Reklama

Trenerzy idą do sądu z PZPN. Odebrano im uprawnienia, nie chcą płacić za nie drugi raz

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

02 listopada 2020, 08:28 • 11 min czytania 12 komentarzy

Co dzisiaj słychać w prasie? Jak to po weekendzie bez ligowych meczów – mamy trochę szycia, ale mamy także dwa duże problemy. Pierwszy – w Jagiellonii. Drugi – w PZPN. Trenerzy idą ze związkiem do sądu, bo nie chcą płacić drugi raz za uprawnienia, które już mają, A tego wymaga od nich związek. – Zadzwoniłem do Małopolskiego Związku Piłki Nożnej z pytaniem, dlaczego odbierają nam to, co już przyznane. W odpowiedzi usłyszałem zdanie, które mocno mnie dotknęło: „Przecież pan nie musi być trenerem” – czytamy w „Przeglądzie Sportowym”.

Trenerzy idą do sądu z PZPN. Odebrano im uprawnienia, nie chcą płacić za nie drugi raz

Sport

Wojciech Trochim o pucharowym starciu KSZO Ostrowiec z Górnikiem Zabrze. Trzecioligowiec był bliski sprawienia sensacji i wyrzucenia za burtę zespołu z Ekstraklasy.

Jak skomentuje pan niecodzienne spotkanie w Pucharze Polski z Górnikiem?

– Uważam, że Górnik nam jakoś mocno nie zagroził. Nie dochodził do sytuacji, bo dobrze broniliśmy. Nie mogliśmy się oczywiście w tym spotkaniu otworzyć, bo nie da się pójść na wymianę ciosów z ekstraklasową drużyną. Realizowaliśmy swój plan na to spotkanie. Dobrze spisywaliśmy w defensywie, a czerwona kartka też nam nie zaszkodziła, bo nadal byliśmy szczelni, będąc blisko siebie.

W samej końcówce straciliście jednak dwa gole. Dlaczego?

Reklama

– Można powiedzieć, że zabrakło nam takiego boiskowego cwaniactwa i doświadczenia. Szkoda, bo można powiedzieć, podsumowując wszystko, że ten mecz po prostu oddaliśmy… Tak to można określić. Wielka szkoda.

Piast Gliwice rozłożony na łopatki przez koronawirusa. Derbowy mecz z Górnikiem może zostać przełożony na inny termin.

Wiele wskazuje na to, że przełożony może być także kolejny ligowy mecz Piasta. Los chciał, że chodzi o jedyne derby Górnego Śląska. W następny weekend gliwiczanie mieli zagrać na stadionie Górnika. Rosnąca liczba zakażeń i kolejni objawowi piłkarze to jednak spore zagrożenie i niedogodność. Wydaje się więc, że innej decyzji niż przełożenie derbów być nie może. Coraz więcej wskazuje na to, że przy Okrzei wirus postanowił wprowadzić „wariant szczeciński”, gdzie w krótkim czasie zachorowało ponad 30 osób. Gdy większość pokonała wirusa, zespół mógł wrócić do treningów i gry, co… przyniosło pozytywny skutek, bo Pogoń po przerwie izolacyjnej wygląda lepiej niż przed nią. Ot, taki pandemiczny paradoks. Na razie jednak w Piaście myślą tylko o zdrowiu swoich graczy. My także życzymy zdrowia, bo to w tej chwili sprawa najważniejsza.

Wzmocnienia Podbeskidzia nie okazały się wystarczające na Ekstraklasę. Chodzi zwłaszcza o transfery do linii defensywnej, która zawodzi.

