Daniel Ricciardo stanął znów na podium – tego gratulujemy. George Russell znów nie zdobył punktów – tutaj współczujemy. A Max Verstappen nie dojechał do mety – jemu podziękujemy za lekką dramaturgię. Mało szokujące jest jednak obsadzenie dwóch pierwszych miejsc w Grand Prix Emilii-Romanii na torze Imola – rywalizacja przyniosła nam bowiem dublet Mercedesów z kolejnym zwycięstwem Lewisa Hamiltona.
Czuliśmy swego rodzaju ciepełko w sercu, kiedy wracaliśmy na ten historyczny tor. Rozglądaliśmy się po jego okolicach, patrzyliśmy na domy stojące przy tym obiekcie, zastanawialiśmy się wręcz, jak fajnie jest mieszkać w takim miejscu – nawet nie kupujesz biletów na Grand Prix, a za oknem masz 20 najdroższych samochodów wyścigowych na świecie. Choć tym razem można było je oglądać krócej – testowano bowiem nowy format weekendu. Kierowcy mieli do dyspozycji tylko jeden trening, a po nim przystąpiliśmy już do walki w kwalifikacjach oraz wyścigu. Szczerze? My to kupujemy i w ten pomysł wierzymy. Chcielibyśmy ten kompaktowy format zobaczyć częściej – skumulowane emocje są po prostu lepiej podane, a na rozrywce zależy Liberty Media, właścicielom i promotorom Formuły 1.
Wyścig uczciwie ocenimy jako poprawny – wskażemy momenty kluczowe, a także dość łatwo uda nam się ocenić, kto wyjedzie z podniesionym czołem z Włoch. O ogromnym szczęściu znów musi mówić Hamilton. Wykorzystał on wirtualną neutralizację z pierwszej fazy wyścigu, aby po mało udanym starcie minąć zarówno Valtteriego Bottasa, jak i wspomnianego już Verstappena. Ferrari w ojczyźnie musiało polegać na pewnym Monakijczyku – Charles Leclerc, w przeciwieństwie do Sebastiana Vettela, przywiózł punkty. Słodko-gorzki wyścig zaliczyły za to zespoły Renault i AlphaTauri, które w tym sezonie poczyniły spory progres w tempie samochodów. Po raz drugi na podium stanął Daniel Ricciardo, który skorzystał z drugiej neutralizacji w tym wyścigu. Wywołał ją… Verstappen, gdy w pogoni za Bottasem nagle przebił oponę i w dość niebezpieczny sposób wypadł z trasy w szykanie Villeneuve.
To właśnie wtedy na scenę wkroczyła też Torpeda z Rosji – Daniił Kwiat zanotował swój najlepszy wyścig w tym roku, kończąc go tuż za podium. Rosjanin ewidentnie chciał udowodnić, że wciąż należy mu się miejsce w zespole z Faenzy. Jego kolega z ekipy, Pierre Gasly, zdążył wygrać w tym roku wyścig na Monzy, ale już dziś na Imoli miał pecha i nie ukończył rywalizacji. Helmut Marko z Red Bulla będzie miał więc niemałą zagwozdkę co do składu swojej „juniorskiej” ekipy na kolejny sezon. Podobnie jest w zespole głównym. Verstappen jest pewniakiem, ale znalezienie mu partnera może wywołać już ból głowy. Tym bardziej, że koszmarnie zaprezentował się znowu Alexander Albon – tuż po restarcie wyprzedzili go Kwiat i Leclerc, a gdy mocniej przycisnął także Perez, tajski kierowca wypadł z toru.
Grunt, że nie zrobił tego przynajmniej jeszcze w trakcie obecności na torze Bernda Maylandera, kierowcy Safety Cara. Taki „wyczyn” zaliczył George Russell. Jechał wtedy na dziesiątym miejscu, po swój pierwszy punkt w karierze. Gdy juz stracił szansę na taki sukces, wysiadł z samochodu, przez dłuższą chwilę siedział sam wpatrzony w dal i nie pozwalał podchodzić do siebie służbom porządkowym. Nieco inny nastrój towarzyszył za to kierowcom Alfy Romeo – Kimi Raikkonen i Antonio Giovinazzi zostają w zespole, a odpłacili się w odpowiedni sposób. Obaj zdobyli punkty.
– #ImolaGP: First double-points finish.
– Us: pic.twitter.com/Xp211krNUo
— Stake F1 Team KICK Sauber (@stakef1team_ks) November 1, 2020
Dawno wyczekiwany moment miał jednak miejsce już podczas celebracji na podium. Oto Daniel Ricciardo przypomniał sobie o swoim „shoey”, czyli piciu szampana z buta. Namówił do tego Hamiltona, czego Brytyjczyk chyba podskórnie lekko żałował.
https://twitter.com/F1/status/1322903466088501249
Panie i panowie, Lewis Hamilton będzie mistrzem świata – to już niemal pewniak. Już teraz jest nim Mercedes, dla którego ten tytuł jest siódmym z rzędu. W tej dekadzie nie ma po prostu mocnych na zawodników koncernu rodem ze Stuttgartu. Spójrzcie zresztą na to – Lewis ma na swoim koncie już 282 punkty. Sam zespół Red Bull Racing zdobył ich 226. Jeżeli największy rywal nie umie nawet zanotować lepszych rezultatów niż tylko jeden kierowca z dwójki Hamilton-Bottas, to o czym my tu właściwie mówimy?
Fot. Newspix