Dlaczego musi szukać pracy za pomocą mediów społecznościowych? Czego oczekuje od swoich agentów? Jakie są jego marzenia? Co zawdzięcza swojej babci? Dlaczego wylądował w siódmej lidze, kilkanaście miesięcy po tym, jak zdobył trofeum rozgrywek U-23 Premier League? Czy w Anglii poważnie traktuje się temat depresji? Jaką wiadomość miał dla niego szaman? Na te i inne pytania odpowiedział nam… James Aspinall.
Dla większości z was będzie to postać anonimowa. I nic dziwnego, bo profilu Jamesa próżno szukać na portalu Transfermarkt. To 21-letni bramkarz, który grał dla młodzieżowej reprezentacji Synów Albionu, ale teraz przez większość tygodnia pracuje w magazynie. Mimo to wciąż śni o Premier League, a jego historia zasługuje na poznanie.
Jaka jest pierwsza rzecz, związana z piłką, która przychodzi Ci do głowy, gdy zamykasz oczy?
Jestem w liceum, nie gram dla żadnego profesjonalnego klubu. Trwa jakiś niewielki turniej, a ja gram jak natchniony. Bronię strzał za strzałem, co budzi pytania ze strony moich przeciwników. Podchodzą do mnie i pytają, w czyim zespole występuje na co dzień. Jestem trochę tym zdziwiony, bo kopię tylko w lokalnej drużynie. W końcu jednak podchodzi do mnie Cameron Moore.
Czyli?
Czyli piłkarz, który sprawił, że trafiłem do Boltonu. Po jednym ze spotkań Cameron podszedł do mnie i zapytał, czy mogę podać mu swój numer, bo chciałby przedstawić mnie swojemu trenerowi. Zgodziłem się – no bo kto postąpiłby inaczej – i była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.
Zgaduję, że ziściły się twoje dziecięce marzenia.
Oczywiście. Od kiedy byłem małym chłopcem, jedynym o czym marzyłem, była piłka nożna. Kochałem ją, mogłem grać cały dzień, chciałem zdobyć szczyt, chciałem być jak Manuel Neuer.
Dlaczego akurat on? W końcu jesteś Anglikiem, więc to chyba dość niepopularny wybór.
Neuer zachwycił mnie swoim stylem. Innowacja jaką wprowadził do gry, była nie do przeoczenia nawet dla dziecka. Ogólnie postrzegam niemieckich bramkarzy za fenomen tej dyscypliny.
No dobra, zbierzmy to wszystko razem. Trafiasz do Boltonu z powodu przypadkowego turnieju, od dzieciństwa marzysz o profesjonalnym graniu w piłkę i jesteś jeszcze nastolatkiem. To, o czym śniłeś, zaczęło się powoli spełniać.
Tak, ale nie byłem w pełni szczęśliwy. Zawsze myślę o tym, jak o błogosławieństwu w nieszczęściu.
Dlaczego?
Na kilka tygodni przed dostaniem się do Kłusaków, straciłem bardzo ważną osobę w moim życiu. Z powodu raka odeszła moja babcia. Była moją przyjaciółką. To ona pchnęła mnie w stronę piłki. Nie pochodzę bowiem z bogatej rodziny. Szczerze mówiąc byliśmy biedni, ale ona była w stanie odłożyć kilka funtów tylko po to, by kupić mi parę korków. Takie gesty mają dla mnie ogromne znaczenie, więc gdy odeszła, chciałem się jej odwdzięczyć za wszystko, co dla mnie zrobiła. Za to jakim była wsparciem. Chociaż tak naprawdę to nadal jest. Czasami są chwile, gdy dalej czuję jej obecność.
W tej materii szło ci całkiem nieźle. Byłeś w akademii Boltonu, gdy dostałeś telefon z reprezentacji młodzieżowej.
To zdecydowanie najbardziej podniosły moment mojej kariery. Dzięki tym kilku treningom z kadrą, nauczyłem się o piłce jeszcze więcej. Czułem, jak z dnia na dzień podnoszę swoje umiejętności, co było wyjątkowym uczuciem.
Dlaczego powołali akurat ciebie?
Najwidoczniej byłem wystarczająco dobry, no i… znowu miałem trochę szczęścia. Trenerzy reprezentacji oglądali akurat finał play-offów Professional Development League U-23, w którym pokonaliśmy młodzieżówkę Nottingham Forest. Spodobałem się na tyle, że zadzwonili. Tylko tyle i aż tyle.
