Mają ekologiczną kosiarkę. W stadionowych sklepikach sprzedają wyłącznie jedzenie wegańskie. Za przyjazd na stadion samochodem z silnikiem elektrycznym dają zniżki na bilety. Murawy nie pryskają chemicznymi wzmacniaczami. Ich właścicielem jest ekscentryczny hipis, a udziały w klubie wykupił zawodnik Arsenalu. Za kilka lat przeprowadzą się na stadion wykonany wyłącznie z drewna. Forest Green Rovers z angielskiego League Two to najbardziej ekologiczny klub na świecie.
Stereotyp angielskiego kibica jest bardzo jasny i powszechnie znany. Przed meczem idzie na piwo. Jedno, dwa, może osiem. W międzyczasie wszamie hot-doga, grillowaną kiełbasę czy burgera wołowego. Na meczu się wyrze, rzuci kilkoma „fuckami”. Generalnie – facet, który musi zjeść mięso, napić się zimnego browara i niekoniecznie przejmuje się tym, że jadąc do roboty zostawia swój ślad węglowy.
W tym do szpiku kości konserwatywnym środowisku pojawił się rodzynek. Miejsce w angielskich futbolu, gdzie na stadionie zjesz tylko potrawy wegański, a za dojazd na stadion samochodem elektrycznym dostaniesz zniżkę na bilecie. Piwo dostaniesz, ale nie w plastikowym jednorazowym kubeczku. Forest Green Rovers to zielona plamka na tle angielskiego futbolu. Podkreślmy – angielskiego. Eko-klub pojawił się nie w otwartej Holandii, nie w innowacyjnych Niemczech, a w Anglii, która futbol traktuje jako ostoje swojego społecznego konserwatyzmu.
„Burgery wege? Przyszli, spróbowali, pokochali”
W 2015 roku tradycyjne mięsne burgery zniknęły z sklepików na stadionie Forest Green Rovers. Zastąpione zostały przez vege-burgery, ponadto menu zostało wzbogacone przez szereg wegańskich potraw. Kibice początkowo wyrażali swoje oburzenie. – Przyszli, spróbowali i… pokochali nowe jedzenie. Od 2015 roku frekwencja na stadionie wzrosła czterokrotnie, a zyski ze sprzedaży w kioskach gastronomicznych powiększyły się pięć razy. Bunt? Nic takiego nie zaobserwowaliśmy – mówi Dale Vince, właściciel klubu.
Co dzisiaj można zjeść na stadionie Forest Green? Fajitas, sałatki, frytki z batatów, smoothie, kanapki na ciepło, zupy, wegańską pizzę. Menu zmienia się co mecz, nie ma stałego zestawu „hot-dog + piwo” czy „cztery burgery, piąty gratis”. Sklepiki gastronomiczne przypominają bardziej stołówkę niż znane z wielu stadionów budy rodem z odpustów kościelnych.
Em Franklin, szefowa kuchni: – Hitem są Q-Pie. Ludzie je uwielbiają. Kruche ciasto, ciasto francuskie, biały sos sojowo-beszamelowy, tymianek por… Danie bardzo sycące, a porcje mamy naprawę duże. Fakt, że jesteśmy weganami nie oznacza, że zapychamy się suchą sałatą i soczewicą.
Trzy lata temu Q-Pie zostało nagrodzone w konkursie na brytyjskie ciasto roku.
Zmiana menu z mięsnego na wegańskie to tylko jedno z wielu działań, którymi klub chce oddziaływać na środowisko. Nie chodzi tylko o to, by raz na dwa tygodnie mieć czyste sumienie w kwestii ograniczania cierpienia zwierząt. Dale Vince opierając się na badaniach wyjaśnia, że chcą w ten sposób zachęcić ludzi do zmiany diety. Branża zwierząt hodowlanych odpowiada za produkcję 15% gazów cieplarnianych, które trafiają do atmosfery w wyniku działalności ludzi.
Na weganizm pod wpływem klubu przechodzą też jego piłkarze. To nie jest tak, że zawodnicy trafiający do Green Forest muszą podpisać cyrograf, a każdy pochłonięty stek oznacza natychmiastowe zwolnienie. Klub nie monitoruje tego, co zawodnicy jedzą poza stadionem. Ale już na stadionie jedzą wyłącznie pożywienie, które nie pochodzi od zwierząt.
