Reklama

PRASA. Lockdown w polskiej gospodarce ma ominąć piłkę

redakcja

Autor:redakcja

09 listopada 2020, 08:59 • 7 min czytania 6 komentarzy

W poniedziałkowej prasie m.in. Boris Pesković jeżdżący na tirach, Dariusz Dziekanowski narzekający na VAR, plany pozostawienia ligi piłkarskiej przy lockdownie i Kazimierz Moskal przejmujący Zagłębie Sosnowiec. 

PRASA. Lockdown w polskiej gospodarce ma ominąć piłkę

PRZEGLĄD SPORTOWY

Kacper Skibicki wyskoczył jak królik z kapelusza i został bohaterem Legii w meczu z Lechem.

Kiedy w styczniu 2019 Kacper Skibicki podpisał kontrakt z Legią, koledzy z Olimpii Grudziądz z trudem ukrywali zaskoczenie transferem. Pomocnik miał 17 lat i wcale nie robił furory w II lidze, w momencie ogłoszenia transakcji zagrał 11 razy, z czego ledwie trzykrotnie w podstawowym składzie. W dużej mierze dostawał szanse ze względu na status młodzieżowca, nikt nie określiłby go jako ważnej postaci drużyny trenera Mariusza Pawlaka. – „Skiba”, oszukałeś polską piłkę! – żartowano w szatni. I kolejne dwa lata potwierdzały słuszność tych dowcipów. Aż do niedzielnego spotkania z Lechem.

Reklama

Coraz bardziej prawdopodobny lockdown w polskiej gospodarce ma ominąć zawodową ligę piłkarską. Oczywiście w dynamicznej i trudnej do przewidzenia sytuacji ciągle trzeba się liczyć z każdym scenariuszem, ale przynajmniej na razie także władza państwowa zdaje sobie sprawę z roli społecznej, jaką w czasach zarazy może odegrać futbol i cały wyczynowy sport – pisze Antoni Bugajski.

(…) Zmienia się też strategia walki z koronawirusem prowadzona w Ekstraklasie. Już chyba wszyscy się zgadzają, że trzeba się badać częściej, przy wykorzystaniu tańszych, ale też mniej czułych testów antygenowych. Ta mniejsza czułość nie musi być problemem, bo bardziej precyzyjne w pomiarze testy wymazowe (tzw. testy RT-PCR) dają niekiedy pozytywny wynik, mimo że badane osoby nie mogą już przenosić wirusa na innych. A to oznacza, że zastosowanie testów antygenowych pozwoli się skupić na leczeniu piłkarzy z najwyższym poziomem koronawirusa i natychmiastowym odseparowaniu ich od reszty drużyny. Wielką zaletą tej metody jest uzyskanie wyniku już 30 minut po przeprowadzonym badaniu. Dzięki temu minimalizowana jest możliwość zakażenia w króciutkim czasie między pobraniem próbki a poznaniem wyniku.

Boris Pesković po karierze piłkarskiej i zawodniczej został… kierowcą TIR-a.

W trasie jestem od poniedziałku do piątku, a weekendy chcę spędzać z rodziną. Nie zawsze się udaje, czasem nie zdążę wrócić. Raz uda mi się przejechać w ciągu dnia ponad 700 kilometrów, ale przy gorszej trasie zdarza się, że nie pokonam 500. W tej robocie nie ma samowolki. Przepisy jasno określają, ile czasu można jechać i ile trzeba odpoczywać. Bez przerwy wolno jechać 4,5 godziny. I tak dwa razy dziennie.

Transportem zainteresowałem się dzięki znajomemu prowadzącemu firmę dużo większą niż moja teraz. Rozmawiałem z nim prawie codziennie. Zdecydowałem się na własny biznes, miałem trzy tiry. Różnica między mną i znajomym była taka, że on do dyspozycji pozostawał przez 24 godziny na dobę. Trzeba przyjechać i rozładować? Nie ma problemu, po prostu jechał. Ja niestety nie mogłem. Absorbowała mnie piłka: kolejny trening, kolejny mecz. Przez to nie mogłem skupić się na biznesie i niestety musiałem oddać samochody. Patrząc na to, ile zainwestowałem w transport, poszło mi słabo. Wiem, co mogłem zrobić inaczej. Ale jest już po fakcie. Myślę do przodu, a nie o tym, co było. Jak to się mówi, doświadczenie nauczy. Zostawiłem sobie jeden samochód i sam do niego wsiadłem. Czy miałem obawy? Jakieś były, ale generalnie lubię jeździć samochodem. Nie miałem problemu, żeby bez noclegu pokonać trasę ze Szczecina do Cluj czy do Portugalii.