Ale na pewno musiało cię coś wyróżniać. W Polsce do U-23 trafiają głównie piłkarze, którzy występują w dorosłych drużynach.
Pewnie chodziło o mój wzrost i o to, jak głośno pokrzykuję na swoich obrońców (śmiech). Wydaje mi się, że po prostu emanowałem pewnością siebie i dużym spokojem, jak na 19-letniego chłopaka. Nie będę też przesadnie skromny – uważam, że miałem spory talent, być może największy z całej grupy bramkarzy, która wtedy była na zgrupowaniu.
Jakieś głośne nazwiska?
Josef Bursik (Stoke City), James Trafford (Manchester City), Tom McGill (Brighton). Może nie są jeszcze znani szerszej publiczności, ale to naprawdę dobrzy bramkarze. Josef gra teraz regularnie w Championship i pewnie jeszcze o nim usłyszymy.
Trzech gości, którzy trafili do naprawdę dobrych zespołów i… ty. Co wydarzyło się w twojej karierze, że zamiast grać teraz dla jakiegoś klubu w profesjonalnych ligach, szukasz pracy za pomocą Twittera?
Wszystko. Zaczęło się w Boltonie, gdzie miałem w końcu podpisać profesjonalny kontrakt. Wówczas wyglądało na to, że moja droga wygląda tak, jak powinna. Niestety, klub trafił pod zarząd sądu administracyjnego, wpadł w spiralę kłopotów finansowych i ostatecznie nie mógł nawet zaoferować mi umowy. Nałożyło się to na wygaśnięcie poprzedniej, w związku z czym musiałem odejść. Trafiłem do Wigan Athletic.
Też całkiem mocna marka.
I równie mocne kłopoty. Po roku Wigan również trafiło do sądu i również nie było w stanie zagwarantować mi pracy. To był najgorszy okres w moim życiu. Naprawdę uważam, że gdyby inaczej potoczyły się losy Boltonu, byłbym teraz w Premier League. Z pełnym przekonaniem sądzę, że miałem wystarczająco duży potencjał.
To dlaczego teraz nie odezwał się nikt konkretny?
Było kilka zespołów, które miały propozycje. Ale ja nie potrafiłem. Przestałem kochać piłkę nożną. Wypaliłem się jako zawodnik. Po odejściu z Wigan sądziłem, że to mój koniec, nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek wyjdę na boisko. Miałem zero wsparcia ze strony swojego agenta, co jeszcze bardziej mnie zdołowało. Skończyło się na sześciu miesiącach przerwy od piłki. Ale niedawno powiedziałem: “dość” i powoli wracam.
Momencik. Masz 21 lat, futbol był twoją miłością i twierdzisz, że wypaliłeś się? Musiało wydarzyć się coś więcej.
Wiesz, w Boltonie wszystko było inne. Nigdy nie postrzegałem piłki jako zawodu, było to zbyt przyjemne, nie stanowiło dla mnie najmniejszego problemu… a Wigan? Czułem się, jakby rządził mną dyktator. Wszystko podlegało jakimś chorym zasadom, które nie miały żadnego pozytywnego wpływu. Zamiast cieszyć się grą, myślałem o ograniczeniach. Nie mogłem również na nikogo liczyć. Jedyną osobą, która ze mną wówczas rozmawiała, był trener bramkarzy. Doszło do tego, że nie mogłem nawet włączyć meczu w telewizji. Z jednej skrajności trafiłem w drugą i nie potrafiłem się podnieść.
Jesteś młodym piłkarzem, wtedy byłeś jeszcze młodszy i wydaje mi się, że zwyczajnie potrzebowałeś wsparcia, szczególnie, że trafiłeś do nowego otoczenia. Wiem, że to prywatna sprawa, ale jak wtedy radziłeś sobie pod względem psychicznym?
To będzie pierwszy raz, gdy powiem o tym komukolwiek – nie radziłem sobie. Miałem znaczne objawy depresji, czułem, że tam nie pasuję, że nie mogę tam pasować. Na szczęście mogłem liczyć na kursy, które organizuje PFA (Angielski Związek Piłkarzy – przyp.red.).
Pomogło?
Tak. Odkryłem w końcu sens powrotu na siłownię, do biegania. Próbuję odzyskać dawną sprawność i podnieść rękawicę.
PFA poważnie traktuje problem depresji u piłkarzy?
Zdecydowanie. Są w tej kwestii naprawdę dobrze zorganizowani i silni. Mogłem na nich wtedy liczyć, także pod względem finansowym, bo opłacili mi 12 sesji z prywatnym psychologiem, co okazało się dla mnie punktem zwrotnym.
