Reklama

Borussia Dortmund 2011/12 – polskie trio, Bayern na łopatkach, podwójna korona

Piotr Stolarczyk

Autor:Piotr Stolarczyk

06 marca 2021, 14:31 • 9 min czytania 1 komentarz

To nie była zwyczajna kwietniowa środa. Całe Niemcy bacznie obserwowały, co dzieje się na Signal Iduna Park w Dortmundzie. Zwycięstwo Bawarczyków w Der Klassiker oznaczałoby ich powrót na pozycję lidera. Wreszcie w 77. minucie Robert Lewandowski sprytnym trafieniem piętą dał BVB prowadzenie. Jednak tuż przed końcem meczu Roman Weidenfeller we własnym polu karnym wpakował się w Arjena Robbena. Do wykonania rzutu karnego podszedł sam poszkodowany, ale trafił w bramkarza. W Dortmundzie zapanowała euforia. Wprawdzie do zakończenia batalii o mistrzostwo Niemiec w sezonie 2011/12 zostało jeszcze pięć kolejek, to ekipa Jurgena Kloppa znalazła się na autostradzie do końcowego triumfu.

Borussia Dortmund 2011/12 – polskie trio, Bayern na łopatkach, podwójna korona

Bayern Monachium od kilku ładnych lat ma monopol na mistrzostwo Niemiec. Choć dopadały go kryzysy, to rywale nie byli w stanie wykorzystać jego słabości. Ostatni raz musiał ustąpić miejsca na piedestale w sezonie 2011/12. Aktualnie może wydawać się to wręcz niemożliwe, ale w tamtym czasie Bawarczycy aż trzykrotnie musieli uznać wyższość Borussii Dortmund – dwa razy w lidze i raz w Pucharze Niemiec. Obecnie, poza nielicznymi przypadkami, ekipa z Zagłębia Ruhry nie jest w stanie pokonać monachijczyków. Choć dwa sezony temu zespół prowadzony przez Luciena Favre’a w pewnym momencie miał aż dziewięć punktów przewagi nad Bayernem, to w ostatecznym rozrachunku nie zdołał zdetronizować niemieckiego dominatora.

A przecież niespełna dziesięć lat temu to dortmundczycy urządzili sobie udany pościg za najgroźniejszym konkurentem do zdobycia patery mistrzowskiej. I to w dodatku bijąc wszelkie ówczesne rekordy – 28 meczów z rzędu bez porażki, 81 punktów na koniec sezonu.

BORUSSIA DORTMUND 2011/12

Charyzmatyczny lider kapeli

Na samym początku minionej dekady to BVB rządziła na krajowym podwórku. O ile wywalczenie mistrzostwa Niemiec w 2011 roku stanowiło dużą niespodziankę, tak powtórzenie sukcesu w następnej edycji rozgrywek było już potwierdzeniem siły tamtej drużyny. W sezonie 2011/12 podopieczni Jurgena Kloppa prezentowali futbol bardzo mocno wyróżniający ich spośród innych drużyn. Unikatowy styl oparty wysokim pressingu, szybka wymienność pozycji oraz błyskawiczne podania, które zaskakiwały obrońców rywali.

 – Jeśli patrzycie na moje zachowanie na ławce rezerwowych, ja cieszę się, gdy mój zespół po pressingu zmusza rywala do wybicia piłki poza boisko. Jeśli Barcelona w stylu Pepa Guardioli byłaby pierwszym zespołem, który ujrzałbym w życiu, teraz pewnie zajmowałbym się tenisem. Utrzymywanie się przy piłce przez 80 procent czasu gry mnie nie bawi. Nie o to chodzi w piłce. Futbol pełen walki, a nie spokojny, to jest moja gra. W Niemczech mówimy na to „angielski styl” – deszczowy dzień, twarda murawa, ostra gra w środku pola, wszyscy piłkarze z twarzami umorusanymi błotem, którzy po zakończeniu spotkania wypadają z gry na kilka tygodni –  w taki sposób Jurgen Klopp wypowiadał się o swojej filozofii na konferencji prasowej przed meczem z Arsenalem.

