Jeśli jakimś przypadkiem przegapiliście ten mecz, żałujecie, że nie śledziliście dzisiejszych podbojów Manchesteru City w drodze do mistrzostwa – uspokajamy. Nie trudźcie się oglądaniem z odtworzenia, dajcie sobie spokój. Ciekawych rzeczy było tyle, co kot napłakał. West Ham znalazł sposób na minimalizowanie atutów “Obywateli”, potrafił dobrać się im do skóry, ale ogółem wiało nudą. Na koniec stało się po prostu coś, co stać się powinno. Wielkie zespoły poznaje się po tym, że wygrywają nawet mimo różnych przeciwności. W przypadku City możemy powiedzieć: jak trwoga, to do środkowych obrońców.
Co było najciekawszą rzeczą tego spotkania do pierwszej bramki? Fakt, że Kun Aguero wrócił na boisko. Chłopaczyna tak się namęczył, głównie z powodu koronawirusa, że na zapach murawy Premier League musiał czekać aż 2,5 miesiąca. Co poza tym? Niewiele, naprawdę niewiele. Jeśli kibic Manchesteru City spóźnił się na mecz przez wypad na grzyby, raczej nie powinien tego żałować. Lepiej było zebrać kilka prawdziwków więcej, niż oglądać to nijakie widowisko. Obie ekipy nie kwapiły się bowiem do wywarcia większego nacisku na rywala. Może przez pogodę, może przez taktykę. Nie działo się praktycznie nic.
Dość powiedzieć, że pierwsze poważne zagrożenie stworzone przez gospodarzy miało miejsce dopiero w 30. minucie. Zakończyło się bramką i to taką, w której trudno dostrzec jakikolwiek kunszt taktyczny. Ot, De Bruyne rzucił jakieś dośrodkowanie lewą nogą w pole karne. Trochę od niechcenia, piłka leciała godzinę. Nieszczęśliwie dla West Hamu w dobrej pozycji strzeleckiej znalazł się Ruben Dias, dla którego pewne uderzenie głową było debiutanckim trafieniem w niebieskich barwach. Defensywa gości zaspała w tej sytuacji niesamowicie, ale w sumie trudno się dziwić, skoro obraz gry rzeczywiście nastrajał do snu.
Po otwarciu wyniku w końcu zobaczyliśmy ciut więcej mięsa.
Raz słupek obił Antonio, innym razem… po prostu załadował gola. Na pustą bramkę, ale po jakże pięknej akcji ekipy Moyesa. Najpierw na własnej połowie straciło piłkę City, a potem wszystko poszło jak po sznurku. Jedno, drugie, trzecie podanie, wejście ofensywne Coufala i asysta Lingarda. Tym razem to obrońcy w niebieskich koszulach sprawiali wrażenie, jakby zastygły im nogi, a popołudniowe słoneczko przygrzało odrobinę za mocno. Ten gol do szatni sprawił, że West Ham mógł pomyśleć o czymś więcej. Jego rywale nie grali nawet na pół gwizdka. Pozostało się zastanowić, czy to coś zamierzonego, czy może “Obywatele” notowali słabszy dzień.
Druga połowa rozwiała wątpliwości.
Manchester City grał bez werwy. Jak już zbliżał się do pola karnego “Młotów”, brakowało pomysłu na dalsze rozwiązania. Niewidoczny był Aguero, skrzydła tułały się po boisku jakby bez życia. Przewidywalne i wolne. W międzyczasie swoje podrywy miał West Ham, ale daleki był od stworzenia realnego zagrożenia. Oddał pole rywalom, przeszedł na tryb twardej defensywy. Niby słusznie, bo nie zapowiadało się, że przy takiej dynamice piłkarze City wymyślą coś nietuzinkowego. Plan był dobry, ale chyba nie zakładał, że będzie trzeba powstrzymywać obrońców, którzy odnajdywali się w dość niecodziennych sytuacjach strzeleckich. Napastników czy pomocników nie musieli piłkarze z Londynu się obawiać, lecz stoperów już tak.
W pewnym momencie Stones stwierdził, że zrobi wypad w pole karne West Hamu. Najwidoczniej nie chciał czuć się gorszy od portugalskiego partnera i w taki sposób wykończył akcję, że uczyć mógłby się sam Aguero. Oczywiście mówimy to z dystansem, choć trzeba przyznać, że dwóch stoperów zrobiło dzisiaj coś, do czego argentyński napastnik nie potrafił się nawet zbliżyć. Tworzyli zagrożenie, wykorzystali, co mieli. Dwie dogodne okazje – dwa gole. Skuteczność godna topowego strzelca.
Tak to właśnie wyglądało. Strzelecką robotę odwalały postacie nieoczywiste.
Oczywiście nie świadczyło to zbyt dobrze o graczach ofensywnych City, jednak, kto wie, może Guardiola chciał dzisiaj wymyśleć futbol na nowo. Najważniejsze, że wykonał zadanie. Wygrał kolejny mecz, jego drużyna wciąż od bardzo dawna nie zaznała smaku porażki. Brawa należą się też West Hamowi, który pokazał, jak dużej metamorfozie uległa jego organizacja gry. Londyńczycy ani na moment nie pozwolili rozwinąć skrzydeł swoim rywalom, trzymając ich w garści niemal przez całe spotkanie. Znamienny jest fakt, że dzisiaj ‘Młoty” były naprawdę bliskie remisu. W samej końcówce na 2:2 mógł strzelić Diop, ale to już historia. W każdym razie ekipa trenera Moyesa może być z siebie całkiem zadowolona. Chciała stawić czoło wyzwaniu, widać było pomysł.
Skoro dajesz oddać przyszłemu mistrzowi Anglii tylko trzy celne strzały na własną bramkę, wiesz, że mimo braku punktów zrobiłeś naprawdę niezłą robotę. A na pewno lepszą niż w przeszłości, kiedy Manchester City potrafił gromić West Ham niemiłosiernie. Jasne, podopieczni Guardioli nie rzucali się dzisiaj nikomu do gardeł, u niektórych zawodników dostrzegalny był brak optymalnego poziomu zagrań. Nie zmienia to jednak faktu, że tym starciem “Młoty” udowodniły, w jak niedługim czasie można wejść na czerwony dywan i wstydu tam nie przynosić.
Manchester City – West Ham 2:1 (1:1)
Dias 30′, Stones 68′ – Antonio 43′
Fot. Newspix.pl