Tak jak tydzień temu nie mieliśmy w co ręce włożyć, bo poprzednia sobota obrodziła wieloma ciekawymi meczami, tak dzisiaj musieliśmy szukać rozgrywki za wszelką cenę. No i spotkanie Liverpoolu z West Hamem w innych warunkach byłoby niezbyt interesujące, natomiast dzisiaj trzeba było rzucić okiem. Bo Fabiański. Bo Liverpool, nie pierwsza lepsza ekipa, lekko mówiąc. I tak dalej. Ale czy bawiliśmy się jakoś szczególnie dobrze? “Tak średnio byśmy powiedzieli”.
LIVERPOOL NIE NA NAJWYŻSZYM BIEGU
Przede wszystkim za sprawą The Reds, którzy nieco rozczarowywali. To nie była ekipa, która miażdżyłaby West Ham pod każdym względem. Owszem, drużyna Kloppa miała piłkę, starała się konstruować akcję, ale od „starać się” do „potrafić” droga jest jednak daleka.
W pierwszej połowie najgroźniejszą sytuacją był przecież rzut karny. Absolutnie idiotyczny, bo Salah był tyłem do bramki z boku szesnastki, a Masuaku go… kopnął. Może nie jakoś mocno, wulgarnie, natomiast kopnął – fakt – i sędzia wskazał na wapno. Salah podszedł do jedenastki, dał w środek, Fabiański szukał rogu i nic tam nie znalazł.
Natomiast gdyby to była sytuacja jedna z wielu, wtedy okej, ale Liverpool przed przerwą naprawdę wiele więcej nie zaproponował. Raz próbował uciekać Mane, natomiast niezbyt dobrze przyjął piłkę i zamiast sytuacji sama na sam był odbiór Młotów. Raz z woleja po akurat ładnej akcji spróbował Robertson, ale nad bramką. Liczby nie kłamią: Liverpool przez 45 minut oddał jeden celny strzał i potrzebował do tego ustawić piłkę na jedenastym metrze.
Co gorsza dla gospodarzy, przytrafił się im też spory klops w obronie. Masuaku ma piłkę z boku boiska. Stoi. Patrzy. Obserwuje. Nikt się nie kwapi, żeby do niego podejść, więc zawodnik West Hamu dośrodkowuje. Co prawda źle, bo na głowę Gomeza, ale Gomez też interweniował źle, skoro wybił piłkę pod nogi Fornalsa. Potem tenże Gomez odsunął się od strzału Hiszpana, a piłka wpadła od słupka.
Naprawdę można bronić lepiej, mówiąc delikatniej.
Zresztą wspomniany Fornals mógł ten mecz West Hamowi wygrać. Ale dwa razy okradł z próby swojego kolegę, Bowena. Najpierw zdjął mu piłkę na siódmym metrze, gdy słabo uderzał na wślizgu, potem nie podał Bowenowi w idealne okazji, tylko sam szukał szczęścia.
ALE LIVERPOOL SKUTECZNY
I cóż, West Ham pokarało, bo Liverpool choć ewidentnie nie jechał na najwyższym biegu, to jednak wciąż jest klasową sytuacją i trzeba uważać ZAWSZE. No i po przerwie gospodarze troszeczkę wzięli się do roboty i dawali kolejne znaki ostrzegawcze przeciwnikowi.
Najpierw Fabiański obronił strzał z ostrego kąta.
Potem padła bramka, ale cofnął ją VAR. Polski bramkarz obronił strzał Mane, przy dobitce Joty był bezradny, ale cały figiel polegał na tym, że zdaniem arbitrów Senegalczyk jadąc na wślizgu faulował golkipera. Naszym zdaniem słusznie – Mane nie trafił w piłkę, tylko w Fabiańskiego i uniemożliwił mu interwencję. Technologia musiała to cofnąć.
Tyle że na nieszczęście West Hamu ostrzeżenia się skończyły. Liverpool poklepał wzdłuż pola karnego, Shaqiri wypuścił w pole karne Joty, a ten już całkiem legalnie pokonał Fabiańskiego. Trzeba więc oddać Kloppowi, że trafił ze zmianami. Szwajcar zaliczył asystę, Portugalczyk dał gola i pokazuje, że ten transfer z Wolverhampton naprawdę miał sens, chociaż przecież nie był tani. Cztery mecze na Anfield, cztery bramki. Całkiem sympatycznie.
A West Ham… Cóż, niech żałuję. Była opcja dzisiaj Liverpool ugryźć, ale została popisowo zmarnowana.
Liverpool – West Ham 2:1
Salah 42′ Jota 85′ – Fornals 10′
Fot. Newspix