Pierwsze rundy Pucharu Anglii zwykle nie obfitują w hitowe starcia. Dość powiedzieć, że teoretycznie najlepszym miał być mecz Arsenalu z Newcastle United, jako że starcie Liverpoolu z Aston Villą zostało zatrzymane przez COVID. Było jednak spotkanie, które przebiło wszystkie inne – Tottenham pojechał do ósmoligowego Marine, najlepszej ekipy z miasta Beatlesów.
Żeby nie było – Marine z pewnością nie może konkurować z The Reds ani z Evertonem pod względem sportowym. Grają na peryferiach angielskiego futbolu, ale z jakiegoś powodu to właśnie ich mecz przyciągnął przed odbiorniki kibiców nie tylko z Wysp. Ten maleńki klub w niedzielne popołudnie mógł się poczuć jak najlepsza drużyna w swoim mieście.
Powodów ku temu myśleniu było całkiem sporo. W końcu nie na każdym meczu jako obserwator pojawia się Jurgen Klopp, dziennikarz z trybuny prasowej dostaje piłką w głowę, a Jamie Carragher łączy w sobie trzy strony tego samego miasta.
Witajcie w Marine, miejscu, które pokochali Anglicy. W miejscu, w którym mimo porażki 0:5 z Tottenhamem, wszyscy czują się jak wygrani.
Chluba całego Liverpoolu
Ósmoligowiec był jedyną ekipą z tego szczebla rozgrywek, która pozostała jeszcze w grze o Puchar Anglii. Docierając do trzeciej rundy FA Cup, wyrównali swój najlepszy wynik w historii. W 1993 roku mierzyli się z Crewe Alexandra (1:3), ale teraz kopnął ich znacznie większy zaszczyt. Kopciuszek miał okazję zmierzyć się z drużyną z Premier League. I to nie taką niszową, a należącą do ścisłego topu. Tottenham Jose Mourinho, a tam gwiazdy pokroju wielokrotnego zdobywcy Ligi Mistrzów – Garetha Bale’a, czy Harry’ego Kane’a. Był to najważniejszy mecz w 120-letniej historii Marine i nic dziwnego, że entuzjazm udzielił się również Robbiemu Savage’owi. Walijczyk był odpowiedzialny za losowanie pary trzeciej rundy turnieju.
What a draw … fantastic to see the genuine, almost schoolboy excitement of Robbie Savage in pulling out the teams. FA Cup still holds that magic … ask Chorley or Marine.
Shame only the smallest minority will be there at the games.#facupdraw #robbiesavage #BBCFACup #rtid https://t.co/8W4YLiVXvz— Wayne Fletcher (@WayneFletcher4) December 1, 2020
Jednak mimo tego, że są mikroskopijni w świecie wielkiego futbolu, o Marine mogło usłyszeć relatywnie sporo osób, a już na pewno ci, którzy wiernie śledzą wszelakie publikacje księgi rekordów Guinnessa. Tam The Lilywhites mają swoje szczególne miejsce i to dość chlubne. Szkoleniowiec klubu – Roly Howard – prowadził ten klub w… 1975 meczach. Tyle spotkań rozegrało Marine od 1972 do 2005 i przez tyle spotkań lokalna legenda mogła pochwalić się zasiadaniem na ławce trenerskiej. Żaden menadżer z Liverpoolu, ani z Evertonu nie zbliżył się do tego rekordu i nie zbliży.
W świecie profesjonalnego futbolu taki wynik jest po prostu niemożliwy.
Niemożliwe również było to, aby ktokolwiek w dobie pandemii pobił rekord sprzedaży biletów tego dzielnicowego klubu. W maleńkim Marine AFC na maleńkim Rosset Park jest zaledwie 389 miejsc siedzących. Stadion może pomieścić więcej osób, ale to oczywiście kropla w morzu tego, do czego przyzwyczajone są kluby z Premier League. Wynika to oczywiście z zainteresowania, jednak to właśnie fani Marine najmocniej trzymali kciuki w sprawie powrotu kibiców na stadiony. Mogli przeżyć coś, co goście na Anfield, Old Trafford czy innym The Emirates, przeżywają w zasadzie co tydzień. Niestety, Anglia weszła w kolejny lockdown, zniknął podział na strefy zagrożenia i nikt nie mógł wejść na jakąkolwiek arenę piłkarską.