Reklama

Najwięcej meczów spośród wymienionych rozegrał Kocsis. Wystąpił w sześciu spotkaniach i… momenty dobrej gry miał. Ale to chyba tyle, ile – na razie – można powiedzieć o węgierskim defensywnym pomocniku, który może występować również w obronie. Na pewno po zawodniku, na którego pozyskanie bielszczanie byli bardzo zdeterminowani, oczekiwano więcej. Milan Rundić, zanim przyszedł do Podbeskidzia, występował w ekstraklasach słowackiej i czeskiej. Sezon 2019/20 spędził w MFK Karwina i był podstawowym zawodnikiem tego zespołu. W Podbeskidziu zadebiutował w meczu z Jagiellonią Białystok (2:2), a następnie wystąpił od pierwszej minuty w starciach z Rakowem Częstochowa i Lechią Gdańsk. W trzech meczach, w których serbski defensor występował na środku obrony, Podbeskidzie straciło – uwaga – 10 bramek! Z całą pewnością Rundić w kilku tych sytuacjach mógł, a nawet powinien zachować się lepiej. Dlatego też po meczu z Lechią, przegranym 0:4, Serb zniknął z wyjściowej jedenastki. 

GKS Katowice rozbił rywala aż 5:0. Drużyna Rafała Góraka wspina się w tabeli – obecnie GieKSa zajmuje już szóstą pozycję w lidze. 

GieKSa odniosła w piątkowym zaległym meczu ze stargardzianami nie tylko najwyższe zwycięstwo od chwili spadku do II ligi, jakim dotychczas było ubiegłoroczne 4:0 z outsiderem z Wejherowa. Była to też najwyższa wygrana pod wodzą Rafała Góraka, a precyzyjniej – wyrównanie tej najwyższej. 14 września 2011 roku katowiczanie przy Bukowej rozbili KS Polkowice 5:0 po golach Damiana Chmiela, Mateusza Zachary, Tomasza Hołoty i dublecie Adriana Napierały. Wtedy swe pierwsze 3 punkty w roli trenera GKS-u mógł świętować…trener Górak, dla którego obecna kadencja jest już drugą w Katowicach. Fani GieKSy w piątek mogli żałować, że ominął ich tak dobry występ zespołu. No i… z czystym kontem strat. – Temat gry na zero z tyłu jest dla naszej szatni bardzo emocjonalny. Emocje są i sięgają zenitu, przy czym wtedy zazwyczaj mówi trener, a piłkarze siedzą głęboko schowani w szafkach. Cieszę się, że mogli teraz wyciągnąć trochę nosa z tych szafek i powiedzieć, że robota została dobrze wykonana.

Super Express

Poza króciakiem o tym, że Robert Lewandowski nie zagrał, żeby odpocząć, nic o piłce.

Przegląd Sportowy

Milik i Grosicki „pracują zdalnie”, Piątek jest w dołku, urazy złapali Bednarek i Jóźwiak. Sytuacja kadrowa reprezentacji Polski nie napawa optymizmem.

Większym problemem niż urazy jest sytuacja w ofensywie. Oczywiście nie dotyczy to Roberta Lewandowskiego, on może co najwyżej narzekać na zbyt napięty kalendarz. Dlatego też w miniony weekend po raz pierwszy od dwóch lat nie zagrał w Bayernie, mimo że jest zdrowy. Ale już Krzysztof Piątek, Kamil Grosicki, a przede wszystkim Arkadiusz Milik kłopoty w klubie mają duże. Pierwszy wchodzi w Hercie głównie na ostatnie minuty, w tym sezonie jeszcze do siatki nie trafi ł. Grosicki wystąpił zaledwie raz – w Pucharze Ligi. Miał przenieść się do Nottingham Forest, ale ostatecznie okazało się, że klub spóźnił się ze złożeniem dokumentów i Polak pozostał w WBA. Ma nadzieję, że jego sytuacja się zmieni, bo jest zgłoszony do rozgrywek Premier League. W porównaniu do Milika to już coś. Napastnik Napoli nie gra i w najbliższych miesiącach to się nie zmieni. Włosi nie zgłosili go do Serie A, reprezentant Polski ostatni mecz w klubie rozegrał 28 lipca, z każdym kolejnym tygodniem jego zaległości będą coraz bardziej widoczne. 

W Juventusie i Realu była Ronaldodependencia, w Legii jest Pekhartdependencia. Czeski napastnik jest jedyną bronią mistrzów Polski na starcie sezonu. 

