Reklama

El Clasico kibicowsko. Od chuligańskich burd po pandemię

redakcja

Autor:redakcja

24 października 2020, 14:16 • 11 min czytania 4 komentarze

Dzisiejsze El Clasico będzie pierwszym w historii bez udziału publiczności. Mamy do czynienia z bezprecedensową sytuacją. Choć wielu stadionowych podróżników uważa, że w czasie tej rywalizacji atmosfera jest iście piknikowa, to bez wątpienia brak kibiców wpłynie na ogólną jakość widowiska. Jeżeli ktoś miał kiedyś okazję obejrzeć na żywo starcie FC Barcelony z Realem Madryt i liczył, że pojawią się flagi, pirotechnika i niesamowity ryk wszystkich trybun, rzeczywiście mógł się grubo rozczarować. To nie są derby Belgradu, czy choćby derby Salonik, podczas których dym pochodzący z rac zasłania boisko, a śpiewy i okrzyki słychać z odległości kilkunastu kilometrów.

El Clasico kibicowsko. Od chuligańskich burd po pandemię

Znajdą się jednak tacy fani futbolu, którzy są zachwyceni klimatem panującym na hiszpańskich stadionach i określają go mianem niepowtarzalnego. Fascynują się spontaniczną reakcją ludzi na każde zagranie zawodników i zupełnym brakiem agresji pomiędzy fanatykami obu ekip. Czy w Hiszpanii jest tak od zawsze? Otóż swego czasu nie było tam tak spokojnie, jak wielu mogłoby się wydawać. Oczywiście i tak jakiekolwiek porównania do wschodniego stylu kibicowania nie mają sensu. Jednak mimo wszystko wydarzenia sportowe w kraju flamenco i corridy niegdyś również toczyły się w cieniu mniej wesołych scen. Tamtejsi kibice nie byli tylko sympatycznymi chłopcami z wąsem i gitarą.

Główne źródła konfliktu

Ale, że w Hiszpanii było kiedyś niespokojnie przy okazji meczów? Tej Hiszpanii? Tak, w tej Hiszpanii działy się rzeczy, które teraz można ujrzeć, co najwyżej na archiwalnych nagraniach. Futbol od zawsze nasiąknięty był antagonizmami. Nakręcały one rywalizację, bo piłka nierzadko łączy się z polityką i historią. Aby szczegółowo przedstawić analizę konfliktu na linii Barcelona-Madryt trzeba byłoby poświęcić na to dzień i noc. Pokrótce jednak należy się kilka słów wyjaśnień.

Państwo Hiszpania powstało w wyniku połączenia autonomicznych regionów. Jednym z nich jest Katalonia, która zawsze silnie akcentowała swoją niezależność. W czasach, gdy gen. Franco sprawował autorytarne rządy, wszelkimi możliwymi sposobami próbował uprzykrzyć los FC Barcelonie – klubowi z tamtejszej stolicy. W 1940 roku z polecenia dyktatora osobiście zmienił nazwę klubu i herb (z 4 do 2 czerwonych pasów na Seneyrze – flaga regionu Katalonii). Na różne sposoby próbowano pozbawić ich płynności finansowej, majątek rozparcelowano, a na dodatek blokowano transfery.

Real Madryt należał zaś do grona klubów uprzywilejowanych przez władzę. Klub był jawnie wspierany przez gen. Franco i jeśli spojrzeć wstecz, to w okresie jego panowania nad krajem, Real był absolutnym dominatorem. Fani Realu po dziś dzień walczą z – według nich – błędnym przekonaniem większości, że to Barcelona była uciemiężonym klubem, a Real miał zawsze łatwiej.

Reklama

Całe to obnoszenie się z hasłem independencia przez Barcelonistów uważam w dzisiejszych czasach za troszkę niepoważne. Katalonia jest najbogatszym regionem Hiszpanii, mają bardzo szeroki zakres autonomii, a sama FC Barcelona funkcjonuje w dziwnym micie męczeństwa i kompleksów względem Realu. Przecież Real też za czasów gen. Franco nie miał lekko. Mało kto pamięta, że w latach siedemdziesiątych frankistowski alkad Madrytu specjalnie zablokował budowę stadionu. Powiedzenie, że klub był oczkiem w głowie samego generała jest mocno przesadzone – stanowczo mówi Łukasz Gąsiorek, szef oficjalnej grupy polskich kibiców Realu Madryt.

