Reklama

Torino znów oddaje punkty. Tym razem tak prestiżowe, bo w derbach

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

05 grudnia 2020, 20:23 • 3 min czytania 3 komentarze

Derby Turynu nie należą do najbardziej wyrównanych starć tego typu w piłce nożnej. Żeby znaleźć ostatnie zwycięstwo Torino, trzeba się cofnąć do 2015 roku. Żeby odszukać wygraną Byków na wyjeździe, lecimy jeszcze 20 lat wcześniej – sezon 94/95. No i dzisiaj, mimo że Juventus nie jest w wybitnej formie, delikatnie mówiąc – dopiero co męczył się z Ferencvarosem – to jednak Torino leży w strefie spadkowej, więc nie mieliśmy większych złudzeń na emocjonujące spotkanie. A mimo wszystko takie było. Tylko właśnie: znów zwyciężyła Stara Dama.

Torino znów oddaje punkty. Tym razem tak prestiżowe, bo w derbach

Ech, aż nam tego Torino szkoda. Dostało bramkę na 2:1 w samej końcówce, poszła wrzutka do Bonucciego i ten z pięciu metrów, kompletnie nieobstawiony, musiał załadować sztukę. A dopiero co Byki cieszyły się, gdy patelnia Dybali została w kuchni przez fantastyczny powrót Lyanco.

ZAWIODŁA GŁOWA

Gdzie więc leżał problem? Czy tylko w umiejętnościach i jedynie przez to szala przechyliła się na korzyść Juventusu? Naszym zdaniem nie, goście mieli też problem z odpowiednim podejściem mentalnym w dalszej części meczu.

Bo zaczęli przecież kapitalnie, najlepiej jak się tylko da, czyli golem. Może wrzutka z rożnego nie była najwyższych lotów, ale jednak piłka trafiła pod nogi N’Koulou, a ten precyzyjnym strzałem w boczną siatkę od właściwej strony nie dał szans Szczęsnemu. Potem mogło być tylko lepiej, gdyż sytuację sam na sam Zazy fantastycznie odbił polski bramkarz, ale wciąż gości oglądało się więcej niż przyjemnie. Potrafili zorganizować sobie życie w ofensywie, potrafili też być mądrze porozstawiani w tyłach. Jasne, Juventus nie grał nic wielkiego, ale przyjezdni wydatnie mu w tym pomagali. Statystyki tym razem nie kłamią: Stara Dama przez pierwsze 45 minut oddała tylko jeden celny strzał, miała ogromne kłopoty ze skonstruowaniem czegoś sensownego.

Torino mogło wierzyć w coś wielkiego. Wygrać w końcu na terenie swojego rywala, nawet jeśli bez wypełnionego stadionu, w trudnych, pandemicznych warunkach… To byłoby coś. Tyle że banda Giampaolo ewidentnie ma problem sama ze sobą. Fajnie rozpisał to Michał Borkowski na Twitterze, więc zacytujemy. Zobaczcie, jak Byki frajerzą się w tym sezonie.

Reklama

Atalanta 1:0 -> 2:4
Cagliari 1:0 -> 2:3
Sassuolo 1:0 -> 3:3
Lazio 2:1, 3:2 -> 3:4 (’95, ’98)
Inter 2:0 -> 2:4
Sampdoria 1:0 -> 2:2
Juventus 1:0 -> 1:2

Nie jest to więc pierwszy raz, kiedy Torino wychodzi na prowadzenie, a potem się rozdrabnia i czasem nie wystarcza nawet na remis. Gdyby podobną statystykę zarzucić na koniec sezonu, też nie byłoby różowo, ale ludzie: mamy dopiero 10. kolejkę Serie A, a oni w podobny sposób potracili łupy już siedmiokrotnie. Dramatyczne zestawienie.

JUVENTUS, CZYLI MENTALNOŚĆ ZWYCIĘZCY

I Juventus, który swoją drogą ma mentalność zwycięzcy, ruszył na Torino w drugiej połowie. Wyczuł, że rywal prowadzi, ale swojego prowadzenia nie jest pewny i przyciśnięty je odda. Jeszcze trafienie Cuadrado zostało cofnięte przez VAR, gdyż sędziowie dopatrzyli się zawodnika na spalonym, który utrudniał interwencję Sirigu w momencie próby Kolumbijczyka. Ale Juventus cisnął, cisnął i w końcu wcisnął, kiedy McKennie załadował głową z kilku metrów.

To też jest zresztą symptomatyczne – obie bramki dla Juventusu były bardzo podobne, wydawało się w momentach, które łatwo mieć pod kontrolą. Leci wrzutka, ustawcie się dobrze i nie będzie z tego krzyku. Tymczasem goście najwyraźniej mieli tak spętane nogi, że po prostu ich to przerosło.

Bo naprawdę czuło się, że ta przewaga Juventusu rośnie z każdą sekundą. Torino broniło się coraz rozpaczliwiej, jak wspomnieliśmy: jeszcze Lyanco cudem uratował swoich kolegów, ale chyba ostatecznie wpaść musiało.

Po jednej stronie mieliśmy bowiem zwycięzców, którzy niejednokrotnie tak kończyli mecze, po drugie zahukanych pretendentów, którzy chyba sami nie wierzyli w to, co mogą tutaj zrobić.

Reklama

I nie zrobili.

Juventus – Torino 2:1

McKennie 77′ Bonucci 89′ – N’Koulou 9′

Fot. Newspix

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

3 komentarze

Loading...