Saga transferowa z Arkadiuszem Milikiem w roli głównej dobiegła długo wyczekiwanego końca. Polski napastnik wylądował w Olympique’u Marsylia i całkiem możliwe, że doczeka się debiutu w końcówce dzisiejszego starcia z AS Monaco. Niektórzy uważają ten kierunek za rozczarowujący, inni za optymalny. Jedno jest pewne – Milik trafia do klubu o sporych ambicjach i jeszcze większej historii. Przez Marsylię przewinęło się bowiem na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci wielu naprawdę genialnych snajperów. Snajperów, z którymi Arek – przy całym szacunku dla niego – jak na razie nie może się jeszcze równać.
Przed wami dziesięć wybranych dziewiątek Olympique’u Marsylia. Niektóre dopiero w tym klubie zbudowały nazwisko i zyskały status prawdziwie wielkich. Inne po przyjeździe na Stade Velodrome zanotowały zjazd. Tak czy owak, za każdą z nich stoi ciekawa opowieść.
FABRIZIO RAVANELLI
Kiedy “Srebrny lis” trafił do Marsylii, miał trzydzieści lat na karku. Było jasne, że szczytowy okres kariery jest już za nim. W latach 1992 – 1996 włoski napastnik reprezentował barwy Juventusu, gdzie eksplodował talentem pod wodzą Marcello Lippiego. Zdobył ze “Starą Damą” scudetto, a potem zatriumfował również w Lidze Mistrzów. Tych sukcesów naturalnie nie zdołał powtórzyć w kolejnym klubie, jakim było angielskie Middlesbrough, ale także i tam pozostawił po sobie dobre wspomnienia. Dlatego w sumie nie może dziwić, że Marsylia – próbująca w końcowej fazie lat dziewięćdziesiątych powrócić na szczyt po katastrofalnym finale ery Bernarda Tapie – zdecydowała się sięgnąć po Ravanellego. – Ściągnięcie takiego zawodnika to wielkie wydarzenie dla naszego klubu i całego francuskiego futbolu – ekscytował się trener Rolland Courbis.
Jak poszło Włochowi we francuskiej ekstraklasie? W sumie nieźle, choć nic ponadto.
Fabrizio Ravanelli
Dobrze zaprezentował się w sezonie 1998/99, gdy Les Olympiens zajęli drugie miejsce w lidze i dotarli do finału Pucharu UEFA. Jednak żadnego trofeum Ravanelli w Marsylii nie wywalczył. Jeżeli chodzi o dorobek bramkowy, ani nie zachwycił, ani nie był rozczarowaniem. Ot, zagwarantował solidność. Zrobił, co do niego należało. Od czasu do czasu – w swoim stylu – rozgrzewając trybuny do czerwoności szaleńczymi cieszynkami.
W połowie sezonu 1999/2000 przeniósł się do Lazio. I w sumie dobrze zrobił, bo załapał się tam na mistrzostwo Włoch.
bilans w Olympique’u Marsylia: 81 meczów / 31 bramek
GUNNAR ANDERSSON
Żadnych zarzutów kibice Olympique’u Marsylia nie mogli mieć natomiast co do skuteczności Gunnara Anderssona, który zdobył dla klubu niespełna dwieście goli i uchodzi dzisiaj za najlepszego strzelca w całych dziejach Les Olympiens. Szwed trafił do Marsylii w 1950 roku i spędził w niej osiem lat, dwukrotnie zdobywając w tym czasie tytuł króla strzelców ligi francuskiej. Nie przełożyło się to na trofea, ponieważ Olympique za czasów Anderssona mógł się pochwalić tylko jedną, na dodatek przegraną potyczką w finale Pucharu Francji, ale trzeba pamiętać, że w powojennej historii francuskiego futbolu ekipa z Marsylii generalnie nie była szczególnie utytułowana aż do drugiej połowy lat osiemdziesiątych.
AS MONACO POKONA OLYMPIQUE MARSYLIA? KURS: 1,78 W TOTOLOTKU!
Andersson miał dość swobodny stosunek do swojej piłkarskiej kariery. Dał się poznać jako wielki smakosz prowansalskiego likieru o anyżowym smaku, zwanego pastis, o którym mówił: “żółty napój destylowany przez szatana”. W 1954 roku snajper założył się z jednym z kolegów z Olympique’u, że wypije przed meczem dziesięć kieliszków ulubionego likieru, a i tak zdobędzie hat-tricka.
