Oj, dziwny jest to sezon dla fanów Realu. „Królewscy” w ciągu tygodnia wygrali z Sevillą, bez problemu rozprawili się Moenchengladbach, a w ostatnim spotkaniu skarcili Atletico Madryt. Zatem skąd tyle obaw w kontekście meczu z Bilbao? Ano „Los Blancos” ostatnimi czasy do perfekcji opanowali sztukę gubienia punktów z teoretycznie słabszymi rywalami. Mocny oponent i gilotyna nad głową to maksymalna spinka i powiew świetności z pierwszej kadencji Zinedine’a Zidane’a. Rywalizacja, w której obowiązkiem są trzy punkty, to nierzadko spektakularne wtopy. Dzisiejszego wieczoru udało się madrytczykom odmienić ten trend. Należy dodać, że z ogromną pomocą pospieszył dziś pomocnik gości – Raul Garcia, choć i tak w pewnym momencie skomplikowali sobie życie.
34-letni Garcia po znakomitym poprzednim sezonie, w którym to w 35 spotkaniach strzelił 15 bramek, w bieżących rozgrywkach nie stanowi już pierwszoplanowej postaci w Athletiku. Ostatnie cztery ligowe rywalizacje zaczynał na ławce rezerwowych. W zeszłej kolejce w starciu z Valencią wszedł w 77. minucie, kilkadziesiąt sekund później wykorzystał rzut karny. Dziś w końcu wyszedł w podstawowym składzie. Tak bardzo chciał udowodnić swoją przydatność, że już od pierwszych minut wyglądał, jakby wypił przed pierwszym gwizdkiem ze trzy energetyki i poprawił yerba mate. Efekt? 14 minut gry, dwie żółte kartki i wypad do szatni. Najpierw kartonik za faul w środkowej strefie. Niektórzy sędziowie, ze względu na początkowy fragment widowiska, pewnie puściliby to płazem.
Tylko że rola boiskowego rozjemcy przypadła dziś Jesusowi Gilowi Manzano, który znany jest z tego, iż gwiżdże dosłownie każdy „styk”. Aczkolwiek z decyzji numer jeden spokojnie się wybroni. Miał podstawy do tego, by w tej sytuacji sięgnąć do kieszeni po ostrzeżenie. A drugi faul to strasznie idiotyczne zachowanie doświadczonego hiszpańskiego gracza. Nadmierne agresja, wręcz brutalność na połowie gospodarzy. Absolutnie słuszne kolejne żółtko.
Co ciekawe, chwilę wcześniej Inaki Williams miał znakomitą szansę na trafienie. Niby był popychany przez jednego z defensorów Królewskich. Część pewnie nawet powie, że było przewinienie. Natomiast wydaje się, że Manzano słusznie nie użył gwizdka.
Skoro na obiekcie imieniem Alferdo di Stefano Deportivo Alaves było w stanie zranić Real, to czemu Bilbao miałoby być gorsze? Dość odważnie zagrało w pierwszych minutach, wysoki pressing. Nawet jakieś tam szanse wykreowało sobie. Tylko, co począć, gdy kolega w tak głupi sposób osłabia drużynę? Pozostało im już tylko postawić autokar na własnej połowie.
Real od razu mocno przycisnął gości. Ferland Mendy próbował przedostać się przez zasieki postawione przez Bilbao. Szarpał Junior Vinicius. Lucas Vazquez górnym zagraniem prawie idealnie obsłużył Karima Benzemę. Jednak czegoś brakowało gospodarzom. A to cierpliwości, a to dokładnego ostatniego podania lub po prostu zimnej krwi w wykończeniu akcji. Wreszcie w doliczonym czasie premierowej odsłony zobaczyliśmy ciekawą i starannie przeprowadzoną akcję przez „Los Blancos”. Vinicius wycofał piłkę tuż przed pole karne, a Toni Kroos bez chwili zastanowienia huknął bez przyjęcia z prostego podbicia. Futbolówka jeszcze skozłowała przed bezradnym Unai Simonem. Tym samym zawodnicy Zidane’a dopięli swego tuż przed zejściem do szatni. Zresztą całkowicie zasłużenie.
Po przerwie można było spodziewać się, że Real od razu postara się zamknąć mecz i dobić rywala. No ale przecież piłkarze z Madrytu to od pewnego czasu połączenie Janosika z Don Kichotem. W ramach idei chcą rozdawać punkty słabszym? Czort wie.
Athletic stwierdził, że w sumie to nie ma nic do stracenia.
Poszli bez żadnych skrupułów – mimo osłabienia – do przodu. W 52. minucie uzyskali profity z ryzykownego planu. Oscar De Marcos precyzyjnie zaadresował podanie do Andera Capy. Capa wpadł w pole karne, pierwszy strzał wybronił instynktownie Thibaut Courtois, przy dobitce nie miał już szans. Kunszt zawodników z Kraju Basków to jedno, ale agresji i doskoku w środkowej strefie ze strony gospodarzy było mniej więcej tyle, ile można zaobserwować w pojedynkach szachowych, czyli wcale.
Za chwilę „Królewscy” ponownie objęli prowadzenie, lecz arbiter dopatrzył się pozycji spalonej u Juniora Vinciusa. Gol anulowany. Potem obserwowaliśmy typowe walenie głową w mur. Z kolei Baskowie standardowo w takich sytuacjach – dawanie z wątroby i jeżdżenie na tyłkach.
Jednak są przedstawiciele starej gwardii, którzy w ostatnich tygodniach postanowili pociągnąć ten wózek. 74. minuta: w polu karnym Basków Karim Benzema najwyżej wyskoczył do dośrodkowania i skierował piłkę do bramki. Już spokój? Nic z tych rzeczy. W doliczonym czasie Athletic zmarnował sytuację doskonałą okazję do wyrównania. Kilkanaście sekund później Karim Benzema trafił w tym spotkaniu po raz drugi i ostatecznie odebrał gościom nadzieje na co najmniej punkt.
W tym momencie zeszło ciśnienie z graczy „Los Blancos”. Uniknęli kolejnego głupiego potknięcia.
Wprawdzie Real wygrywa trzecie ligowe spotkanie z rzędu. Drugi raz w tym sezonie notują taką passę. Tyle że druga połowa rzuca się cieniem na dzisiejszą wygraną. Na pewno można mówić już o jakieś małej stabilizacji w zespole Zinedina Zidane’a. Liderzy zaczynają wracać do optymalnej formy. Natomiast wciąż kłania się im brak absolutnej dominacji nad teoretycznie słabszym przeciwnikiem. Dziś „Królewscy” kolejny raz ucięli sobie drzemkę na boisku, tylko tym razem finalnie bez negatywnych konsekwencji.
Real Madryt – Athletic Bilbao 3:1 (1:0)
T. Kroos 45+2 K. Benzema 74’, 90’– A. Capa 52’
Fot. Newspix