Sven Botman jeszcze pół roku temu był dla większości kibiców postacią anonimową. Nie ma się czemu specjalnie dziwić – w Eredivisie nie zdołał zadebiutować dla Ajaxu, zaś popisy Heerenveen nie są czymś, co przyciąga miliony obserwatorów z całej Europy. A jednak Holender trafił do Lille, które – biorąc pod uwagę tempo rozwoju środkowego obrońcy – może być jedynie przystankiem w jego karierze. Chociaż niewiele na to wskazywało.
Jeszcze w barwach drugiej drużyny amsterdamczyków (Jong Ajax), Botman występował w drugiej lidze holenderskiej. Wyróżniał się… no w zasadzie to się nie wyróżniał. Jasne, imponował warunkami fizycznymi, bo urósł na blisko dwa metry, ale poza tym nie był kimś, o kim można było myśleć w kontekście rychłego podboju Europy. A jednak coś sprawiło, coś przeskoczyło mu w głowie na tyle, że pytać o niego ma sam Liverpool.
I chociaż James Pearce – a więc źródło konkretne jeśli idzie o klub z Anfield – zdementował pogłoski o rychłym transferze, to warto się obecnemu piłkarzowi Les Dogues przyglądać – ma on bowiem zadatki na kawał piłkarza. Należy też pamiętać, że kręcenie głową może być niczym innym jak grą ze strony angielskiego dziennikarza. Liverpool nie znosi poklasku przy transferach i wszystko woli załatwiać po cichu, a Pearce zaprzeczał już… transferowi Thiago.
O początkach przygody 20-letniego obrońcy i jego wejściu we francuski futbol opowiedzieli nam Tomasz Weinert (ekspert od ligi holenderskiej, zwłaszcza Ajaxu) i Michał Bojanowski (ekspert od Ligue 1).
Obrońca nie w stylu Ajaxu
W sezonie 2018/19 Erste Divisie Botman wystąpił w 28 meczach. Wśród swoich kolegów dominował pod względem fizycznym, ale nie był kimś, na kim najmocniej swą uwagę skupiali skauci. Znacznie więcej atencji zgarniali wówczas Serginio Dest oraz Perr Schuurs, którzy zdołali później – w przeciwieństwie do Botmana – zadebiutować w pierwszej drużynie Ajaxu.
Weinert: – Był po prostu dużym, solidnym obrońcą, zdecydowanie nie typowo „ajaksowym”. Nie cechował się ani super wyprowadzeniem piłki, ani techniką. Zdecydowanie należał do tej starej szkoły defensorów, gdzie liczyła się przede wszystkim nieustępliwość. No i tą nieustępliwością wywalczył sobie miejsce w składzie, ale jednocześnie trudno było podejrzewać, że w ciągu kilku sezonów rozwinie się aż tak mocno. Raczej podejrzewano – a przynajmniej ja tak myślałem – że będzie kolejnym zawodnikiem, który przejdzie przez szkółkę Ajaksu, czym wyrobi sobie markę na krajowym podwórku i całą karierę spędzi w Holandii. Ale przydarzyło się wypożyczenie do Heerenveen.
Fryzyjska ekipa stanowi bez wątpienia ważny epizod w karierze Botmana. Holender dołączał tam jako potencjalne wzmocnienie składu, gdyż jego nowy pracodawca nie miał może większych problemów z utrzymaniem, kończąc rozgrywki z ośmiopunktowym zapasem nad strefą spadkową, ale zdecydowanie nie domagał w kwestii gry obronnej. Heerenveen dysponowało szóstą najgorszą defensywą, tracąc zaledwie jednego gola mniej niż ostatnia NAC Breda.
Szkoleniowiec drużyny, Johnny Jansen postanowił zatem podjąć ryzyko i zaufać wychowankowi Ajaksu. Wiedział, że prowadzony przezeń klub nie powinien mieć większych problemów z pozostaniem w Eredivisie, przez co pole do eksperymentów jest całkiem spore, a ryzyko może się opłacić.
