To już czasy dość dawno minione, w których Barcelonie można było przypisywać trzy punkty jeszcze przed startem ligowego meczu. Kiedyś – owszem, miało się właściwie pewność, że danego dnia musi być zwycięstwo i jasne, jak to w futbolu, czasem dochodziło do niespodzianek, ale jednak Barca była regularna. Dziś? Dziś można mówić o niej w kontekście faworyta jednego czy drugiego starcia, ale pewności nie ma się już żadnej. Właściwie każde spotkanie ma prawo pójść w dowolną stronę. No i sobotniego popołudnia Barcelona z Valencią wybrały się po remis.
Papier wskazywał, że Blaugrana – szczególnie u siebie, mimo braku kibiców – powinna sobie poradzić. Nietoperze to co najwyżej średniak ligowy, który ostatnio nie potrafi wygrać i tak naprawdę ma niewielką przewagę nad strefą spadkową. Naturalnie ekipa Koemana formą też nie imponuje, ale mimo wszystko: akurat z Valencią wypadałoby zwyciężyć.
Tyle że się nie udało, między innymi dlatego, że Barcelona pokazała wszystkie swoje niedoskonałości.
Powiedzmy o defensywie na przykładzie pierwszej bramki dla Valencii. Głosem Kowala: to jest coś nieprawdopodobnego! Ostatni raz tak beznadziejne krycie przy rożnym widzieliśmy na Anfield, kiedy Liverpool z Barceloną zagrał w głupiego. Lata mijają, a jak widać Katalończycy nie mają zamiaru uczyć się na błędach. Diakhaby miał masę wolnego miejsca, urwał się, nikt się nim nie zajmował, no to z siedmiu metrów wsadził sztukę.
Wielopoziomowa kompromitacji gry obronnej. Na tym poziomie: kryminał.
Ale to też nie tak, że Barcelona w tyłach zasnęła tylko raz, bo Valencia mogła i powinna strzelać częściej. Na przykład Czeryszew w idealnej okazji z kilku metrów skiksował, próbę Maxiego Gomeza z dyńki świetnie odbił ter Stegen, podobnie było przy rogalu Solera. Ostatecznie Nietoperzom wpadło więc jeszcze tylko raz, kiedy spóźnieni byli Pedri i Mingueza, a lisem pola karnego został Maxi Gomez, natomiast sami widzicie: gospodarze stawiali zasieki z mchu i paproci.
W ofensywie nie byli też wiele lepsi. Irytowali stylem rodem z piłki ręcznej – dojechać do pola karnego, klepać po obwodzie, ale bać się oddawać uderzenia. Ileż to razy gospodarze mogli po prostu kopnąć w kierunku posterunku Domenecha, ale jakby się bali, jakby koniecznie chcieli przetoczyć futbolówkę przez linię bramkową. Dominował w tym Griezmann, który raz, że się bał, to dwa – przerosło go kopnięcie na pustaka z piątki po podaniu Braithwite’a. Nie trafił w piłkę.
Jak to się powinno robić, pokazał więc stoper, czyli Araujo.
Barcelona naturalnie chciała sobie podbijać piłeczkę, zawiązywać koronkę, ale Valencia się w tym pokapowała i jedno z podań nie przeszło za linię obrony. Na nieszczęście dla gości – trafiło pod nogi Araujo, który nie chciał już się bawić, tylko złożył się do nożyc i pieprznął z naprawdę dużą siłą. Jak pokazał system POV – Domenech widział to wszystko jak na dłoni, ale moc uderzenia była po prostu zbyt duża.
To był drugi gol dla Barcy, pierwszy padł w kuriozalnych okolicznościach. Griezmann wywalczył rzut karny, raczej słuszny, ale dobrze, że VAR cofnął czerwoną kartkę – Gaya za wytrącenie z biegu Francuza zasłużył maks na żółtą. Do jedenastki podszedł Messi, jego uderzenie wyjął Domenech, ale po kilku sekundach Argentyńczyk strzelił na pustaka z głowy. Piłka do niego bowiem dość szczęśliwie wróciła.
I cóż, gdy Barca miała 2:2, wydawało nam się, że jednak powalczy o zwycięstwo. Tymczasem Koeman za Coutinho wpuścił Lengleta… A całokształt dość dziwnych zmian Holendra niech podsumuje ten filmik:
Ronald Koeman cofa zmianę Pjanicia. Ale ten Riqui Puig z tą miną… 😄 pic.twitter.com/nwRwHxMAQk
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) December 19, 2020
Ech, trudno powiedzieć, by Barcelona szła w dobrą stronę. Buja się od lepszego do gorszego wyniku. Trudno dostrzec w tym jasną przyszłość. Dziś jest remis, ale nikt by się przecież nie mógł obrazić ani za porażkę, ani za zwycięstwo. Tak to ma wyglądać?
Barcelona – Valencia 2:2
Messi 45+4′ Araujo 52′ – Diakhaby 29′ Gomez 69′
Fot. Newspix