Reklama

PRASA. „Mistrzostwo z Legią? Spełnienie marzeń. Brakuje mu trofeów”

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

29 stycznia 2021, 08:41 • 13 min czytania 3 komentarze

– Legia to szczególne miejsce, tu się ciężko pracuje, bo pod olbrzymią presją, ale i łatwo – trener ma wszystko, czego potrzebuje. Są narzędzia i fantastyczna baza. Chcemy to wykorzystać. Marzy mi się Legia poukładana, różnorodna, budująca akcje od tyłu, utrzymująca się przy piłce, kreująca dużo okazji krótkimi podaniami, potrafiąca zaskoczyć przeciwnika. Nie chcemy ograniczyć się do jednego elementu – wrzutki do Tomka Pekharta. Klasowe zespoły w każdej chwili mogą strzelić gola, a jeden będzie się różnił od drugiego i do siatki może trafić każdy zawodnik. Tego brakowało – mówi Czesław Michniewicz w „Przeglądzie Sportowym”. Dużo ciekawych tekstów dziś w prasie, zapraszamy na prasówkę przed startem Ekstraklasy.

PRASA. „Mistrzostwo z Legią? Spełnienie marzeń. Brakuje mu trofeów”

„SPORT”

Raków rusza w pogoń za Legią, ale rundę zacznie nieco osłabiony. Na inaugurację rundy wiosennej nie zagrają prawdopodobnie Petrasek i Cebula.

Rywalizacja nie będzie należała do najłatwiejszych dla Rakowa również z powodu możliwych absencji w zespole. Prawdopodobnie w składzie gospodarzy zabraknie Tomasza Petraszka, który wciąż dochodzi do siebie
po listopadowej kontuzji. W bramce najpewniej zadebiutuje ściągnięty zimą Dominik Holec, więc można mieć obawy, jak poradzi sobie w pierwszym meczu i to przeciwko groźnemu przeciwnikowi. Absencje mogą nie ominąć także linii ataku. W czasie zgrupowania w Belek na urazy narzekali David Tijanić i Marcin Cebula. Słoweniec wrócił już jednak do pełni sił i bardzo możliwe, że zobaczymy go od pierwszej minuty w Bełchatowie. Większy problem jest z Cebulą. Skrzydłowy zmagał się z urazem mięśniowym, a przy założeniu, że rekonwalescencja trwa około 10 dni, zawodnik wróciłby do pełnych treningów tuż przed spotkaniem z Pogonią. Trener Marek Papszun raczej nie zaryzykuje zdrowia zawodnika wpuszczając go na plac od pierwszej minuty. Prawdopodobnie jego miejsce zajmie Ivan Lopez.

Według „Sportu” Legii będzie trudno roztrwonić przewagę punktową. Cóż, nie wiemy, czy widzieli tabelę, ale ona wcale tak duża nie jest…

Reklama

Czy w związku z tym Michniewicz jest skazany na sukces po niecałym roku pracy przy Łazienkowskiej? Wydaje się, że tak. Warto spojrzeć na to również z tej strony, że w drogę po złoty medal wyrusza z tymi zawodnikami, którymi grał jesienią; nie robi wielkiej rewolucji kadrowej. Mało tego, Legia dokonała tej zimy zaskakująco mało transferów, choć okienko jeszcze się nie zamknęło, a część kibiców domaga się wzmocnień. Na pewno by się przydały, ale też nikt raczej nie ma wątpliwości, że na wygranie ligi taka kadra, jaką teraz dysponuje Legia po prostu wystarczy. Piłkarze, których trener ma do dyspozycji, są za słabi na to, by awansować do Ligi Mistrzów czy chociażby do Ligi Europy, ale na wygranie mistrzostwa Polski ich stać. Prawdę mówiąc, Legia cieszyć się powinna z tytułu na kilka kolejek przed końcem rywalizacji. Chyba że coś nas jeszcze w tym szalonym sezonie zaskoczy.

Wisła Kraków zrobiła ciekawe transfery na przyszłość (Młyński i Sobol), ale te z zimowego okna transferowego szału nie robią.

