Reklama

Co wiemy o Chelsea Thomasa Tuchela?

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

23 lutego 2021, 11:22 • 8 min czytania 6 komentarzy

Siedem spotkań nie stanowi zbyt okazałego materiału do próby badawczej. No chyba, że grasz i zachowujesz się zupełnie inaczej niż twój poprzednik, a szatnia jest wywrócona do góry nogami. Tak właśnie jest z Chelsea Thomasa Tuchela, którą w końcu czeka poważny sprawdzian. 

Co wiemy o Chelsea Thomasa Tuchela?

The Blues pod wodzą niemieckiego szkoleniowca zagrali sześć ligowych meczów i jedno starcie pucharowe. Bilans? Okazały. 75% spotkań zostało wygranych, pozostałe zaś są remisami. Nie da się jednak wyciągnąć z nich rzeczywistej siły Chelsea. Zaledwie jedna potyczka – przeciwko Tottenhamowi – miała miejsce z rywalem z górnej części tabeli Premier League. Ekipa ze Stamford Bridge wygrała, ale ledwo-ledwo. Gdyby Vinicius popisał się lepszą celnością, Spurs spokojnie wywieźliby upragniony remis.

Poza podopiecznymi Jose Mourinho, Chelsea grała z mniejszymi lub większymi ogórkami. Patrząc na same wyniki, trudno powiedzieć o dominacji:

  • Southampton 1:1
  • Newcastle United 2:0
  • Barnsley 1:0
  • Sheffield United – 2:1
  • Burnley 2:0
  • Wolverhampton 0:0

8 bramek w sześciu spotkaniach szału nie robi, jednakże wyniki swoje, a gra swoje. The Blues na tym krótkim odcinku sezonu zdołali już pokazać, że są drużyną zupełnie inną niż ta, którą prowadził Frank Lampard. Thomas Tuchel zdecydował się na ryzykowne ustawienia, podjął kontrowersyjne decyzje personalne. Sprawił tym samym, że po zaledwie miesiącu od rozpoczęcia pracy na Stamford Bridge, widać na Chelsea znak jakości niemieckiego szkoleniowca.

Co wiemy o jego wersji Chelsea?

Reklama

Jest pragmatyczna

Chociaż znajdą się tacy, którzy powiedzą inaczej. Powiedzą wprost: nudna.

Nie będą się specjalnie mylić – faktem jest, że mecze The Blues od zeszłego miesiąca po prostu nie porywają. Nie ma w niej fajerwerków, które jeszcze pod wodzą Lamparda Chelsea potrafiła odpalić chociażby z Leeds United, WHU lub Sevillą. Chelsea Tuchela wygląda tak, jakby na podobne ekscesy nie było w niej miejsca.

Zabij ten mecz i wyjedź z tego miasta. To wszystko, co wydaje się mieć w głowie niemiecki szkoleniowiec.

Podejście bardzo oschłe, ale i skuteczne. Jakby nie patrzeć, to właśnie dzięki niemu londyńczycy przeskoczyli w tabeli Liverpool oraz Everton. Wrócili na miejsca premiowane grą w europejskich pucharach i trzymają ścisły kontakt z ekipami na podium. Z pewnością je zaatakują, lecz próżno spodziewać się frontalnego natarcia, a raczej chłodnej kalkulacji, znanej z meczu z Tottenhamem.

Podczas derbowego starcia to Chelsea prowadziła grę. Dłużej utrzymywała się przy piłce, częściej niż rywal gościła w polu karnym. Tylko że przy tym wszystkim może tylko dwa, trzy razy zdecydowała się mocniej docisnąć pedał gazu i zbliżyć rękę do gardła rywala. Była niezwykle zachowawcza – jedynego gola strzeliła z rzutu karnego, po tym jak Eric Dier stracił połączenie między swoją głową a nogami i beznamiętnie powalił Timo Wernera.

Poza uderzeniem Jorginho, The Blues oddali jeden celny strzał. Ale to w zasadzie nie stoi daleko od normy, którą osiągają po przyjściu Tuchela. Średnia 4.5 w ligowych spotkaniach, gdzie i tak rzeczywistość nieco zakłamuje mecz z Burnley i Newcastle United, gdzie faktycznie Chelsea przewróciła rywala na glebę, a później siadła mu na klatce piersiowej i okładała po głowie. Wygrali te starcia 2:0 i nie ma cienia przesady w stwierdzeniu, że były to najbardziej przekonujące mecze za kadencji Tuchela.