Mimo tego przeciwnikom Tottenhamu udało się wykręcić imponujący rekord sprzedażowy.
W związku z zaistniałą sytuacją, klub uruchomił możliwość nabycia biletów przez Internet. Początkowo skromna zbiórka szybko urosła do sprawy całego Liverpoolu, a następnie kraju. W niedzielę okazało się, że sprzedali bagatela 30 tysięcy biletów! Ich nabywcami byli wszyscy. Kibice obu walczących ze sobą drużyn, ale także postronni fani, czy piłkarscy eksperci. Swoje wirtualne wejściówki nabyli Gary Lineker, Jose Mourinho, Alan Shearer, Ian Wright, a nawet Tomasz Zieliński, dziennikarz Eleven Sports.
Jestem jednym z tych 17 tysięcy. Kupujcie bilet na mecz Marine – Tottenham! 🙂#EFLPL https://t.co/kFJobN2xMs
— Tomasz Zieliński (@TomekZiel) January 10, 2021
Tę całą masę zdecydowanie nie przyciągnęła możliwość wygrania specjalnej loterii, w której wziąć udział można było tylko przez zdobycie wejściówki. Oni wszyscy chociaż na chwilę dali się pochłonąć magii tego specyficznego miejsca. Być może głównym sprawcą był rekord Guinnessa. Być może klimat wokół klubu. A może chodziło o specyficznie zarządzanego Twittera. Nie wykluczamy też, że być może ludzie po prostu chcieli się – chociaż przez chwilę – zjednoczyć pod wspólnym sztandarem, dzięki któremu stali się większą częścią całości.
Jednak Marine do nich należeć będzie tylko przez chwilę. A do wiernych kibiców The Lilywhites prawdopodobnie przez całe życie.
Lokalny skarb
Klub leży w Crosby, należących do przedmieścia Liverpoolu. To w zasadzie niewielkie, 50-tysięczne miasteczko, którego największą chlubą – poza klubem – są rzeźby sir Antony’ego Gomrleya. Czy właściwie cała instalacja artystyczna, która składa się ze stu żeliwnych posągów, ustawionych w różnych miejscach plaży.
Antony Gormley’s Another Place is absolutely stunning. An army of 100 cast iron statues stretching 1km out to sea. #crosbybeach pic.twitter.com/EqQlr5x4Ev
— emma layfield (@emmalayfield2) August 29, 2020
A poza tym? Poza tym mieszka tu Jamie Carragher, który zakochał się w Marine trochę bardziej niż przeciętny człowiek. Były obrońca Liverpoolu, niekwestionowana legenda tego klubu, jest fanem także i tej mniejszej ekipy z miasta Beatelsów. Swoje wsparcie wyraził nie tylko słowami, ale także pieniędzmi. Fundacja prowadzona przez Anglika pokryła wszystkie straty, jakie wygenerowało wycofanie poprzedniego sponsora meczu, który zrezygnował po tym, gdy okazało się, że na meczu nie będą mogli zjawić się kibice. Carragher wyłożył 20 tysięcy funtów, stając się tym samym kultową postacią w całym Liverpoolu. Urósł też do rangi osoby, która może stanąć ponad jakimikolwiek podziałami, co reprezentuje okolicznościowa koszulka, którą otrzymał od klubu oraz mleczarni ArnaCravendale.
Łączy ona barwy wszystkich klubów z miasta Beatlesów.
Love it @MarineAFC @ArlaCravendale! One day only 😅. Best of luck today, bring home the win for the city 🔴🟡⚫🔵 #ad #milkingit https://t.co/DPGiJINoQW pic.twitter.com/hIFePiHRBp
— Jamie Carragher (@Carra23) January 10, 2021
Carragher jest oczywiście najbardziej znanym przykładem fana The Lilywhites, bo w gruncie rzeczy skupia on tylko lokalnych miłośników futbolu. Są oni jednak dla drużyny z Rosset Park bardzo ważni. Dookoła boiska ustawiono siatki, które mają chronić okoliczne domy przed wybitymi z placu gry piłkami. Gdyby jednak jakiś gracz popisał się skrajnie nieprzeciętną skutecznością, nie powinien mieć problemów ze zlokalizowaniem właściwego podwórka. Na tyłach ogrodzeń widnieją numery, które kierują wykonawcę prawa Pascala w dobre miejsce.