Do drużyny ściągnięty został Sven Botman, a także Ricardo van Rhijn, były reprezentant Holandii. Dołączyli oni tym samym do bloku defensywnego, składającego się już z młodego, 22-letniego Ibrahima Dresevicia oraz jeszcze młodszego, 20-letniego Sherela Floranusa. Okazało się, że plan Jansena ma całkiem solidne podstawy, a formacja, w której próżno było szukać nad wyraz doświadczonych piłkarzy, radzi sobie naprawdę dobrze.
W sezonie 2019/20 Heerenveen znacznie poprawiło swoją grę w obronie, doprowadzając do straty 30 bramek mniej względem poprzedniego sezonu. Pod względem szczelności defensywy ekipa z Abe Lenstra Stadium zajęła tym razem dziesiąte miejsce, wprost proporcjonalne do ich ostatecznego miejsca w tabeli. Botman odegrał w tym procesie znaczną rolę, występując we wszystkich meczach, gdzie nie opuścił nawet minuty.
– Może nie zaczął błyszczeć, ale zdecydowanie wyróżniał się na tle swoich kolegów. Już wtedy można było dostrzec, że piłkarsko się rozwinął, zaczął na przykład lepiej operować piłką. Nie było zatem nic dziwnego w tym, że wrócił do Amsterdamu – mówi nasz rozmówce.
Tylko, że w tym Amsterdamie Holender ponownie nie zdołał zagrzać miejsca. Problem okazała się jego… lewa noga.
Wierność zasadom
Ajax to klub wierny swoim tradycjom i przekonaniom. Może i Holendrom daleko do konserwatyzmu Athletiku Bilbao, ale i tak zdołali utrzymać kilka starych zasad, z najbardziej oczywistą – stawianiem na młodzież – na pierwszym miejscu. I o ile w tym wypadku nie ma się czego czepiać, to trochę inaczej jest w kwestii przywiązania do tego, którą nogą operuje jaki piłkarz.
– Botman wrócił do drużyny przed startem obecnego sezonu, zagrał nawet w nieoficjalnym meczu, ale w gruncie rzeczy nie miał szans na to, by regularnie dla Ajaksu grać. W tym klubie – bardziej niż w jakimkolwiek innym – przykłada się dużą wagę do tego, by lewy środkowy obrońca był lewonożny. A tak się nieszczęśliwie dla 20-latka złożyło, że tam gra Blind. A Blind – stety, niestety – jest nietykalny. Do tego jego zmiennikiem jest naprawdę niezły Lisandro Martinez – mówi Weinert.
– Ponadto problematyczne jest też założenie, jakoby to ten prawy środkowy obrońca, miał być wyższym kolesiem, bardziej statycznym, ale skoncentrowanym na wygrywaniu pojedynków powietrznych. A tę rolę powierzono Schuursowi oraz Edsonowi Alvarezowi. Wydawało się wówczas, że Botman nie będzie w stanie poruszać się odpowiednio dynamicznie, by można było zaryzykować odstawienie Blinda i grę duetem złożonym 20 i 21-latka. Na szczęście pojawiła się wówczas całkiem atrakcyjna oferta ze strony Lille. Wielu kibiców Ajaksu było nią zaskoczonych, bo Botman pokazał się tylko w Heerenveen, a na grę w barwach Godenzonen nie miał większych szans, a mimo tego Francuzi wyłożyli osiem milionów euro. Był to wówczas naprawdę opłacalny transfer ze strony Holendrów – mało kto zakładał, że Sven rozwinie się w tak spektakularny sposób. Jego kariera w Ligue1 zaskoczyła wiele, bardzo wiele osób. Gdybym rok temu usłyszał pytanie, czy kimś takim jak on może zainteresować się Liverpool, pewnie bym się rozłączył, bo uznałbym, że nie traktuje się mnie poważnie.
