Jhon Córdoba jest przykładem piłkarza, który musiał się ciężko napracować, żeby znaleźć się w tym miejscu, w którym jest. Piłka nożna była całym jego życiem i to w niej widział szansę na wyrwanie się z niewielkiego miasteczka w zachodniej części Kolumbii. Kim jest największy konkurent Krzysztofa Piątka do regularnej gry w Hercie?
Musimy zacząć tę opowieść od 11 maja 1993, kiedy w miejscowym szpitalu Kolumbijczyk przyszedł na świat. Był z tym miejscem związany nie tylko w dniu narodzin, ale też kilkanaście lat później, gdy… płot z drutu, otaczający placówkę, służył mu oraz jego kolegom za bramkę.
Jest to historia chłopaka, dla którego piłka nożna miała być sposobem na lepsze życie, z tą różnicą, że 27-latek nie wywodzi się z totalnej biedoty. Jego ojciec był piłkarzem, reprezentantem kraju, a później założył własną szkółkę piłkarską. Dla dzieciaków z tej akademii Jhon jest idolem. Żywą namiastką tego, że można wyjechać z Istminy i zrobić prawdziwą karierę. Poznać wielki świat. Chłopcy starają się oglądać jego każdy mecz w Bundeslidze. Gdy strzeli gola, w następnym tygodniu na treningach nie mówi się o niczym innym. Ich wzorami do naśladowania nie są Leo Messi czy Cristiano Ronaldo, a właśnie on.
HERTHA WYGRA DZISIAJ Z AUGSBURGIEM? KURS: 2,50 W TOTOLOTKU!
Manuel Acisclo Córdoba, wspomniany ojciec Jhona, również występował na pozycji napastnika, ale nigdy nie wyjechał z kraju. Grał w dziewięciu różnych klubach, ale najwięcej meczów rozegrał w barwach Independiente Santa Fe, gdzie jest jedną z klubowych legend. W odróżnieniu od syna zagrał 11 meczów w narodowych barwach.
Debiut w kadrze to największe marzenie Jhona, którego nie udało mu się jeszcze spełnić. Ostatnio został pierwszy raz powołany na zgrupowanie, ale spotkania z Chile oraz Wenezuelą oglądał z perspektywy ławki rezerwowych. Wydaje się, że w końcu otrzyma swoją szansę, ale musi liczyć się z tym, że o regularną grę w ataku Los Cafeteros będzie mu bardzo ciężko.
***
Od najmłodszych lat się wyróżniał. On sam uważa, że stylem gry przypomina byłego napastnika Chelsea – Didiera Drogbę. Coś w tym jest, obaj piłkarze dysponują bardzo dobrymi warunkami fizycznymi, charakteryzują się pracowitością, i może nie czarują kibiców niesamowitą techniką, ale zawsze są gwarantem goli.
Córdoba strzelał bramki od małego, dlatego ze swojej rodzinnej miejscowości mógł wyjechać już w wieku 12 lat, ale matka nie chciała puścić go samego do Medellín, które w tamtym czasie nie uchodziło za zbyt bezpieczne miasto. Zgodę na wyprowadzkę z domu dostał dopiero trzy lata później i dołączył do jednej z najlepszych akademii w Ameryce Południowej – Envigado FC. Dlaczego uważa się to miejsce za topowy ośrodek szkolenia? Z tego samego klubu wywodzą się m.in. James Rodriguez, Fredy Guarín czy Juan Quintero.
Drogę do międzynarodowej kariery miał dosyć nietypową, bo z Kolumbii nie trafił prosto do Europy, a do… Meksyku. Jego statystyki w Chiapas FC nie powalają na kolana, bo w 13 ligowych spotkaniach zdobył tylko jedną bramkę, ale i tak zdążył wpaść w oko skautom Espanyolu Barcelona. W stolicy Katalonii był tylko na wypożyczeniu, klub nie zdecydował się później na zakup Kolumbijczyka. Inaczej postąpiła Granada, która ostatecznie wyciągnęła go z Ameryki Południowej. Był to transfer bez większego ryzyka, ponieważ Córdoba znał język, rozegrał już jeden całkiem niezły sezon w La Liga, a jego potencjał mógł jeszcze eksplodować. Tam też sobie nie pograł zbyt długo, bo już po roku wypożyczono go do pewnego niemieckiego klubu, który mógłby teraz przyjechać do Poznania i dostać w trąbę.
Mainz może i dzisiaj dostałoby w łeb od klubu z Bułgarskiej, ale w sezonie 2015/16 byli jedną z rewelacji ligi. Zwyciężali na wyjeździe z Bayernem Monachium i Bayerem Leverkusen. Zresztą, Kolumbijczyk miał w tych wygranych swój udział, bo strzelał w obu meczach. Zanotował nawet w trakcie sezonu serię trzech kolejnych spotkań zakończonych golem.
