Gdy z Leicester City odchodził N’golo Kante, wydawało się, że to Nampalys Mendy przejmie obowiązki swojego rodaka, wejdzie w jego buty, stanie się kluczową postacią środka pola Lisów. Taki stan rzeczy nie utrzymał się zbyt długo, bowiem w tym samym czasie co Mendy, na King Power Stadium przybył Wilfred Ndidi. I to on okazał się większym kozakiem.
Gdy w weekendowym starciu Liverpool uruchamiał wszystkie mechanizmy autodestrukcyjne, łatwo było przeoczyć kilka genialnych występów piłkarzy Brendana Rodgersa. Na wyniku 3:1 ucierpieli przede wszystkim ci gracze, których praca skupiona jest na środkowej strefie. Mógł nam zatem umknąć Youri Tielemans notujący kolejne występy z najwyższej półki. Przede wszystkim jednak mógł umknąć Ndidi. W sobotę Nigeryjczyka łatwiej było przeskoczyć, niż obejść. A ma 183 centymetry wzrostu.
KONCERT NDIDIEGO Z LIVERPOOLEM
Był wszędzie i wszędzie sprawiał Liverpoolowi problemy. Gdy The Reds atakowali, Ndidi cofał się między obrońców, stawał się kolejną żelbetonową ścianą. Gdy do ofensywy przechodziło Leicester City, Nigeryjczyk wcale nie trzymał się kurczowo tyłów, lecz z rozmachem wchodził w środkową strefę. Zupełnie zdominował nie tylko Roberto Firmino (10 strat piłki), ale też Wijnalduma, Curtisa Jonesa, a przede wszystkim Thiago. Hiszpan przy 24-latku wyglądał, jakby to nie on zdobył Ligę Mistrzów.
Zdarzały się momenty, w których podopieczni Juergena Kloppa rozpaczliwie próbowali coś zrobić. Czuli, że jednobramkowa przewaga może nie wystarczyć. Problem w tym, że po prostu nie byli w stanie sforsować Ndidiego, który z zadziwiającą łatwością radził sobie we wszystkich pojedynkach. Bardzo szybko neutralizował zagrożenie i w dużej mierze to dzięki niemu Leicester City mogło wygrać ten mecz.
Pomocnik kończył mecz z pięcioma wybiciami, trzema zablokowanymi strzałami, trzema przechwytami, pięcioma odbiorami i pięcioma udanymi dryblingami. Miał też dwa kluczowe podania. Łącznie 25 akcji zostało przed Ndidiego zatrzymanych albo wykreowanych.
Dla porównania – cała trójka pomocników Liverpoolu, która spędziła na boisku ponad godzinę, miała 13 takich akcji. Różnica klas w tym spotkaniu była widoczna gołym okiem i nie jest jedynie efektem tego, w jak słabej formie znajdowali się wówczas The Reds.
BENFICA POKONA ARSENAL? KURS: 3,35 W TOTALBET!
Nie jest to również przypadek, bo pod czujnym okiem Brendana Rodgersa Ndidi wyrósł na kluczową postać całego Leicester. Nie będzie żadną obrazą, jeśli wymieni się go jednym tchem ze Schmeichelem, Vardym, Maddisonem czy Barnesem. No, chyba że dla samego Ndidiego.
JAK ISTOTNY JEST NDIDI DLA LEICESTER?
Jego przełożenie na postawę Lisów jest imponujące. Tendencja ta na dobrą sprawę utrzymuje się od poprzedniego sezonu, gdy klub z King Power Stadium do samego końca walczył o miejsce w Lidze Mistrzów. Ostatecznie walkę tę przegrał, w dużej mierze przez brak Nigeryjczyka w środku sezonu.
W najważniejszych meczach defensywnego pomocnika po prostu zabrakło. Gdyby Leicester zdołało wywalczyć przynajmniej jedno zwycięstwo w meczach z Chelsea, Wolverhampton i Manchesterem City, pewnie teraz nie szykowałoby się na czwartkowe, lecz wtorkowe i środowe wieczory. Niestety dla nich w dwóch z tych spotkań dzielili się punktami, zaś przeciwko The Citizens wracał do domu na tarczy. Lisy przegrywające bez Ndidiego? Nie był to ani przypadek, ani zaskoczenie.
