Krak des Chevaliers, Spiski Hrad, Caernarfon, czy wreszcie Predjamski Grad. To średniowieczne fortyfikacje niemalże nie do zdobycia, potrafiące bronić się przed najazdami przez długie tygodnie. I chociaż czas wojen rycerzy już minął, to nadal możemy znaleźć nowe twierdze: jedną z nich stanowi Anfield. Czy raczej stanowiło, bo w momencie kontuzji Virgila van Dijka, otworzyły się wrota i śmiałkowie będą próbowali okraść Liverpool z bramek.
Co więcej, wielu może się to udać – wystarczy spojrzeć na starcie z Evertonem. W pierwszych minutach spotkania The Toffees nie potrafili zagrozić bramce Liverpoolu, nie będąc w stanie oddać choćby pojedynczego strzału. Lecz sytuacja diametralnie zmieniła się po zejściu Virgila van Dijka – niekwestionowanej opoki defensywy Kloppa. Nie było to oczywiście widzimisię Holendra ani niemieckiego szkoleniowca, lecz wymuszona zmiana. 29-letni obrońca ucierpiał po ataku bramkarza rywali – Jordana Pickforda. Ataku, który wywołał oburzenie w piłkarskim środowisku.
Dobre chłopaki oglądają świat zza krat, złe pozostają na wolności
Dramat van Dijka rozegrał się w dziewiątej minucie spotkania. Liverpool już wtedy prowadził 1:0, ale szedł po kolejne zdobycze bramkowe. Gdy zatem nadarzyła się okazja na gola ze stałego fragmentu gry, w pole karne rywala powędrował holenderski obrońca. Nic dziwnego – 29-latek w minionym sezonie strzelił aż pięć bramek w lidze, stając się tym samym czwartym najskuteczniejszym piłkarzem The Reds. W bieżących rozgrywkach także zdołał wpisać się na listę strzelców, co oznacza, iż ma więcej bramek niż Roberto Firmino lub Anthony Martial. Jednakże tym razem spotkało go coś, co mogłoby uchodzić za idealne przeciwieństwo szczęścia.
Van Dijk pofrunął do piłki wykopanej przez Fabinho. Nie zdołał jej jednak opanować, a co gorsza został zaatakowany przez Jordana Pickforda. Bramkarz wykonał naskok, który zakończył się lądowaniem na kończynie Holendra. Dla piłkarzy Liverpoolu, werdykt tej sytuacji był prosty – karny. Michael Olivier miał jednak inne spojrzenie na tę kwestię.
Everton został uchroniony przez VAR. System zauważył marginalnego spalonego we wspomnianej akcji, co wykluczyło możliwość wskazania na wapno. Angielski sędzia nadal miał jednak możliwość wykluczenia Pickforda z boiska, z uwagi na groźny atak. Na to się jednak nie zdecydował. Golkiper pozostał na placu i wznowił grę. Nie uczestniczył w niej Virgil, który kuśtykając opuścił boisko.
Decyzja Oliviera spotkała się z szeroką krytyką, płynącą nie tylko z ust sympatyków Liverpoolu. Tony Cascarino – były gracz Chelsea, Marsylii i Celticu – stwierdził, że atak bramkarza był tak groźny, jak “sławny” faul Roya Keane’a na Alf-Inge Hålandzie. Graame Souness nazwał przewinienie zamachem na zdrowie Holendra, a życzliwy użytkownik Facebooka stworzył fake’owe konto Davida Coote, który odpowiadał za VAR, umieszczając Old Trafford w tle zdjęcia profilowego. Nie było nikogo, kto pochwalałby decyzję o braku kary dla Pickforda. Literalnie nikogo, wszak domagali się jej także i kibice Evertonu, zniesmaczeni ogólną postawą swojego bramkarza.
Bez kamieni nie ma budulca, a bez Virgila nie ma obrony
Fani Liverpoolu pewnie zapomnieliby o całej sprawie, gdyby mecz po prostu zakończył się wynikiem 2:2. Strata dwóch punktów w derbach Merseyside boli, lecz była wkalkulowana w ryzyko. Natomiast strata van Dijka jest czymś znacznie bardziej bolesnym. Tym bardziej, że na Anfield właściwie nie pamiętają, jak to jest bez niego żyć.
Od momentu transferu w styczniu 2018 roku, defensor opuścił jeden (!) mecz ligowy. Poza tym, Virgil był zawsze. W pogodzie, niepogodzie, deszczu i znoju, walczył o dobre imię klubu z miasta Beatlesów. Stał się przez ten czas monolitem, śrubując niewyobrażalne statystyki w grze obronnej. Van Dijk potrafił być niepokonany przez cały sezon w pojedynkach 1 na 1. Potrafił mieć najwięcej podań spośród wszystkich zawodników w Premier League. Potrafił zaliczyć 40 przechwytów i 200 wybić w trakcie jednej kampanii. I chociaż to tylko liczby, to pokazują, jak istotny gracz wypada z układanki Jürgena Kloppa.