Wydaje się, że udało ci się zwalczyć ten problem na tyle, żeby wrócić do biznesu. Ale nie skontaktowałeś się z żadnym agentem, tylko – jak wspomniałem – postanowiłeś użyć social mediów do znalezienia pracy. Całkiem oryginalny ruch.
Musiałem z nich skorzystać, zważywszy na zasięg jaki generują. Mój post na Twitterze spotkał się z naprawdę dobrym odzewem i pozwolił mi nieco wybić się. Udzieliłem całkiem pokaźnej liczby wywiadów w ostatnim czasie, więc mogę powiedzieć, że ta decyzja póki co spłaca się bardzo dobrze.
Z agentami nie byłoby łatwiej? Wiem, że masz do nich uraz, ale jednak potrafią ulepić karierę piłkarza z niemal niczego.
Nie chcę, żeby ktoś, komu płacę, był tylko osobą, która podrzuca mi kolejne kluby do wyboru i uważa, że na tym koniec. Potrzebuję kogoś, kto będzie w stanie mnie wspierać, popchnie mnie w kierunku czegoś dobrego.
To całkiem duże oczekiwania, ale – co dziwne dla mnie samego – jestem w stanie cię zrozumieć. Gdzie obecnie grasz?
Trenuję z siódmoligowym Bamber Bridge. Kilka kroków do tyłu, ale chodzi o to, by znowu złapać wiatr w żagle. To jedynie początek.
A gdzie jest koniec?
W Premier League. Wiem, że zabrzmi to niewiarygodnie, ale chcę zostać legendą piłki nożnej, zostać zapamiętany jako najlepszy na świecie.
Wybacz, ale wobec tego muszę cię zapytać o twój “plan b”. Masz wielkie marzenia, prawdopodobnie duży talent, lecz droga jest tak długa, że zawsze może coś pójść nie tak. Poważna kontuzja, niechęć trenera, zła koncepcja, nietrafiony transfer, wszystko. Co wtedy?
Zawsze jest “plan b”. Śnię o piłce, ale to nie jest tak, że jestem nierozsądny. Jeszcze przed kilkoma laty szkoliłem się jako barber i trochę wykonywałem ten zawód, a obecnie przez pięć dni w tygodniu pracuję w magazynie. W życiu chodzi o to, aby przezwyciężać trudności i brać dzień takim, jakim jest.
Zastanawiałeś się nad wyjazdem z Anglii? Możesz potrzebować zmiany otoczenia, by osiągnąć sukces. Takie przypadki też się zdarzają.
Gdyby przytrafiła się dobra oferta, to wskoczyłbym w nią z otwartymi ramionami. Problemem mogą być jednak pieniądze, bo wiem, że nie mogę pozwolić sobie na to, by zarabiać grosze. Chcę żyć dobrze, więc muszę zabezpieczyć swoją przyszłość pod względem finansowym.
Masz głowę w chmurach, ale jednocześnie wydajesz się niepokojąco rozsądny. Przedziwne połączenie, prawie tak bardzo, jak ten Twitter. Wiem, że mogę brzmieć śmiesznie, ale on wciąż mnie zastanawia. Przytrafiła ci się jakaś szczególnie dziwna wiadomość, w związku z tym ogłoszeniem?
Parę osób wyznawało mi miłość, ktoś pisał, że mogę co najwyżej grać z nimi w parku, ale i tak największe wrażenie zrobił na mnie szaman.
Kto?
Szaman. Pewnego dnia otrzymałem wiadomość, że ktoś życzy mi powodzenia w życiu i chce, abym osiągnął jak najwięcej. W związku z tym przygotował specjalny eliksir z ziołami. Do tego napisał, że będzie łączył się z duchami w mojej intencji, by prowadziły mnie w dalszej drodze.
Błagam, powiedz, że dostałeś ten napój.
Niestety nie (śmiech).
***
Wiem, że to może nie być wywiad, którego oczekiwaliście. Z Jamesa Aspinalla można by się spokojnie nabijać przez całą tę rozmowę, ale… po co? W moim przekonaniu to nie jest czarno-biała sprawa. Na jego historię można spojrzeć w dwojaki sposób. Albo uzna się go za niepoważnego chłopaka, który śni o czymś, czego nie może nawet dotknąć i czego nie był nigdy wystarczająco blisko, albo za kogoś, kto po prostu chce spróbować powalczyć o swoje marzenia. Sami możecie zadecydować.