Reklama

Zanim usiadłem za kółkiem i ruszyłem w Europę, nasłuchałem się narzekań swoich pracowników. Byłem wtedy zielony, nie wiedziałem, o co chodzi, więc kręcili mną jak baranem. Dziś mogę powiedzieć, że niewiele się z tego potwierdziło. Najbardziej monotonne jest oczekiwanie na załadunek i rozładunek. Nic nie możesz zaplanować, bo mogą cię przetrzymać kilkanaście godzin. I nikogo nie interesuje, że się śpieszysz. Właśnie jadę z Niemiec. 60 kilometrów pokonałem w dwie godziny. Miałem być już w Berlinie, a jestem dopiero za Hanowerem. Jest piątek, zwężona droga, pełno samochodów, bo ludzie wracają do domów. Ja w swoim będę w sobotę o dziewiątej rano.

Dariusz Dziekanowski uważa, że VAR zabił element promocji ofensywnego futbolu.

Niemal w każdej kolejce w Anglii, Niemczech czy Hiszpanii dochodzi do sytuacji, w której gol zostaje nieuznany, bo wyświetlane przez komputer linie pokazują, że bark napastnika był o centymetr bardziej wysunięty niż stopa obrońcy. Albo nos strzelającego wystawał bardziej niż ucho broniącego. Do tego dochodzi jeszcze konieczność zdefiniowania, w którym miejscu ramienia kończy się obszar, który uznajemy za taki, którym można uderzyć piłkę, a zaczyna strefa, którą piłki uderzać nie wolno. Niestety, mamy do czynienia z tego typu dyskusjami, które ocierają się o absurd.

Oczywiście zawsze niezadowolona jest strona poszkodowana decyzją, ale będąc neutralnym widzem, niejednokrotnie mamy ochotę postukać się w głowę. VAR ze swoją komputerową precyzją wyeliminował z piłki element promocji ofensywnego futbolu. Pamiętacie Państwo zasadę, że jeśli sędzia miał wątpliwości, jeśli wydawało mu się, że piłkarze byli w linii, to zalecano podejmować decyzje na korzyść atakującego. Przez VAR ta zasada umarła. Nie mówię, że VAR jest zły i niepotrzebnie go wprowadzano, ale trzeba mieć element, który sprawi, że nie będziemy mieli poczucia zdehumanizowania. Jaki to może być element? Może jakiś margines w tej różnicy. A przede wszystkim, jeśli chodzi o wyznaczanie linii, to na przykład niech będzie porównywane ułożenie stóp.

Garść żartów i anegdot od Piotra Wołosika i janekxa.

Zadzwonił Franciszek Smuda. Okazało się, że drugi raz z rzędu, bo za pierwszym razem nie usłyszałem telefonu.

– Co ty k… pod respiratorem, że nie odbierasz!? – w wybitnie swoim stylu zażartował Franz. Nie mam problemu z jego specyficznym poczuciem humoru. Owszem, to tak zwany humor koszarowy, czyli „koń, by się uśmiał”. Kilka franzowych żarcików opisaliśmy z Tomkiem Frankowskim w biografii „Łowcy bramek”.

„Franz zorganizował kiedyś zakończenie rundy w podkrakowskiej stadninie koni. Były pieczone świniaki, stoły się uginały, zaś największą atrakcją była jazda konno… Żaden z wiślaków tego nie potrafił, ale wskakiwali w siodło, a koń dreptał. Nagle Franz dostrzegł, że jedzie Grzesiek Pater. Dla kawału złapał za bat i smagnął nim konia. Ten ostro ruszył, a Pater spadł z siodła. Na szczęście Grześkowi nic się nie stało i skończyło się na śmiechu. Wiadomo, kto śmiał się najgłośniej”. Cóż, koń… to znaczy Franz się uśmiał.