Liverpool nie jest drużyną, która cofnie się pod swoje pole karne i będzie czekała – dlatego Holender nie notuje setek odbiorów. Zamiast tego realizuje się w czytaniu gry, co jest znacznie trudniejszą sztuką. Zgarnia bezpańskie piłki i rozpoczyna kolejny atak swojego zespołu. To ważne w meczach przeciwko takim murarzom jak Sheffield, Burnley lub Newcastle, gdzie piłkarze koncentrują się na kontratakach przeprowadzanych powietrzem. A to woda na młyn dla van Dijka. Jeśli piłka zawieszona jest na wysokości drugiego pięta – pada łupem defensora, wszak z taką górą nie sposób walczyć. Jeśli piłka zagrana jest na wolne pole, to Virgil już na nią czeka. Jarosław Kotas twierdził, że piłkarz musi być przede wszystkim inteligentny na boisku. No to Holender jest. On nie musi uciekać się do powiedzeń, że wślizg jest lepszy niż seks.
Jednakże nie byłby topowym obrońcą współczesnej piłki, gdyby ograniczał się do gry w defensywie. 29-latek nauczył się zatem coraz pewniej operować futbolówką. Od momentu transferu do Southampton, z sezonu na sezon miał coraz więcej podań, aż w końcu zakończył rozgrywki jako lider tej klasyfikacji. Te umiejętności pozwalały The Reds budować akcje właściwie z dowolnego miejsca na boisku. Do momentu transferu Thiago, odpowiedzialność za rozegranie była bowiem rozłożona między kilku piłkarzy, w tym właśnie Holendra.
Liverpool stracił zatem nie tyle genialnego obrońcę, ale centralną część zespołu, przy której tacy gracze jak Dejan Lovren i Joe Gomez wyglądali jakby w końcu znaleźli drogę ze mgły. Bez van Dijka pierwsza linia The Reds jest znacznie mniej imponująca i tak naprawdę niesprawdzona w wielkich bojach.
W gruncie rzeczy od 2018 roku Holender nie wystąpił w tylko jednym wielkim spotkaniu. Był to mecz Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium, gdzie Klopp wystawił duet Matip – Fabinho. Kameruńczykowi i Brazylijczykowi udało się wówczas zatrzymać Roberta Lewandowskiego, lecz trudno spodziewać się, by taka irracjonalna seria mogła ciągnąć się miesiącami. Tym bardziej, że wspomniany Matip również ma swoje problemy.
Gdzie defensorów trzech, tam nie ma kto bronić
Podstawowym wyzwaniem Kloppa jest zatem znalezienie zastępstwa dla swojego wicekapitana. O tym, że sztuka nie będzie prosta, z pewnością wiedzą wszyscy. Jednakże wobec problemów kadrowych The Reds, sprawa może okazać się niemalże niemożliwa do wykonania.
Na ten moment Liverpool ma… jednego zdrowego środkowego obrońcę. Jest nim Joe Gomez, uważany za najgorszego z podstawowych defensorów. Do tego Joël Matip, który zmaga się z delikatnym urazem oraz Fabinho – defensywny pomocnik, mogący jednak występować na pozycji bocznego lub środkowego obrońcy. I to tyle.
Powinnością Niemca powinno być zatem zbudowanie jakiegoś młodego piłkarza. Tak się akurat składa, że tę kwestię szkoleniowiec Liverpoolu opracował już jakiś czas temu. Swoim dwóm wyróżniającym się defensorom – van den Bergowi oraz Williamsowi – dał szansę w krajowych pucharach. Holender wystąpił między innymi w meczu z Arsenalem, zaś Anglik przeciwko Lincoln City, gdzie partnerował mu… Virgil van Dijk.
Oczywiście ani jeden, ani drugi nie wejdzie na poziom 29-letniego zawodnika, lecz mogą stanowić ważną opcję rezerwową. Kogoś do rozgrywek trzeba będzie zgłosić i ten ktoś otrzyma od losu wielką szansę, bowiem występy w sezonie wypełnionym widmem koronawirusa oraz skrajną intensywnością (The Reds do końca roku rozegrają 17 meczów) są więcej niż pewne.
Póki co bliżej do pierwszego składu Williamsowi, przypominającego zresztą Virgila. Anglik jest pewny w odbiorze, a dzięki doskonałym warunkom fizycznym (192cm), króluje w powietrzu. Do tego jest już zahartowany w boju na… szóstoligowym poziomie. Zeszły sezon spędził na wypożyczeniu do Kidderminster Harriers. Tam otrzaskał się przede wszystkim psychicznie, bo żaden z amatorskich piłkarzy nie zamierzał młodziakowi Liverpoolu odpuszczać. Williams kończył sezon mając na koncie czerwoną kartkę, złamany nos, wstrząśnienie mózgu, a przede wszystkim szacunek ponad 30-letnich Anglików, na który pracuje się ciężej, niż na uwielbienie tabloidów. 19-latek zrobił na swoich trenerach tak dobre wrażenie, że Kidderminster dostosowało do niego swój plan treningowy, tak by jak najbardziej przypominał on rozwiązania znane z Liverpoolu. W tym świetle postać van den Berga, który znany jest z dobrego wyprowadzenia piłki, wypada po prostu blado.
