Reklama

Jak Solskjaer wykorzystuje głębię składu Manchesteru United?

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

06 stycznia 2021, 15:03 • 7 min czytania 1 komentarz

Jesteśmy świadkami najbardziej wyrównanego sezonu Premier League od lat. Remis Liverpoolu z Newcastle United oznaczał, że żadna drużyna nie będzie w stanie przebić granicy 100 punktów. Porażka przeciwko Southampton była natomiast ósmą stratą punktów przez The Reds w bieżącym sezonie. Rok temu zakończyli rozgrywki z zaledwie sześcioma takimi meczami. Otworzyło to szansę na tytuł dla wielu drużyn, w tym Manchesteru United.

Jak Solskjaer wykorzystuje głębię składu Manchesteru United?

Jednakże spłycenie bardzo dobrej postawy Czerwonych Diabłów tylko i wyłącznie do problemów, z jakimi musi borykać się ekipa z Anfield lub Manchester City, byłoby przejawem czystej ignorancji. Podopieczni Ole Gunnara Solskjaera nieprzypadkowo są wiceliderem Premier League, dając się wyprzedzać tylko przez bilans bramkowy. Równie nieprzypadkowo Norweg pozostał na swoim stanowisku, chociaż debatowano nad zasadnością takiego rozwiązania zaraz po tym, jak Manchester United wywalił się w Lidze Mistrzów na ostatniej prostej.

Od tamtej pory minęło sporo czasu i szkoleniowiec właściwie nie dał kolejnego pretekstu, by wątpić w jego umiejętności. Dźwignął drużynę po chwilowym kryzysie i pokazał, że potrafi zagrozić ekipom, które przed sezonem stawiano jako wyraźniejszych faworytów. Z siedmiu ostatnich meczów Czerwone Diabły wygrały aż pięć, przy okazji eliminując Everton z Pucharu Ligi. Jedynymi ekipami, które na przestrzeni miesiąca były w stanie zabrać im punkty, pozostają Manchester City oraz Leicester City.

Jeszcze bardziej imponujący jest styl, w jakim Manchester United zdołał wykręcić taką serię. Przegrywali 0:1 przeciwko Sheffield United, ale zdołali wbić The Blades trzy bramki jeszcze przed przerwą i mecz zakończył się wynikiem 3:2. Leeds United również mogło nie wychodzić na drugą połowę, bo po 45 minutach było już 4:1 dla gospodarzy. Trzy punkty z Leicester zostały stracone nieco pechowo, po tym jak piłkę do własnej siatki skierował Tuanzebe.

Następnie przyszedł mecz z Wolverhampton, gdzie Czerwone Diabły absolutnie nie zasłużyły na trzy punkty… ale i tak po nie sięgnęły. Paradoksalnie ten wygrany 1:0 mecz może być znacznie ważniejszy niż nam się wydaje – pokazał on bowiem, że ekipa z Old Trafford znowu stała się groźna, nawet gdy zupełnie jej nie idzie. Dość powiedzieć, że oddała w tym starciu tylko trzy celne strzały. Wolves posłało na bramkę de Gei o dwa więcej. Zaledwie trzy dni po męczarniach z Wilkami, Manchester United musiał mierzyć się z rewelacją tego sezonu – Aston Villą. Po 90 minutach regularnej naparzanki, 34 uderzeniach, trzech golach i 22 przewinieniach, z wygranej ponownie cieszyli się podopieczni Solskjaera, którzy do spółki z bandą Deana Smitha pokazali kibicom jeden z najlepszych meczów w tym sezonie Premier League. Dla Czerwonych Diabłów było to idealne rozpoczęcie nowego roku, a zarazem uhonorowanie poprzedniego, który wcale nie był taki zły.

Reklama

Punktują jak najlepsi

Cieniem na poczynaniach norweskiego szkoleniowca kładzie się oczywiście postawa jego drużyny w Lidze Mistrzów, ale w samej lidze angielskiej szło im przyzwoicie. Gdyby sezon trwał równe 365 dni, to Manchester United uplasowałby się na trzecim miejscu, dając się wyprzedzić jedynie Liverpoolowi oraz Manchesterowi City. Ekipa z Old Trafford zdobywała średnio 1.97 punktu na mecz, ich sąsiedzi 2.06, zaś odwieczny rywal 2.24.