Butelki na boisku, burdy i zadymy

Konflikt pomiędzy kibicami Los Blancos i Blaugrany aż nadto uwidocznił się podczas finału Pucharu Króla w 1968 roku. Mianowicie, to Barca niespodziewanie zgarnęła tytuł, a wściekli kibice Realu zaczęli rzucać w stronę graczy z Katalonii wszystkim co im wpadło w ręce. Głównie były to szklane butelki po napojach alkoholowych oraz kamienie W pomeczowym wywiadzie prezes Barcy – Narcis De Carreras wypowiedział słynne słowa: “niech rzucają co chcą, Barcelona to więcej niż klub”. Wydarzenia z tego dnia znane są również jako „butelkowy finał”.

W późniejszych latach także dochodziło do wielu spięć i nieciekawych ekscesów. Bijatyki pomiędzy grupami fanatyków obu klubów, starcia z policją były powszechnym zjawiskiem. Obecnie widok siedzących obok siebie na stadionie kibiców tych zwaśnionych drużyn jest czymś naturalnym. Dawniej za wycieczki w obcych barwach można było soczyście wyłapać w mordę.

Dziś takie sytuacje zdarzają się niezwykle rzadko. Przynajmniej na samym stadionie każdy niezależnie od przynależności może czuć się komfortowo. Gdzieś w ciemnym tunelu lub ciasnej uliczce można stracić barwy oraz zostać pobitym, lecz coraz mniej słychać o skrajnych postawach – mówi szef oficjalnego polskiego fan clubu FC Barcelony, Grzegorz Skwieciński.

Nie tylko w Polsce znajduje się jednak grupa ludzi związanych z klubem, która dość otwarcie przyznaje się, że gdyby interesowała ich piłka nożna, to zostaliby piłkarzami.

W Hiszpanii wiele zespołów posiada tzw. bojówki. W przypadku Realu “ekipa sportowa” nosi nazwę – Ultras Sur, a FC Barcelony – Boixos Nois. Grupy te zdecydowanie różnią od innych zbiorów kibiców tych drużyn. W przeszłości raczyły się one innymi “rozrywkami” niż przeciętni zajawkowicze futbolu. Zaczynając od zwykłej pirotechniki, przez jej ciskanie na murawę i w sąsiednie sektory, po naprawdę ciężkie akcje z pobiciami i rozbojami, a nawet zabójstwami na czele. Najgłośniejszym incydentem było zamordowanie w latach dziewięćdziesiątych kibica Realu przez członków najbardziej radykalnego odłamu fanatyków Barcy.

Wówczas obydwa kluby bardzo mocno budowały swoją globalną markę. To przecież czas, gdy po latach posuchy, w końcu zaczęły odnosić sukcesy na arenie europejskiej. W dodatku głośne, wielomilionowe transfery, wielkie plany na przyszłość. Wyżej wymienione grupy kibicowskie zaczęły być problem dla kolejnych prezesów. Psuły idealny wizerunek. Znacząco nie pasowały do sielankowej atmosfery i przekazu idącego w świat – jest super, jest super, więc o co Wam chodzi?

Reklama

Wyeliminowanie chuliganów

Ustawki za miastem, drobne rozboje, a nawet słynne rzucenie łbem świni w stronę Lusia Figo. Wszystko to mogło ujść płazem „Wściekłym Chłopcom”. Inaczej sprawa się miała, w przypadku, gdy zaczęli oni grozić śmiercią prezydentowi klubu – Joanowi Laporte. Władze klubu zaczęły coraz ostrzej reagować na wybryki lokalnej bandy. Cel? Wyeliminować ich całkowicie ze stadionu i życia klubu. W pewnym momencie skończyły się przywileje, skończyły się wejściówki, a co za tym idzie na Camp Nou skończył okres fanatycznego dopingu i pomysłowe oprawy.

Boixos Nois nie ma już większej siły oddziaływania na, co dzieję się klubie. Ich procent udziałów jako socios oscyluje w granicy od 3 do 5%. Dawniej to oni byli odpowiedzialni za elementy upiększające widowisko na trybunach. Dziś nie są nawet tam mile widziani. Zostali kompletnie odcięci przez Laporta od źródełka. Może czasem pojawią się tylko sobie znanym sposobem na meczu, ale nie odgrywają już żadnej znaczącej roli – opowiada Skwieciński.

Ultras Sur również dotknęły zdecydowane ruchy zarządu Realu oraz ogólnokrajowego trendu zwalczania radykałów na trybunach.