Trener Hyballa musi więc liczyć na „starą gwardię”, z której odeszli stoperzy Rafał Janicki i Lukas Klemenz, więc wygląda na to, że środek obrony może być czułym miejscem zespołu. Gdzie więc szukać pozytywów? – Jestem zadowolony z okresu przygotowawczego – mówi Peter Hyballa. – Znacznie poprawiliśmy nasze parametry fizyczne, na czym bardzo mi zależało. Pracowaliśmy nad istotnymi dla mnie detalami, nad poszczególnymi elementami, które są niezbędne do tego, abyśmy mogli grać tak, jak zakładamy, stosując wysoki pressing. Jest to jednak jeden niekończący się proces, wymagający ciągłego doskonalenia, ponieważ zawodnicy dopiero od niedawna mają styczność z moimi metodami treningowymi. Zadowolony jestem także z gry w sparingach, szczególnie z odbiorów i z reakcji na wydarzenia boiskowe. Kreowaliśmy akcje, ale czasami mogliśmy się lepiej zachować czy poszukać innych rozwiązań na boisku i wciąż mam zastrzeżenia do wykończenia akcji. Powinniśmy wykazywać się większą skutecznością pod bramką. To jest dla nas spory problem, a czasu na jego rozwiązanie zostało niewiele.

„PRZEGLĄD SPORTOWY”

Rozmowa z Czesławem Michniewiczem. Sporo o zimowych przygotowaniach, planach na wiosnę i bardzo jasnym celu Legii – mistrzostwie Polski.

Reklama
Wywalczenie mistrzostwa z Legią będzie dla pana…

…spełnieniem marzenia. Jestem trenerem doświadczonym, ale trofeów w gablocie stoi niewiele. Marzę o tytule i o dobrej grze w pucharach. Legia to szczególne miejsce, tu się ciężko pracuje, bo pod olbrzymią presją, ale i łatwo – trener ma wszystko, czego potrzebuje. Są narzędzia i fantastyczna baza. Chcemy to wykorzystać. Marzy mi się Legia poukładana, różnorodna, budująca akcje od tyłu, utrzymująca się przy piłce, kreująca dużo okazji krótkimi podaniami, potrafiąca zaskoczyć przeciwnika. Nie chcemy ograniczyć się do jednego elementu – wrzutki do Tomka Pekharta. Klasowe zespoły w każdej chwili mogą strzelić gola, a jeden będzie się różnił od drugiego i do siatki może trafić każdy zawodnik. Tego brakowało. Zależeliśmy wyłącznie od bramek Tomka, to duże niebezpieczeństwo i nie chcemy tego. Bo jemu i nam będzie się ciężko grało. Wszyscy będą wisieć na Tomku jak bombki na choince – Piast wystawił na Legii trzech środkowych obrońców i Pekhart nie miał okazji. Szkoda, że inni tego nie wykorzystali. Wszołek, Gwilia, Kapustka, Luquinhas, Martins powinni trafiać do siatki częściej, bo grają blisko bramki rywala. Ale w walce o tytuł wciąż najwięcej zależy od nas. Chcąc uniknąć nerwów, musimy patrzeć tylko na siebie. Nie ma sensu oglądać się na innych, bo można się potknąć na równej drodze. Powtarzam zawodnikom, że jeśli będziemy kibicować innym, to zabraknie sił, by kibicować samemu sobie. Mam ciekawy zespół, obym tylko nie musiał przestawiać klocków i zmieniać zawodnikom pozycji, bo wtedy zrobi się chaos.

Jest pan spokojny, że Legia będzie mistrzem?

Nigdy nie jestem spokojny ani nadmiernie pewny siebie. Wierzę w zespół i naszą pracę. Jesteśmy w stanie zrealizować postawiony cel, ale nie zasypiam z myślą: „Już jesteśmy mistrzem Polski”. Do piłki podchodzę z pokorą, futbol nie lubi buty, a pycha kroczy przed upadkiem. W Legii podoba mi się to, że każdemu zawodnikowi się chce – przed laty różnie to bywało. Dziś nikt nie odpuszcza, to jest Legia karna i posłuszna, każdy piłkarz chce ciężko pracować. Niektórym przydałaby się jeszcze tylko realna konkurencja, bo wtedy zrobi postęp.

Jak patrzą na naszą ligę zawodnicy z innych krajów? Awans do Ekstralasy jest dla Łotysza sukcesem, ale czy dla Słowaka też? Ciekawa analiza.

