– Czy nadal jesteście liderami? – pytały dziś włoskie media, a to pytanie adresowane było do magików z Bergamo. Papu Gomeza, Josipa Ilicicia czy Duvana Zapaty. Podstawy ku temu zdecydowanie były, bo w listopadzie La Dea nie wygrała żadnego meczu, remisując z beniaminkiem ze Spezii, czy przyjmując piątkę od Liverpoolu. Jak odpowiedzieli na to liderzy? Najlepiej, jak potrafili. Papu Gomez znów zaprosił rywali do tańca, a Josip Ilicić otworzył wynik meczu i Atalanta zabierze do domu trzy punkty.
Nie musimy chyba wspominać o tym, jak ważny był to gol dla Słoweńca. Po pierwsze czekał na niego od marca, czyli od czasu show z Valencią. Po drugie, w międzyczasie Ilicić popadł w depresję i opuścił najważniejszą część sezonu w Lidze Mistrzów. Wrócić do strzelania w takim meczu, na Anfield Road, w momencie, gdy ważą się losy dalszej gry Atalanty w europejskich rozgrywkach – bezcenne. Nawet jeśli był to w zasadzie Liverpool B.
Klopp musiał łatać
Bo o problemach The Reds nie można łatwo zapomnieć. Wiadomo, że defensywa w składzie:
- Neco Williams
- Joel Matip
- Rhys Williams
- Konstantinos Tsimikas
Nie jest synonimem do Wielkiego Muru Chińskiego. Jurgen Klopp zostawił na ławce Andrew Robertsona, Fabinho, Diogo Jotę i Roberto Firmino. Niezły arsenał, na pewno lepszy niż miał w odwodzie Gian Piero Gasperini. Ale nie było przecież tak, że Liverpool ten mecz odpuścił, że mógł sobie pozwolić na wpadkę. Tabela aż tak wygodna dla Anglików nie była, więc nawet w osłabionym składzie trzeba było Atalancie się postawić.
Tymczasem pierwszy i jedyny strzał Liverpoolu w pierwszej połowie spotkania to 44. minuta gry. Niecelne uderzenie Mohameda Salaha. Całkiem groźne, ale też bez przesady. To Atalanta radziła sobie lepiej, mimo że nie jest to już rozpędzona La Dea z poprzedniego sezonu.
Gomez zagrywał na nos
Włosi także mieli swoje problemy, nie bez kozery przecież media pytały, czy najlepsi piłkarze Atalanty sprzed roku nie rzucili do gry swoich sobowtórów, samemu udając się na wakacje. Styl gry Atalanty wymaga dużego zaangażowania, a ekipa z Bergamo po prostu siadała kondycyjnie po intensywnej końcówce sezonu.
Na szczęście był Papu Gomez. Gość, który potrafi wyczarować coś z niczego.
60. minuta spotkania. Argentyńczyk miał czas w bocznym sektorze boiska, więc posłał idealną piłkę prosto na nogę Josipa Ilicicia. Słoweniec faktycznie uprzedził rywala, jednak nie musiał robić przesadnie wiele. Po prostu wpadł w pole karne w odpowiednim tempie i na wślizgu wykończył akcję. Nie oglądamy treningów Atalanty, ale możemy się założyć, że ten duet nie raz i nie dwa ćwiczył właśnie takie zagrania.
Po czym to wnioskujemy? Po tym, że Papu Gomez chwilę później zrobił praktycznie to samo. Podobne miejsce na boisku, tyle że nieco inna koncepcja. Zamiast spadającego liścia za plecy defensywy, Argentyńczyk przeciągnął piłkę na dalszy słupek. Tam głową zgrał ją Hans Hateboer, a Robin Gosens przed strzałem mógł się jeszcze rozejrzeć jak John Travolta w „Pulp Fiction”.
Ludzie, przecież tu nikogo nie ma – krzyknął wobec drzemki defensywy Liverpoolu i podwyższył wynik meczu.
Atalancie łatwiej o awans
Co to zwycięstwo oznacza dla losów grupy D? Na pewno wiele zmienia, bo w przypadku porażki Atalanta podzieliłaby los Interu. Czyli awans byłby sporym wyzwaniem, a presja podczas starć z Ajaksem i Midtjylland z pewnością by w tym nie pomogła. A tak Liverpool ma dziewięć „oczek” a Ajax i Atalanta po siedem. Finisz zapowiada się kapitalnie.
- W następnej kolejce Atalanta gra z Duńczykami, więc może odskoczyć Ajaksowi na trzy punkty
- Kwestia awansu rozstrzygnie się najpewniej w ostatniej serii gier w Amsterdamie
La Dea ma pewien atut – w pierwszym spotkaniu odrobiła straty i doprowadziła do remisu z Ajaksem, więc jeśli Holendrzy nie zabiorą punktów Liverpoolowi, a oni spełnią obowiązek z Midtjylland, do gry w fazie grupowej wystarczy im drugi remis.
Sytuacja niemal doskonała.
Liverpool – Atalanta Bergamo 0:2
Ilicić 60′, Gosens 64′
Fot. Newspix