AUGSBURG WYGRA Z HERTHĄ? KURS: 2,79 W EWINNER!
To też jest bardzo ważna umiejętność dla zawodnika, że gdzie nie przychodzi, tam od razu jest w stanie wywalczyć sobie miejsce w wyjściowej jedenastce i nie ma problemu z zaadaptowaniem się w nowych barwach. Każdy klub chciałby kupować piłkarza na teraz, a nie czekać na niego przez pół roku, bo musi poznać miasto, drużynę, ligę, osiedlowy market, dworzec i lotnisko. No nie, jak jesteś dobry, to poradzisz sobie wszędzie, chociaż pewne rzeczy mogą ci to utrudniać. Jakie? W Moguncji 27-latek pierwszy raz w karierze spotkał się z sytuacją, że nie znał języka, ale ten fakt mu szczególnie nie przeszkadzał.
Następnym przystaniem w jego karierze była Kolonia. Przeszedł tam za 18 mln euro, więc jak na taki klub, jest to naprawdę spora kwota, po której zarząd może oczekiwać od piłkarza, że będzie robił to, do czego już zdążył wszystkich przyzwyczaić – strzelać gole. Pewnie by tak było, ale wtedy też przyszła jego pierwsza poważna kontuzja, która wyłączyła go z gry na kilka miesięcy i znacząco przyczyniła się do tego, że Córdoba skończył kampanię 2017/18 z zerowym dobytkiem bramkowym.
Pierwszy uraz i też pierwszy spadek do niższej ligi. Szczególnie niezadowoleni z takiego obrotu spraw byli… bramkarze w drugiej Bundeslidze, bo od teraz zdecydowanie ciężej było zakończyć im mecz z czystym kontem, a już najgorzej wspominają go Svend Brodersen i Sascha Burchert. Obu strzelił po trójce, a łącznie uzbierał w tamtym sezonie 20 trafień. Powrót na najwyższy szczebel rozgrywkowy w Niemczech okazał się dla niego bardzo udany, bo ostatecznie zajął ex-aequo 6. miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców ligi. Nie uszło to uwadze działaczom Herthy Berlin, którzy z pomocą ogromnego zastrzyku gotówki Larsa Windhorsta, chcą zrobić ze Starej Damy czołowy klub w kraju. – Jhon sprawdził się już na poziomie Bundesligi i oprócz tego, że często zagraża bramce przeciwnika, wnosi do gry ofensywnej zespołu atrybuty, których szukaliśmy – powiedział klubowym mediom dyrektor sportowy Michael Preetz.
Jhon Cordoba
Córdoba czuje się w Berlinie szczęśliwy i nie miał problemów z aklimatyzacją – w końcu to jego trzeci klub w Niemczech, chociaż podobno nadal zmaga się z barierą językową. Co więcej, Bruno Labbadia go uwielbia. Ciężko mu się szczególnie dziwić, gdyż Kolumbijczyk jest typem pracusia, który zostaje po treningach, nie wychyla się przed szereg, a w meczach daje z siebie 100%.
Wszystko fajnie, ale i tak jego najważniejszą cechą jest – bramkostrzelność.
Hertha wydała na jego transfer 15 mln euro, więc o 10 milionów mniej niż na zakup Krzysztofa Piątka. Naprawdę okazyjna cena, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że sprowadzili piłkarza, który zna ligę, tylko w zeszłym sezonie strzelił w niej 13 goli oraz pasuje do układanki trenera. Teraz odwróćmy rolę. Czy były napastnik Milanu został sprowadzony za niewielką kwotę? Nie. Czy zna ligę? Nie. Czy pasuje do stylu gry, który preferuje niemiecki szkoleniowiec? Nie.
REMIS HERTHY Z AUGSBURGIEM? KURS: 3,55 W TOTALBET!
25-latek rozpoczął sezon w wyjściowym składzie, ale Labbadia już po drugim meczu stracił do niego cierpliwość, chociaż w wywiadach często powtarza, że Piątek ciężko pracuje na treningach. Tylko że to nie wystarczy, by posadzić Kolumbijczyka na ławce, bo ten już w debiucie wpisał się na listę strzelców, a w kolejnych pięciu meczach dołożył jeszcze dwie bramki. Oczywiście, że chcielibyśmy, żeby to Polak był podstawowym zawodnikiem i zachwycał kibiców swoją grą, jak we Włoszech, ale największym problemem piłkarza z Dzierżoniowa nie jest problem ze skutecznością, brak znajomości języka czy długa aklimatyzacja.
Nie, jego największy problem nazywa się Jhon Córdoba.
fot. NewsPix.pl