Zakład został przyjęty, Andersson wygrał.
Być może ze względu na zamiłowanie do napojów wyskokowych Szwed przedwcześnie zmarł. W 1969 roku 41-letni wówczas zawodnik chciał się wybrać na mecz Marsylii z Duklą Praga. Nie grał już dla Olympique’u, lecz pozostał jego wielkim fanem. Na spotkanie jednak nie dotarł. W drodze po odbiór wejściówki od zaprzyjaźnionego dziennikarza doznał zawału serca. Był już wówczas trochę zapomniany i pogrążony w ubóstwie, ale – jak celnie zauważył francuski dziennikarz,
bilans w Olympique’u Marsylia: 247 meczów / 194 bramki
MAMADOU NIANG
Mamadou Niang do Marsylii trafił w 2005 roku z Racingu Strasbourg za siedem milionów euro i można bez cienia przesady stwierdzić, że osiągnął na Stade Velodrome znacznie więcej, niż się po nim spodziewano. Senegalczyk okazał się nie tylko regularnym, bardzo rzetelnym strzelcem, gwarantującym po kilkanaście bramek w sezonie Ligue 1, ale stał się także prawdziwym liderem zespołu. Nosił nawet na ramieniu opaskę kapitańską, gdy marsylczycy w sezonie 2009/10 sięgnęli po mistrzostwo Francji pod wodzą Didiera Deschampsa. Jedyne w XXI wieku.
W sumie można powiedzieć, że senegalski snajper zapracował na status legendy klubu. Niesmak wzbudza jednak zachowanie, jakiego dopuścił się tuż po mistrzowskim sezonie, gdy wymusił na władzach Olympique’u transfer do tureckiego Fenerbahce, gdzie zaoferowano mu kontrakt wyższy o 100 tysięcy euro miesięcznie. Wiadomo, kasa ważna rzecz, ale można chyba było to wszystko rozegrać z większą klasą.
bilans w Olympique’u Marsylia: 219 meczów / 95 bramek
SONNY ANDERSON
W sumie przygoda Sonny’ego Andersona w Marsylii jest trochę zapomniana.
Brazylijskiego napastnika kojarzy się przede wszystkim z występami w Olympique’u Lyon, AS Monaco i FC Barcelonie. I trudno się w sumie dziwić, bowiem w każdym z tych klubów osiągnął znaczące sukcesy. Wygrał dwa mistrzostwa Francji w barwach Lyonu, dwa tytułu mistrza Hiszpanii jako zawodnik “Dumy Katalonii”, no i dorzucił też do tego ligowy tytuł w Księstwie. W 1996, 2000 i 2001 roku został królem strzelców francuskiej ekstraklasy, w 2004 roku był zaś najlepszym strzelcem Pucharu UEFA, a w 1997 wybrano go piłkarzem roku we Francji.
Jednak marsylskiego etapu w karierze Brazylijczyka także nie sposób pominąć. 24-letni wówczas napastnik trafił do Olympique’u w połowie sezonu 1993/94 po świetnych występach w lidze szwajcarskiej. I na francuskich boiskach odnalazł się wręcz kapitalnie. W dwudziestu ligowych występach zanotował aż szesnaście trafień, co pozwoliło mu zająć czwarte miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców Ligue 1 (wówczas zwanej jeszcze Division 1). Kilka meczów więcej i Anderson niewątpliwie wysunąłby się na prowadzenie w wyścigu po koronę króla strzelców. Problem w tym, że Marsylię po zakończeniu rozgrywek zdegradowano za korupcyjne szwindle. No i Sonny rzecz jasna natychmiast zwinął się z klubu, by był zawodnikiem zdecydowanie za dobrym, by kisić się na zapleczu francuskiego ekstraklasy.