Legia jest uzależniona od bramek Tomaša Pekharta, oprócz Czecha (siedem goli) do siatki rywali piłkę wbijali tylko Bartosz Slisz oraz Josip Juranović. Pierwszy to defensywny pomocnik, drugi gra na prawej obronie. Mistrzowi Polski zdecydowanie brakuje goli innych ofensywnych piłkarzy. W poniedziałek wiele się nie zmieni – Pekhart jest jedynym zdrowym napastnikiem, ale do jedenastki może wrócić Bartosz Kapustka, który po kwarantannie ćwiczy z zespołem. – Siedem bramek w siedmiu kolejkach to niezły wynik, ale rozgrywki dopiero się zaczęły i nie myślę o tytule króla strzelców, choć byłoby to wspaniałe osiągnięcie. Najważniejszy jest sukces zespołu. Gdziekolwiek grałem, zawsze strzelałem gole, ale czasami, a raczej częściej niż rzad z i e j , trafi ałem do klubów, w których były rozmaite zawirowania: zmiany trenerów, rewolucje kadrowe i tak dalej. Działy się rzeczy, na które nie miałem wpływu i niczego nie mogłem zrobić. Pracowałem najlepiej, jak potrafi łem, co jakiś czas trafi ałem do siatki, ale brakowało mi spokoju dookoła. Teraz jest inaczej. Dobrze zacząłem sezon, idzie mi lepiej niż w poprzednich latach, bo w Legii spotkałem odpowiednie osoby. I nie mówię tylko o kolegach w drużynie. Kiedy zawodnik przychodzi do nowego zespołu, od razu czuje, czy ktoś mu ufa. Pomógł mi niezły początek. W debiucie trafi łem do siatki zaraz po wejściu na boisko. Nie musiałem mierzyć się z negatywną presją i liczeniem minut bez gola – mówił Pekhart w rozmowie z legia.com.

Upartość Bogdana Zająca wobec Bodvara Bodvarssona kosztuje Jagiellonię punkty. Białostocka ekipa wpadła w duży kryzys.

Trener jagiellończyków przeprowadził bowiem ryzykowny eksperyment taktyczny – w podstawowym składzie znalazł miejsce aż dla trzech środkowych obrońców. Efekt? Groch z kapustą i tylko dzięki szczęściu białostoczanie do przerwy przegrywali zaledwie 0:1. To nie koniec zarzutów wobec szkoleniowca Jagi. Z nieprawdopodobnym wręcz uporem Bogdan Zając trzyma na lewej obronie Bödvara Bödvarssona. Islandczyk, którego klub latem zamierzał się pozbyć, jednak nie znalazł chętnego do jego zatrudnienia, obecnej jesieni prezentuje się fatalnie. Mimo to zachowuje miejsce w podstawowej jedenastce. Rzut karny, który Bödvarsson spowodował w meczu z Lechem Poznań (2:1), nie zniechęcił Zająca. No i w Szczecinie obrońca z Islandii poszedł krok dalej, strzelając gola samobójczego. Duma Podlasia osuwa się w tabeli i trudno będzie jej odwrócić ten trend, jeśli nadal będzie stawiać na takich piłkarzy, jak choćby Chris Twardek. Pomocnik wygląda jak wrzucony nagle do ekstraklasowej rzeczywistości gracz drużyny amatorskiej (i to raczej jednej ze słabszych), skupiającej taksówkarzy lub przedstawicieli handlowych. Ten, który go sprowadził do klubu, musi bardzo źle życzyć Jagiellonii, nie mieć pojęcia o piłce lub chciał ubić jakiś podejrzany interes. Innej możliwości nie ma. Generalnie ubiegłe okno transferowe – z wyjątkiem pozyskania bramkarza Pavelsa Šteinborsa – było najgorszym od lat. Do Białegostoku zawitał zlepek przypadkowych piłkarzy. Stąd zupełnie nieprzypadkowe miejsce w środku tabeli.