SPORT

Zakwaterowanie w hotelu w centrum Katowic, treningi przy Cichej, mecze na Stadionie Śląskim. Tak będą wyglądać najbliższe dni kadry.

O godz. 17.00 rozpocznie się pierwszy trening naszego zespołu – na stadionie chorzowskiego Ruchu. W sumie reprezentacja Polski odbędzie na tym obiekcie cztery zajęcia. Ponadto dwa razy biało-czerwoni trenować będą oficjalnie na Stadionie Śląskim, dzień przed meczami z Ukrainą i Holandią. Podobnie będzie również w Regio Emilia, przed meczem z Włochami.

Stadion Ruchu został wybrany nieprzypadkowo. Wiadomo, że murawa przy Cichej prezentuje się bardzo dobrze, a kadrowicze mieli okazję trenować na niej już wcześniej. I bardzo sobie chwalili jej stan.

Kazimierz Moskal przejmuje Zagłębie Sosnowiec. W sobotę oglądał z trybun poczynania swoich przyszłych podopiecznych. Ci doznali trzeciej porażki z rzędu…

W meczu z Koroną Zagłębie prowadził Łukasz Matusiak, który był jednym z asystentów Krzysztofa Dębka. Tymczasowy szkoleniowiec postanowił nie eksperymentować i wystawił skład, w którym sosnowiczanie najczęściej rozpoczynali ligowe boje. Na prawą obronę wrócił Dawid Ryndak, który mimo obecności Szymona Pawłowskiego wyprowadził zespół w roli kapitana. W pomocy na powrót do wyjściowego składu wskoczyli Mateusz Szwed, Joao Oliveira oraz Patryk Małecki, których zabrakło w pierwszym składzie w meczu z Resovią. W ataku z kolei szansę dostał Olaf Nowak.

Gorszego początku miejscowi nie mogli sobie wyobrazić w najczarniejszych koszmarach. Pierwszy kontakt z piłką gracza Zagłębia okazał się samobójczym trafieniem… Goście zaczęli od środka. Po zagraniu Emila Thiakane Wiktor Długosz wpadł na pole karne i strzelił obok Krystiana Stępniowskiego. Piłka odbiła się od słupka i wyszła w pole, ale pechowo interweniujący Mateusz Grudziński wpakował ją do własnej bramki. Od pierwszego gwizdka w meczu minęło dokładnie 30 sekund…

Ósma z rzędu wygrana Ruchu Chorzów. Nie przeszkodził im ani fatalny stan legnickiej murawy, ani uraz Łukasza Janoszki.

W ostatnich tygodniach torowanie sobie przez chorzowian drogi do II ligi przypomina nie odsuwanie ciężkich głazów, a raczej swobodne przeskakiwanie niewielkich kałuż. Mają na koncie już 8 wygranych meczów z rzędu, w których strzelili 27 goli, a stracili tylko 4. Kroku starają się im dotrzymywać już tylko sąsiedzi z Bytomia…

W Legnicy nie przeszkodziła „Niebieskim” ani fatalnej jakości murawa, ani nieźle punktujący przed własną publicznością rywal, ani brak Łukasza Janoszki, który z powodu drobnego urazu zasiadł na ławce rezerwowych, a koledzy poradzili sobie na tyle dobrze, by „Ecik” nie musiał się z niej podnosić. Rolę lidera wziął na swoje barki drugi z przedstawicieli starej gwardii, czyli Tomasz Foszmańczyk. Zaliczył asystę, strzelił gola, a niewiele też zabrakło, by dorzucił drugiego, lecz krótko przed przerwą skończyło się na ostemplowaniu słupka. – Zgarnęliśmy 3 punkty, cały mecz dominując na ciężkim boisku; chyba najtrudniejszym, na jakim przyszło nam grać w tym sezonie. Nie chcieliśmy się tym za bardzo przejmować, zależało nam, by wypaść jak najlepiej – podkreślał kapitan Ruchu, który trafił do siatki po bardzo efektownej akcji.

SUPER EXPRESS

Tylko ligowa młócka.

Fot.

Najnowsze

Komentarze

6 komentarzy

Loading...