Sonny Anderson
Cóż, gdyby Andersonowi było dane zadomowić się na Velodrome na kilka lat, pewnie przeszedłby do historii jako jeden z najlepszych strzelców w dziejach Les Olympiens. A tak marsylskim kibicom pozostało podziwiać popisy snajpera u konkurencji.
bilans w Olympique’u Marsylia: 20 meczów / 16 bramek
TONY CASCARINO
Tony Cascarino ze swoim nazwiskiem spokojnie mógłby wystąpić w roli gangstera w jednym z filmów w reżyserii Martina Scorsese. I pewnie świetnie odnalazłby się w takiej mafijnej konwencji. Jak ryba w wodzie poczułby się zwłaszcza na planie filmu “Kasyno”. Irlandzki zawodnik znaczną część zarobionych na futbolu pieniędzy przegrał bowiem przy ruletce. Był stereotypowym brytyjskim piłkarzem-hulaką przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Chlał na umór, palił jak smok, nocami błąkał się po kasynach i agencjach towarzyskich. No a przy okazji był też całkiem skutecznym napastnikiem. Zwłaszcza w barwach Millwall, gdzie w latach 1987 – 1990 stworzył kapitalny duet z Teddym Sheringhamem.
88-krotny reprezentant Irlandii do Marsylii trafił w 1994 roku.
Miał wówczas 32 wiosny na karku, co – biorąc pod uwagę jego imprezowy styl życia – nie zwiastowało mu wielkich sukcesów we Francji. O jego kondycji psychicznej niech zresztą zaświadczy anegdota z jednego z meczów międzypaństwowych. Cascarino miał pojawić się na murawie w drugiej połowie, już rozpinał bluzę dresową przy linii bocznej gdy… okazało się, że zapomniał założyć koszulki meczowej. Zmianę trzeba było anulować. Selekcjoner prawie dostał zawału na ten widok. – Ty pierdolony durniu, zejdź mi z oczu! – zaryczał wściekle.
A jednak okazało się, że na regularne strzelanie w drugiej lidze francuskiej Cascarino miał jeszcze wystarczająco dużo wigoru i pomyślunku. Dla zdegradowanego Olympique’u przed dwa sezony w Ligue 2 strzelił łącznie 61 bramek. Nigdy wcześniej nie trafiał do siatki aż tak regularnie. Z przytupem wprowadził klub z powrotem do elity. W czym tkwi tajemnica tej nagłej zwyżki formy? Oddajmy głos samemu napastnikowi. – W Marsylii podawano nam tajemnicze środki, które bardzo korzystnie wpłynęły na moją dyspozycję. Pytałem masażystów, czy te substancje są legalne. Zapewniali mnie, że tak. Naprawdę chciałem wierzyć, że tak było. Ale z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że mocno w to wątpię.
bilans w Olympique’u Marsylia: 105 meczów / 70 bramek
DIDIER DROGBA
Czas na kolejnego napastnika, który w Marsylii w sumie nie pograł zbyt długo, lecz był to okres tak intensywny, że naprawdę jest co wspominać. Didier Drogba, jeden z najwybitniejszych afrykańskich piłkarzy w historii, w sezonie 2003/04 narobił olbrzymiego zamieszania w europejskim futbolu właśnie jako zawodnik Olympique’u. Choć był już piłkarzem 25-letnim, to dopiero wówczas przedstawił się szerszej publiczności.
Pisaliśmy na Weszło: “W sezonie 2003/2004 Drogba rozbił bank. Choć dopiero raczkował jako profesjonalny piłkarz pełną gębą, kompletnie zdominował francuską ekstraklasę w barwach Olympique’u Marsylia. Co prawda ekipa ze Stade Velodrome zajęła dopiero siódme miejsce w lidze i ostatecznie nie sięgnęła po Puchar UEFA, ustępując w finale Valencii, ale Tito był po prostu bestią. Otrzymał nagrodę dla najlepszego piłkarza sezonu, za najlepszą bramkę sezonu i na dokładkę miejsce w najlepszej jedenastce rozgrywek. Był dominatorem, porównywanym do największych legend francuskiej ligi. – Jest silny jak Weah i sprytny jak Papin – podniecał się Jose Anigo, szkoleniowiec marsylczyków.
Didier Drogba
– Jestem zachwycony, a nie zaskoczony tym, jak dobrze wszystko mi się układa w Marsylii. Zawsze chciałem grać tutaj. Jest to klub, który ma we Francji ogromną tradycję. Gdy jako osiemnastoletni dzieciak grałem w drugiej lidze, marzyłem, że stanie się to, co się właśnie dzieje. Potrzebowałem tylko szansy i kogoś, kto we mnie uwierzy. Otrzymałem taką szansę w Guingamp i wykorzystałem ją. Marsylia to kolejny poziom i tę szansę też wykorzystałem. Wierzę w swoje umiejętności. Jestem w tym klubie szczęśliwy, widać to po mojej grze – opowiadał Drogba.
