Dziesięć lat temu Bartka Kędzierskiego wypatrzył Adam Nawałka. Wziął pod swoje skrzydła do pierwszej drużyny GKS-u Katowice. Dał szansę debiutu w pierwszej lidze. Polecił też Michałowi Globiszowi w juniorskiej reprezentacji Polski. Po pierwszoligowym debiucie wokół osiemnastolatka zrobił się niezwykły szum: wywiady, reportaże wideo, ciągłe telefony. Przyczyna? Kędzierski: – Wiadomo, że niecodziennie spotyka się chłopaka, który nie ma ręki, a jakoś się realizuje w piłce.
Wielkiej kariery Bartek nie zrobił, ale do dziś gra w piłkę w okręgówce. Jak wspomina swoją szansę w dużym futbolu? Dlaczego mu nie wyszło? Jak postrzegał szum wokół siebie? Zapraszamy.
***
“Gdyby nasi piłkarze mieli tyle ambicji, co on, już dawno świętowalibyśmy awans do mistrzostw świata”. Dziesięć lat temu taki wpis na Demotywatorach opatrzony twoim zdjęciem bił rekordy popularności w internecie.
To już fantazja ludzi ponosi. Wiadomo, że niecodziennie spotyka się chłopaka, który nie ma ręki, a jakoś się realizuje w piłce i jest zauważony przez tak dobrego trenera jak trener Nawałka. Zachowajmy jednak umiar.
Trener Nawałka rzeczywiście mocno w ciebie wierzył: to on cię wypatrzył, to on dał ci szansę debiutu w pierwszej lidze, to on polecił cię Michałowi Globiszowi do juniorskiej kadry Polski.
Trener Nawałka zauważył mnie na treningach drugiej drużyny. Musielibyśmy jego zapytać, co we mnie zobaczył, ale wyróżniałem się wtedy szybkością, techniką, miałem też swoje spojrzenie na kreowanie gry. Zostało mi z czasów, gdy grałem na dziesiątce albo ósemce. Dopiero potem zacząłem na skrzydle. Wydaje mi się, że podobała mu się moja wizja grania. Do tego wiodąca prawa noga, ale lewa nie najgorsza.
Zostałem zaproszony na treningi pierwszego zespołu. Wielki stres, jako młody chłopak wchodzący do szatni nie wiedziałem jak się zachować. Nie mogłeś zająć byle jakiego miejsca. Trzeba wejść, zapytać o to, gdzie można. Ale później też ten stres był mobilizujący. No i od tych zawodników wiele mogłem się nauczyć.
A jak to było z kadrą?
Na kadrę do trenera Globisza pojechaliśmy z Marcinem Strojkiem i Andrzejem Wiśniewskim. Rozegraliśmy trzy sparingi. Trafiłem z karnego. I tyle. Liczyłem na następne powołanie, nie przyszło. Ot, taki los piłkarza.
Trener Nawałka trochę ci ojcował, rozkładał nad tobą parasol?
Nie było tak, że mi szczególnie ojcował, nie pamiętam jakichś rozmów o życiu czy specjalnego traktowania. Traktował mnie jak każdego, na równi – po piłkarsku. Rozmawialiśmy, owszem, ale o konkretnych zadaniach boiskowych. Jak się mam ustawić. Co robię dobrze, co źle. Chłopaki w szatni też nie dawali mi odczuć, że traktują mnie w jakikolwiek sposób inaczej. Czy bardziej ulgowo, czy patrząc na mnie przez palce. Widzieli mnie na treningach, wiedzieli, że paru rzeczy nie mogłem zrobić, że walka bark w bark moją mocną strona nie będzie. Ale też widzieli, że mogę im pomóc.
Pamiętam na początku, że było zdziwienie kolegów przy takich nawet prostych sprawach, jak że wiążę sobie buty albo jakiegoś tejpa. Pytali:
– Bartek, pomóc ci z czymś?
A ja:
– Nie, nie poradzę sobie.
I sobie radziłem.
Słyszałem, że największe zdziwienie było, gdy wyrzucałeś rzuty z autu.
No tak, to było całkiem zabawne. Na treningach normalka, ale nie wiem czy to by przeszło na meczu. Może sędziowie by przymknęli oko.
Jak wspominasz swój debiut ze Zniczem?
Pamiętam, że była straszna pogoda. Padało. Zimno. Zawołał mnie drugi trener. Wszedłem, miałem ze trzy kontakty z piłką. Tak jak czułem stres przy wejściu do szatni, tak po wejściu na boisko… nic. Czysta adrenalina. Jestem. Gram. Dla kogoś taki mecz to tylko jeden z wielu. Mi zostanie w pamięci na zawsze.
Miałem chrzest piłkarski po debiucie. Moim ojcem chrzestnym został Jacek Gorczyca. Sam chrzest, wiadomo – standardowe klapsy na tyłek, od każdego po jednym. Raczej symboliczne. Z tego co pamiętam, to jednak nie starszyzna, a trener Nawałka był inicjatorem chrztu. Powiedział, że z racji debiutu muszę zostać ochrzczony i inni to podchwycili.