Transfery piłkarzy ze słabszych lig (w teorii słabszych) są dobrym pomysłem. Oprócz tego, że mogą być wzmocnieniem zespołu, to też inwestycją, na której klub ma nadzieję zarobić. Jak Legia na Ondreju Dudzie, którego po dwóch i pół roku gry w Warszawie sprzedała za ponad cztery miliony euro do Herthy BSC. Ale rynek słowacki i ci najzdolniejsi to dziś – przynajmniej według Pawła Zimończyka, menedżera orientującego się w tamtejszych realiach – dla naszych klubów zamknięty temat. – Wbrew pozorom łatwiej będzie pozyskać piłkarza z niższej ligi w Hiszpanii niż młodego, zdolnego Słowaka, którego można znaleźć w Slovanie, Žilinie czy Dunajskiej Stredzie. Wcześniej dużo zawodników ze słowackiej ligi wyjeżdżało do Włoch za 1–2 mln euro. To relatywnie małe pieniądze. Trafiali do zespołów z ligi młodzieżowej, Primavery, gdzie wielu z nich przepadało. Tak było bardzo często. I wtedy był odpowiedni moment na Polskę – uważa Zimończyk. Według niego transfer Dudy mógł być okazją do przekonania Słowaków, że warto przebijać się przez ekstraklasę. Wybrał ligę bogatszą, częściej oglądaną przez zagranicznych skautów. Inni młodzi piłkarze ze Słowacji z uwagą patrzyli na rozwój jego kariery. – Trzeba było iść za ciosem, ale przespaliśmy ten moment. Kluby Primavery nie płaciły jakichś wielkich pieniędzy za transfer Słowaka, ale coś trzeba było wysupłać. Nasze kluby tego nie lubiły i nie zdecydowały się na kolejne ruchy. Piłkarze ze Słowacji, którzy do nas trafiali, to byli już starsi zawodnicy lub przebrani. Jak cię nie chcą w Czechach, to idziesz do Polski – analizuje menedżer.

Rozmowa z Jakubem Kamińskim. Trochę jego spojrzenia na tę jesień w wykonaniu Lecha Poznań, ale też o jego własnym rozwoju, nieudanym przyjeździe na kadrę czy przygodzie w Lidze Europy.

Przeciwnicy w kwalifikacjach do Ligi Europy pewnie nie mieli pojęcia, że jeden z najważniejszych zawodników ich rywali chwilę przed spotkaniem mógł ślęczeć nad podręcznikiem ze szkoły średniej.

Nie będę ukrywał, że byłem w formie i czułem się jedną z czołowych postaci Lecha w eliminacjach. Do dobrej gry doszły gole i asysty, a to mnie dodatkowo napędzało. Niestety, uraz mięśnia dwugłowego uda trochę mnie wstrzymał. Z jego powodu straciłem szansę wyjazdu na dorosłą kadrę i końcówka rundy też nie była najlepsza w moim wykonaniu. Wierzę, że wiosną będzie lepiej.

Sam pan wywołał upadek, czyli uraz, który zabrał ewentualny debiut w pierwszej reprezentacji.

Dzisiaj żartuję, że to było najszybsze zgrupowanie w moim życiu. Trwało całe cztery godziny. Przyjechałem do hotelu, razem z doktorem Jackiem Jaroszewskim udaliśmy się na badania, wróciliśmy z wynikami i z selekcjonerem Jerzym Brzęczkiem podjęliśmy decyzję, że wracam do domu. Nie było sensu ryzykować. Kontuzja nie była bardzo poważna, jednak z mięśniem dwugłowym trzeba uważać. Boli tak naprawdę krótko, dwa-trzy dni, ale niezaleczony szybko daje o sobie znać znowu. Włożyłem dużo pracy w rehabilitację i liczę, że ten kłopot już za mną.

O Leszku Ojrzyńskim opowiadają ci, którzy z nim pracowali. Jak na studiach trzeba było coś załatwić, to grupa wysyłała jego. A Michał Nalepa mówi – jak go słuchasz, to pulsujesz jak bąbelki w jacuzzi.

