Naprawdę, zastanawialiśmy się, w którym momencie tego spotkania na murawę wpadnie Frank Drebin, znany też jako Enrico Palazzo, słynny policjant i śpiewak operowy. Valencia stworzyła dzisiaj z Realem Madryt, przede wszystkim z defensywą stołecznego klubu, komedię na miarę kultowych parodii z lat dziewięćdziesiątych. Niegramotny defensor, który pakuje piłkę do swojej bramki zmyślnym lobem? Proszę bardzo! Obroniony rzut karny, dobitka w słupek? Czemu nie! Obrońca, który wybija piłkę ręką w tak bezczelny sposób, jakby całe życie spędził na boiskach siatkarskich? Sergio, scena jest twoja.
Słowo najczęściej padające w transmisji, zresztą pewnie nie tylko w Polsce – absurd. Dzisiaj w Walencji mieliśmy jeden wielki festiwal sytuacji absolutnie niecodziennych, z których większość dotyczyła mimo wszystko gry obronnej Realu Madryt.
Zaczęło się całkiem niewinnie – 30 minut dość spokojnej gry, parę nieśmiałych okazji z obu stron, jedna bramka faworytów. Karim Benzema po mocnym strzale z linii pola karnego pokonał Domenecha, pomógł mu trochę rykoszet od jednego z obrońców. Wszystko w jak najlepszym porządku, mecz jak mecz.
Ale niemal dokładnie po pół godziny grania, zaczęła się trwająca aż do końca meczu komedia.
PIĘCIOMINUTOWY RZUT KARNY
Właściwie już samo przewinienie Lucasa było trochę śmieszne – próba zablokowania dośrodkowania z rękami wyciągniętymi przed siebie to nigdy nie był dobry pomysł, w czasach VAR-u zaś podobna parada obronna to podpisanie na siebie wyroku. Nie było nawet sensu protestować, sędzia wskazał na wapno. Do piłki podszedł Carlos Soler i:
- jego strzał obronił Courtois
- jego dobitka trafiła w słupek
- dobitka jego dobitki w wykonaniu Musaha znalazła drogę do siatki
- VAR anulował gola Musaha, bo w pole karne przy strzale Solera weszli jednocześnie piłkarze Realu i Valencii (nie mamy pewności, że sędzia nakazał powtórzyć jedenastkę z uwagi na wejście w szesnastkę Lucasa, choć istotnie, byłoby to jeszcze bardziej kuriozalne)
- do piłki znów podszedł Soler i strzelił na 1:1
Uff, całość trwała równe pięć minut i na pewno będzie jeszcze szeroko omawiana – zwłaszcza, że to może być pewna luka w przepisach do uściślenia/uzupełnienia. No bo tak – Soler faktycznie zmarnował karnego, więc w teorii jeśli Courtois odlepiłby się od linii przed strzałem, bądź w pole karne wbiegłby któryś z piłkarzy Realu, Valencia powinna móc powtórzyć jedenastkę. Ale po co ją powtarzać, jeśli chwilę później padł gol? Chętnie przysiedlibyśmy nad tym zagadnieniem w gronie znajomych sędziów i ekspertów, ale niestety – dynamika tego meczu była zbyt duża. Real jeszcze nie otrzepał się po błędzie prawego obrońcy, a swoje żarciki szykowała już para stoperów.
FLIP I FLAP
Przyzwyczailiśmy się już, że Sergio Ramos i Raphael Varane to nie jest najpewniejszy duet stoperów w Europie. Ale mimo wszystko – takich beznadziejnych zagrań z ich strony się nie spodziewaliśmy. Zaczął Francuz, który przeciął dośrodkowanie w tak niewiarygodny sposób, że piłka poleciała wysoko do góry i spadła na linii bramkowej. Varane oczywiście nieudolnie próbował poprawić swoje zagranie, w praktyce uniemożliwiając interwencję Courtois. Futbolówka odbiła się bodaj od brzucha belgijskiego bramkarza, leżącego na murawie. Po szczegółowej analizie VAR-u – sędziowie uznali, że piłka przekroczyła linię bramkową. 2:1 dla gospodarzy.