Mówiło się o tobie wtedy bardzo dużo w całej Polsce.
To prawda. Przez kilka dni po moim debiucie to było szaleństwo. Odbierałem po 2-3 telefony dziennie. Dostawałem liczne prywatne wiadomości, były też pozytywne sytuacje na ulicy, ktoś zagadywał: super, trzymamy za ciebie kciuki. Czasem czytałem też komentarze pod artykułami, tez były pozytywne. Ale ile można. Później Dzień Dobry TVN zaprosiło mnie do studia. Odmówiłem. Tego było za dużo. Przecież ja zagrałem kilka minut. Media są takie, że pompują balonik. Lepiej być ostrożnym.
Po debiucie kolejne szanse się nie pojawiały. Musiałeś praktycznie rok czekać na okazję do gry.
Trener Nawałka odszedł. Później przyszli trenerzy, którzy nie widzieli mnie w zespole. Trzeba ich zapytać, dlaczego tak było. Ja zszedłem do drugiej drużyny aż do przyjścia trenera Stawowego.
Co się zmieniło za jego czasów?
Graliśmy test mecz na GieKS-ie. Moja drużyna wygrała 1:0, ja strzeliłem bramkę. Tak trener mnie wypatrzył i zaprosił do pierwszego zespołu. Jego treningi bardzo mi się podobały. Wzorował się na taktyce Barcelony, dużo wymian piłek, dużo zmian pozycji.
Trener rozmawiał ze mną, żebym zwracał więcej uwagi na prawą stronę ciała, wzmacniał ją na siłowni i ogółem trochę zwiększył masę. Poza tym typowe porady piłkarskie. Miałem dostać szansę z Flotą Świnoujście, o czym dowiedziałem się po meczu w autokarze. Drugi trener powiedział mi:
– Gdyby “Kowal” (Jacek Kowalczyk – przyp. red.) nie doznał kontuzji, zagrałbyś. A tak musiał wejść obrońca.
W końcu znowu zagrałeś, tym razem dłużej z Pogonią Szczecin.
Z Pogonią jedną akcję zapamiętam do końca życia. Mecz, dodajmy, przy Bukowej. Dostałem piłkę od Jacka Gorczycy. Obróciłem się. Minąłem jednego zawodnika. Sklepałem z Bartkiem Chwalibogowskim, on kogoś skręcił, oddał, potem znowu ja kogoś kiwnąłem. Wystawiłem piłkę Rafałowi Sadowskiego – jakby trafił, byłby remis. I fajna asysta. Pamiętam, cała Bukowa śpiewała “BARTEK KĘDZIERSKI”. Dreszcze mnie przeszły jak tego słuchałem.
Aż tak dobrze zagrałeś?
Aż tak się nie wyróżniłem, ale byłem kojarzony z GieKS-ą. Na ulicy czy w sklepie kibice mnie kojarzyli, zawsze podchodzili: cześć, cześć.
Ale więcej w GKS-ie nie zagrałeś.
Trener Stawowy niestety odszedł w niemiłych okolicznościach, z tego co wiem, nie było chemii między nim a kibicami. Przyszedł trener Górak, który powiedział jasno, że młodzież musi sobie szukać klubu gdzie indziej. Pościągał ludzi, którzy mu odpowiadali i to był koniec. Na pewno było mi przykro, bo czułem się wtedy dobrze fizycznie i psychicznie. Czułem, że robię wielkie postępy. Bardzo chciałem zostać w GieKS-ie. Może nie grałem dużo w pierwszej lidze, ale grałem przecież na chłopaków w treningach i widziałem, że mógłbym pomóc. Ale takie życie piłkarza.
Ty zszedłeś do III ligi, czyli wciąż na sensowny poziom.
III liga. Janina Libiąż. W ostatnim sparingu doznałem kontuzji kostki. Dwa miesiące nie grałem. Leczenie… tam nie było żadnej rehabilitacji. Noga w gips i idź, radź sobie. Szkoda, bo jak tam przyjechałem, czułem, że mam mocną pozycję w środku pola, a trener Artur Skrzypczak mocno we mnie wierzył. Miałem gaz. Po paru kolejkach przyszedł inny szkoleniowiec, taka nieciekawa sytuacja: stawiał bardzo na ludzi pracujących w kopalni w Libiążu. Oni długo ze sobą grali… ciężko to wytłumaczyć.
Potem nie odpaliło też w trzecioligowym LZS-ie Leśnica.
Nie wiem. Ciężko mi o tym opowiadać. Może mnie ta liga zweryfikowała. Było, minęło. Wziąłem to na klatę. Na pewno z tą głową, co mam teraz, byłyby większe szanse na sukces.
To co byś inaczej robił?