Lech Poznań w Pruszkowie jak klasyczna drużyna z A Klasy, która jedzie na mecz na ostatnią chwilę – przebiera się w autokarze. O co w tym wszystkim chodzi?

W Pruszkowie mecz z rezerwami Lecha zapamiętano jeszcze z jednego względu. Zespół z Poznania przyjechał autokarem i dwoma busami. – Początkowo myśleliśmy, że to dziennikarze, a okazało się, że to zawodnicy z jedynki, którzy nie wchodzili do szatni, wyszli prosto na boisko – wspomina Machalski. Powód? Piłkarze rezerw mieli mieć jak najmniejszy kontakt z graczami oddelegowanymi przez Żurawia. W poniedziałek wicemistrzowie Polski będą jeszcze bardziej ostrożni. Drużyna pojechała do Warszawy w niedzielę, w poniedziałek przebierze się już w hotelu, wsiądzie do autokaru, prosto z niego wybiegnie na rozgrzewkę. Po spotkaniu również nie wejdzie do budynku klubowego, prysznic i kolacja dopiero w hotelowych pokojach. Wizyta u drugoligowca jest szczególnie ryzykowna – na tym poziomie rozgrywek testowani są tylko piłkarze z objawami. W klubie z Poznania starannie się zabezpieczają, robią wszystko, by koronawirus nie osłabił drużyny, która walczy na trzech frontach. Na razie się to udaje. 

Mocny temat od Łukasza Olkowicza. W „Prześwietleniu” czytamy o sprawie, którą PZPN-owi wytoczyli pokrzywdzeni trenerzy, którzy mimo posiadania uprawnień muszą płacić za kurs, żeby… mieć uprawnienia, które już mają. Nic nie pokręciliśmy.

Paweł Olszowski chciał wiedzieć, jaka przyszłość czeka go w zawodzie trenera. On, absolwent krakowskiej Akademii Wychowania Fizycznego i szkoleniowiec wtedy z prawie 20-letnim stażem, by pracować w wyższej lidze niż A klasa, musiał ukończyć kurs trenerski UEFA A. Tego wymagał nowy system licencji wprowadzony przez PZPN. Olszowski na kurs zapisywać się nie chciał. Skończył czteroletnie studia na AWF i specjalizację trenerską, pracuje w tej roli od 1996 roku i uznał, że skoro uprawnienia już zdobył, to nie będzie robił tego jeszcze raz. – Zadzwoniłem do Małopolskiego Związku Piłki Nożnej z pytaniem, dlaczego odbierają nam to, co już przyznane. W odpowiedzi usłyszałem zdanie, które mocno mnie dotknęło: „Przecież pan nie musi być trenerem”. Powiedział to pan, który podobnie jak ja jest absolwentem AWF w Krakowie i też ma dyplom trenera II klasy. Ponieważ wszedł w struktury szkoleniowe małopolskiego związku, to najwidoczniej zmienił perspektywę. Uznałem, że tak nie powinno być. Przekreślił nie tylko mnie – Olszowski przedstawia, skąd wzięła się iskra. Wybuch nastąpił, gdy postanowił pójść do sądu. – W naszym środowisku powstał opór, ale kto mógł czekać? Ja nie mogłem i nie chciałem. Wiedziałem, że ten papier mi się przyda, gdy będę chciał pracować wyżej. Bo co, dostałbym propozycję z IV ligi i na jaki temat miałbym rozmawiać? Działacze zapytaliby: „Proszę pana, czy ma pan uprawnienia?”. I co, miałbym wtedy powiedzieć: „Może będę miał za cztery lata, bo na razie jestem w sądzie. No i jeszcze muszę wygrać sprawę” – mówi Robert Barański. Dziś prowadzi A-klasowego Sępa Żelechów z jasno określonymi planami awansu. Za kurs uzupełniający zapłacił 3,5 tysiąca złotych. – Normalnie kosztuje około 5 tysięcy, ale jakaś promocja była. Największy zgrzyt w środowisku powstał właśnie z tego powodu, że kurs był odpłatny. Wyszło tak, że ci, którzy już są trenerami, muszą zapłacić za to, by z powrotem nimi zostać. Taki absurd. 