Reklama

Obecnie fani futbolu – przez te wszystkie lata – zdążyli się przyzwyczaić do  jego ekscentrycznych zachowań. Ale wtedy było to coś niespotykanego na niemieckich boiskach. Nieogolony facet w dresie i z czapeczką „Pöhler„, który co chwilę biega wokół ławki rezerwowych, krzyczy, gestykuluje i robi dziwne miny. Czasem potrafił w geście radości zrobić sprint na sześćdziesiąt metrów i celebrować gola wraz ze swoimi zawodnikami. I miało to swój urok. Taki wręcz „swojski” klimat. Drużyna była skonsolidowana, stanowiła jeden znakomicie funkcjonujący organizm. A tego w ostatnich latach brakuje BVB najbardziej – chemii pomiędzy szkoleniowcem i piłkarzami.

Polskie trio z Dortmundu

To właśnie wtedy całemu światu przedstawił się Robert Lewandowski. Pierwszy rok pobytu u naszych sąsiadów nie był dla niego szczególnie udany. Osiem trafień w lidze, gra za plecami Lucasa Barriosa, duża krytyka ze strony mediów – początki na niemieckiej ziemi były dla niego trudne. Natomiast w drugim roku występów dla BVB forma Polaka niespodziewanie eksplodowała. Strzelił 22 bramki i tym samym wieloletni rekord Jana Furtoka (liczba goli polskiego gracza w jednym sezonie Bundesligi) został pobity.

„Lewy” wykorzystał to, że jego paragwajski konkurent do gry na pozycji numer „dziewięć”, wrócił kontuzjowany z Copa America. Jednak gdy Polak wskoczył do składu, znakomicie wykorzystał dar od losu. Oczywiście nie można zapomnieć o pozostałej dwójce naszych reprezentantów. Łukasz Piszczek i Jakub Błaszczykowski wówczas dzielili i rządzili na prawej flance BVB. Polscy kibice do dziś pamiętają akcje w stylu: Piszczek do Błaszczykowskiego, Kuba odgrywa do obiegającego go naszego prawego defensora, a „Piszczu” idealnie centruje w pole karne, w którym to Lewandowski skutecznie finalizuje atak. No, klasyka. Sztandarowy atak ówczesnej BVB.

Pamiętajmy, że to nie były sielankowe lata dla polskiego futbolu. Reprezentacja przygotowywała się do EURO 2012, w powietrzu wisiało widmo ogólnonarodowej katastrofy, a Franciszek Smuda wymyślił sobie, że swoją kadrę oprze na farbowanych lisach. Zagraniczne kluby nie rozchwytywały wówczas polskich piłkarzy. Byliśmy mocno zakompleksieni.

A tu proszę. Nie dość, że Polacy-rodacy występują w zespole mistrza Niemiec, to na dodatek odgrywają w nim pierwszoplanowe role.

Moment zwrotny

Oczywiście to nie tak, że tylko nasi gracze pchali wózek do mety zwanej mistrzostwo. Jurgen Klopp stworzył niezwykle zbilansowaną kapelę. Weidenfeller rozgrywał sezon życia. Hummels z Suboticiem stanowili mur nie do skruszenia. Na lewej flance śmigał Marcel Schmelzer. Stabilizację w środku pola gwarantował duet Kehl-Bender. Z kolei młodzieńczą fantazję i wiele szaleństwa z przodu wprowadzał Mario Goetze. Nie możemy nie wspomnieć też o Shinjim Kagawie na kierownicy. Nawet prymitywnie grający Kevin Grosskreutz potrafił w dużym stopniu dostosować się do poziomu prezentowanego przez kolegów. Kultowa paczka, która wzbiła się wówczas na wyżyny możliwości. Wprawdzie w następnym sezonie udało się jej awansować do finału Ligi Mistrzów, lecz w cotygodniowej ligowej młócce musiała już oddać co cesarskie Bayernowi.

Reklama

Natomiast początek sezonu 2011/12 okazał się falstartem. Przed premierą rozgrywek do Realu odszedł jeden z architektów sukcesu z poprzedniej edycji – Nuri Sahin, a Jurgen Klopp z początku nie mógł znaleźć remedium na problemy zespołu. Efektem tego była dopiero jedenastka lokata po sześciu kolejkach. BVB już na samym starcie rozgrywek traciła aż osiem punktów do Bayernu. Zapowiadało się na powtórkę z rozrywki – kolejny raz mistrz spoza Monachium nie będzie w stanie powtórzyć sukcesu.