Więcej się przykładał. Do wszystkiego. Tak to jest niestety, że człowiek wyciąga wnioski po fakcie. Prawda jest taka, że miałem szansę, ale jej nie wykorzystałem. Choć na pewno moja przypadłość mi nie pomaga. Na tej prawej stronie ciężej zbudować fizyczność, masę mięśniową. Były sytuacje meczowe, kiedy było trudniej się zasłonić, zastawić. Ale od tamtego czasu też się zmieniłem. Nabrałem masy mięśniowej. Wtedy ważyłem trochę ponad 60 kg, za mało. Teraz na siłowni spędzam 4-5 dni w tygodni. Wtedy w GKS-ie robiłem tylko to, czego od nas wymagano. Za późno, bo po powrocie do Victorii, powiedziałem sobie, że trzeba to zmienić. Dopiero wtedy wziąłem się za siebie.
W GKS-ie chodziłeś na siłkę tylko odbębnić?
Nie to, że chodziłem odbębnić, to przesada. Też na siłowni GKS-u nie było za bardzo możliwości, żeby rozwinąć prawą stronę. Pracowałem na taśmach, które nie dawały tego, co powinny. Dopiero później kolega polecił mi specjalną opaskę, zaczepiam sobie prawą rękę i mogę wykonywać wszystkie ćwiczenia.
Załóżmy, że jest osiemnastolatek, który to czyta i jest w takiej sytuacji jak ty wtedy. Co mu radzisz?
Jeśli wydaje mu się, że pracuje na sto procent, to pracuje za mało. Musi pracować trzy razy więcej. Zawsze można coś udoskonalić, zawsze można coś dołożyć.
Dziś grasz w Podlesiance Katowice.
Okręgówka. Można też troszkę dorobić, więc to łączenie przyjemnego z pożytecznym. Walczymy o 4 ligę, mamy pierwsze miejsce w grupie, ale w razie wygrania są jeszcze baraże, także daleka droga przed nami. Skupiam się na tym, klub jest naprawdę fajnie poukładany organizacyjnie, uważam, że w perspektywie możemy myśleć nawet o III lidze. Są fajne wzmocnienia, gra z nami choćby Seweryn Gancarczyk, mamy super zespół. Tylko grać.
Rywalizujecie między innymi z rezerwami GKS-u, to dla ciebie szczególne mecze?
Kurcze, po tylu latach, to już nie jest to jakieś szczególne wydarzenie. Fajnie, że tam wciąż jest Kamil Cholerzyński, który dziś pełni w rezerwach obowiązki drugiego trenera. Zawsze zamienimy słowo.
Niższe ligi to też loża szyderców na trybunach. Spotykały cię nieprzyjemne sytuacje?
Wszyscy się oswoili. Już dawno nie słyszałem nic na swój temat. Raczej większość ludzi w okręgu mnie zna. Dominują jak coś fajne gesty: rywale, jak but mi się rozwiąże, zagadują czy pomóc. To są bardzo miłe rzeczy.
Kiedyś, w juniorach, zdarzały się złe sytuacje. Grałem, a ktoś rzucił: złamię ci drugą rękę. Taka niedojrzałość. Może też wyścig szczurów. Jak dostałeś się do seniorów, no to już się dostałeś. A w juniorach, jak na stu chłopaków jeden będzie grał w piłkę na wyższym poziomie, to i tak dobrze. Pamiętam też trenera w trampkarzach z drużyny przeciwnej: powiedział, że ja i tak nie będę grał. No to zawziąłem się i troszeczkę udowodniłem, że jednak się da.
Powiedz, czym zajmujesz się zawodowo?
Poza grą w Podlesiance jeżdżę na Uberze. Klienci czasem zerkają na moją rękę, ale nikt się jeszcze nie odezwał, a jeżdżę już dwa lata. Nie spotkałem się w życiu prywatnym z żadną nieprzyjemną sytuacją. Raczej ludzie zagadują, choćby w sklepie: czy pomóc coś sięgnąć, spakować. To miłe, choć zazwyczaj dziękuję. Nie odczułem kompleksów, wszystkiego nauczyłem się robić. Zamkniętym chłopakiem nie jestem, porozmawiać, pośmiać się zawsze mogę.
Z perspektywy, co uznajesz za największy piłkarski sukces?
Wydaje mi się, że największy sukces to praca z trenerem Nawałką i trenerem Stawowym. To, że mogłem poznać ten profesjonalny poziom treningów, zobaczyłem to wszystko od środka.
Pewnie jak trener Nawałka był selekcjonerem, uchodziłeś za eksperta od jego warsztatu wśród znajomych.
Ten warsztat trenera też mógł się zmienić, ale z tego co wiem, panowała bardzo duża dyscyplina i wydaje mi się, że to się akurat u trenera nie zmieniło.
Ile dla ciebie znaczy piłka?
Robię to od dziecka. Pokochałem piłkę od małego. Jak tata miał wolne, to nawet gdy mu się nie chciało, ciągnąłem go na boisko aż się zgodził. Poza tym, wiadomo, kopało się z chłopakami pod blokiem. Dopóki jestem zdrowy, to będę biegał za piłką. Lepiej czuję się fizycznie, psychicznie. Jak mam jakąś kontuzję i nie gram, to aż mnie nosi. To też spotkania kolegami, każdy piłkarz uwielbia klimat szatni.
Leszek Milewski
Fot. Agata Dworczyk/Slaski Sport TV