Sergio Ramos poczuł, że nie może być gorszy. Już w drugiej połowie, mniej więcej po godzinie gry, w niegroźnej sytuacji wygarnął piłkę ręką na wysokości pasa szarżującego Musaha. Co on chciał tam zrobić? Złapać rywala w pół? Trzasnąć go w klatkę piersiową? Pokazać, gdzie jest linia boczna? Cokolwiek planował hiszpański obrońca Realu – wyszło przekomicznie. Sędzia podyktował trzeci rzut karny w meczu, Soler uderzył już po raz czwarty, zrobiło się 4:1.
4:1, bo przecież Real nie byłby Realem, gdyby jednej bramki nie zawalił mu Marcelo. Jeszcze przed przerwą Brazylijczyk niezbyt mądrze wszedł w kontakt z Maxi Gomezem w odległości paru metrów od bramki. Oczywisty faul. Mocne uderzenie Solera. Nie było co zbierać.
KARETA ASÓW
Swoją drogą – to naprawdę urocze. Karne spowodowali Marcelo, Lucas i Ramos, Varane dołożył swojaka. Gdyby Real grał piątką obrońców, pewnie Belg musiałby wyjąć piłkę z siatki raz jeszcze, być może Zidane powinien rozważyć przejście na trzech stoperów, wówczas szanse na autodestrukcyjne zachowania własnych piłkarzy będą nieco mniejsze. Kabaret, komedia, cyrk – możemy tutaj strzelać kolejnymi określeniami, a i tak nie oddamy tego jaki wesoły to był występ kastylijskiej formacji defensywnej. Bo przecież trzeba dodać – Valencia miała kolejne okazje. Lee obił słupek, mocne uderzenie Gayi obronił Courtois, parę razy Real ratowała niefrasobliwość piłkarzy Valencii.
Pod drugą bramką też się kotłowało, ale jeśli Asensio marnuje tak oczywiste sytuacje jak w 58. minucie – trudno myśleć o jakichkolwiek punktach.
Real został bezlitośnie oklepany przez ekipę, która od połowy września przegrała 4 z 6 rozegranych spotkań, a ogółem uciułała w lidze 8 punktów w 8 występach. Zinedine Zidane prawdopodobnie po raz kolejny musi to zresztą wziąć na siebie – wystawianie Marcelo czy Isco zakrawa powoli o sabotaż.
Valencia? Chcielibyśmy pochwalić mocniej, musicie nam wierzyć, ale z tą trupą kabaretową dzisiaj wygrałaby Sandecja Nowy Sącz. A Sandecja Nowy Sącz ostatnio wygrała w 1994 roku, jakoś na wiosnę.
***
W tabeli wygląda to tak: Real utrzymuje sporą przewagę nad Barceloną, to pięć punktów przy jednym rozegranym meczu więcej. Do lidera ma już jednak cztery punkty straty (jeden mecz mniej), a przy tym musi też gonić Atletico (punkt straty, jeden mecz więcej). Na razie jest zbyt wcześnie na ostateczne wyroki, ale z tercetu FC Barcelona – Real Madryt – Atletico Madryt to właśnie ci ostatni zdają się mieć najmniej problemów. Pandemiczny sezon, trochę szalony, wielkie kluby w przebudowie, ogromne nagromadzenie spotkań, koronawirusowe absencje…
Panie Simeone. To chyba jest ten moment. Proszę tylko spojrzeć jak broni lokalny rywal. Grzech nie skorzystać.
VALENCIA – REAL MADRYT 4:1 (2:1)
Soler 35′, 54′, 63′, Varane 43′ (s.) – Benzema 23′
Fot.Newspix