Reklama

Kadencji, która jest naznaczona mianem pragmatyzmu. Wszak to, że The Blues rzadko decydują się na naparzankę w stylu Leeds United, nie jest do końca trafnym zarzutem w stronę londyńczyków. Stołeczna ekipa sprawia, że nie tylko kibiców męczy ich gra. Taktyka działa przede wszystkim na rywala, który jest uśpiony spokojnym kołysaniem się statku, na który zaprosiła go Chelsea. Podopieczni niemieckiego szkoleniowca potrafią klepać piłkę długimi minutami, zanim zdecydują się choćby na oddanie strzału. Przygotowują sobie równy grunt do zdobycia bramki, a gdy to następuje, bez namysłu karzą oponenta.

Widowiskowo nie jest, skutecznie zdecydowanie tak. Wynikami Tuchel się broni – ma 2.33 punktu na mecz. Statystykami ofensywnymi wygrywa Lampard – pod jego wodzą drużyna ze Stamford Bridge strzelała więcej, miała więcej kontaktów w polu karnym rywala, częściej przeprowadzała szybkie ataki. Jednak to niespecjalnie Niemca obchodzi. Jego The Blues to ekipa monotonna, ale i trudna do skrzywdzenia. Pięć czystych kont w siedmiu pierwszych spotkaniach nie wzięło się znikąd. Rywale po prostu nie mają okazji, by oddać uderzenie w kierunku ich bramki.

Jest bezwzględna nie tylko dla przeciwnika

Nic więc dziwnego, że gdy jakiś trybik maszyny przestaje funkcjonować z myślą jej konstruktora, Tuchel wpada w szał zabijania. Przeciwko Southampton dokonał dwóch z jednej strony zimnokrwistych, z drugiej pospiesznych zmian. W przerwie boisko opuścił Tammy Abraham, zaś w drugiej połowie Callum Hudson-Odoi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Odoi został wprowadzony… właśnie za napastnika. Po pół godziny gry z powrotem usiadł na ławce rezerwowych. Wędka jak się patrzy.

Na tym zły dzień Anglików się nie kończył, bowiem w konferencji pomeczowej Tuchel odpalił małego grilla i skrytykował publicznie swoich piłkarzy, co zresztą miało być jedną z przyczyn niepowodzenia Franka Lamparda. Abrahamowi oberwało się za to, że nie potrafił postawić na meczu swojego znaku jakości, zaś skrzydłowy był w opinii Niemca apatycznyzbyt łatwo tracił piłkę. Niby nic, ale został wysłany jasny i czytelny sygnał: to ja tu rządzę.

Zaczyna to dobrze korespondować ze zdaniem, jakie o Tuchelu mieli jego byli podopieczni. Roman Weidenfeller kwestionował człowieczeństwo trenera, zaś Heinz Fuller określał go mianem dyktatora. Nie jest to najpiękniejsza laurka, lecz zdaje się mieć ścisły kontakt z rzeczywistością. Chelsea jest czwartym klubem w karierze trenerskiej Tuchela, w której nie pozwala on na wejście sobie w paradę. To on decyduje i odpowiada za wyniki, zrobi wszystko by je osiągnąć, nawet jeśli jakiś młokos (lub dwóch) dostanie po głowie.

Może być w tym pierwiastek szaleństwa, może być w tym pierwiastek geniuszu. Chociaż eksperci na Wyspach – z Joe Colem na czele – podważali słuszność takiego upokarzania podopiecznych tuż przed meczem z Atletico Madryt w Lidze Mistrzów, to wszyscy byli zgodni także w innej kwestii. Niewykluczone, że to kolejna gierka psychologiczna ze strony Thomasa Tuchela.

Być może w ten pokrętny sposób Niemiec chce wyciągnąć ze swoich podopiecznych wszystko, co najlepsze. Wątpliwe bowiem jest, by przede wszystkim Hudson-Odoi stracił nagle miejsce w składzie. Anglik wystąpił do tej pory we wszystkich spotkaniach pod wodzą Tuchela, zanotował dwie asysty, zaś w debiucie z Wolverhampton był jednym z najlepszych zawodników na boisku. Ponadto 47-latek mocno zabiegał o skrzydłowego, gdy prowadził PSG. Zakopanie 20-latka pod ziemią? Niemożliwe.