Kiedyś klub oraz najgłośniejsza ekipa wspierająca Królewskich mieli ze sobą niepisany układ. Ludzie na stołkach traktują ich poważnie, a oni tylko tworzą oprawy i dopingują. Ich złoty okres zakończył się wraz z ponownym objęciem funkcji prezesa przez Florentino Pereza, który tylko czekał na pretekst do tego, by móc wyrzucić ich z południowej trybuny. W końcu wytoczył im wojnę. Ultraprawicowe poglądy ultrasów przeszkadzały mu w dopinaniu biznesów z arabskimi Szejkami. Prezentowane przez nich saluty rzymskie i swastyki to nie był „dobry grunt pod interesy”. W dodatku starszyzna popadła w głęboki konflikt z młodymi. Wewnętrzne kłótnie zaczęły pożerać ich od środka. Zaczęli oni powoli znikać z Santiago Bernabeu.

Centralne oraz miejscowe władze również położyły duży nacisk na to, by unicestwić grupy chuligańskie. Działania służb nasiliły się znacznie po wydarzeniach z 2014 r., gdy podczas jednej z zadym ze stołeczną grupą chuliganów Frente Atletico śmierć odniósł jeden z kibiców Deportivo La Coruna. W całej Hiszpanii zaczęto stosować skuteczniejsze środki walki z pseudokibicami. A co do kwestii Ultra Sur, nie ma, co ukrywać, ogromna w tym zasługa Florentino Pereza. Facet w ogóle nie szczypał się z nimi. Dopiął swego. Nie spotkamy ich już na żadnym spotkaniu Realu – relacjonuje Gąsiorek, szef oficjalnej grupy polskich kibiców Realu Madryt.

Nowy ład

W Polsce w momencie, gdy prezesi zaczynali walkę z kibicami, w większości prowadziła ona do ich dymisji. Puste trybuny ultrasów, brak dopingu, a co za tym idzie brak wpływów do kasy biletowej. Nawet jeśli polskie kluby wygrywały walkę, to nierzadko było to pyrrusowe zwycięstwo. Hiszpańscy włodarze nie musieli martwić się o liczbę wolnych krzesełek oraz kombinować sprzętu nagłaśniającego doping puszczony z odtwarzacza plików mp3. Zapotrzebowanie na wejściówki jest tak ogromne, że pojawienie się nowych grup kibicowskich było kwestią czasu.

Przede wszystkim kluby posiadają teraz pełną kontrolę nad tym, co się dzieje na trybunach. Nowe ekipy praktycznie zupełnie są podporządkowane władzy klubowej. Nie znajdziemy już na El Clasico oflagowanego sektora, bardzo wulgarnych przyśpiewek, transparentów niezgodnych z polityką klubu. Jeśli chodzi o jakość dopingu także spadła – tak twierdzą polscy kibice z obu stron barykady, który mieli okazję być na hiszpańskim klasyku. Zresztą nigdy nie było sytuacji, że cały stadion na stojąco jednym chórem dopingował swój zespół. Okrzyki są spontaniczne, pojedyncze, w ogóle niezorganizowane. Na Camp Nou czy Santiago Bernabeu nie doświadczymy słynnego „tańczymy labada” ani „cały stadion śpiewa z nami”.

Będę szczery, tylko na klasykach stadion bardziej żywiołowo niż zwykle dopinguje swoich ulubieńców. Nie ma konsumpcji pokarmów. Obecnie odpowiedzialni za śpiewy są tylko Almo Gavers. Zawsze się organizują i nikt się do nich nie przyłącza. Sama oprawa widowiska jest przygotowywana przez sam klub. Już przed meczem na krzesełku jest położony kartonik, a w trakcie spotkania spiker szczegółowo informuje, kiedy należy je podnieść – szef oficjalnego polskiego fan clubu Blaugrany.

Coraz częściej w dobie globalizacji hiszpańskie klasyki tracą swój niepowtarzalny klimat batalii skłóconych regionów.

Na trybunach znajdują się ludzie z całego świata, często nawet nieidentyfikujące się z historią i tradycją klubu. Przyjechali z drugiego końca świata, bo ich po prostu stać na to, by wejść na mecz. Nastąpiła internacjonalizacja trybun, nawet tych najbardziej fanatycznych.

