Na dobrą sprawę poważnie spróbowali dwa razy. Rok temu, gdy zajęli miejsce numer trzy i w sezonie 2014/15, gdy udało się finiszować na pozycji piątej. Poza tym średnio – a to byli jedenaści, a to dziewiąci. A jednak przez cały ten czas, który minął od awansu Brentford do Championship, kiełkuje myśl, że to projekt obliczony na grę w Premier League. Wydaje się, że bieżący sezon może w końcu potwierdzić tę tezę.
Zwycięstwo nad Sheffield Wednesday pozwoliło na zakończenie czarnej serii trzech porażek z rzędu. Tym samym The Bees utrzymali status wicelidera i odgonili od siebie kolejne złe myśli. Wydawało się bowiem, że znowu coś nie wypali, że znowu wysypią się, gdy sezon zacznie wchodzić w decydującą fazę. Wcześniej bowiem nie przegrali żadnego z kolejnych 21 meczów w Championship. Gdyby i w takiej sytuacji nie potrafili awansować do Premier League, można by śmiało określić Brentford mianem pechowców lub lamusów.
Wygrana sprawia jednak, że droga do awansu wciąż stoi przed nimi otworem. Konieczność przebijania się przez play-offy jest zmorą podopiecznych Thomasa Franka – rok temu spektakularnie wywrócili się na Fulham, mimo że byli zdecydowanymi faworytami. Teraz nikt nie chce sobie na to pozwolić. Teraz Brentford chce pokazać się szerszej publiczności. Na ten sukces, ale i zaszczyt pracuje już od kilku sezonów. W końcu wydaje się, że do bazy treningowej, nowatorskiego podejścia do transferów i szkolenia zawodników, stadionu i całej futbolowej otoczki, zaczęły dojeżdżać wyniki.
Do końca sezonu pozostało jeszcze 14 meczów – to oczywiście mnóstwo czasu i okazji do straty punktów. Byłoby jednak szkoda, gdyby ten projekt nie został zweryfikowany przez najwyższą klasę rozgrywkową w Anglii.
Dlaczego Brentford jest tak niezwykłe?
Akademia? A na to co komu potrzebne?
W 2016 roku w życie weszła jedna z najbardziej kontrowersyjnych decyzji Brentford. Klub pozbył się czegoś, co w wypadku drużyn, które zyski czerpią przede wszystkim ze sprzedaży swoich piłkarzy, wydaje się absolutnie podstawą. Otóż w Brentford pozbyto się Akademii. Zamiast niej zdecydowano się postawić na rezerwy, nazywane dość niefinezyjnie – Brentford B.
Początkowy plan zakładał trzyletnie funkcjonowanie drugiej drużyny. Szybko okazało się, że przynosi ona na tyle wymierne efekty, że nie opłaca się wracać do starego modelu. Akademia była dla nich zbyt kosztowna i zbyt ryzykowna. Koszty roczne oscylowały w granicach dwóch milionów funtów, zaś nieporównywalnie większa liczba młodych piłkarzy wolała się wybrać – co dość oczywiste – do innych klubów z Londynu. Konkurencję stwarzał nie tylko Arsenal, Tottenham i Chelsea, ale i West Ham United, Fulham czy kilkanaście innych stołecznych drużyn.
Postawiono zatem na dość ukształtowanych piłkarzy – w wieku od 17 do 20 lat – których albo wywalono z czołowych drużyn Premier League, albo pochodzili z rynków dość pobieżnie traktowanych na Wyspach. Brentford przyglądało się nie tylko Anglikom, ale i zawodnikom grającym w Irlandii, francuskich niższych ligach, a przede wszystkim w Skandynawii.
Mimo wad, które zauważali główni konstruktorzy – duże ryzyko ze strony graczy, którzy jako pierwsi dołączali do Brentford B – udało się dogadać z takimi markami jak Bayern Monachium, Liverpool i Manchester United. Wszystkie te kluby wystawiły swoje drużyny U23, które zagrały sparingi z drugą drużyną The Bees, co podnosiło prestiż całego projektu.