Siłą Korony, i tak będzie w każdym kolejnym klubie prowadzonym przez 48-latka, była jedność. Zespół miał walczyć od pierwszej do ostatniej minuty, a szkoleniowiec ma swoje sposoby, by sprawić, że każdy zawodnik wyszedł na boisko odpowiednio nakręcony. – Dobry w tym jest – przytakuje Michał Nalepa, były pomocnik Arki Gdynia. – Kiedy objął naszą drużynę, zaprosił każdego gracza na rozmowę w cztery oczy. To, co mówił, miało mniejsze znaczenie. Ważne było, jak mówił. Kiedy go słuchasz, zaczynasz powoli pulsować coraz mocniej, jak bąbelki w jacuzzi. Nakręcasz się niesamowicie – wspomina Nalepa. – Byłem w szatni na odprawie przed meczem z Midtjylland w eliminacjach Ligi Europy. Aż przeszły mnie ciarki. Widziałem po piłkarzach, że to na nich działało. Mieli ogień w oczach – mówi Wojciech Pertkiewicz, były prezes Arki. Ojrzyński zawsze wie, w jaką nutę uderzyć, by otrzymać odpowiedni efekt. Przemowy ma dobrane pod konkretny mecz. Przed jednym z ligowych spotkań Korona miała zgrupowanie w kieleckim hotelu. Następnego dnia na odprawie trener nawiązał do jego lokalizacji. – Wojtek Szczepaniak. To przy ulicy jego imienia trenujemy. Hotel, w którym dziś spaliśmy, jest w lesie, w którym Szczepaniak ukrywał się przed wrogiem, by walczyć za ojczyznę. Miał w sercu Kielce, miał w sercu ten region i za niego umarł. My też mamy mieć w sercu Kielce, ten klub. Im nie płacili za to, że walczyli, nam za grę płacą. Takie mamy życie, dlatego dziś trzeba wyjść i wygrać – mówił. Korona wygrała 2:1. W kwestii motywacji Ojrzyński nic nie pozostawia przypadkowi, każdy szczegół ma znaczenie. To on wybiera muzykę w szatni przed meczami. Częściej utwory instrumentalne i rap nakręcający do walki, niż disco. Filmy w autokarze w drodze na mecz? Raczej „Gladiator” niż „Chłopaki nie płaczą”. Pierwsza rzecz, o jaką prosi, gdy zaczyna pracę w nowym klubie, to zamontowanie na ścianie w szatni tablicy z ważnymi dla niego hasłami. W Kielcach znalazły się na niej wartości, którymi miała się kierować drużyna: jedność, braterstwo, rodzina, uczciwość, ciężka praca itd. Każdy zawodnik musiał się pod tym podpisać, co miało być oznaką akceptacji umowy.

Iza Koprowiak i jej „Chwila z…” – tym razem z Cezarym Misztą. Młody bramkarz Legii opowiada o tym, że chce być nowym Borucem, ale też definiuje swój styl grania i docenia pomoc starszego kolegi z bramki.

Pytając o ciebie, często słyszałam określenie: to bramkarz XXI wieku. Co dla ciebie oznacza to stwierdzenie?

Kiedyś bramkarz był ostatnią instancją, która reagowała na piłkę, musiał bronić. Teraz zapobiega: wychodzi do dośrodkowania, wyłapuje piłki. Jest pierwszym napastnikiem, to od niego rozpoczyna się atak. Szczególnie u trenera Michniewicza, który eliminuje wykopywanie długich piłek. Trzeba być do takiej gry odważnym. Kiedy naciska na ciebie dwóch napastników, to ryzykownym jest przytrzymanie, zwód, odegranie, ale to ryzyko się opłaca. Bo kiedy wyczekujesz ich do ostatniego momentu, zagrywasz piłkę pomiędzy rywali do swojego obrońcy, to eliminujesz przeciwnikowi dwóch piłkarzy. U trenera Michniewicza mam wyprowadzać piłkę jak środkowy obrońca. Cały czas się tego uczę. Bo nie chodzi tylko o to, aby dobrze grać nogami. To tylko jeden z elementów. Bez całej reszty nie ma znaczenia.

Duży potencjał widzi też w tobie Artur Boruc. Jest od ciebie starszy o 21 lat. Pracę z nim traktujesz jak naukę u mentora, czy jednak stał się normalnym kumplem z drużyny?