– Gdy zaczynasz grać w piłkę, to każdy wkłada ci do głowy, że masz jeść kurczaki i jajka. I tak w kółko. Ale jeśli możemy zmienić jakoś planetę, to dlaczego mielibyśmy tego nie robić? – pyta Joe Mills, zawodnik Forest Green. Mills pod wpływem klubu przeszedł na weganizm.
– Nie ma badań, które wykazywałyby, że jeśli sportowiec nie je mięsa czy nie pije mleka, to będzie osiągał gorsze wyniki. Mało tego, pożywienie roślinne jest zdecydowanie szybciej trawione i nie odbija się negatywnie na poziomie ćwiczeń fizycznych – twierdzi Tom Heulin, który pracuje w klubie jako dietetyk i trener przygotowania fizycznego.
Piłkarze mają zakaz przyjeżdżania na stadion z produktami pochodzenia zwierzęcego – nikt z kanapką z salami nie wślizgnie się na stadion. Podczas posiłków też serwuje się im wyłącznie jedzenie wegańskie. W 2017 roku FGR został odznaczony Wegańskim Znakiem Jakości przez organizację Vegan Society – i to jaki pierwszy klub piłkarski na świecie.
Mark Cooper, trener pierwszego zespołu: – Gdy chcemy podpisać kontrakt z jakimś piłkarzem, to jestem z nim szczery. Mówię „słuchaj, jeśli chcesz do nas przyjść, to nie oczekuj, że po treningu zjesz kotleta”. Jesteśmy weganami. Jeśli podpisujemy kontrakt z 28-latkim, który przez ostatnie piętnaście lat jadł tylko kurczaka, omlet lub jajko na tostach, to może zrobić to sobie w domu. Nie ma problemu. A jeśli nie chce tego robić w domu, to niech przyjedzie na stadion. Dostanie pyszne ziemniaki w mundurkach, fasolę, Q-Pie, burgera wegańskiego, pasztecik, makaron…
Eko kosiarka, eko dach, eko kuchnia
Ale wymiana menu na wegańskie na stadionie nie byłaby takim efektem „wow”, gdyby za nią nie szedł szereg innych działań, które mają podłoże ekologicznego. To nie tylko puste słowa – że chcemy zmniejszyć ślad węglowy, ograniczyć cierpienie zwierząt, zmniejszyć wpływ człowieka na globalne ocieplenie czy ograniczyć zużycie paliw nieodnawialnych.
Forest Green Rovers robi niemal wszystko, co tylko możliwe, by być klubem w 100% ekologicznym. Dach stadionu jest pokryty panelami słonecznymi i w ten sposób klub wykorzystuje 20% energii na codzienną działalność. Pozostałe 80% pochodzi z paneli słonecznych i turbin wiatrowowych, których właścicielem jest firma Dale’a Vince’a. – Nie zgadzam się, że to jest droga inwestycja. Okej, dzisiaj musimy wydać pieniądze na panele słoneczne, ale przez kolejne lata będziemy każdego miesiąca oszczędzać na rachunkach. Łączymy zatem ekologię z czystą ekonomią. Inwestycja kapitałowa w panele pozwala nam oszczędzić na wydatkach operacyjnych. Wydasz dzisiaj, oszczędzisz jutro, pojutrze i tak dalej. Po prostu trzeba zmienić sposób patrzenia na pewne rzeczy – mówi Vince.
Na stadionie FGR ekologiczna jest nawet… kosiarka. – Mówimy na niego „Mowbot”. To zautomatyzowana kosiarka, działa poprzez system GPS, wokół boiska poprowadziliśmy druty, które kontrolują jej ruch – mówi Adam Witchell, groundsman klubu: – Jest w pełni ekologiczna, działa dzięki energii słonecznej i wiatrowej, ładuje się właściwie sama. Po prostu ją włączam i jadę do domu. Jak coś jest nie tak, to sama wyśle mi SMS-a. Gdyby na jej drodze stanął człowiek, to podjedzie, lekko go puknie i pojedzie gdzieś indziej. Później wróci i skosi murawę w miejscu, do którego wcześniej nie mogła dotrzeć. Fantastyczna maszyna.