Swoje w tej kwestii zrobił też poziom piłkarzy, których koniec końców udało się namówić. Od 2016 roku w ich szeregi wstąpili:
- Chris Mepham – sprzedany do Bournemouth za bagatela 12 milionów funtów
- Marcus Foss – 46 meczów dla Brentford
- Joe Hardy – wyciągnięty z Brentford B przez Liverpool; debiut w FA Cup w 2020 roku przeciwko Shrewsbury Town
- Mads Bech Sørensen – podstawowy obrońca Brentford w tym sezonie
- Ian Poveda – Leeds United; z Brentford B wyciągnięty przez Manchester City
Niby to tylko kilka nazwisk, lecz należy pamiętać, że są to te najbardziej nośne. Co roku bowiem druga drużyna dostarcza świeżej krwi pierwszej. Piłkarze debiutują w normalnym Brentford, a później ich losy toczą się w przeróżny sposób. Wydaje się jednak, że ryzyko jest opłacalne.
The Bees stali się mistrzami umiejętnego żerowania na innych. – Wiemy wszystko o zawodnikach U-18 Tottenhamu. Wszystko. Nie ma bowiem sensu, żebyśmy szukali zawodników z niższych lig w Anglii, skoro większe kluby od razu nas przebiją. Zamiast tego dogłębnie analizujemy tych chłopaków, którzy niedługo mogą te największe drużyny opuścić. Oszczędzamy w ten sposób czas i pieniądze – mówił w 2017 roku ówczesny dyrektor techniczny Brentford, Robert Rowan, który zmarł tragicznie w wieku 28 lat.
Myśl, którą pozostawił przed kilkoma laty, nadal jest aktualna. Wystarczy spojrzeć na obecny skład Brentford B i transfery, które dokonano do tej drużyny – dwóch zawodników z Manchesteru United, jeden z Liverpoolu, RB Lipsk, Watfordu i WBA, Australii i Islandii. Do tego łącznie czterech piłkarzy z niższych lig francuskich oraz angielskich. Ciekawe, ilu z nich wypłynie na szersze wody.
Moneyball Brentford™
Pomysł z restrukturyzacją Akademii i przekształcenia jej w osobny byt, nie jest do końca autorskim pomysłem trenerów Brentford. Z inicjatywą na dobrą sprawę wyszedł właściciel (a także wieloletni kibic) klubu – Matthew Benham, czyli ten sam gość, który stoi za niezwykłością Midtjylland. Wraz z Rasmusem Ankersenem okazali się być bratnimi duszami – pierwszy zbił fortunę ogrywając bukmacherów statystyką, drugi stworzył szereg publikacji, które krytykują oddawanie zbyt dużej części życia przypadkowi.
Ankersen, tworząc swoją najsłynniejszą publikację – “Gold Mine Effect” – odwiedził wiele europejskich akademii muzycznych, afrykańskich szkół biegaczy i światowych akademii piłkarskich. Wszędzie narzekał na to samo: zbyt wiele zależy od przypadku. Gdy zatem spotkał na swojej drodze człowieka, który powiedział mu, że Brentford ma dokładnie 42.3% szans na awans, Duńczyk wiedział, że dogadają się bez problemu.
Zaczęła się ich wielka piłkarska rewolucja.
W obu klubach – Brentford i Midtjylland rządzi statystyka. Suche obliczenia, liczby, a nie często mylne ludzkie oko. Jeszcze w 2017 roku w rozmowie z Guardianem tak odnosili się do tego tematu w kontekście The Bees: – Dobrze wiemy, jaki zawodnik może odnieść sukces w Anglii. Identyfikujemy te ligi, w których pomija się kontekst fizyczny na rzecz taktyki, podczas gdy w Anglii jest inaczej. Tutaj jeśli jesteś silny, masz duże szanse na zostanie dobrym piłkarzem. Taktycznej strony strony zawsze można się nauczyć. Jesteśmy w stanie zapewnić to naszym zawodnikom. Natomiast dla nas korzystniejsze jest sondowanie opuszczonych rynków, zrozumienie ich i wyciągnięcie stamtąd potencjalnych gwiazd.
