Piętnaście goli straconych w trzech meczach. Zmiana trenera już po dwóch kolejkach. Długi sięgające 200 milionów euro. Polityka zaciskania pasa. Brak sensownych transferów. Seria 19 meczów bez zwycięstwa. Przedefiniowanie celów – liczenie na spokojne utrzymanie, a nie europejskie puchary. Schalke 04 od kilku lat regularnie się stacza. Na każdej płaszczyźnie. Naturalną konsekwencją wydaje się być wielki kryzys, w jaki klub z Gelsenkirchen może za chwilę wpaść. O ile już nie wpadł.
HSV długo chełpiło się hasłem „unabstiegbar”, oznaczającym, że nigdy nie spadło z ligi. Ale jak już spadło, to nie po to, by za chwilę wrócić – niedawno rozpoczęło swój trzeci sezon na zapleczu. Werder zdobywał w tym stuleciu mistrzostwo, utrzymanie w Bundeslidze musiał niedawno ratować w barażu. Stuttgart także sięgał po tytuł, a dziś jest klubem balansującym między pierwszą a drugą Bundesligą. Kaiserslautern z kolei okopało się w trzeciej lidze. W Niemczech obserwujemy zmierzch dużych marek.
Teraz dokładnie tą samą drogą podąża Schalke 04.
Ekipa z Gelsenkirchen mistrzostwa w tym stuleciu wprawdzie nie zdobyła (ostatnie to prehistoria – 1958 rok), ale w XXI wieku aż osiem razy stawała na podium. Druga siła niemieckiej piłki – był moment, gdy w tym określeniu nie było cienia przesady. Jeszcze w 2010 roku Schalke grało w półfinale Ligi Mistrzów. Dopiero co – w 2018 roku! – sięgało po wicemistrzostwo.
POLSKA WYGRA Z FINLANDIĄ? KURS 1,78 W TOTOLOTKU!
Dziś jest na zupełnie innym biegunie, a srebrny medal z 2018 roku należy traktować jako błąd w systemie. Poprzedni sezon? Dwunaste miejsce, względnie bezpieczne, wywalczone głównie dzięki solidnej jesieni. 18/19? Świeżo po wicemistrzostwie Schalke okopało się w dole tabeli i zajęło na koniec 14. lokatę. Na starcie tego sezonu także nie zapowiada się, by powalczyło o coś więcej. Co gorsza – w niemieckich mediach da się przeczytać wręcz, że to jeden z kandydatów do spadku.
Grzechów w Gelsenkirchen popełniono wiele. Największy? Przyzwyczajenie się do tego, że gra w pucharach – i dostarczanie pieniędzy do klubu w ten sposób – musi mieć miejsce co rok. Schalke na rynku grało grubo, lecz niekoniecznie trafiało z transferami. Na papierze wiele ruchów wyglądało dobrze, ale dziwnym trafem niektórzy zawodnicy nie zawsze zabierali ze sobą do Gelsenkirchen jakość, którą prezentowali w innych klubach. Efektem ogromne zadłużenie, narastająca frustracja i ciągłe zmiany trenerów. W ciągu ostatnich dziesięciu lat Schalke zmienia szkoleniowca średnio raz w roku. David Wagner zaczął dobrze, wprowadził pewien powiew świeżości. A gdy wiosną zeszłego sezonu przegrywał niemalże wszystko, wciąż dostawał kredyt zaufania od władz klubu.
Zdecydowano, że poprowadzi Schalke też w obecnym sezonie. Bundesliga zakończyła sezon wcześnie (pod koniec czerwca), wystartowała późno (w połowie września), a więc Wagner miał względny komfort pracy. Dostał sporo czasu, by wzmocnić drużynę po swojemu, przygotować ją do kolejnych rozgrywek tak, jak uważał. I po zaledwie dwóch meczach… stracił posadę.
Dlaczego nie stało się to wraz z końcem minionego sezonu? Nie wiadomo.
Gwoździem do trumny Wagnera okazały się przegrane z Bayernem (w ogromnych rozmiarach) i Werderem Brema. Jak widać – pewne rzeczy w Schalke się nie zmieniają. Ale zmieniło się podejście do wydawania pieniędzy. Koronawirus mocno odbił się na „Die Königsblauen”. Do tego stopnia, że wymieniano ich jako jeden z najbardziej zagrożonych upadkiem klubów w czasie wirusowego kryzysu. Bankructwa udało się uniknąć, co nie oznacza, że sytuacja finansowa Schalke jest dobra.
OGOLIMY WŁOCHÓW? POSTAW PO KURSIE 3,56 W TOTOLOTKU!
Nie jest. Widać to po polityce transferowej. Wraz z tym sezonem w klubie z Zagłębia Ruhry wprowadzono wariant oszczędnościowy. Jego podstawą jest twarda reguła – żaden z zawodników nie może zarabiać więcej, niż 2,5 miliony euro rocznie. Oczywistą sprawą jest, że to blokuje ściąganie do klubu piłkarzy z dużymi nazwiskami i utrudnia konkurowanie z innymi firmami o wyróżniających się zawodników na ligowym podwórku.
Letnie transfery? Schalke wypożyczyło dwóch zawodników z Eintrachtu (bramkarza Rönnowa, mającego naciskać na Fährmanna i Goncalo Paciencię, napastnika) oraz pozyskało wiekowego Vedada Ibisevicia, który zgodził się grać… za darmo. W ramach kontraktu dostanie 100 tysięcy euro za sezon, ale – zgodnie z zapowiedzią – wszystko odda na cel dobroczynny. Jego motywacją nie są pieniądze, a zaatakowanie rankingu najskuteczniejszych obcokrajowców w historii Bundesligi, w którym do trzeciego Elbera traci tylko sześć bramek. Więcej działo się po stronie odejść z klubu – pożegnano między innymi Westona McKennie (wypożyczenie do Juventusu), Alexandera Nuebela (przyklepany zimą transfer do Bayernu) czy wszechstronnego Daniela Caligiuriego (FC Augsburg).
Trudno o wniosek, że Schalke przystępuje więc do tego sezonu mocniejsze. Wielu upatruje jedynej szansy na zmianę kursu w twardym resecie, ale na takie rozwiązanie w Gelsenkirchen zwyczajnie nie ma pieniędzy. Jedyna nadzieja w nowym trenerze Manuelu Baumie. Ale i jego zatrudnienie pokazuje, w którym miejscu znajduje się dziś Schalke. W ubiegłych latach wokół kandydatów na trenera przewijały się mocne nazwiska, teraz trzeba było sięgnąć po selekcjonera U-18 z doświadczeniem w Augsburgu.
Oczywiście, szczęście nie pomogło, bo nie można wyobrazić sobie gorszego terminarza – trzy pierwsze wyjazdy Schalke zalicza do Monachium, Lipska i Dortmundu (ten po przerwie reprezentacyjnej). Ale problem w „Die Königsblauen” jest znacznie szerszy. Kibice tego klubu ostatni raz cieszyli się z wygranej… 17 stycznia. Nie musimy chyba tłumaczyć wam, ile wydarzyło się na świecie od tego momentu.
Dziewiętnaście meczów bez zwycięstwa – ile jeszcze potrwa ta seria? Już za chwilę Schalke może zostać rekordzistą Bundesligi w „passie” meczów bez wygranej. I trudno o lepszy dowód na to, że w Gelsenkirchen dzieje się ostatnio bardzo źle. Niestety – promieni słońca, w których można ulokować nadzieję na nadchodzące miesiące, także brakuje.
Fot. newspix.pl