Na dobrą sprawę to w tamtym sezonie były dwa momenty zwrotne. Pierwszy – mecz 7. kolejki z FSV Mainz. Borussia niemiłosiernie męczyła się z gospodarzami. Do przerwy przegrywała 0:1, ale kwadrans po wznowieniu spotkania wyrównał Ivan Perisić. Z tym że remis kompletnie nie urządzał jej. Ewentualne dziesięć punktów straty do Bawarczyków oznaczałoby już kapitulację. Piłkarze BVB mogliby co najwyżej wywiesić białą flagę na autokarze.

W końcu, w 90. minucie, po dośrodkowaniu z rzutu wolnego golkiper z Moguncji wypiąstkował piłkę poza własną szesnastkę, a Łukasz Piszczek nieczysto uderzył z woleja. Tylko że futbolówka kilka razy odbiła się od murawy i ostatecznie wpadła do bramki. Polak ściągnął swoją drużynę ze stryczka. To właśnie w Mainz zaczął się marsz w górę tabeli.

Wreszcie w 13. serii gier podopieczni Kloppa wskoczyli na fotel lidera, którego do końca sezonu już nie opuścili. Po raz pierwszy w tym sezonie położyli na deski Bayern Monachium. Wygraną 0:1 z Bawarczykami zapewnił Mario Goetze. Role się odwróciły.

Mecz sezonu

Wszystko układało się znakomicie. Bayern po porażce w Klassikerze wpadł w dołek, a Borussia po 24. kolejkach miała siedem „oczek” przewagi. Ale zespół z Dortmundu dopadł mały kryzys. Remis 0:0 w Augsburgu, a następnie – tuż przed rywalizacją z Bayernem – na własnym stadionie zaliczył stratę punktów z Stuttgartem. Ten mecz idealnie zobrazował, na co stać tę kapelę, gdy znajduje się tarapatach.

Ależ to było meczycho! A dokładnie końcówka rywalizacji. W 49. minucie Jakub Błaszczykowski podwyższył prowadzenie i przy stanie 2:0 nikt nie spodziewał się, że za nieco ponad 20 minut rozpocznie się wielki dreszczowiec. W 71. minucie goście strzelili kontaktową bramkę, a już osiem minut później prowadzili 3:2. Co na to BVB? Podkręciła tempo i najpierw Hummels, potem Perisić przywrócili porządek. Ale VFB tego dnia w ataku wychodziło wszystko. W doliczonym czasie gry wyrównali na 4:4, a to oznaczało, że przed  Klassikerem przewaga nad Bayernem stopniała do trzech punktów.

Eksperci już obwieścili, że następuje koniec liderowania Borussii, a w środę łyknie ich ekipa z Monachium i skończy się jej piękny sen. Jednak w kluczowym spotkaniu dla losów rywalizacji w Bundeslidze, dortmundzka drużyna szczęśliwie, bo szczęśliwie, ale zdołała wyszarpać trzy punkty.

W 77. minucie Robert Lewandowski rozpoczął swoją przygodę ze strzelaniem bramek w Klassikerach. Bayern potem naciskał, z tym że bez powodzenia. To dla większej dramaturgii Roman Weidenfeller sprokurował jedenastkę dla „Die Roten”. Remis nie byłby dla kapeli Kloppa tragicznym rezultatem, niemniej wygrana oznaczałaby otwartą drogę do mistrzostwa. Na szczęście dla fanów BVB ziścił się najbardziej optymistyczny scenariusz – ich golkiper zrehabilitował się i zatrzymał Arjena Robbena. Obrazek, kiedy to Subotić po niestrzelonym karniaczku podchodzi do Holendra i tuż przed jego nosem manifestuje swoją radość, jeszcze długo był przedmiotem gorącej dyskusji.

Z kolei Robben stwierdził, że zemsta najlepiej smakuje na chłodno i rok później w wielkim finale Ligi Mistrzów załadował gola na wagę zwycięstwa jego ekipy. Wtedy to on mógł zaśmiać z serbskiego obrońcy.

Huczne świętowanie i na deser triumf w Pucharze Niemiec

Naładowani po zwycięstwie w Klassikerze piłkarze Borussii nie wypuścili z rąk patery mistrzowskiej. Na dwie kolejki przed końcem wygraną 2:0 z imienniczką z Moenchengladbach przypieczętowali końcowy triumf i wraz z końcowym gwizdkiem zaczęło się celebrowanie sukcesu. Oczywiście w iście niemieckim stylu. Browar lał się strumieniami. Zawodnicy ze sztabem trenerskim wykonali honorowe rundy dookoła wszystkich trybun. Słowem: śpiewy, tańce i hulańce.