Nic więc dziwnego, że akurat ten londyński klub stroni od gigantycznych transferów. Ich rekordową transakcją jest sprowadzenie Bryana Mbuemo z drugoligowego francuskiego Troyes za… 6.5 miliona euro. Śmieszne pieniądze, nie tylko jeśli porównamy to z wydatkami klubów Premier League, ale i większości drużyn Championship.
Takie podejście spłaca się jednak w stu procentach. Biorąc na tapet weźmiemy największe sprzedaże The Bees, możemy dojść do wniosku, że na Griffin Park Excel zawsze świecił się na zielono:
- Scott Hogan – sprowadzony za: 800 tysięcy | odszedł za: 10 milionów
- Andre Gray – sprowadzony za: 500 tysięcy | odszedł za: 12 milionów
- Ezri Konsa – sprowadzony za: 2.5 miliona | odszedł za: 11.5 miliona
- Chris Mepham – sprowadzony za: 0 | odszedł za: 12 milionów
- Neal Maupay – sprowadzony za: 2 miliony | odszedł za: 22 miliony
- Said Benrahma – sprowadzony za: 1.5 miliona | odszedł za: 23 miliony
- Ollie Watkins – sprowadzony za: 2 miliony | odszedł za: 30 milionów
Pomijając Maupaya, który miał problemy w Saint-Etienne, wszyscy ci zawodnicy byli wyciągani z niższych lig na swoich krajowych podwórkach. To w Brentford uczyniono z nich mniejsze i większe gwiazdy i to oni sprawili, że płynność finansowa klubu jest niezagrożona. Kolejny 10-milionowy dług, który musiał spłacać Benham na początku swoich rządów, jest wysoce nieprawdopodobny.
Kolejne transakcje, których dokonuje klub z Championship, tylko udowadniają, że patrzą przede wszystkim na utylitarność zawodnika względem prezentowanego przez siebie stylu. Dobrym przykładem może być Pontus Jansson – rosły Szwed był swego czasu jednym z najlepszych (o ile nie najlepszym) defensorem Marcelo Bielsy. Argentyńczykowi nie do końca było jednak z obrońcą po drodze, nie tylko ze względu na charakter, ale i styl gry. Był zbyt fizyczny, za słabo wyprowadzał piłkę. Brentford postanowiło zatem Janssona podebrać, płacąc za niego około 5 milionów funtów. W minionym sezonie był on podstawowym zawodnikiem The Bees, w tym zaś pełni rolę użytecznego zmiennika. Kolejny dobry interes.
Jednak to nie Szwed jest najlepszym dowodem na to, że skauci londyńskiego klubu, którzy uważnie śledzą wskaźniki statystyczne, doskonale znają się na swojej robocie. Nie jest nim nawet David Raya, zaskakująco niski bramkarz. Ani Sørensen, odkrycie tego sezonu. Nie jest to też Benrahma, którego wykupił West Ham United. To może Mbuemo? No Mbuemo mógłby być, gdyby nie Ivan Toney.
Zastępstwo idealne
Napastnik trzecioligowego Peterborough miał zastąpić wspomnianego Olliego Watkinsa. Anglik wybrał się bowiem do Aston Villi, Brentford zaś pobiło swój rekord otrzymanej gotówki. Jednocześnie miało spory ból głowy, bo Watkins był nie tylko najlepszym strzelcem The Bees oraz całej Championship, ale także jednym z czołowych piłkarzy.
Na Griffin Park spędził trzy sezony i wbił równe 45 bramek. Całkiem porządny wynik, tym bardziej jak na chłopaka, którego Brentford ściągało z czwartoligowego Exeter City, gdzie Ollie tylko raz złamał barierę dziesięciu bramek. Oczywiście wyróżniał się spośród ówczesnych zawodników The Grecians, co potwierdził Artur Krysiak, ale mało kto sądził, że uda mu się zrobić taką karierę.
A jednak udało mu się i do spółki z Benrahmą oraz Mbuemo, Watkins stworzył tercet BMW. Siali postrach w całej drugiej lidze, zdobywając razem 57 bramek. Oczywiście żadne inne trio z Championship nie mogło pochwalić się takim wynikiem.
Nic więc dziwnego, że gdy okazało się, iż odejście Algierczyka oraz Anglika ma zrekompensować zawodnik Amiens, Saman Ghoddos oraz Ivan Toney, którego swego czasu wypluło Newcastle United, nawet przyzwyczajeni do takich ekscesów kibice Brentford byli pełni niepokoju.