Mitchell nie pryska trawy żadnymi chemicznymi środkami. Murawa też jest w pełni ekologiczna. – Właściwie tylko pielenie jej przed sezonem jest problematyczne. A poza tym? Same atuty. Korzeń trawy dzięki temu, że nie stosujemy środków chemicznych, jest głębszy i mocniejszy – wyjaśnia. W boisko wbudowany jest też system odzyskiwania wody, obok boiska stoi zbiornik retencyjny. Ścinki trawy też są wykorzystywane w klubie. Dostawy nasion trafiają do groundsmana w dużym wyprzedzeniem i w większych ilościach, by ograniczyć liczbę plastikowych opakować i emisje związane z transportem jej na prowincję, gdzie mieści się stadion Green Forest.
Kto za tym stoi?
Każdy nowatorski projekt musi mieć swojego wizjonera. Dla Forest Green Rovers kimś takim jest Dale Vince. Hippis, który po stadionie przechadza się w błyszczącej srebrnej kurtce. Dłuższe włosy zaczesane do tyłu, kolczyk w uchu. Wygląda raczej jak dyrektor kreatywny, a nie właściciel zarządzający klubem piłkarskim i biznesami wartymi setki milionów funtów.
Vince rzucił szkołę jako piętnastolatek. – Moim rodzice chcieli, bym ciągnął dalej naukę, znalazł normalną pracę w systemie 8-16, robił karierę. Ale byłem buntownikiem. Szkoła mnie ograniczała, wydawała się zbyt dogmatyczna i hierarchiczna. Dzień, w którym ją skończyłem, był najszczęśliwszym dniem mojego życia. Poczułem się wolny.
Pracował jako mechanik, kupił motor. Jako dwudziestolatek porzucił mieszkanie w miastach. Wyprowadził się z mieszkania, kupił starego wojskowego VAN-a i zamontował na nim turbinę wiatrową. Mieszkał w drodze. Został hipisem. W 1991 roku wjechał swoim samochodem na wzgórze w Stroud i obserwował jak obracają się łopatki w jego turbinie. – Uświadomiłem sobie wtedy ile tak naprawdę może zdziałać siła wiatru – opowiada. Wyjechał do Kornwalii, by obserwować tam farmy wiatrowe. Uznał, że to może być jego pomysł na to, by połączyć biznes z ideą. Już w szkole walczył o zrównoważony rozwój i ograniczanie marnotrawienia jedzenia. Niedługo później założył firmę Ecotricity. Dziś jego firma ma 60 turbin w całym kraju i 125 000 klientów.
Przez pewien czas współpracował z Teslą, działali razem na rzecz konstruowania samochodów elektrycznych i rozbudowy architektury sprzyjającej ładowaniu samochodów z silnikiem elektrycznym. Ale amerykański gigant stopniowo wycinał swojego brytyjskiego partnera. Do dziś między Vincem a właścicielami Tesli trwa spór o to, kto kogo oszukał w tym układzie.
Piłkarz gra, piłkarz lata
Ale Vince produkuje samochody z silnikiem elektrycznym i działa na rzecz przenoszenia się z silników spalinowych na rzecz tych ekologicznych. Sam dojeżdża na stadion takim autem. Nemesis wyróżnia się na klubowym parkingu. – W Wielkiej Brytanii jeździ 30 milionów samochodów, które pokonują 250 miliardów mil rocznie i spalają 35 milionów ton benzyny. Działamy, by odwrócić ten proces, który postępuje. Czy wypracowujemy zysk? – pyta Vince, po czym wzrusza ramionami: – Pewne rzeczy są ważniejsze od kasy. Na przykład nasza planeta. Ona jest ważniejsza.
Przemysł piłkarski też dokłada potężną cegłę do tego, ile paliwa czy węgla spalamy do atmosfery. Według raportu Reutersa w zeszłym roku 20 najlepszych piłkarzy z plebiscytu na Złotą Piłkę wyemitowało do atmosfery 505 ton CO2 przez podróże po całym świecie. Rekordzistami byli Marquinhos, który w ciągu roku przeleciał 110 787 km, i Roberto Firmino – 97 907 km.
– Ważne jest to, by nie martwić się tym, na co nie masz wpływu. Skupmy się na tym, co możemy zrobić. My, jako środowisko piłkarskie, możemy wiele. Spójrzmy w lustro. Jako klub nie tylko staramy się ograniczać nasz negatywny wpływ na środowisko, ale też wpływać na innych. Chcemy nie tylko być ekologiczni, ale i zaproponować naszym fanom typ kibica ekologicznego – mówi Vince. Jeśli któryś z kibiców FGR przyjedzie na stadion elektrycznym autem lub innym ekologicznym środkiem transportu, to dostanie od klubu specjalną zniżkę na bilet.
Gdzie w tym wszystkim jest futbol?