Na Velodrome stał się prawdziwą gwiazdą.
Pieszczochem trybun, z którymi uwielbiał się bawić w psychologiczne gierki, karmić się ich ekscytacją. Miał charyzmę, poczucie humoru, czerpał nieprawdopodobną radość z gry, co udzielało się wszystkim wokół. Roztaczał pozytywną aurę, zaś jego szalone cieszynki rozgrzewały publikę do czerwoności. Miał w sobie niespożyte pokłady energii. – Napisał piękną historię, choć nie zabawił u nas długo – mówił Hassoun Camara, były piłkarz Olympique’u. – Jego relacja z kibicami była nieprawdopodobna. Pamiętam jeden mecz, kiedy rozgrzewaliśmy się na Velodrome i już wtedy cały stadion skandował jego nazwisko. Choć było już jasne, że odejdzie. To bardzo rzadkie, zwłaszcza we Francji.
REMIS W STARCIU MONACO Z MARSYLIĄ? KURS: 4,00 W TOTOLOTKU!
Po sezonie 2003/04 Didier Drogba wylądował w Chelsea. Wprawdzie Roman Abramowicz wolał pozyskać napastnika o większym nazwisku, choćby takiego jak Thierry Henry, ale Jose Mourinho był oczarowany Iworyjczykiem. – Pozostanie w Marsylii oznaczałoby okopanie się w strefie komfortu. Bycie snajperem numerem jeden i występy w drużynie, która w całości podporządkowałaby grę pode mnie – wspominał Didier. – Potem Mourinho powiedział mi o tym coś interesującego. Stwierdził, zresztą przed całym zespołem: „Wiesz co, jeśli chcesz być tutaj jedynym królem, to wracaj do swojej poprzedniej drużyny i strzel tam sobie sto goli. Dopiero gdy zaakceptujesz, że masz wokół siebie dwudziestu dwóch równorzędnych partnerów, zaczniesz z nami realnie współpracować. Jeśli tego nie rozumiesz – spadaj. Idź skąd przybyłeś i zostań królem tam, gdzie przerastasz każdego”. Pomyślałem sobie: wow. To było dla mnie prawdziwe wyzwanie.
bilans w Olympique’u Marsylia: 55 meczów / 32 bramki
JOSIP SKOBLAR
Dziennikarze L’Equipe zaczęli przyznawać Europejskiego Złotego Buta dla najlepszego strzelca Starego Kontynentu od 1968 roku. Laureatem pierwszej statuetki został legendarny Eusebio, który zanotował 42 trafienia w barwach lizbońskiej Benfiki. Trzy lata później nagroda po raz pierwszy trafiła natomiast do zawodnika z ligi francuskiej. Wyróżniony został Josip Skoblar – reprezentant Jugosławii, strzelający gole jak na zawołanie w barwach Olympique’u Marsylia. Skoblar sezon 1970/71 zakończył z dorobkiem 44 bramek.
Jugosłowianin w zespole Les Olympiens cieszył się statusem mega-gwiazdy. Dwukrotnie wygrał z nim mistrzostwo Francji, dołożył do tego również krajowy puchar. Specjalizował się w zdobywaniu kluczowych goli. Nazywano go “Orłem z Dalmacji” lub po prostu “Monsieur Goal”.
Wzbudził zachwyt samego Justa Fontaine’a. – Kiedy oglądałem go w akcji, zawsze starałem się w myślach rozgrywać akcję razem z nim. “Teraz, uderz prawą nogą! Przymierz wewnętrzną częścią stopy! Wyskocz do główki!”. Problem w tym, że zanim ja zdążyłem sobie cokolwiek pomyśleć, on zdążył to już wykonać. Miał nieprawdopodobny refleks. To najlepszy snajper tamtych lat, jakiego widziała francuska liga.
bilans w Olympique’u Marsylia: 210 meczów / 175 bramek
CHRISTOPHE DUGARRY
Tak to się jakoś dziwnie poukładało, że gdy reprezentacja Francji w 1998 i 2018 roku sięgała po mistrzostwo świata, na szpicy występował w niej zawodnik, którego można chwalić za wiele atutów, ale niekoniecznie za strzelecką regularność. W 1998 roku tymże napastnikiem był Christophe Dugarry, który w całej swojej reprezentacyjnej karierze zdobył zaledwie dziewięć goli w 55 występach. Nie może się zatem równać nawet z Olivierem Giroud. Triumfator mundialu w Rosji na samym turnieju, owszem, nie potrafił oddać celnego uderzenia na bramkę, ale generalnie dla ekipy “Trójkolorowych” nastrzelał mnóstwo goli. W klubach też zdarzało mu się odpalić ze strzelecką formą.