Mylnie.
O ile Ghoddos faktycznie ma pewne problemy – w klasyfikacji kanadyjskiej zdobył do tej pory tylko cztery punkty, o tyle Toney był strzałem w coś więcej niż dziesiątkę. Gdyby na tarczy darterskiej istniała ukryta dodatkową liczba, to właśnie w nią Brentford trafiło tym transferem.
Na konto trzecioligowego klubu przelali 5 milionów – sporo, jak na swoje standardy. Otrzymali jednak więcej, niż oferował im Ollie Watkins w szczycie swojej formy na Griffin Park. 24-letni Toney gola strzela co 110 minut. W tym sezonie Championship ma już ich 24 i na 99.9% pobije wynik swojego poprzednika. Do tego dołożył dziewięć asyst i jest na najlepszej drodze do osiągnięcia double-double.
Dzięki Toney’owi gra Brentford wygląda jeszcze bardziej imponująco. Dzięki wysokiej mobilności, Anglik oferuje Mbuemo taki wachlarz możliwości, o jakim Francuz do tej pory mógł jedynie marzyć. Nic więc dziwnego, że uzbierał już osiem asysty – tyle samo co w całym poprzednim sezonie.
Ale to nie wszystko.
Piłkarsko gotowi na awans
Całe Brentford prezentuje bardzo dojrzały futbol. Inny, niż większość ekip z Championship. Pod tym względem można ich porównać do ubiegłorocznych tryumfatorów tych rozgrywek – Leeds United oraz do zwycięzców sprzed dwóch lat, którzy i w tym sezonie zajmują pierwsze miejsce – Norwich City.
Jasne, druga liga angielska poczyniła znaczny krok do przodu, ale wciąż silna jest tam tendencja gry skrajnie defensywnej, średnio miłej dla oka. Przykład? Ano Barnsley, w którym świetnie radzi sobie Michał Helik. We wczorajszym spotkaniu ze Stoke City, Valerien Imsael, w 70. minucie meczu wprowadził na boisko czwartego środkowego obrońcę. Jego klub wygrał 2:0. Co więcej, to właśnie ten zespół zakończył serię 21 spotkań bez porażki The Bees.
Ich wczorajsze 2:0, to dokładnie takie same 2:0, jakie Brentford odnosi tłamsząc rywala przez większość spotkania. Różnica pod względem odczuć jest jednak zdecydowana, a jak Leeds United pokazuje w Premier League, może przynosić znacznie dalej idące korzyści.
Pod względem bramek spodziewanych (xG) zajmują pierwszą pozycję w lidze, mając sporo zapasu nad Norwich City. Tak samo jeśli weźmiemy pod uwagę różnicę bramek spodziewanych (bramki, które zespół powinien strzelić minus bramki, które powinien stracić) – 0.71 xGD. Wynik podobny do tego, który osiągnęło Leeds United w sezonie 2019/20 i Wolverhampton w sezonie 2017/18.
Obydwie ekipy awansowały wówczas do Premier League. Brentford jest na dobrej drodze, by podążyć w ich ślady.
Mają przy tym dość jasną sytuację kadrową – jak ognia unikają piłkarzy po 30 roku życia. Na nich de facto nie da się zarobić. Nic więc dziwnego, że szkoleniowiec The Bees wystawił w tym sezonie zaledwie trzech takich piłkarzy, z czego tak naprawdę jedynie Henrik Dalsgaard, grający na prawej obronie, jest podstawowym zawodnikiem. Pozostała dwójka to Winston Reid i Luke Daniels, rezerwowy środkowy defensor i bramkarz, bez szans na przebicie się do pierwszego zespołu.
Hierarchia w Brentford jest bowiem trudna do zmiany. Jeśli nie dojdzie do transferu, Thomas Frank stroni od modyfikacji. W bieżących rozgrywkach tylko dwukrotnie odszedł od ulubionego 4-3-3. Oba mecze londyński klub przerżnął, więc skład wyjściowy w gruncie rzeczy pozostaje taki sam. Jest przy tym naprawdę mocny jak na standardy Championship. W końcu jaka inna drużyna może się pochwalić, że jej podstawowy napastnik przez trzy sezony z rzędu ładuje przynajmniej 20 bramek w lidze?