We wcześniejszej fazie rozgrywek były piłkarz Genku też zmagał się z problemami z kolanem. Nie mógł przez to wystąpić z Burnley i Southampton. Efekty? 1:2 i 1:2. Zważywszy na to, że ostateczna strata do czwartej Chelsea wynosiła tylko cztery punkty, absencja pomocnika miała niebagatelny wpływ na ostateczny los Leicester. Zamiast niego grał wspominany wcześniej Mendy lub Choudhury, ale żaden z nich nie był w stanie zagwarantować tego, co Brendanowi Rodgersowi daje Nigeryjczyk.
Gdy zatem Ndidi miał problemy także i w bieżącym sezonie, na fanów z King Power Stadium padł blady strach. Ich klub zaczął bardzo solidnie, utrzymywał się w czołówce, ale brak defensywnego pomocnika zwiastował duże kłopoty. Koniec końców Wilfred nie mógł wystąpić w aż jedenastu spotkaniach na poziomie Premier League, jednym w Pucharze Ligi oraz czterech meczach Ligi Europy.
Jeśli powiemy wam, że aż pięć z rzeczonych jedenastu ligowych meczów Leicester City przegrało, nie powinniście być specjalnie zaskoczeni.
-
z Ndidim: 2.66 punktu na mecz | 2 bramki zdobyte na mecz | 0.83 straconego gola na mecz
-
bez Ndidiego: 1.41 punktu na mecz | 1.33 bramki zdobyte na mecz | 1.25 straconego gola na mecz
Różnica jest aż nadto widoczna, ale nie tylko w warstwie wyników. Całe Leicester funkcjonuje bez niego znacznie gorzej. 24-latek jest bowiem zawodnikiem szczególnym, którego zastąpić jednym piłkarzem jest tak łatwo, jak obejrzeć “Szatańskie tango” za jednym podejściem.
NIE TYLKO TERMINATOR
O ile bowiem zrozumiałe jest, że Lisy tracą bez niego więcej bramek – wszak Ndidi to defensywny pomocnik z krwi i kości, który może też grać jako jeden z trzech środkowych obrońców – to nie bez znaczenia jest również fakt, że i na ofensywę ma on niebagatelne przełożenie.
Po pierwsze, mając go na boisku, reszta pomocników może grać znacznie wyżej. Tielemans nie musi aż tak wydatnie włączać się do akcji destrukcyjnych, przez co podkreśla swoje walory jako naturalna ósemka. Jest wówczas bardziej bezpośredni, częściej decyduje się na ryzykowne podania, bo wie, że obok siebie ma gościa, który zdąży zabrać rywalowi piłkę, zanim ten zapędzi się pod bramkę Leicester. To psychologiczny komfort na jaki może pozwolić sobie relatywnie niska liczba drużyn w całej Premier League. Tak samo jak mało ekip posiada u siebie tak dobrego defensywnego pomocnika.
AC MILAN UPORA SIĘ Z CRVENĄ? KURS NA WŁOCHÓW: 1,98 W EWINNER!
Gracz Brendana Rodgersa wytrzymuje porównania z resztą stawki. Ba! Większość jej przewyższa i to nawet wtedy, gdy rozpatrujemy stricte defensywne statystyki. N’golo Kante? Fabinho? Rodri? Zapomnijcie. Teraz jest czas Wilfreda Ndidiego.
Niemal pod każdym względem dominuje nad konkurencją. I to wcale nie jest tak, że Leicester City gra znacznie bardziej defensywnie niż Liverpool, Chelsea, czy Manchester City. To zespół stwarzający wiele sytuacji, dość powiedzieć, że gdyby Jamie Vardy miał lepszą skuteczność, to on zasiadałby na czele klasyfikacji strzelców. Właściwie można powiedzieć, że Leicester City jest bardzo wyważone. Chociaż rozsmakowali się w kontratakach, to potrafią stłamsić rywala również atakiem pozycyjnym. W obu tych stylach Ndidi odnajduje się znakomicie.