Jednocześnie warto podkreślić, że Solskjaerowi udało się zbilansować ofensywę i defensywę. To, że Bruno Fernandes jest piłkarzem genialnym, a Marcus Rashford też należy do czołówki napastników w Premier League, wiedzieli wszyscy. Manchester miał jednak tendencję do tracenia głupich bramek i do tracenia bramek relatywnie często. Okazuje się jednak, że współczynnik xGA (spodziewana liczba straconych bramek) niemalże idealnie współgra z rzeczywistymi strzałami przepuszczonymi przez hiszpańskiego golkipera (36 do 36.81), a tak chłopskim okiem patrząc – Czerwone Diabły miały w tym roku trzecią najlepszą defensywę. Znowu wyprzedził ich Manchester City oraz Tottenham. Ale to akurat nas nie dziwi, bo pierwszy zespół ma jakieś 60% średniego posiadania piłki, a drugim dowodzi Jose Mourinho.

Sukces, który Manchester United odniósł w grze defensywnej, niewątpliwie zasługuje na wyróżnienie. Maguire, Wan-Bissaka oraz David de Gea to dla Solskjaera postaci wprost nietykalne, które poza składem lądują jedynie na mecze pucharowe oraz w razie konieczności. W tym sezonie okazało się, że Norweg potrafi doskonale dotrzeć także do Luke’a Shawa, którego skazywano na pożarcie w rywalizacji z Alexem Tellesem, a nawet Erica Bailly’ego, który dobrze zastąpił Victora Lindelofa pauzującego z powodu kontuzji.

Te dwie niepozorne postacie, które często bywają określone mianem „szklanki”, i które wypychano z Old Trafford, mogą się okazać kluczem do sukcesu Manchesteru United. Pokazują, w jaki sposób Solskjaer wykorzystuje głębię składu.

Pełne oddanie

W sezonie, w którym twój skład poturbowany jest przez kontuzje oraz COVID, jeszcze bardziej niż kiedykolwiek liczy się to, kogo masz na ławce. Spójrzmy tylko na Liverpool Juergena Kloppa – na środku defensywy grali już Fabinho, Matip, Henderson, Williams, Phillips, Van Dijk oraz Matip. Niestety dla niemieckiego szkoleniowca, tylko kilku z nich prezentowało odpowiedni poziom.

Tymczasem Solskjaer nie dość, że ma tu lepszych zmienników, to jeszcze potrafił obudzić tych, w których większość zwątpiła. Bo przecież na występ Erica Bailly’ego przeciwko Leicester kręcono nosem – oczekiwano, że zamiast Iworyjczyka pojawi się raczej Tunzebe, który z niezłej strony pokazał się chociażby w Lidze Mistrzów, gdzie musiał radzić sobie z ofensywą PSG. Szansę otrzymał jednak 26-latek i chociaż w starciu z Lisami zaprezentował się słabo, to Norweg zaufał mu także w kolejnych meczach. Z perspektywy czasu była to bardzo dobra decyzja.

Reklama

Końcowe minuty potyczki z Aston Villą mogły przynieść remis. Zawodnicy Deana Smitha naciskali, a w doskonałej pozycji strzeleckiej znalazł się Keinan Davis, który posłał uderzenie na bramkę de Gei. Czy padłaby wówczas bramka, tego nie dowiemy się nigdy, bowiem futbolówka rozbiła się na ciele Iworyjczyka, który ofiarnym wślizgiem zasłonił przestrzeń między słupkami.

Bailly na moment stał się bohaterem całego klubu – chwilę po końcowym gwizdku obrońca został otoczony całym wianuszkiem piłkarzy. Juan Mata, Bruno Fernandes i Paul Pogba wprost nie posiadali się z radości, przewracając 26-latka na murawę. Bailly niby zrobił tylko to, co do niego należało, ale zrobił to z takim oddaniem, że jego koledzy musieli te wysiłki docenić. Ten krótki obrazek pokazuje też, że na Old Trafford mają w końcu drużynę, a nie zbiór indywidualności.