Specyfika sztabu szkoleniowego
Chociaż splendor płynący z dokonywanych transferów spływa przede wszystkim na skautów i pomysł, który urodził się w głowie Benhama i Arkensena, to ktoś przecież musi to na boisku poukładać. A właściwie nie ktoś, tylko kilka osób, bo sztab Brentford nie jest skupiony jedynie dookoła najbardziej wyrazistej postaci, czyli Thomasa Franka, pełniącego funkcję trenera pierwszego zespołu.
Kilka lat temu The Bees zatrudnili Bartka Sylwestrzaka – specjalistę w technice uderzania piłki. Brzmi jak lekkie wariactwo, lecz w tym londyńskim klubie było całkowicie normalne. Wszystko po to, by odejść od przypadku. Zminimalizować ryzyko szczęścia, nieszczęścia, fortunności i niefortunności. Usunąć ze słowników słowo może.
Z podobnych pobudek pracę na Griffin Park (a obecnie na Brentford Community Stadium) znalazła analityczka… snu. Z jej porad korzystało całe gremium piłkarzy, co miało pozytywne rezultaty. Mimo że wielu czołowych sportowców – między innymi Pete Sampras – od lat podkreślało wagę odpowiedniego wysypiania się, sprawa ta była bagatelizowana. A w Brentford nie ma na takie podejście miejsca.
Gdy zatem z posadą pożegnano Deana Smitha, który teraz święci triumfy z Aston Villą, wiadomo było, że wybór będzie cokolwiek nieoczywisty, ale zgodny z polityką właścicieli. I faktycznie. Pierwszym trenerem został Thomas Frank – Duńczyk, który wcześniej trenował reprezentacje młodzieżowe swojego kraju, a także Brondby. Przede wszystkim jednak był on przesiąknięty wizją właścicieli. Od kilku lat pełnił bowiem rolę asystenta na Griffin Park.
Faktycznie, już od pierwszych dni wszyscy wiedzieli, że mają do czynienia z gościem jedynym w swoim rodzaju.
Jaki jest Frank w oczach jego oponentów? Nadęty, bufoniasty, nieprzyjemny, przeświadczony o swojej wspaniałości. Krótko mówiąc – trudny w obyciu.
Jeśli popatrzymy na wypowiedzi Duńczyka, możemy dojść do wniosku, że jest to typ człowieka, który nie gryzie się w język.
– To bardzo ważne, by mieć odpowiedni skład osobowy. Nie potrzebujemy kutasów, tylko dobrych ludzi. Nie oznacza to, że nie potrzebujemy silnych osobowości, ale potrzebujemy przede wszystkim osób, które się troszczą.
– Jestem na 100% przekonany, że dzisiaj wygramy. Swansea City na pewno odpadnie z pucharu.
– Leeds United? Oni się nas boją, jestem tego na 100% pewny. Roztrwonili 11 punktów przewagi, są przestraszeni przez Brentford.
Uderza przede wszystkim ostatnia wypowiedź. Tak się bowiem złożyło, że Leeds rzeczony mecz zremisowało, a w następnych czternastu kolejkach zgubiło punkty tylko dwa razy – dzieląc się zdobyczą z Luton Town oraz przegrywając z Cardiff City. Koniec końców wygrali Championship mając 12 punktów przewagi nad The Bees. Nad The Bees, którzy niczym frajerzy dali się wyprzedzić na ostatniej prostej. To oni przestraszyli się awansu – przegrali dwa ostatnie mecze i spadli na trzecią pozycję. Bezpośredni awans wywalczyło zaś WBA.
Teraz jednak Brentford wydaje się być dojrzalsze. Bardziej skoncentrowane na tym, by udowodnić swoją wartość na boisku, a nie wchodzić w kolejne gierki psychologiczne. Jaki będzie tego efekt? Trudno do końca przewidzieć, lecz bez wątpienia ich obecność wniosłaby do Premier League jeszcze więcej kolorytu.
Fot.Newspix