Kiedy na konferencji prasowej Mircea Lucescu przekonywał, że brak Leo Messiego pozytywnie wpłynie na grę obronną Barcelony, w Hiszpanii rozgorzała dyskusja. Jedni mówili, że Rumun ma rację i Blaugranie naturalnie łatwiej będzie bronić w jedenastkę niż w dziesiątkę, ale inni kontrowali, że co z tego, skoro Argentyńczyk z nawiązką defensywną indolencję odrabia w ofensywie. Problem w tym, że trener Dynama Kijów chyba sam nie spodziewał się, że te wszystkie dywagacje nie będą miały żadnego znaczenia w sytuacji, kiedy jego podopieczni wyjdą na boisko z pełnymi gaciami. Trzeci garnitur Barcelony, który na murawę w Kijowie oddelegował Ronald Koeman, wcale nie musiał zagrać wybitnie, żeby z łatwością rozpykać gospodarzy.
Co najlepiej definiuje pierwszą połowę tego spotkania?
Ano ta statystyka.
HT: Dynamo Kyiv (0.11) 0-0 (0.14) Barcelona
— The xG Philosophy (@xGPhilosophy) November 24, 2020
Komedia komedią, ale jak widać, powiedzenie, że obie drużyny nie stworzyły nawet połowy sytuacji bramkowej, nie byłoby w tym wypadku żadną hiperbolą. Barcelona niby klepała, ale jak dochodziło, co do czego i trzeba było podejmować decyzje, to uwidaczniało się, dlaczego to trzeci, a nie pierwszy garnitur tego zespołu. A to Coutinho przeholował, a to Trincao wdał się w niepotrzebny drybling, a to Dest nie przełożył sił na zamiary, a to Pjanić zamiast zwolnić przyspieszył albo odwrotnie.
Na tym tle całkiem przyzwoicie wypadał Tomasz Kędziora.
Znaczy, no, wypadał dokładnie tak, jak spodziewalibyśmy, że wypadnie. Bezpiecznie. Odpowiedzialnie. Całkiem pewnie. Bez fajerwerków, ale za to z paroma zrywami do przodu. Właściwie to po dośrodkowaniach polskiego prawego obrońcy powstawały najgroźniejsze sytuacje Dynama. Najpierw nieźle dośrodkował w pole karne, po ziemi, może ciut za lekko, ale tam Verbić przeszkodził Bujalskiemu i skończyło się kiksem. Potem poważniej podłączył się jeszcze raz, ale skiepścił Carlos de Pena. Zresztą Urugwajczyk jakoś wyjątkowo nie miał swojego dnia, bo w drugiej połowie przestrzelił setę, po której Dynamo już ostatecznie pożegnało się z marzeniami o zwycięstwie.
Wróćmy do Polaka. W defensywie popisał się dwoma czystymi zastawkami w trudnych sytuacjach i jednym ładnym przeczytaniem przecinającego linię obrony podania Pjanicia. Generalnie nie można się do niego o zbyt wiele przyczepić. Swoje zrobił.
Problem w tym, że jego koledzy, szczególnie ci z ofensywy, nie zamierzali być tego wieczoru specjalnie konkurencyjnymi dla Barcelony, która w drugiej połowie wzięła się w garść. Przebudził się przede wszystkim Martin Braithwaite. Bo to, że Pedri, Carlos Alena i spółka potrafią pograć w tiki-takę, to wiemy, ale Barcelona potrzebowała konkretów. A te zapewnił właśnie 29-latek. Przy pierwszej bramce wypuścił Sergino Desta, przy drugiej dołożył nogę do przedłużenia Mingueza, a trzecią wypracował sam – najpierw dając się sfaulować w polu karnym, a potem samemu wykorzystując jedenastkę.
Bez udziwniania, esów-floresów, zabaw, sztuczek.
Zrobił swoje. Wzrokowo wykonał – przy wydatnej pomocy innych barcelońskich rezerwistów – zadanie, które stało przed trzecim garniturem. Skompletować trzy punkty, nie skompromitować się. Udało się, choć trzeba przyznać, że Dynamo robiło wszystko, żeby ułatwić to zadanie przyjezdnym. Już wcześniej prezentowali się niemrawo, byli wystraszeni, stłamszeni, a po bramce Desta wszystko siadło. Nic dziwnego, że jeszcze czwartą brameczkę wepchnął Griezmann po podaniu Alby, a wcześniej doskonałą szansę miał chociażby Riqui Puig, więc to 0:4 i tak trzeba przyjmować jako najniższy wymiar kary.
Czy ten mecz coś udowodnił, coś pokazał? Niespecjalnie. Niby Barcelona przejrzała kadry, przekonała się, że pod nieobecność gwiazd ma kim grać, ale z drugiej strony zrobiła to na tyle przeciwnika może nie słabego, ale totalnie zahukanego i wystraszonego. Trzeci garnitur Barcelony miał twarz Martina Braithwaite’a. Na początku zawodzącą, może nie jakąś wielce olśniewającą, ale koniec końców skuteczną.
DYNAMO KIJÓW 0:4 FC BARCELONA
Dest 52′, Braithwaite 57′, 70′ z karnego, Griezmann 90+2′
Fot. Newspix