trybun, w których znalazł się gwizdek sędziowski z innego meczu.
Legia była dość mocno osłabiona. I o ile brak Jędrzejczyka wyszedł im na dobre, o ile brak Martinsa można było załatać Gwilią, o tyle już absencja Luquinhasa była widoczna. Jeśli goście atakowali, to głównie prawą flanką. Mladenović nie był tak aktywny, nie miał za czyimi plecami pójść w obieg. Kiepsko funkcjonowała też współpraca Lopesa z Włodarczykiem w ataku. Portugalczyk sporo pracował poza polem karnym, utrzymywał się przy piłce, ale ta ostatecznie do wychowanka Legii nie docierała.
Lavicka z kolei zaskoczył wystawieniem w środku pola Patryka Janasika – prawego obrońcy. Na ławce siedział Praszelik czy Sobota, a jednak trener Śląska wolał ustawić tam wybieganego bocznego obrońcę. Czy to wypaliło? Z jednej strony jakiś sens w tym był, bo Janasik był aktywny w obronie. Ale z drugiej strony – kompletnie nie przydawał się w kreowaniu gry. Jeśli coś po stronie gospodarzy działo się dobrego, to tylko za sprawą Lubambo Musondy. Pich był nieobecny, Exposito w polu karnym zaliczył ze dwa kontakty z piłką, a Pawłowski…
Pawłowski zrobił to, co zrobił już w meczu z Lechem w tym roku. Po przerwie miał świetną sytuację, by dać Śląskowi prowadzenie. Wtedy obciął się Czerwiński, Pawłowski ruszył z kontrą i trafił prosto w bramkarza. Chwilę później Lech się odmachnął i zdobył trzy punkty. Dziś – właściwie kalka tamtego meczu. Pawłowski dostał dośrodkowanie z prawej flanki, miał pół bramki odsłonięte, ale trafił obok bramki.
A zaraz później Kapustka dograł do Wszołka.
Oczywiście warto pochwalić Wszołka za to, jak zgrabnie zabrał się z piłką i jak wykończył tę akcję. Natomiast chcielibyśmy też docenić to dogranie Kapustki. W takich ciasnych meczach sztuką jest znajdować wolną przestrzeń. Rzucić prostopadłe podanie wtedy, gdy przeciwnik podchodzi wyżej i gdy można poszukać swojej szansy w szybkim ataku. Kapustka to zrobił. I chyba zapracował tym występem, by Sousa nie wycinał go z tej ostatecznej kadry na najbliższe zgrupowanie.
To trafienie wystarczyło Legii do zwycięstwa. I może nie zostało ono osiągnięte w jakimś spektakularnym stylu, natomiast tabela po tej kolejce wygląda dla legionistów naprawdę korzystnie. Po wywrotkach Rakowa i Pogoni w tej kolejce legioniści mają siedem punktów przewagi nad dwójką z peletonu. Mają też więcej punktów po 20. kolejkach niż rok temu na tym samym etapie sezonu. Przed nimi teraz mecze z Wartą i Zagłębiem, a później po przerwie na kadrę tydzień prawdy – najpierw Pogoń u siebie, później Lech na wyjeździe.
Jeszcze nie czas na to, by Legia przymierzała koronę. Ale w Warszawie po weekendzie mogą odczuć błogie poczucie komfortu liderowania z siedmiopunktową przewagą.
fot. FotoPyk