Jednocześnie trybuny Marine nie zasłaniają niemal żadnym mieszkańcom widoku na boisko, w związku z czym większość fanów mogła oglądać zmagania z Tottenhamem prosto z domowego zacisza. Twittera obiegły zdjęcia fanów maleńkiego klubu, którzy z okien salonu robili zdjęcia biegającemu Garethowi Bale’owi.
Wobec takich okoliczności, wydaje się, że jedyną grupę, które w na Rosset Park nie jest mile widziana, stanowią dziennikarze. Trybuny prasowej nie osłania absolutnie nic, a w dodatku usytuowano ją za bramką. Wiąże się to z nieuniknionym chowaniem się pod stolik, gdy kolejny ósmoligowy kopacz zbiera się do uderzenia zza szesnastki. Chociaż nie warto nawet schodzić tak daleko. W meczu ze Spurs to reprezentant gości – Lucas Moura – był tym, który rozbił czyjegoś laptopa.
Tottenham kochany, Tottenham żenujący
Jednak poza tym incydentem, zawodnicy i sztab szkoleniowcy stołecznego klubu zachowali się niemalże wzorowo. Nie sprawili nawet gospodarzom tęgiego lania, bo wynik 5:0 zdecydowanie nie jest najwyższym zwycięstwem w historii Spurs. Co więcej, strzelili Marine mniej bramek, niż Manchesterowi United na Old Trafford. Można więc powiedzieć, że zachowali się bardzo uczciwie.
Tym bardziej, że po meczu obiecali, iż wyślą do klubu z Liverpoolu specjalną paczkę. Ma ona zawierać trykoty gości, którymi nie można było się wymienić, przez wzgląd na pandemię koronawirusa. Ten gest, połączony z kupnem biletu przez Jose Mourinho, znacznie wpłynął na PR londyńskiej ekipy. Udało im się pewnie naprawić żenujące wrażenie, które musiał zrobić Carlos Vinicius. Wypożyczony z Benfiki Brazylijczyk wbił Marine pierwszego gola, po czym zaczął celebrować tak, jakby zdobył trafienie na wagę Ligi Mistrzów. I żeby to chociaż była jakaś bomba, albo solowy rajd w stylu Diego Maradony, to pewnie można by 25-latka zrozumieć. No ale nie. Vinicius po prostu wpieprzył piłkę do pustej bramki z jakichś dwóch metrów, a później zgrywał osiedlowego cwaniaczka.
Nobody:
Carlos Vinícius after twatting in two goals from 1-yard out against Northern Premier League Marine. pic.twitter.com/AgX3Dvkjwx
— Football Hub (@FootbalIhub) January 10, 2021
Nie wiemy, być może chodziło jakieś prywatne zatargi z bramkarzem gospodarzy. Zawodnicy Marine nie są oczywiście profesjonalistami, więc istnieje szansa, że Bayleigh Passant pracuje w jakimś DPD i nie dostarczył Brazylijczykowi paczki na czas.
***
Marine stanowi idealne ucieleśnienie futbolowego romantyzmu. Malutki klub, który nagle znalazł się w centrum całej piłkarskiej Anglii. Poległ, ale nikt nie traktuje go jak przegranego. W historii The Lilywhites nie było lepszej nocy, niż ta poniedziałkowa. Fani zespołu widzieli już chyba wszystko, bo skoro pojawił się Gareth Bale, Jose Mourinho, a Alfie Devine ustanowił rekord, stając się najmłodszym piłkarzem w dziejach Spurs, to trudno oczekiwać, że coś to przebije.
Ale nie będziemy też ferować pochopnych wyroków. W końcu Marine pewnie weźmie udział w następnej edycji Pucharu Anglii. Kto wie, gdzie wtedy skończą.