W opinii fanów Ajaksu losy Botmana są zatem czymś więcej niż tylko niespodzianką. Chłopak, który nie tak dawno nie wyróżniał się niczym szczególnym, stał się w ciągu pół roku jednym z najlepszych obrońców Ligue 1, młodym piłkarzem, na którego skierowane są oczy topowych zespołów Europy. Holender we Francji rozwinął się właściwie pod każdym względem.
Francuski cud
Jeszcze za czasów występów w Eredivisie 20-latek uchodził za zawodnika stosunkowo wolnego. Przeszkadzał mu przede wszystkim wzrost, który – jak można się było tego spodziewać – odruchowo miał eliminować mobilność tego środkowego obrońcy. W Lille okazało się, że sprawy nie wyglądają źle. Mało tego – w tej kwestii wyglądają one zaskakująco dobrze.
Botmanowi udało się także rozwinąć pod względem wyprowadzenia piłki, co jest pokłosiem stylu, który preferuje jego obecny klub. W dotychczasowych siedemnastu meczach na poziomie Ligue 1, udało mu się wypracować średnią 15 podań na połowie przeciwnika, 6.2 wejść w ostatnią tercję, 7 długich podań, a także ponad 70 kontaktów z piłką. Krótko mówiąc – Holender zdecydowanie nie boi się piłki przy nodze, co jest idealną informacją dla drużyny pokroju Liverpoolu, która kocha budować akcje od tyłu.
– Gdy patrzysz na to, jak Botman się porusza, zupełnie nie odczuwasz tego, że ma on blisko dwa metry wzrostu. Ma topową koordynację oraz szybkość, czym nieco nadrabia braki, które posiada 37-letni Jose Fonte. To świetny gracz zespołowy, doskonale operujący nogami. Do tego kuszącą kwestią pozostaje jego lewa noga – mało jest na rynku piłkarzy, którzy mają silniejszą właśnie te stronę, a to w wypadku Holendra duży atut. Warto również zwrócić uwagę na jego odpowiedzialność – oczywiście za mentora służy mu doświadczony Portugalczyk, ale 20-latek właściwie nie popełnia błędów, o które w wypadku Lille naprawdę łatwo. To ekipa stawiająca na pressing, kochająca przebywanie na połowie rywala. Jakiekolwiek potknięcie byłoby bardzo bolesne, a jego przypadku… nic, zero. Zawsze chłodna głowa – to między innymi dlatego wystąpił we wszystkich meczach tego sezonu – podkreśla Michał Bojanowski.
Zadziwiające, jak bardzo mocno potrafi zmienić się narracja w zależności od klubu, w którym dany piłkarz się znajdzie.
W bieżących rozgrywkach Botman prezentuje się na tyle dobrze, że śmiało mógłby konkurować o miejsce w jedenastce sezonu, a konkurencji wcale nie ma beznadziejnej, bo dobre noty zgarniają nie tylko zawodnicy Lyonu, PSG czy Lille, ale też Marsylii, czy Rennes.
Bojanowski: – Poza Holendrem warto zwrócić uwagę na dwóch potencjalnych kozaków. Pierwszy to Nayef Aguerd, ściągnięty przed sezonem z Dijon. Świetnie odnajduje się przede wszystkim w grze ofensywnej, głównie przy stałych fragmentach gry, gdzie zawodnicy Rennes regularnie posyłają mu dobre centry. Jednak w przeciwieństwie do Botmana popełnia on trochę błędów w defensywie – nie mniej powinien się rozwinąć całkiem solidnie i kosztować trochę mniej niż 20-latek z Lillie. Jest też Duje Caleta-Car. Jeśli ktoś oglądał Marsylię tylko w Lidze Mistrzów to może się zdziwić, ale to naprawdę nie jest wina Chorwata, że partnerują mu Sakai i Nagatomo oraz Alvaro, który jest co najwyżej dobry. Wyróżnia się grą nogami, bo jego przerzuty na 50-60 metrów stanowią właściwie naturalny obrazek meczów w Ligue1. Nieźle radzi sobie też przy stałych fragmentach, no i imponuje swoją siłą. Nic dziwnego, że West Ham United latem oferował za niego 20 milionów.