Taka jest tendencja. Jednak z kluby tym walczą. Wiadomo, że zarówno Real, jak i Barca, są to drużyny globalne. Istnieją przecież setki międzynarodowych stowarzyszeń socios, którzy nie są Hiszpanami. Problemem jest głównie to, że bilety zamiast do fan clubów, trafiają do jakiejś dziwnej sprzedaży, na rynku wtórnym. Na czarnym rynku również hasają wejściówki za horrendalne sumy pieniężne. Zresztą nawet w normalnej sprzedaży bilety są po prostu drogie. Zdecydowana większość z racji pierwszeństwa trafia do karnetowiczy i jest po prostu relatywnie niska liczba dostępnych ticketów. Najtańsza miejscówka na EL Clasico w Madrycie kosztuje ok. 100 euro, zaś średnia cena biletów oscyluje w granicy 200-250 euro. Klub stara się ukrócić proceder wędrowania biletów od przypadkowych osób dla przypadkowych. Kibice, aby otrzymać możliwość wejścia, coraz częściej muszą rejestrować się w klubowej bazie danych – informuje Łukasz Gąsiorek

Z kolei w Madrycie obecnie za doping odpowiada teraz Grada Fans. Są oni maksymalnie podporządkowani prezesowi. Nie buntują się, grzecznie dopingują i tyle. Każda oprawa oraz każdy transparent muszą wpierw zostać zatwierdzone przez klub. Bez zgody włodarzy nie ma opcji cokolwiek wywiesić. Nie ma już miejsca na samowolkę.

Proces eliminacji chuliganów i niesfornych band w przypadku Barcelony i Realu przebiegł pomyślnie. Spontaniczność umiera. Wszystko zaczyna być w każdym calu reżyserowane. Coś za coś – udało się wyplenić bandytów, utracono jakąś cząstkę widowiska, którą wprowadzali w okresach wolnych od pobić, rozbojów i salutów rzymskich. Nie ma chyba jednak wielkich wątpliwości, że był to ruch konieczny.

Pandemia, puste trybuny i niepewna przyszłość

Mimo iż atmosfera na meczach w Hiszpanii jest określana przez wielu jako piknikowa, to zwłaszcza na El Clasico albo derbach na Madrytu otoczka trybun tworzyła spójną całość z boiskowymi wydarzeniami. Duża frekwencja, monumentalne stadiony oraz duch rywalizacji podszytej wieloma antagonizmami cały czas potrafią wzbudzić podziw na całym świecie. Wystarczy nawet posłuchać i prześledzić w czasie transmisji telewizyjnej, to co dzieje się na trybunach. Praktycznie każdy kibic piłki nożnej marzył o tym, by móc uczestniczyć w tym wydarzeniu.

Obecnie po stadionach hula wiatr, a w zakamarkach rosną pajęczyny. Od marca wielkie obiekty marca są one niczym martwa natura. Służą jedynie temu, by sponsorzy mogli prześcigać się w rywalizacji, który z nich rozwiesi większy baner. Kibice w Hiszpanii pragną, chociaż częściowego powrotu na trybuny, lecz ze względu na sytuację epidemiologiczną jest to teraz niemożliwe. Na ich braku traci widowisko, tracą także same klubu. Przychody ze sprzedaży biletów i karnetów oraz samej turystyki stadionowej stanowią sporą część wpływów do budżetu klubowego. To łącznie prawie 20% wszystkich przychodów klubów.

W 2018 roku Barcelona zarobiła 60 milionów euro na turystach, którzy zwiedzili stadion i muzeum.

Później ci sami turyści robili gigantyczne zakupy, w klubowych sklepach, co stanowi kolejne źródło wpływu do kasy klubowej. Im dłużej kluby będą pozbawione takiej możliwości zarobku, tym poważniejsze skutki pandemii odczują. Stąd należy mieć uzasadnioną nadzieję, że wraz z poprawą stanu państwa związanego z COVID-19, kibice wrócą na stadiony i być może, następny klasyk będzie odbywał się już przy akompaniamencie okrzyków dobiegających z trybun.

Natomiast wciąż nie wiadomo, jakie będą długofalowe skutki kryzysu. Ograniczenie turystyki, w tym turystyki stadionowej, być może twarde reguły kwarantanny dla przyjezdnych, albo nawet dłuższe zamknięcie granic. To może spowodować zwrot również na trybunach, gdzie międzynarodową mozaikę znów zaczną wypierać “lokalsi”, często ze swoimi lokalnymi zaletami, ale i zestawem bardzo lokalnych wad. Na razie jednak to melodia przyszłości, wróżenie z kart.

Już teraz za to brak jakichkolwiek kibiców znacząco wpływa na stan konta wielu drużyn. Dalsze funkcjonowanie ligi w ten sposób, prędzej czy później każdemu odbije się czkawką.

PIOTR STOLARCZYK

Fot.Newspix

Najnowsze

Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Hiszpania

Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
5
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Komentarze

4 komentarze

Loading...