Idealne miejsce do rozpoczęcia kariery w Premier League, trener wykorzystujący nowoczesne metody, baza treningowa jedna z najlepszych w Anglii, a i futbol dla oka grają atrakcyjny. O Brighton przed sezonem mogliśmy przeczytać niemalże same dobre rzeczy. Takie podejście nie dziwiło, wszak wszystkie przytoczone zalety są jak najbardziej prawdziwe. Szkopuł tkwi w tym, że wyniki niezbyt się zgadzają, bo Mewy po siedmiu kolejkach mają pięć punktów i dyndają nad strefą spadkową.
Część osób może zrzucić winę na terminarz ekipy Grahama Pottera. Faktycznie, łatwo nie mieli, w pierwszych kolejkach mierzyli się z aż czterema klubami, które uchodzą za topowe w Europie. Brighton zgarnęło zatem bęcki od Chelsea, Manchesteru United, Evertonu i Tottenhamu, ale… nie grało aż tak źle.
W pozostałych meczach – przeciwko Newcastle United, Crystal Palace i WBA, Mewy niemalże zrealizowały wymierzony cel. W tych trzech meczach zdobyły cały swój dotychczasowy dorobek i jedynie strata punktów z The Baggies, gdzie Brighton było wyraźnym faworytem bukmacherów, mogła powodować grymas niezadowolenia.
Natomiast klub z The Amex Stadium znalazł się niebezpiecznie blisko strefy spadkowej, wyprzedzając jedynie komicznie wyglądające Sheffield United oraz Burnley, wspomniane WBA i beniaminka z Fulham.
Chociaż nie we wszystkich meczach Brighton uchodziło za faworyta, to z pewnością myślano o lepszym początku sezonu, a już na pewno nie zakładano kolejnej walki o utrzymanie. W przedsezonowych predykcjach Sky Sports podkreślało, że ten czas w historii Mew już minął i powinni spokojnie rozgościć się w środkowej części tabeli.
Być może to osiągną, ale póki co muszą poradzić sobie z problemami, które niewątpliwie są widoczne po siedmiu kolejkach. W czym one tkwią?
Winny numer jeden: Matt Ryan
Graham Potter nigdy nie uchodził za trenera zorientowanego na defensywę. W przeciwieństwie do poprzedniego szkoleniowca Brighton – Chrisa Hughtona – Anglik skupiał się na tym, jak ukłuć rywala, a nie na tym, jak go powstrzymać.
Tendencja ta widoczna jest nawet w defensywnej formacji ekipy z The Amex. Jedną z najważniejszych ról odgrywa Tariq Lamptey. Nominalny prawy obrońca, który sieje spustoszenie w szeregach rywala. W bieżącym sezonie ustawiony został na wahadle, gdzie spełnia się znakomicie. Przynajmniej w ofensywie. Oddaje on średnio 0.6 strzału, ma blisko jedno kluczowe podanie, jest aż trzykrotnie faulowany i co najmniej raz kogoś okiwa. A to wszystko w trakcie 90 minut.
Nieco gorzej u Lampteya z obroną, gdzie często musi uciekać się do przewinienia (1.9), nadrabiając straty do rywala. Zarówno te fizyczne, jak i te wynikające z ustawienia angielskiego zawodnika. Spójrzcie zresztą na przykładową heatmapę z meczu 20-latka.
Źródło: Sofascore
Należy do tego dodać Soll’yego Marcha – skrzydłowego, którego Potter zdecydował się upchnąć na lewe wahadło, i z którym Michał Karbownik będzie najprawdopodobniej walczył o miejsce w składzie, a wyjdzie nam, że Brighton w teorii broni się trzema środkowymi obrońcami.
Rzeczywistość jest jednak inna – u Pottera broni… każdy. Ale tak serio każdy.
Pressing zakładany jest już przez Connolly’ego oraz Maupaya – dwójkę napastników. Cały zespół podchodzi wówczas wyżej, zaś skrajnie ustawieni zawodnicy zbiegają do środka, zmuszając rywala do rozproszenia swoich akcji na boczne sektory lub zagrania długiej piłki za linię pomocy. To oczywiście ułatwia przechwytywanie i odbieranie piłki. Brighton jest pod tym względem całkiem niezłe – w obydwu statystykach plasuje się idealnie w środku Premier League.
Wiemy już, że Mewy potrafią zmusić rywala do oddania piłki, długo się przy niej utrzymują (szósty wynik w lidze), a co więcej – jak wskazał portal The Athletic – właściwie nie dopuszczają rywala do akcji pod swoją bramką.
Tom Worvill podał, iż Brighton – tak w gruncie rzeczy – powinno mieć najlepszą defensywę w całej lidze. Mat Ryan w trakcie spotkania musi mierzyć się z najmniejszą liczbą strzałów spośród wszystkich bramkarzy (6.8), a ponadto mają one śmiesznie niski współczynnik xG – 0.09.
Zgodnie z powyższymi wyliczeniami, Mewy powinny tracić około 0.6 gola w kolejce. Zderzenie z rzeczywistością jest jednak bolesne. Golkiperzy Grahama Pottera aż czternaście razy wyciągali piłkę z siatki.
Wychodzi zatem na to, że Mat Ryan jest mocno odpowiedzialny za serię strat punktowych w tym sezonie. Australijczyk odbił w tym sezonie… siedem uderzeń. Gorzej radzi sobie czterech bramkarzy, ale tylko jeden rozegrał porównywalną do Ryana liczbę minut. To Marek Rodak z Fulham, który również wpuścił czternaście strzałów.
Nie ma zatem przypadku w tym, że szkoleniowiec Brighton postanowił posadzić 28-latka na ławce rezerwowych w meczu ostatnim meczu z Tottenhamem. Zadebiutował wówczas Robert Sanchez, nadzieja hiszpańskiej piłki.