Kiedy wróciłem z wypożyczenia do Radomiaka i pojechałem na pierwszy trening Legii, był już na nim Artur. Coś do mnie powiedział, zaniemówiłem, zacząłem się jąkać. Naprawdę się stresowałem, pierwszy raz poczułem coś takiego. Swoją wielką osobowością mocno oddziałuje na ludzi, filmiki na kanale „Łączy nas piłka” pokazywały, jak potrafi ł zawstydzić Łukasza Fabiańskiego. A co dopiero 19-latka, który wychowywał się na jego grze. Miałem poczucie, że spotykam legendę naszego klubu. Po kilku dniach cały stres minął. Okazało się, że moje wyobrażenie o nim było błędne. Sądziłem, że jest zamknięty, że nie będzie chciał z nikim rozmawiać, zostanie w swoim świecie. Jest zupełnie inaczej. Kiedy doznałem kontuzji, przejął się, rozmawiał ze mną. Bardzo mi pomaga. Gdy grałem pierwszy mecz od początku w ekstraklasie, tłumaczył mi, abym się nie stresował, wyszedł jak na trening i zrobił swoje. Takie słowa, niby proste, ale bardzo wiele dają.

„SUPER EXPRESS”

„Superak” się nie pieści i określa potencjał Kamila Piątkowskiego na poziomie „polski Ramos”. Dużo ciepłych słów a propos zainteresowania Milanu i BVB.

Młodzieżowy reprezentant Polski łączony był z taki potęgami jak Milan, Dortmund czy Lazio. Wrażenie robiły nie tylko nazwy klubów, ale i kwoty transferu zaczynające się od 5 mln euro. – Największym atutem Piątkowskiego jest to, że jest bardzo elastyczny, jeśli chodzi o zmianę pozycji – ocenia Marek Jóźwiak, były obrońca reprezentacji Polski. – Może zagrać w czwórce obrońców lub w bloku pięcioosobowym czy jako defensywny pomocnik. Zaczynał na prawej stronie defensywy. Ta uniwersalność daje mu przewagę, bo trenerzy widzą zawodnika, którego w zależności od potrzeb będą mogli wystawić na trzech pozycjach. Jako środkowy obrońca bardzo dobrze radzi sobie z piłką przy nodze, z wyprowadzeniem piłki i z konstruowaniem akcji – zaznacza były kadrowicz.

Poza tym – spisane fragmenty konferencji Sousy, czyli niewiele ciekawego.

„GAZETA WYBORCZA”

Sousa przemówił – jaka narrację próbował sprzedać Polakom? Że trzeba się zjednoczyć. Portugalczyk ma już bramkarza numer jeden – ale najpierw chce zakomunikować decyzję piłkarzom.

To było główne przesłanie, Portugalczyk wracał do konieczności zjednoczenia się wokół kadry wielokrotnie. Jakby rekonesans w nowym miejscu pracy zaczął od obejrzenia wyprodukowanego przez związek filmiku „Niekochani” i nabrał przekonania, że kibice za reprezentacją kraju nie przepadają, a w skrajnych przypadkach jej nienawidzą. Zapewniał, iż polskich piłkarzy zna, bo grają głównie we włoskiej Serie A i Bundeslidze, a on śledzi te rozgrywki od zawsze. I opowiadał, jak rozpoznaje teren. – Z Jerzym Brzęczkiem się nie spotkałem, bo rzadko się zdarza, by nowy trener rozmawiał z poprzednikiem. Spotkałem się za to z trenerem kadry młodzieżowej Maciejem Stolarczykiem, by zorientować się, czym dysponuję. I myślę, że jeden, dwóch lub trzech jego zawodników ma szansę zasilić wkrótce naszą drużynę. Będziemy też obserwować 8-10 zawodników z polskiej ligi. Przygotowujemy również spotkanie ze wszystkimi, którzy uczestniczyli w ostatnich zgrupowaniach. To 40-45 piłkarzy. Chcę pokazać, że każdy się liczy. I by każdy rozumiał, czego oczekuję – tłumaczył Sousa. Pytania o nazwiska ignorował. Obiecał, że na nie odpowie po pierwszych powołaniach – ogłosi je w marcu, gdy rozpocznie pracę od meczów w eliminacjach mundialu z Węgrami (w Budapeszcie), Andorą (na stadionie warszawskiej Legii, selekcjoner już go wizytował) oraz Anglią (w Londynie). Konkret podał jeden. W przeciwieństwie do poprzednika, który tasował bramkarzami (czasami wstawiał między słupki Wojciecha Szczęsnego, a czasami Łukasza Fabiańskiego), podjął już decyzję, kto otrzyma stały numer jeden.

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...