Jednak postrzeganie meczu Iworyjczyka tylko przez pryzmat tego, że w końcowych minutach zablokował strzał, byłoby głupie. Bailly całe zawody rozegrał na bardzo wysokim poziomie – miał najwięcej wybić ze wszystkich piłkarzy na boisku, wygrał też wszystkie pojedynki na ziemi oraz dysponował wysoką skutecznością podań, które pozwalały Manchesterowi na budowanie akcji.

Co ważne, 26-latek regularnie zapuszczał się na połowę rywala, dając się poznać jako piłkarz odważny z futbolówką przy nodze. Tego też mało kto się spodziewał po gościu, który do tej pory odnosił więcej kontuzji niż zagrał na Old Trafford dobrych spotkań.

Być może Eric gra tylko z powodu urazu Lindelofa. Ale dobrze mieć takiego Erica. Każdy chciałby go mieć. Piłkarza odważnego, heroicznego, poświęconego dobru drużyny.

Zaskakująca mobilizacja

Czasami, aby wejść na wyższy poziom, zawodnicy potrzebują kogoś, kto wymusi na nich rywalizację o pierwszy skład. Luke Shaw w gruncie rzeczy takiej osoby nie miał, bowiem młodziutki Brandon Williams grał nieźle, ale trochę słabiej od bardziej doświadczonego Anglika.

Na lewego obrońcę, sprowadzanego niegdyś z Southampton, często jednak narzekano. Twierdzono nawet, że to jedna z najsłabiej obsadzonych pozycji w ekipie Solskjaera. A jednak pod wodzą norweskiego szkoleniowca Anglik rozwinął się, stał się pewniakiem do składu i sprostał konkurencji w postaci Alexa Tellesa. Brazylijczyk miał być murowanym pewniakiem do gry w wyjściowej jedenastce, ale Shaw pokrzyżował mu plany.

W bieżącym sezonie Premier League 25-letni zawodnik jest po prostu od 28-latka w lepszej dyspozycji. Różnice nie są może znaczne, ale dobitnie pokazują, w jakich strefach wychowanek Świętych realizuje się lepiej od byłego gracza FC Porto.

Telles wykonuje więcej podań i ma taką samą liczbę bloków, ale przegrywa pod względem wykreowanych sytuacji, odbiorów, pojedynków wygranych, czyli właściwie wszystkim, co się dla lewego obrońcy liczy. Zaskakująca może być przede wszystkim wyższa dyspozycja Shawa w ofensywie, bo Brazylijczyk był w lidze portugalskiej prawdziwą gwiazdą – zanotował 40 asyst i strzelił 21 bramek. Premier League postawiła mu znacznie wyższe wymagania i 28-latek gra po prostu bardziej bezpiecznie, co udowodnił chociażby przeciwko Wolverhampton.

W przerwie zszedł on do bazy, a na murawie pojawił się Luke Shaw. Telles grał nieźle, pewnie w defensywie i regularnie pojawiał się w ofensywie, ale prezentował się tam schematycznie, co nie stanowiło dla defensywy Wilków żadnego wyzwania. Wejście Anglika wniosło na boisko powiew świeżości i nieprzewidywalności, co dobrze uwidacznia mapa podań przygotowana przez The Athletic.

I chociaż zmiana ta nie miała bezpośredniego wpływu na przebieg meczu, to pochwały, jakie zebrał Anglik, powinny też spłynąć na konto Ole Gunnara Solskjaera. Norweg regularnie musi mierzyć się z łatką wuefisty, ale tym razem wyszedł w tym starciu na prowadzenie, jakiego nigdy wcześniej nie miał. Jego United jest mocne, walczące do końca (tylko Leicester strzeliło więcej bramek w ostatnich 15 minutach), potrafiące odwracać wyniki meczów, potrafiące korzystać z prezentów od rywala i wykorzystujące zmienników w 100%.

W skrócie: cholernie groźne.

Fot. newspix.pl

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

1 komentarz

Loading...