Po beznadziejnym meczu z Hellasem Verona i stracie dwóch punktów część fanów Juventusu najchętniej zgasiłaby już światło i przestała łudzić się, że ich drużyna będzie jeszcze w stanie nawiązać walkę o scudetto. Jednak w tym tygodniu minorowe nastroje na pewno uległy poprawie. W środę Bianconeri gładziutko wygrali ze Spezią, a dziś, mimo ciężarów na początku spotkania, bezlitośnie wykorzystali błędy Lazio. Może jeszcze nie wszystko stracone?
Oczywiście powrót do gry o mistrzostwo to scenariusz ultraoptymistyczny. No dobra – mało realny. Sytuacja Juve w tabeli wciąż nie jest kolorowa, ale dzięki dzisiejszej wygranej strata do Interu wynosi siedem punktów, a mediolańczyków czeka jutro trudna przeprawa z Atalantą. Na dodatek turyńczycy mają jeszcze do rozegrania zaległy mecz. Teraz każde spotkanie jest dla nich walką o przetrwanie.
I trzeba przyznać, że ekipa Andrei Pirlo w bardzo dobrym stylu wyszła z poważnych opresji. Jasne, nie była to ich koncertowa gra, ręce same nie składały się do oklasków. Natomiast to był ten wyrachowany Juventus, który pamiętamy z poprzednich sezonów. Nawet gdy sam sobie narobił krzywdy, a rywalom nadziei na trzy punkty, to wystarczyły dwie/trzy akcje, jakiś indywidualny błysk geniuszu i finalnie jakoś się wykaraskał. Dziś było podobnie. Niby Lazio przydusiło z początku i objęło prowadzenie. Niby Juve praktycznie przechodziło pierwszą połowę, ale kiedy nastąpiła wyższa konieczność, wyprowadziło trzy ciosy i pomachało gościom na dobranoc.
Miłe złego początki Lazio
Rzymianie mieli prosty plan na ten mecz – zaprosić rywala na własną połowę, potem szybko do nich doskoczyć, odebrać piłkę i ile dała fabryka ruszyć z kontrą. W sumie to wydatnie pomógł im Dejan Kulesevski, który w głupi sposób stracił piłkę, a Joaquin Correa poszedł na przebój, zatańczył z piłką przy nodze, wkręcił w ziemię Meriha Demirala i uderzył po ziemi obok bezradnego Wojciecha Szczęsnego. Jednak bez wątpienia głównym winowajcą straconego gola był Kulusevski. Tak dokładnie asystować przy golu rywala to naprawdę niezwykła sztuka.
Trzeba też oddać gościom, że umiejętnie przesuwali się w defensywie. Poszczególne formacje znajdowały się w podręcznikowych odległościach.
Do czasu.
A dokładnie do 39. minuty, kiedy to Alvaro Morata poszukał prostopadłym zagraniem Adriena Rabiota, który huknął z całej siły pod poprzeczkę. Już kilkanaście sekund wcześniej defensorzy z Rzymu przysnęli przy stałym fragmencie i uratowała ich tylko nieskuteczność Moraty – uderzył ponad bramką.
Podopieczni Andrei Pirlo wrócili do żywych, choć przez większą część pierwszej połowy nic na to nie zapowiadało. No, oczy bolały od patrzenia na ich poczynania w ofensywie i niewiele zabrakło, a dostaliby kolejnego dzwona. Gdyby nie bardzo dobra interwencja naszego golkipera, czekałaby rozpaczliwa gonitwa.
Alvaro Morata w trzy minuty pogrążył przeciwnika
Po przerwie to Juve zepchnęło przeciwnika do defensywy. Bliski szczęścia był Chiesa, lecz tym razem hiszpański weteran nie dał się pokonać i świetnie odbił niewygodne do obrony uderzenie. Na Lazio podziało to orzeźwiająco, bo błyskawicznie wypracowali sobie dwie dobre okazje. Raz Szczęsny dobrze skrócił kąt, a za chwilę Milinković-Savić strzałem z główki trafił w słupek.
Naprawdę na samym początku drugiej odsłony byliśmy świadkami niezłego widowiska. Oba zespoły stwierdziły: a kij tam z założeniami taktycznymi. Zagęszczenie środka pola? A na co to komu potrzebne? Nikogo dziś remis nie urządzał, tak więc zarówno po jednej, jak i drugiej stronie piłkarze stwierdzili, że za wszelką cenę poszukają drugiej bramki.
Prędzej czy później musiało coś wpaść do sieci. Alvaro Morata otrzymał znakomite podanie od Federico Chiesy, popędził w szesnastkę gości i z dużą precyzją zapakował futbolówkę pod ladę. Za chwilę pewnie wykorzystał karnego, po tym, jak Milinković-Savić niczym buldożer wpakował się w Aarona Ramseya.
Na dobrą sprawę po trzecim trafieniu dla Juve emocje się skończyły. Lazio najchętniej poszłoby już do szatni. Z kolei gospodarze szanowali wynik i przestali napierać na rywala. Na ostatnie dwadzieścia minut wszedł Ronaldo, ale nie wprowadził wielkiego ożywienia do gry swojego zespołu. Z kolei największa gwiazda ekipy z Rzymu – Ciro Imobille – był ciałem obcym. Można rzec, że Lazio grało dziś w dziesiątkę.
Turyńczycy dowieźli korzystny rezultat do końca. Teraz pozostaje im czekać na jutrzejszą odpowiedź Interu i AC Milanu.
Juventus Turyn – Lazio Rzym 3:1 (1:1)
A. Rabiot 39’, A. Morata 57’, 60′ – J. Correa 14’
fot. Newspix