Mimo kontuzji van Dijka oraz sprzedaży Hoevera do Wolverhampton, Liverpool nie płacze po Dejanie Lovrenie. Chorwat był tykającą bombą, która ledwo kontrolowała się, nawet, gdy zabezpieczał ją Holender. Jego odejście może zatem paradoksalnie wyjść The Reds na dobre. Regularna gra dla 19-letniego talentu jest prawdziwym skarbem, a obecność 31-latka takową by wykluczała. Klopp może zbudować kolejnego świetnego obrońcę, zamiast stawiać na defensora, któremu znacznie bliżej drugiej strony futbolowego księżyca. Jeśli trzeba wyciągać jakieś plusy z absencji Virgila, niech będzie to właśnie stawianie na młodzież.
Mistrzostwo bez van Dijka – jawa to, czy sen?
Oczywiście nie ma co się oszukiwać, że Williams byłby postrzegany jako podstawowy defensor. Do pierwszej linii na pewno trafi Fabinho. Wówczas miejsce w środku pola, które nominalnie należy do Brazylijczyka, zajmie jeden z kilku zawodników, walczących o wyjściowy skład. Na pozycji “sześć” i “osiem” Liverpool ma kilka wariantów, a tylko trzy miejsca. Odsunięcie Fabinho może okazać się zbawienne dla piłkarzy, którzy od teraz będą musieli rywalizować z Hendersonem oraz Thiago, o ile oczywiście będą oni zdrowi.
Co więcej, kontuzja van Dijka prawdopodobnie nieco pomogła Kloppowi w ustawieniu hierarchii środkowych obrońców. Były piłkarz AS Monaco jest oczywiście niekwestionowanym numerem jeden, chociaż na tej pozycji grał do tej pory głównie przez wzgląd na problemu pozostałych.
Jednakże miejsce obok niego było kwestią otwartą. Czasami w duecie pojawiał się Gomez, czasami był to Matip. Mecz z Evertonem pokazał, że do numeru dwa nieco bliżej Kameruńczykowi. Anglik był w tym meczu jedynie rezerwowym, a jego występ przeciwko The Toffees był daleki od idealnego. Osiem razy stracił piłkę, zagrał zaledwie jedno celne długie podanie, a co więcej to na plecach jego i Robertsona, zdołał wybić się Calvert-Lewin, wyrównujący wynik spotkania. Wciąż istotna pozostaje też kwestia współpracy, a to duet Matipa z Fabinho był sprawdzony w ważniejszych meczach.
A takich spotkań Liverpool będzie miał w tym sezonie co nie miara. Zgodnie z zasadą bij mistrza, każdy zespół w Premier League będzie chciał Liverpoolowi zrobić drugą Aston Villę. The Reds rozpoczynają również rozgrywki Ligi Mistrzów, gdzie już w fazie grupowej ich defensywa zostanie poddana prawdziwemu testowi, wszak zmierzą się z Ajaksem, Atalantą i Midjtylland, które przede wszystkim skupiają się na bombardowaniu bramki rywala, a nie grze obronnej.
Oczywiście trudno na ten moment powiedzieć, jak brzemienna w skutkach będzie strata van Dijka. Tytuł jest rzecz jasna możliwy, lecz równie prawdopodobny wydaje się być finisz na drugim lub trzecim miejscu. Wszystko się może zdarzyć, ale – jak przekonywał nas o tym Bolec – to żadne odkrycie.
Bez Holendra, Liverpool nadal jest znakomitą drużyną, lecz ich twierdza ma wyłom, przez który mogą przecisnąć się rywale. Kolos Kloppa został zraniony pierwszy raz od 2018 roku i każdy będzie patrzył, czy wykrwawi się przed metą. Zastąpić lidera w 100% się bowiem nie da. Gdy Fleetwood Mac. wyrzucało ze swych szeregów Lindseya Buckinghama, musiało zastąpić go dwóch gitarzystów. Gdyby niemiecki szkoleniowiec też miał taką możliwość, w następnym meczu Liverpoolu zapewne wybiegłoby dwunastu zawodników podstawowego składu.
Zgodnie z niemieckim powiedzeniem – Liverpool będzie czekał na van Dijka, tak jak wierna żona czeka na swojego męża siedzącego w więzieniu.
Jan Piekutowski
Fot. NewsPix