Dugarry? On po prostu nie był goleadorem. Nigdy i nigdzie. Jego życiówka na dystansie jednego sezonu ligowego przypada na sezon 1994/95, rosły napastnik zanotował dziewięć trafień dla Girondins Bordeaux. Jak nietrudno się zatem domyślić, Dugarry w Marsylii także nie zachwycał kibiców regularnie notowanymi hat-trickami. Choć od czasu do czasu zdarzało mu się błysnąć.
Olympique Marsylia 5:4 Montpellier
Na Stade Velodrome francuski gracz trafił w połowie sezonie 1997/98, po nieudanych próbach podboju Mediolanu i Barcelony. W dziewięciu meczach ligowych zdobył jednego gola, po czym… został mistrzem świata. Później jednak wszystko zaczęło się gmatwać. Dugarry świetnie się sprawdzał w układance taktycznej trenera Rollanda Courbisa, fakt, ale w kwietniu 1999 roku w jego organizmie wykryto nandrolon. Ostatecznie uniknął kary tylko dlatego, że prawnicy Olympique’u zdołali udowodnić lekarzom z komisji antydopingowej uchybienia natury formalnej.
Na tym jednak jego kłopoty się nie zakończyły. Marsylczycy fatalnie weszli w sezon 1999/2000, a kibice uznali Dugarry’ego za jednego z głównych winowajców fatalnej postawy Les Olympiens. Zrobiło się naprawdę gorąco. Piłkarze Olympique’u niekiedy mieli problem z poruszaniem się po mieście, ponieważ w ich samochody często trafiały kamienie. Kilka aut padło też ofiarami podpalaczy. Dlatego nie może dziwić, że jeszcze w 1999 roku Dugarry zdecydował się na powrót do miejsca, z którego wypłynął na szerokie wody. Czyli do Bordeaux. Jednak jego transfer jeszcze długo odbijał się czkawką szkoleniowcowi i działaczom Marsylii. Okazało się bowiem, iż przy wykupie Dugarry’ego z Barcelony doszło do finansowych nieprawidłowości. Trener Courbis i prezydent Robert Louis-Dreyfus usłyszeli otrzymali nawet za tę aferę wyroki w zawiasach.
bilans w Olympique’u Marsylia: 73 mecze / 14 bramek
RUDI VÖLLER
Sprawa z Rudim Voellerem jest dość skomplikowana. No bo tak – z jednej strony można go uznać za piłkarskiego przegrywa i to sporego kalibru. Niemiecki napastnik przez pięć sezonów spędzonych w Werderze Brema w latach osiemdziesiątych ani razu nie zatriumfował w Bundeslidze, choć wielokrotnie był tego bardzo bliski. Kolejnych pięć lat spędził w barwach Romy i również nie udało mu się zgarnąć scudetto. W 1991 roku przegrał finał Pucharu UEFA, w 1986 poległ w finale mistrzostw świata, a w 1992 w finale mistrzostw Europy. Sporo tych klęsk w kluczowych momentach. Ale odwracając medal – czy wypada używać określenia “przegryw” pod adresem zawodnika, który został mistrzem świata i zatriumfował w Lidze Mistrzów? Chyba jednak nie, byłoby to po prostu niesprawiedliwością, a może i nawet grubym nietaktem.
Gwiazdor reprezentacji Niemiec, który gole strzelał dla niej na pięciu wielkich turniejach międzynarodowych (ME 1984, MŚ 1986, ME 1988, MŚ 1990, MŚ 1994), po triumf w Champions League sięgnął w pierwszej edycji tych rozgrywek. Rzecz jasna jako zawodnik Marsylii.
OLYMPIQUE MARSYLIA POKONA DZIŚ MONACO? KURS: 4,20 W TOTOLOTKU!