Winny numer dwa: Neal Maupay
No dobra, Ryan trochę odwala, ale czy nie może liczyć na swoich kolegów z ataku? W końcu, jeśli to Brighton faktycznie takie dobre i o utrzymanie martwić się nie muszą, to powinni ewentualne błędy w defensywie redukować atakiem, z którego cały ten Potter słynie. Co nie?
No więc Australijczyk może liczyć, bo ofensywa drużyny z The Amex jest na naprawdę dobrym poziomie. Brighton nie kopie dla samego kopania, nie utrzymuje się przy piłce przez większość meczu tylko po to, żeby rywal jej nie miał. Brighton chce i umie atakować.
Podopieczni Grahama Pottera wypracowali xG na poziomie 1.24. Nieźle, bo lepsi pod tym względem są jedynie w Liverpoolu, Tottenhamie, Leeds, Evertonie, Aston Villi oraz West Hamie United. Jednakże przełożyło się to na “zaledwie” 11 trafień. Tutaj Mewy musiały ustąpić pola aż dziewięciu ekipom z Premier League.
Dysproporcja ma sporo wspólnego z nazwiskiem Neala Maupaya. Francuski napastnik strzelił cztery gole, ale zmarnował tyle samo bardzo dogodnych sytuacji. Jedna z nich mogła bezpośrednio przełożyć się na punkty, bo przy remisowym stanie meczu z WBA, 24-latek przegrał pojedynek z bramkarzem Samem Johnstonem.
Piłkę pod nogi Maupaya podał Adam Lallana. Snajper musiał jedynie pokonać szurającego po ziemi Anglika, który odsłonił długi róg bramki. Mimo bycia ustawionym na piątym metrze uderzył fatalnie i futbolówka odbiła się od nogi interweniującego zawodnika.
To jednak zalążek problemów, jakie powoduje Francuz.
Napastnik nie pojawił się w wyjściowej jedenastce Brighton na mecz Tottenhamem. Ba! On nawet nie znalazł się w kadrze na to spotkanie. Mimo słabszej dyspozycji była to początkowo dziwna decyzja ze strony Pottera, który w tamtej chwili miał zaledwie jednego napastnika. Teraz możemy jednak uznać, że angielski szkoleniowiec nie miał wyjścia.
Maupay zaczął po prostu uważać, że wszystko mu wolno. 24-latek zauważył, że jego forma w dużej mierze decyduje o losach klubu, przez co postrzegał się za najważniejszego zawodnika, którego nie można odstawić. Podkreślał to nawet w rozmowach ze swoimi kolegami. Potter pokazał mu, jak bardzo się myli.
Były szkoleniowiec Swansea City stwierdził, że Neal ma “napompowane ego” i nie zabrał do Londynu w celu utemperowania charakteru. A temperować jest co, bo poza frajerskimi gadkami o wyższości, na jednej z ostatnich sesji treningowych doszło do scysji między Francuzem, a innym piłkarzem Brighton.
Chyba nie trzeba dodawać, kto zaczął.
Winny numer trzy: Los
Ryan to jedno, Maupay to drugie, ale oglądając mecze Mew, nie można pozbyć się wrażenia, że oni po prostu mają niewyobrażalnego pecha. Los nie oszczędza podopiecznych Grahama Pottera, wystawiając ich na próbę niemalże w każdej kolejce.
Na dobrą sprawę, Brighton zagrało dwa słabe spotkania. 2:4 z Evertonem i 1:1 z WBA. W obydwu meczach nie zasłużyli na nic więcej niż faktycznie dostali. Ale reszta spotkań? Na miejscu kibiców z południa Anglii, rwalibyśmy włosy z głowy.
-
Chelsea – Ryan prokuruje karnego, Reece James strzela gola życia, Kurt Zouma pakuje piłkę do siatki, odbijając ją od Adama Webstera. 1:3
-
Manchester United – Brighton trzy razy uderza w słupek, raz w poprzeczkę, Czerwone Diabły dostają rzut karny po końcowym gwizdku. 2:3
-
Crystal Palace – Maupay marnuje dwie “setki”. 1:1
A nawet jak Mewy wygrały z Newcastle, to i tak im cegła w drewnianym kościele na łeb spadła. Filar środka pola – Yves Bissouma – próbował wybić piłkę przewrotką, ale kopnął prosto w głowę Jamala Lewisa i wyleciał z boiska.
Jasne, można mieć pecha raz albo dwa w ciągu dziesięciu kolejek. Ale przez większość spotkań? Oj, ktoś musi sobie porozmawiać z Temidą.
***
A co, jeśli szczęście nie będzie sprzyjało podopiecznym Pottera przez cały sezon? Ano nic wielkiego.
Brighton gra po prostu zbyt dobrze, by spaść z Premier League. Różnica między nimi, a ekipami z niższych lokat jest bardzo widoczna i na ten moment trudno wierzyć w to, że Mewy wylądują w strefie spadkowej.
Wysoki współczynnik xG, porządny skład, dobrze zorganizowana defensywa i trener, który trzyma rękę na pulsie, to wystarczający prognostyk, by zakładać, że The Amex będzie niemym świadkiem angielskiej ekstraklasy również w przyszłym sezonie. Zaistniałe problemy są przez Pottera rozwiązywane bardzo szybko, o czym świadczą decyzje w sprawie Ryana i Maupaya, podczas gdy w WBA, Burnley lub Sheffield pożar goni pożar.
Kibice Lecha Poznań i Legii Warszawa – konieczność oglądania Championship jest wam raczej nie straszna.
Fot. Newspix