Czasy, gdy na afiszach znajdowali się jednowymiarowi pomocnicy w stylu Gennaro Gattuso właściwie bezpowrotnie minęły. Od defensywnego pomocnika we współczesnej piłce wymaga się znacznie więcej, niż odbiór i podanie do najbliższego. Sam N’golo Kante był stawiany nad legendarnym Claude Makelele głównie przez wzgląd na swoją przyzwoitą prezencję w ofensywie. Na kanwie tego wyrósł Wilfrd Ndidi, będący tak naprawdę wszystkim, czego możesz oczekiwać od swojej szóstki.
Jego potencjał w grze do przodu podkreśliło ciągle powracające starcie z Liverpoolem. Trzecia bramka jest bowiem w 80% zasługą Nigeryjczyka, który opanował piłkę w środkowej strefie, zabrał się z nią na kilka metrów, a później podał pięknym zewniakiem wprost pod nogi Harveya Barnesa. Piłka bez problemu minęła Ozana Kabaka i niczym nasmarowana klejem przykleiła się do stopy skrzydłowego Leicester. Sam Andrea Pirlo byłby z tego zagrania dumny.
Nie był to oczywiście odosobniony przypadek, bo Ndidi już dawno zerwał z łatką terminatora. Pod względem kreacji, wspomagania swojego zespołu w konstruowaniu akcji i po prostu ofensywnych umiejętności, znowu rozpycha się łokciami między naprawdę silną konkurencją.
Jasne, dominacja Rodriego jest bardzo widoczna, tak jak widoczna jest dominacja Manchesteru City w całej lidze, ale cała trójka też zasługuje na pochwały i na to, by mówić o nich sporo, a przede wszystkim mówić o nich dobrze. Wydaje się jednak, że na Ndidiego spływa najmniejszy blask, co może być nieco krzywdzące.
CHWALCIE PANA!
W opozycji do tego stara się działać Brendan Rodgers. Szkoleniowiec z Irlandii Północnej na konferencji prasowej przed meczem ze Slavią Praga, skupił się w dużej mierze na nigeryjskim pomocniku, którego występ jeszcze przed kilkunastoma dniami stał pod dużym znakiem zapytania. 48-latek zdaje sobie sprawę z tego, jak wielki wkład w prawidłowe funkcjonowanie Leicester City ma Ndidi: “Pod względem odzyskiwania piłki jest jednym z najlepszych zawodników na całym świecie. Doskonale czyta grę, cały czas się rozwija – jest bardzo młody, a dla nas tak naprawdę niezastąpiony. Mamy wielu świetnych zawodników na tę pozycję, ale żaden nie daje tego, co Wilfred. To przyjemność móc go trenować“.
LEICESTER POKONA SLAVIĘ PRAGA NA WYJEŹDZIE? KURS: 2,15 W TOTOLOTKU!
Trenerzy potrafią wystawić piękną laurkę swoim zawodnikom, lecz rzadko czynią to w tak okazały sposób, jak Rodgers w wypadku 24-latka. Nie ma się jednak czemu specjalnie dziwić – mimo, że w poprzednim sezonie Ndidi musiał opuścić kilka meczów, The Atheltic wybrał go najlepszym zawodnikiem Leicester City, ze znaczną przewagą nad Vardym. Wydaje się, że jeśli do końca bieżących rozgrywek Nigeryjczyka będą omijały kontuzje powtórka z rozrywki jest bardzo prawdopodobna.
Ten początkowo niepozorny piłkarz, który na King Power Stadium przybył z Genku, ma wszystko, by już niedługo grać w absolutnie najlepszych klubach Europy. Ma też wszystko, by stać się podwaliną do budowania silnego Leicester, które zgłasza aspiracje ku temu, by przestać ich traktować jako największą niespodziankę w historii. Jedno jest jednak w tej historii pewne – Ndidi już teraz jest defensywnym pomocnikiem na miarę lat 20. XXI wieku. Każdy trener ucieszyłby się z jego obecności.
Fot. Newspix