W całym sezonie 1992/93 Voeller zdobył 22 gole, tworząc świetny tercet ofensywny z Abedim Pele i Alenem Boksiciem. Choć na europejskiej arenie niemiecki zawodnik akurat nie błyszczał skutecznością. Prym wiódł Boksić, zwykle ustawiany przez trenera bardziej centralnie. Na szpicy. Voeller summa summarum do siatki w Lidze Mistrzów trafił tylko dwukrotnie. Raz w wygranym 5:0 starciu z Glentoranem z Irlandii Północnej, a potem w grupowej konfrontacji z Rangersami, która zakończyła się remisem 2:2. Szału nie ma. Zresztą kolejny sezon Voellera w Marsylii był już w ogóle bardzo przeciętny, no a potem klub z wiadomych przyczyn popadł w rozsypkę i Niemiec ewakuował się do Bayeru Leverkusen.
Swoją drogą: Jean-Jacques Eydelie, pomocnik marsylskiej ekipy w sezonie 1992/93, stwierdził na łamach L’Equipe, że Niemiec jako jedyny przed finałem Ligi Mistrzów odmówił przyjęcia dodatkowego wspomagania: – Przed meczem z Milanem klubowi lekarze poprosili nas, byśmy stali w rządku i kolejno przyjęli zastrzyki. Voeller był jedynym piłkarzem, który zaprotestował.
bilans w Olympique’u Marsylia: 73 mecze / 28 bramek
JEAN-PIERRE PAPIN
No i wreszcie czas na super-snajpera, którego w tym zestawieniu zabraknąć naturalnie nie mogło. Jean-Pierre Papin był zdecydowanie najjaśniejszą gwiazdą galaktycznej ery Bernarda Tapie, choć – jak na ironię – nie doczekał triumfu w Lidze Mistrzów w barwach Olympique’u Marsylia. Zdecydował się w 1992 roku wyruszyć na podbój Serie A, która w tamtym czasie przyciągała wielkich piłkarzy jak magnes. Efekt był taki, że Papin w finale Champions League z 1993 roku znalazł się po niewłaściwej stronie barykady.
Jako rezerwowy Milanu obserwował sukces dawnych kolegów.
Nie powiodło mu się ani w ekipie Rossonerich, choć Silvio Berlusconi pobił dla niego światowy rekord transferowy, ani potem w Bayernie Monachium. Natomiast na Stade Velodrome był po prostu królem. Kolekcjonował tytułu dla najlepszego strzelca francuskiej ekstraklasy i Pucharu Europy, a w 1991 roku nagrodzono go Złotą Piłką. Z woleja uderzał w sposób tak charakterystyczny i morderczo skuteczny, że tego rodzaju strzały zaczęto nazywać od jego nazwiska “papinadami”. – Tego się nie da nauczyć, to po prostu musi tkwić w piłkarzu. Głęboko w jego umyśle. W jego neuronach – pisał Jacques Thibert, cytowany przez portal Retro Futbol. – Chodzi o niesamowitą relację z futbolówką, która pozwala zawodnikowi zmierzyć, niczym komputer, trajektorię, szybkość, impet piłki i natychmiast dopasować kąt oraz siłę strzału.
Jean-Pierre Papin
– Nikt inny w Europie nie ma obecnie tak dynamicznego startu do piłki, nikt nie wyczuwa tak trafnie pozycji, nikt nie drybluje tak skutecznie i nie strzela tak mocno i precyzyjnie, jak Jean-Pierre Papin – zachwycał się rodakiem Michel Platini. Sam Papin smucił się natomiast po latach: – Jedyne, czego żałuję, to porażka w finale Pucharu Europy z Crveną Zvezdą. Rozczarowanie wciąż we mnie tkwi.
Najskuteczniejszym piłkarzem w dziejach klubu Papin nie został. Jednak gdyby poprosić dowolnego kibica Les Olympiens o wytypowanie jedenastki wszech czasów, trudno uwierzyć, by mogło w niej zabraknąć Papina na szpicy.
bilans w Olympique’u Marsylia: 275 meczów / 182 bramki
***
O słynnych snajperach z przeszłością w Olympique’u Marsylia można opowiadać długo. Ciągnąć wyliczankę wielkich nazwisk. Niemalże w nieskończoność. Teraz pozostaje zatem mieć nadzieję, że Arkadiusza Milika po latach kibice Les Olympiens będą wspominali równie ciepło jak Papina, Drogbą, albo choćby jak Ravanellego.
fot. NewsPix.pl / Getty Images / WikiMedia