Nieco inaczej jest z drugim antybohaterem sobotniego starcia z Southampton. Abraham faktycznie był beznadziejny. Nie potrafił utrzymać się przy piłce, miał mały wkład w gargantuiczne posiadanie piłki przez Chelsea. Jednocześnie nie pokazywał się do podania i po 45 minutach miał dziewięć kontaktów z piłką. Zaledwie dwa w polu karnym Świętych.

Tym samym Tuchel zdawał się krzyczeć w stronę napastnika: albo zaczniesz chłopie grać, na poziomie którego oczekuję, albo przyjście Haalanda w najlepszym wypadku przyspawa cię do ławki na długie miesiące.

Wsiadła do maszyny czasu

Abraham nie byłby w tym siedzeniu na ławce osamotniony, bowiem Niemiec zupełnie odwrócił hierarchię w drużynie. Kolejność do gry, która obowiązywała u Franka Lamparda, odeszła na lamusa. 47-latek stwierdził, że najbardziej optymalnym ustawieniem jego drużyny będzie 3-4-3 mogące swobodnie transformować się w 4-4-2 lub 3-5-2 i 5-3-2. Jednocześnie tą decyzją skazał na banicję kilku zawodników, którzy wcześniej regularnie wychodzili w pierwszej jedenastce. Przywrócił zaś tych, którzy najlepsze lata kariery zdawali się mieć za sobą.

Marcos Alonso – niemalże persona non grata na Stamford Bridge – otrzymał od Tuchela drugie życie. Były szkoleniowiec PSG beznamiętnie posadził Bena Chilwella, który rozczarował go w debiutanckim meczu z Wolverhampton. Anglik w kilku sytuacjach mógł uderzać na bramkę, lecz szukał innego rozwiązania. Tymczasem Alonso jest typem zawodnika, który jak nie wie, co zrobić z piłka, to po prostu huknie nią w kierunku golkipera rywali. Od czasu przybycia Niemca, Hiszpan zagrał w sześciu meczach i strzelił jednego gola. Jego umiejętności okazują się kluczowe w starciach z rywalami, którzy okopują się dookoła swojego pola karnego. Co za przypadek, że na taką taktykę decydowały się wszystkie angielskie kluby, które musiały mierzyć się z The Blues Thomasa Tuchela.

Jednak lewy wahadłowy nie jest jedynym, którego odgruzował 47-latek. W trzyosobowym bloku środkowych obrońców znalazło się miejsce dla Cesara Azpilicuety. Piłkarza tyleż legendarnego, co powoli wybierającego się na drugi brzeg rzeki. A jednak Tuchel nie ma zamiaru z niego zrezygnować. Kapitan Chelsea gra wszystko – usiadł jedynie w Pucharze Anglii, gdzie londyńczycy walczyli z Barnsley. Jednocześnie prezentuje się tak dobrze, że nikt nie ma prawa na tę decyzję narzekać.

Nieco inaczej wygląda kwestia Antonio Rudigera. Anonsowanie Niemca do składu było zaskoczeniem porównywalnym z Marcosem Alonso, przy czym w wypadku środkowego obrońcy dochodził aspekt rzekomego podpierdzielania Franka Lamparda do przełożonych. Gdy więc Tuchel postawił na Rudigiera, co do którego fani mieli masę wątpliwości, i który był bez formy, wiele osób się po prostu wkurzyło. Tym bardziej, że 27-latek – w przeciwieństwie do Alonso i Azpiliceuty – zupełnie się nie broni. Zdarzało się, że był najgorszym graczem The Blues na boisku. Jeszcze w starciu z Leicester City zawalił de facto dwa gole. W kolejnych meczach też więcej było zastrzeżeń, niż ewentualnych pochwał. A jednak Rudiger przetrwał tę krytykę i jest tym piłkarzem, bez którego Tuchel chyba nie widzi Chelsea.

Być może z biegiem czasu ten wybór się obroni, a nawet jeśli nie, to Niemiec z pewnością przyzna się do błędu. W końcu mimo tego, że na Stamford Bridge jest zaledwie miesiąc, zdołał pokazać, że do jego The Blues pasuje przede wszystkim jeden epitet. Bezwzględni.

Fot.Newspix

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

6 komentarzy

Loading...