– Wydaje mi się, że wielu narzekających na cięższe treningi mogłoby spróbować pracy w takich warunkach. Wtedy przestaliby pewnie narzekać, bo taka robota uczy pokory. Wiesz, na boisku czasami ktoś ci podpowie – starszy kolega, trener, ktoś ze sztabu. Ale mimo wszystko podpowiadają, wspierają. A tam w sortowni – to było chyba najgorsze, gdy przychodził kierownik i dyrygował „zrób to, zrób tamto” traktując cię jak trybik w maszynie – mówi Mateusz Kuzimski, napastnik Warty Poznań, który jeszcze nie tak dawno pracował w Anglii przy sortowaniu warzyw.
Co jest bardziej męczące – czekanie na podania w Warcie Poznań czy pakowanie selera w Anglii?
Pakowanie selera, zdecydowanie!
Jest problem z kreowaniem szans w waszej drużynie. Najniższe expected goals, najmniej stworzonych okazji. Trzeba nauczyć się cierpliwości?
Oczywiście, że to jest trudne dla napastnika. Ale też druga strona tego medalu jest taka, że gra napastnika nie opiera się tylko na strzelaniu goli i czekaniu na to, aż koledzy coś wykreują. Samo poruszanie po boisku, pomaganie zespołowi w defensywie, walka o górne piłki… Dzisiaj nie da się od tego uciec. Więc nie jest też tak, że czekam 90 minut na to, aż ktoś mi poda w pole karne.
Ciebie do roboty gonić nie trzeba, bo jesteś jednym z bardziej wybieganych napastników w lidze.
Od małego lubiłem biegać i hasać, może to przez to? Chyba tak jakoś mi zostało. Wiem, jakie mam zadania w drużynie.
Trener Tworek chwali cię za to, że nie musisz mieć szufli do dostawienia, by zdobyć bramkę, tylko stać się na strzelenie gola z dziwnej pozycji. W Chojniczance było podobnie.
Paradoks polega na tym, że już za dzieciaka te proste sytuacje do wykończenia dla mnie proste nie były. Lepiej wykańczałem sytuacje, gdy byłem w trudnej pozycji, tyłem do bramki czy wygoniony gdzieś poza światło bramki. A z tymi prostymi było tak, że czasami pudłowałem. Wiadomo, że zawodnik się rozwija i dzisiaj jest już tak, że przy stuprocentowych okazjach mam więcej spokoju. Ale i te trudne okazje lubię, można się wykazać, strzelić też ładnego gola.
Ostatnio trafiłeś na łamy BBC. Napisali o tym, że jeszcze nie tak dawno pracowałeś na Wyspach w sortowni warzyw, a dzisiaj strzelasz gole w Ekstraklasie. Niewielu zawodników Ekstraklasy trafia do BBC. Byłeś zaskoczony, gdy się odezwali?
Na pewno tak. Choć chyba jeszcze bardziej byłem dumny, że ktoś docenia to, jaką drogę przeszedłem. Czasami nie jest łatwo czasami odbić się z miejsca, w którym byłem w Anglii – gdzie pracowałem fizycznie, łączyłem grę w niższych ligach ze zmianami w pracy. Ale udało się, jestem zadowolony z tego, gdzie jestem. Taki tekst w BBC na pewno jest tylko dodatkiem, natomiast dodatkiem bardzo miłym.
Mówiłeś o tym już w wywiadzie u nas, mówiłeś w „Przeglądzie Sportowym”, mówiłeś w BBC. Nie obawiasz się zaszufladkowania typu „a, to ten, co pracował na sortowni”?
Nie, nie podchodzę tak do tego. Z wszystkiego, co do tej pory robiłem w życiu mogę być dumny. Jasne, czasem ktoś może pomyśleć, że to wszystko przez to, że podejmowałem złe wybory i dlatego trafiłem do Anglii. Ale ja twierdzę, że wszystko ma jakiś sens i skoro musiałem tam pracować, to znaczy, że tak musiało być. Ten etap mi pomógł, zbudował pewne samozaparcie, ukształtował charakter. A dzisiaj? Dzisiaj cieszę się, że mogę grać tylko w piłkę. I może ktoś mnie tak zaszufladkuje. Ale chciałbym być kojarzony już tylko z grania.
Przynajmniej nie narzekasz w trakcie okresów przygotowawczych, że trzeba ostrzej popracować.