Jurgen Klopp wspominał po latach w dokumencie „Inside Borussia Dortmund”, że jego świętowanie przekroczyło wszelkie granice przyzwoitości. No, ale przecież niecodziennie zostaje się mistrzem Niemiec, czasem można puścić wodzę fantazji. Czasem. – W 2011 roku byłem bardzo pijany, ale wyglądałem normalnie. W 2012 zaś niczego nie pamiętam Zobacz, co alkohol robi ludziom. Nie pij, w przeciwnym razie stracisz wspomnienia o najważniejszych momentach swojego życia.

Obudziłem się w ciężarówce znajdującej się w jakimś garażu. Całkowicie sam. Nie miałem pojęcia, co wydarzyło się kilka godzin wcześniej. Gdy z niej wysiadłem, okazało się, że to duża hala fabryczna. Przechodząc przez podwórze, zobaczyłem sylwetkę mężczyzny. Zacząłem gwizdać, a potrafię robić to naprawdę głośno. Postać zwolniła. Okazało się, że to Aki Watzke. Byliśmy tam sami – tak z kolei były szkoleniowiec BVB wspomina świętowanie w 2011 r.

*

Zabawa, zabawą, ale Borussia miała przed sobą jeszcze jeden bardzo ważny mecz – finał Pucharu Niemiec. Bayern już tylko czekał na to, by choć trochę zrekompensować sobie kolejny sezon bez mistrzostwa. DFB Pokal cieszy się u naszych sąsiadów ogromnym prestiżem. Kiedy u nas miejscem rozgrywania finału był stadion w Bełchatowie lub Kielcach, to Niemcy potrafili doskonale opakować to wydarzenie. Spotkanie finałowe było rozgrywane ( już od wielu lat) w Berlinie na Olympiastadion. Główne trofeum wnosili na stadion znakomici sportowcy, medaliści olimpijscy. Wszystko odbywało się z odpowiednim pietyzmem i uznaniem dla święta futbolu.

12 maja 2012 r. to dla Roberta Lewandowskiego wyjątkowa data. Niby miesiąc wcześniej sieknął gola Bayernowi, niby strzelił 22 bramki w tamtym sezonie Bundesligi, ale tak naprawdę prawdziwe show dał w finałowej rywalizacji Sobotni wieczór należał do niego i zakomunikował wszystkim, że najbliższe lata będą upływać pod znakiem jego snajperskich popisów. Strzelił bowiem hat-tricka. BVB wygrała 5:2, a warto dodać, że udział przy trafieniach dla ekipy z Dortmundu miał także Jakub Błaszczykowski oraz Łukasz Piszczek. Na czołówkach serwisów sportowych z całego świata znajdował się wizerunek polskiego napastnika. Wspomniany dzień stanowił mit założycielki wielkiej kariery „Lewego”. Po prostu ogromne wydarzenie dla naszego futbolu.

Przed EURO 2012 wszyscy odebraliśmy to jako kapitalny prognostyk. Niestety, wszyscy wiemy, co wydarzyło się w czerwcu.

*

Następne sezony nie były już tak obfite dla BVB. Ba, oprócz zwycięstwa w Pucharze Niemiec w 2017 r. nie zagarnęła żadnego trofeum. Aż pięciokrotnie kończyła sezon na drugim miejscu w lidze. W 2015 r. nadszedł kres się pięknej ery Jurgena Kloppa, a Thomas Tuchel, Peter Bosz czy Lucien Favre nie byli w stanie zmontować paczki, która zdetronizowałaby Bayern.

W międzyczasie doszedł jej także kolejny pretendent do walki o mistrzostwo – RB Lipsk. I to „Byki” są aktualnie bliżej celu, choć i tak trudno spodziewać się, że patera mistrzowska opuści Monachium.

fot. Newspix 

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Niemcy

Niemcy

Kłopoty kadrowe Bayernu przed półfinałowym meczem Ligi Mistrzów

Piotr Rzepecki
0
Kłopoty kadrowe Bayernu przed półfinałowym meczem Ligi Mistrzów
Niemcy

Dyrektor sportowy Bayeru: Planujemy naszą przyszłość z Grimaldo w składzie

Bartek Wylęgała
0
Dyrektor sportowy Bayeru: Planujemy naszą przyszłość z Grimaldo w składzie

Komentarze

1 komentarz

Loading...