Tegoroczny wrzesień był bardzo bolesny dla kibiców Legii. Ledwo warszawscy fani otrząsnęli się po gładkiej porażce z Omonią w eliminacjach do Ligi Mistrzów, a tu – w cymbał też w Lidze Europy, przegrany tradycyjnie mecz o Superpuchar, łatwo oddane zwycięstwo Górnikowi Zabrze. Ale wygląda na to, że mistrzowie Polski najpoważniejsze problemy mają za sobą. W ostatnich pięciu meczach ligowych zdobyli trzynaście z piętnastu możliwych do zdobycia punktów. I już mają pozycję lidera na wyciągnięcie ręki.
Jeśli sami jesteście kibicami Legii, to pewnie na każdą wzmiankę o wrześniu tego roku dostajecie wysypki i zaczyna was ćmiącym bólem męczyć głowa. To był okres, o którym każdy fan mistrzów kraju chciałby jak najszybciej zapomnieć. Do superpucharowych klęsk w Warszawie zdążyli się przyzwyczaić. Właściwie można powiedzieć, że to taka legijna tradycja – każdy nowy sezon trzeba zacząć od dostania w trąbę w Superpucharze i później już jakoś to życie leci.
Weryfikacja w Europie, ciężary w Ekstraklasie
Ale wydawało się, że w tym roku uda się chociaż awansować do fazy grupowej któregoś z pucharów. Marzenia o Lidze Mistrzów jeszcze w sierpniu warszawianom wybił z głowy Henning Berg ze swoją Omonią. – No trudno, chociaż wrócimy do Ligi Europy – wzruszono ramionami. Zespół był napompowany zawodnikami, przeprowadzono sensowne (tak się przynajmniej wydawało na ten moment) transfery, kadra została utrzymana niemal w komplecie.
No i przyjechał Karabach. I Legię nie tyle ograł, co ją zdeklasował. Porażki 0:3 nie można tłumaczyć błędem sędziego, chwilową niedyspozycją bramkarza czy brakiem skuteczności. To był czytelny sygnał pod tytułem “panowie, ale z czym do ludzi?”. Chwilę wcześniej legioniści dostali jeszcze bęcki od Górnika Zabrze, który z Legią momentami się wręcz bawił.
Czar prysł. Z szeroką kadrą miała być wojna na trzech (z Superpucharem – na czterech) frontach. Miała być szalona rywalizacja o miejsce w składzie. Tymczasem Legia została z tą napompowaną kadrą jak sami wiecie kto z sami wiecie czym. Pytanie było jednak zasadnicze – czy uda się wyjść z tego wynikowego i atmosferowego kryzysu? A jeśli się uda, to jak szybko?
No i wygląda na to, że Legia nie potrzebowała dużo czasu. Oczywiście możemy się zżymać – co z tego, że dzisiaj Legia bije sobie w Ekstraklasie kogo chce, jak przed chwilą brutalnie wyjaśnili ją Azerowie? Ale w ten sposób można zamykać dyskusję o każdej dobrej serii któregokolwiek z ekstraklasowiczów. Musimy chyba wreszcie uznać, że ekscytujemy się obiecującą formą aktorów na próbach odgrywanych gdzieś w piwnicy teatru. A że na premierze na deskach głównej sceny zapominają kwestii i potykają się o rekwizyty? Trudno, chociaż na próbach pamiętali kto po kim wchodzi!
13/15 możliwych do zdobycia punktów
Wróćmy jednak do zażegnywania ligowego kryzysu przez Legię. Od porażki – bolesnej i wyraźniej – z Górnikiem Zabrze minęły blisko dwa miesiące. Legia zdążyła później zwolnić trenera, zatrudnić trenera, sprzedać Karbownika i wypożyczyć Karbownika. Od tego też czasu nie przegrała żadnego meczu w lidze. A grała ich pięć. Po kolei:
- 2:1 u siebie z Zagłębiem Lubin
- 2:1 u siebie ze Śląskiem Wrocław
- 0:0 na wyjeździe z Pogonią Szczecin
- 3:0 na wyjeździe z Wartą Poznań
- 2:1 z Lechem Poznań u siebie
Jak widać – to nie jest tak, że Legia dostała na rozkładzie samych leszczy, który punktuje w tej lidze każdy. Zagłębie, Śląsk i Pogoń są w górnej ósemce. Okej, w Szczecinie wygrać się nie udało, Śląsk na wyjazdach nie przypomina tego Śląska u siebie i tak dalej. Ale to wciąż zespoły z wyższej półki ligowej. Warta Poznań? Do meczu z Legią nikt nie strzelił jej więcej niż jednego gola. Żaden zespół nie potrafił zdobyć bramki w starciu z Wartą w pierwszej połowie. Przyjechała Legia, w pół godziny wrzuciła beniaminkowi trójkę i później udała się na godzinną sjestę. No i ta ostatnia niedziela – 2:1 z jedynym polskim pucharowiczem.
Dzieląc ten okres na pierwsze cztery kolejki (Raków, Jagiellonia, Wisła Płock, Górnik) i kolejne pięć możemy zaobserwować, że w Legii zarówno poprawiła się organizacja gry w defensywie, ale i kreacja sytuacji strzeleckich. Jeśli chodzi o gole oczekiwane rywali w pierwszych czterech meczach, dostaliśmy średnią 1,24 xG średnio na mecz. Kolejne pięć meczów? 0,83 xG średnio na spotkanie na koncie rywali legionistów. A co z golami oczekiwanymi zespołu Czesława Michniewicza? Pierwsze cztery kolejki – 1,24 xG na mecz, kolejne pięć meczów – 1,54 xG.
Kadra szeroka, ale przetrzebiona
A to wszystko przy jednak dość istotnych osłabieniach kadry. Przeglądamy listy nieobecnych na te ostatnie mecze i momentami dochodzimy do dwucyfrowej liczby zawodników niesprawnych do gry na niektóre spotkania. Bo wymieniając tak na szybko – sztab Legii z rożnych względów nie mógł ostatnio korzystać z: Antolicia, Kapustki, Karbownika, Pekharta, Wieteski, Vesovicia, Remy’ego, Sanogo, Kante, Hołowni, Astiza, Cierzniaka, Stolarskiego, Slisza, Luquinhasa i Lopesa. A pewnie jeszcze kogoś przeoczyliśmy. Nawet jak na ponad trzydziestoosobową kadrę szesnaście absencji (dłuższych lub krótszych) to coś, co powinno zaburzyć równowagą drużyny.
A tu przy pomorze w ofensywie na Lecha wchodzi sobie dziewiętnastoletni Skibicki i najpierw strzela gola, a później ma udział jeszcze przy drugim trafieniu.
Tak, czas ogłosić koniec kryzysu Legii Warszawa. Trzynaście na piętnaście możliwych do zdobycia punktów broni się pod każdym względem. Poprawiła się organizacja gry w defensywie (zapytajcie Lecha, czy przyjemnie im się w niedzielę atakowało), atak co mecz przynosi przynajmniej dwa gole – z wyjątkiem spotkania w Szczecinie. Do Rakowa legioniści tracą już tylko punkt. Oczywiście – Legia nie musi grać w rytmie czwartek-niedziela, nie ma wyjazdów na Ligę Europy, więc siłą rzeczy może skupić się na lidze. A skoro już się skupiła, to znów stała się punktem odniesienia dla drużyn walczących o mistrzostwo.
fot. FotoPyk