Oj, nie, zdecydowanie. Zresztą wydaje mi się, że wielu narzekających na cięższe treningi mogłoby spróbować pracy w takich warunkach. Wtedy przestaliby pewnie narzekać, bo taka robota uczy pokory. Wiesz, na boisku czasami ktoś ci podpowie – starszy kolega, trener, ktoś ze sztabu. Ale mimo wszystko podpowiadają. A tam w sortowni – to było chyba najgorsze, gdy przychodził kierownik i dyrygował „zrób to, zrób tamto” traktując cię jak trybik w maszynie.
Wielu jest w Anglii takich Kuzimskich – chłopaków, którzy wyjechali za chlebem, grali gdzieś po niższych ligach?
Myślę, że paru by się znalazło. Ja sam nawet ich poznałem. Było dwóch chłopaków z Polski, z którymi byłem razem na testach, oni poszli do innych zespołów wtedy. Ale wiem, że jeden z nich miał duży potencjał, bo mógł spokojnie grać na wyższych poziomach w Polsce. Jego przygoda z piłką potoczyła się jednak inaczej. Widocznie miałem trochę więcej szczęścia, że wróciłem do gry i jestem w Ekstraklasie. Więc odpowiadając – nie wiem, czy to duża liczba, ale pewnie kilku gości podobnych do mnie jest.
U was w Warcie to w ogóle pracowita drużyna. Bartosz Kieliba woził towar po Polsce, Jakub Kiełb też miał wyjeżdżać do Anglii…
Szczerze mówiąc, to dowiedziałem się o tym dopiero 20 minut przed naszą rozmową. Naprawdę. Nie wiedziałem, że chłopacy też mają takie doświadczenia zawodowe i że też czasem musieli dokonywać trudnych wyborów.
Generalnie Ekstraklasa lubi „nowych” napastników z I ligi. Później ich weryfikuje, ale przy biedzie snajperskiej chętnie po nich sięga. Ty, jako wicekról strzelców I ligi, miałeś inne oferty niż ta z Warty?
Było sporo zapytań. Może nie mega oficjalnych ofert, ale kilka klubów podpytywało, również te z Ekstraklasy. Pierwszoligowe kluby też były mocno zainteresowane i stawiało sobie mnie jako priorytet. Ale postanowiłem sobie, że chce spróbować swoich sił w Ekstraklasie, to było moje marzenie. I cieszę się, że wybór padł na Wartę. Ona była najbardziej konkretna od początku. Trener bardzo mnie chciał, mieli argumenty gry na najwyższym poziomie rozgrywkowym.
Kontrakt masz tylko do końca sezonu. Ale o powrocie do Anglii nie myślisz?
Nie, nie! Chciałbym się jak najlepiej sprzedać w tym sezonie. A co będzie dalej? Zobaczymy, czy Warta będzie mnie chciała dalej, czy będę musiał sobie szukać innego miejsca pracy. Zobaczymy w czerwcu.
Ten pragmatyczny styl Warty to jedyna słuszna droga dla tej drużyny? Wesoła piłka mogłaby się skończyć wysokimi porażkami – jak Stali czy Podbeskidzia.
Nie patrzę na to takim trenerskim okiem, to do trenera Tworka należy ustalanie taktyki. Wiadomo, że nie stać nas póki co na to, by grać taki futbol jak najlepsze drużyny w Ekstraklasie. Staramy się nadrabiać ambicją i charakterem, na tym zdobywać punkty. Ale też nie ukrywajmy – mamy momenty, gdy zagramy ciekawiej i ofensywniej.
Ucieszyłbyś się, gdyby klub ściągnął jeszcze jednego czy dwóch pomocników? Bo w kreacji szans strzeleckich wygląda to kiepsko.
Na treningach wygląda to obiecująco, kwestia tego, byśmy potrafili przełożyć to na mecze ligowe. Wiadomo, że koledzy walczą ze swoją dyspozycją. Wiem, że chcieliby mi pomóc w kreowaniu szans strzeleckich, ale jasne, mamy w tym pewne problemy.
A ty chciałbyś jeszcze kogoś do konkurencji w ataku?
Rywalizacja jest wskazana. Dzisiaj ja jestem pierwszym wyborem w ataku, ale Gracjan Jaroch robi wszystko, by dostać szansę. Gdyby było na odwrót, to też próbowałbym go gonić.
Punkty z dołem tabeli będą kluczowe dla utrzymania?
Zdecydowanie tak. Wygrywając z kimś z dołu tabeli po pierwsze – zdobywasz punkty dla siebie, a po drugie – zabierasz bezpośredniemu rywalowi w walce o utrzymanie. Póki co dobrze nam to wychodzi, bo wygraliśmy ze Stalą, Podbeskidziem czy Wisłą Płock. Ale liczę też na to, że i z zespołami z góry tabeli będziemy punktować. Bo stać nas na to, wierzę w ten zespół.
Fot. Newspix