Vince trafił do klubu w 2010 roku, gdy Forest Green był na skraju upadku. Finanse się nie spinały, z zespołu odchodzili piłkarze, generalnie klub pogrążony był w ruinie. Siedem lat później klub awansował po raz pierwszy w historii do League Two, czyli czwartej ligi. Sezon 2017/18 – walka o utrzymanie do samego końca sezonu. Kolejny rok – otarcie się o awans do League One. Poprzedni sezon – spokojne miejsce w górnej części tabeli. Inauguracja tegorocznych rozgrywek – dziewięć punktów w pięciu meczach, szóste miejsce w lidze.
Apetyty Forest Green sięgają jednak wyżej. Właściciel otwarcie mówi o tym, że chciałby zaprowadzić ten klub z prowincji do Championship i taki jest cel długoterminowy. Wspomóc rozwój FGR ma budowa nowego stadion. Oczywiście stadion będzie w pełni ekologiczny i zbudowany w całości z drewna. Projekt firmy Zaha Hadid Architects zakłada, że „Eco Park” będzie miał 5000 miejsc. Obok głównej murawy powstaną też dwa boiska treningowe, z czego jedno będzie dostępne dla lokalnej społeczności. – Praca nad budową zajmie nam kilka lat. Wszystko zależy od tego, ile zajmą nam szczegółowe prace projektowe. Ale od wbicia pierwszej łopaty do otwarcia stadionu minie około trzech lat – mówi Vince.
Inwestycja Bellerina
Pierwszy mecz na nowym obiekcie obejrzy pewnie nowy współwłaściciel klubu – Hector Bellerin. Zbieżność nazwisk nieprzypadkowa – tak, chodzi o obrońcę Arsenalu. Hiszpan w tym roku został drugim największym udziałowcem w Forest Green Rovers. – Promują weganizm, są przyjaźni dla środowiska, ONZ przyznał im certyfikat neutralności dla śladu węglowego. To przykład na to, jak można prowadzić klub piłkarski w obecnych czasach. Chciałem być tego częścią i chciałem im jakoś pomóc – mówił piłkarz.
Angielski związek piłkarski nie robił przeszkód Bellerinowi w inwestycji aktywnemu piłkarzowi w klub piłkarski. Próg jego udziałów w FGR jest na tyle niski, że FA nie stwierdziła konfliktu interesów. – Poczułem, że nawiązanie takiej relacji jest słuszne. Chciałbym pomóc uświadomić ludziom, że ważne jest to, co oni robią – wyjaśnia. Bellerin jest jednym z tych piłkarzy, którzy nie zamykają się w futbolowej bańce. Po lockdownie zobowiązał się do sfinansowania sadzenia 3000 drzew za każde zwycięstwo Arsenalu w poprzednim sezonie. Dzięki temu, że uzyskał wsparcie organizacji non-profit i jego śladem poszli też kibice, udało się posadzić ponad 50000 drzew w Amazonii.
Cel? Zazieleniać dalej
Nazwa „Forest Green” wcale nie wzięła się od ruchu proekologicznego. Klub występuje z nią już od ponad stu lat, a wiąże się ona z nazwą lokalnej dzielnicy w miejscowym Nailsworth. Ale trzeba przyznać, że splot okoliczności – biznesmen-hipis, nazwa Forest Green, zamiłowanie Vince’a do futbolu – przyniosło efekt, o którym mówi cały świat.
Być może FGR nigdy nie awansuje do Premier League. Może nawet nie zagrają w Championship. Ale może będą kamyczkiem do lawiny zmian, które potrzebuje futbolowy biznes. – Chodzi o świadomość dokonywanych wyborów – mówi Bellerin. Gracz klubu, który pięć lat temu był krytykowany za to, że poleciał na mecz do Norwich samolotem. Lot trwał… czternaście minut.
Globalne ocieplenie i jego skutki nie ominą futbolowego świata. Głośny raport z zeszłego roku pokazywał, że w 2050 roku co czwarta drużyna z czterech najlepszych lig angielskich może spodziewać się corocznego całkowitego lub częściowego zalania swojego stadionu. Owszem, dopiero w 2050 roku, ale jednak kiedyś ten 2050 rok nadejdzie.
Green Forest Rovers chce, by przeciwdziałać temu już dziś.
DAMIAN SMYK
fot. NewsPix
źródła: The Guardian, The Athletic, Dialog Chino, Independent, Tifo Football