Pytanie tylko, po co sprzedawać takiego gościa, w sytuacji, gdy rozegrał on zaledwie jedną dobrą rundę? Przecież jeśli utrzyma dyspozycję, to chętni wyłożą za niego nie 20 milionów, a kilkadziesiąt więcej, a i samo Lille zyska w bardziej bezpośredni sposób, bo z Botmanem na boisku szanse na walkę, nawet o mistrzostwo, znacznie rosną.
No ale niestety. Życie to nie bajka i chociaż podopieczni Christophera Galtiera radzą sobie doskonale, to klub trawią problemy finansowe, które po prostu mogą zmusić francuski klub do sprzedaży wyłowionego niedawno talentu.
Kłopoty Lille, szczęście Liverpoolu?
Botmana na Stade Pierre-Mauroy ściągał Luis Campos, jeden z najlepszych dyrektorów sportowych, wyszukujący perełki z całej Europy. Jednakże Camposa w Lille już nie ma, bowiem przed kilkoma tygodniami klub został przez niego oraz przez właściciela – Gerarda Lopeza – sprzedany. Wszystko z racji zobowiązań w kwestii spłaty pożyczki, którą zaciągnął ten duet.
Lille przeszło zatem w nowe ręce, ale długi pozostały we francuskich mediach pojawiły się informacje, jakoby klub musiał wygenerować zysk na poziomie stu milionów euro. Pomóc w tym mogą – a być może muszą – transfery wychodzące, takich zawodników jak Botman. Tym bardziej, że łaski nie ma co oczekiwać.
– Pieczę nad finansami we francuskim futbolu sprawuje DNCG. To bardzo restrykcyjna organizacja, która działa w myśl zasady „nie potrafisz zarządzać klubem, spadaj do niższej ligi” – twierdzi dziennikarz Canal+: – W ten sposób – właśnie przez problemy finansowe – zdegradowana została Bastia. Polecieli z Ligue2 na trzeci poziom rozgrywkowy. W tej kwestii są naprawdę nieprzejednani i nie zrobi im żadnej różnicy, czy coś nie będzie zgadzało się w Lyonie, w Lorient, czy w Lille. Jeśli nowi właściciele nie będą w stanie dźwignąć się w tej trudnej sytuacji, to klub po prostu nie otrzyma licencji na grę w przyszłym sezonie. Taryfy ulgowej nie ma.
Trudno się w tej sytuacji dziwić zainteresowaniu rozmaitymi zawodnikami Les Dogues, ze strony lepiej ustawionych klubów. Zwietrzyły one szansę na naprawdę dobry biznes, bo za relatywnie niską cenę można ściągnąć wyróżniającego się piłkarza Ligue 1, a to wciąż czołowa liga Europy, w której gra się na dużej intensywności.
Właśnie z tego względu Botman wygląda tak kusząco dla Liverpoolu. The Reds musieliby wyłożyć za niego jakieś 20 milionów, ale zyskaliby bardzo przyszłościowego gracza, który z miejsca mógłby wkroczyć do wyjściowej jedenastki pod nieobecność Virgila Van Dijka. Może jednak zastanawiać, czy powrót starszego z Holendrów nie stanąłby 20-latkowi na drodze do rozwoju, bo musiałby wówczas walczyć o miejsce w składzie z takimi zawodnikami jak Joel Matip czy Joe Gomez. Oczywiście zakładając, że znowu nie połamaliby się w tym samym czasie.
Jeśli zatem dojdzie do transakcji, Liverpool zyska znaczące wzmocnienie składu. Nat Phillips ani Rhys Williams nie sprawdzają się jako podstawowi środkowi obrońcy, a Botman prezentuje szereg cech, które kocha Jurgen Klopp. Jest nie tylko defensorem nieustępliwym, ale też nowoczesnym – szybki, doskonale grający w powietrzu, pewnie operujący nogami. Dodatkowym atutem jest fakt, że nie boi się pressingu, ani gry na połowie rywala.