Gazeta Wyborcza

Rafał Stec w swoim felietonie pisze o Lechu Poznań. Zaczyna się godzić z tym, że w przyszłym sezonie „Kolejorza” w Europie nie zobaczymy, więc to ostatnie chwile radości.

Oto nowe realia: nawet kiedy piłkarze polskiego klubu przechodzą samych siebie, kiedy na zagranicznym boisku tańczą jak motyle i żądlą jak pszczoły, to padają po pierwszym kontakcie z europejską klasą średnią, a ów kontakt rujnuje ich pozycję w krajowych rozgrywkach. I z powodu zaniedbań prezesów naszych klubów, i z powodu zmian w futbolowej geografii wymuszanych przez oligarchię najbogatszych, którzy konsekwentnie odseparowują się od plebsu. Rozanieleni estetycznymi wzruszeniami dostarczanymi przez Lecha rzadko myślimy o tym, że za rok w Poznaniu już raczej Ligi Europy nie zobaczą. Ich piłkarze musieliby najpierw wystrzelić na sam szczyt naszej ligi. Terroryzowana przez elitę UEFA znów modyfikuje system, dlatego o zaproszenie do Europa League będzie się ubiegał jedynie mistrz Polski – po ewentualnym ugrzęźnięciu w coraz gęstszych zasiekach kwalifikacji Champions League. Całej reszcie naszych drużyn pozostanie przekopywanie się przez eliminacje przeznaczonych dla biedoty rozgrywek o pokracznej nazwie Europa Conference League (tego się nawet nie da akceptowalnie przetłumaczyć) – przynajmniej dopóty, dopóki tzw. ekstraklasa nie awansuje z 30. na 15. miejsce w kontynentalnym rankingu. Marzenie ściętej głowy. Jeśli nie nastąpi cud, wypraw na słynne stadiony nie będzie już prawie wcale, a przybędzie eksplorowania egzotyki. Prognoza brutalna, acz realistyczna: Lech się pięknie pożegna, potem zamykają nas do rezerwatu dla trzecioligowców.

Mamy także tekst o problemach Barcelony. Jeśli klub szybko nie załata dziury finansowej, to będzie koniec Barcy jaką znamy.

Według głównego katalońskiego radia RAC1 zarządcy Barcelony prowadzą desperacki wyścig z czasem. W piątek wysłali prawników na negocjacje z piłkarzami, a martwią się przede wszystkim sytuacją Leo Messiego, który wyrywał się z klubu – jeśli nie przedłuży kontraktu, będzie trzeba wypłacić mu premię za dotrwanie do końca obecnego. Barcelona musi obciąć budżet na pensje o 190 mln euro, inaczej w styczniu będzie musiała ogłosić upadłość. A kierują nią obecnie menedżerowie tymczasowi, zastępujący – do przeprowadzenia nowych wyborów – członków zarządu, którzy w komplecie podali się do dymisji w ubiegłym tygodniu. – Pandemia uderzyła w nas wyjątkowo mocno, ponieważ żyjemy w sporej mierze z turystyki. I teraz straciliśmy cały ten przychód – mówił w ubiegłym tygodniu Carles Tusquests stojący na czele komitetu sprzątającego bałagan w klubie. W szczegóły nie wchodził, bo wszyscy je znają: muzeum Barcelony (i w ogóle cały stadion Camp Nou) stało się w bieżącej dekadzie najczęściej odwiedzanym miejscem w mieście, wyprzedziło popularnością nawet słynny secesyjny kościół Sagrada Familia.

Fot. 

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kędziorek skomentował porażkę z Koroną. „W takim meczu nie ma pozytywów”

Bartosz Lodko
1
Kędziorek skomentował porażkę z Koroną. „W takim meczu nie ma pozytywów”
1 liga

Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Bartosz Lodko
0
Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Komentarze

12 komentarzy

Loading...