Co słychać w sobotniej prasie? Są wieści transferowe i tradycyjny “Magazyn Lig Zagranicznych” przed weekendowymi hitami. Ale wciąż są też europejskie puchary, a konkretniej sukces Lecha i porażka Legii. W “Gazecie Wyborczej” znajdziemy brutalny osąd. – Sukces Lecha kontrastuje z porażkami pozostałych polskich klubów. Szczególnie najbogatszej w ekstraklasie Legii, która bezdyskusyjnie 0:3 poległa u siebie z mistrzem Azerbejdżanu Karabach Agdam. Legia i Lech to także zderzenie dwóch różnych filozofii prowadzenia klubu. Zespół z Warszawy stać na lepsze transfery i płacenie wyższych pensji piłkarzom. W takich momentach jak dziś brzmi to wręcz ironicznie. Biedniejszy Lech stoi wychowankami swojej szkółki piłkarskiej i to on jest teraz górą.
Sport
Karabach przyjechał do Warszawy i zrobił z Legii marmoladę. Taki smutny obraz maluje się w felietonie “Sportu” po europejskich pucharach.
Kibice warszawskiej Legii nie powinni czuć się urażeni, bo sami widzieli, co wydarzyło się w czwartek przy Łazienkowskiej. Przyjechał zespół z kraju, który stoi na krawędzi wojny. Jeszcze we wtorek nie było wiadomo, czy piłkarze Karabachu Agdam zdołają dotrzeć do Warszawy. Tymczasem dotarli, wyszli na boisko i zrobili z Legii… marmoladę. Gdyby był to jednorazowy przypadek, to OK, bo zawsze może przytrafić się słabszy dzień. Ale w tym sezonie w europejskich pucharach Legia miała dwie szanse i obie zaprzepaściła. W obu przypadkach… u siebie. Z drużynami – uwaga – z Cypru i Azerbejdżanu. Zresztą w meczach z rywalami z Irlandii Północnej i Kosowa „wojskowi” też nie pokazali zbyt wiele. Jedyne pocieszenie, że udało się przejść dwie rundy i jakieś punkty w rankingu UEFA wpadły. Najbardziej boli chyba jednak to, że klub z Łazienkowskiej postąpił tak, jakby widział jedynie czubek własnego nosa. Chodzi o wyjęcie z reprezentacji młodzieżowej Czesława Michniewicza. Ktoś powie, że przecież selekcjoner poprowadzi biało-czerwonych w październikowych meczach eliminacji MME, a także w niektórych dyscyplinach coś podobnego się stosuje. Właśnie, w niektórych…
Waldemar Fornalik wraca na ławkę trenerską Piasta Gliwice. Co musi poprawić, żeby medaliści Ekstraklasy w końcu zaczęli grać jak trzeba?
Na pewno nie jest tak, że wszystko jest złe i wszystko trzeba budować od nowa. Jeśli chodzi o defensywę, to w dobrej formie jest Martin Konczkowski, który dużo daje na prawej stronie w ofensywie. Indywidualne błędy były ostatnio zmorą Jakuba Czerwińskiego i Mikkela Kirkeskova. Zamknięcie letniego okna transferowego może pomóc im oczyścić głowy, bo znajdowali się w orbicie zainteresowań innych kubów. Kluczową kwestią wydaje się dobór ustawienia – trójką lub dwójką środkowych obrońców. Ten pierwszy wariant dawał nowe możliwości w ofensywie, ale w tyłach nie wyglądało to zbyt dobrze. O linii pomocy pisaliśmy bardzo wiele, bo serce drużyny lekko przygasło. W tej formacji widzimy największe rezerwy, które tkwią m.in. na ławce. Do gry bowiem aż palą się Sebastian Milewski, Tiago Alves, czy Arkadiusz Pyrka. Wszyscy dawali już pozytywne zmiany i wydaje się, że już zasłużyli na swoją szansę. Tym bardziej, że ci, którzy otrzymują więcej minut, nie dają aż takiej jakości. Tutaj wzrok kierujemy przede wszystkim na Kristophera Vidę. W poprzednim sezonie Milewski był przecież podstawowym graczem i pod koniec sezonu prezentował się bardzo dobrze. Alves ma potencjał, by robić różnicę i wprowadzić trochę świeżości.
Górnik Zabrze pozyska kolejnego piłkarza? 14-krotni mistrzowie Polski mają na celowniku Brazylijczyka, grającego obecnie w lidze czeskiej.
W końcówce letniego okienka transferowego „górnicy” starali się o pozyskanie brazylijskiego skrzydłowego Banika Ostrawa, Dyjana Carlosa De Azevedo. O tym, że może on wylądować w Górniku, mówiło się już zimą. Nie było to jednak łatwe, bo 29-letni pomocnik, choć z powodu kontuzji nie grał w poprzednim sezonie za wiele (17 występów, 3 bramki, 3 asysty), był ważnym zawodnikiem czeskiego klubu. Latem jednak znalazł się w rezerwach Banika i wydawało się, że się z nim pożegna. O jego ściągnięcie byłoby o tyle łatwiej, że w grudniu kończy mu się umowa. Po słabym starcie w ekstraklasie Dyjan został jednak przywrócony do pierwszej drużyny i obecnie jest… najlepszym zawodnikiem zespołu Lubosza Kozela; w dwóch meczach zdobył 2 bramki i zanotował asystę. Jak informują media za południową granicą, Brazylijczyk do grudnia zostanie w Ostrawie. Co potem? Kto wie czy nie wyląduje w naszej ekstraklasie. Oprócz Górnika jego sprowadzeniem było też zainteresowane Podbeskidzie.
Tomasz Midzierski, czyli obrońca Górnika Łęczna, mówi o sile beniaminka ligi. Jaki jest sekret rewelacji startu sezonu pierwszej ligi?
Na swój użytek przykleiłem wam etykietkę „czarnego konia” początku sezonu. Podoba się panu?
– Bardzo odważna teza. My nie mierzyliśmy tak wysoko, bo do takiej etykietki chyba upoważnione są zespoły z miejsc 1-2. Tak przynajmniej do tego podchodzimy. Co będzie dalej, czas pokaże. O tym, czy będziemy „czarnym koniem” porozmawiamy z perspektywy całego sezonu, czyli po zakończeniu rozgrywek.
Co jest źródłem waszych sukcesów? Wysoka forma strzelecka Bartosza Śpiączki, który w dotychczasowych spotkaniach strzelił pięć bramek i dorzucił do tego dwie asysty?
– Trafił pan w punkt. Bartek już w tamtej rundzie pokazał, że jest mocny. Dobrym ruchem naszych działaczy było ściągnięcie go zimą do drużyny, mimo że przez pół roku nigdzie nie grał (po odejściu z GKS-u Katowice w rundzie jesiennej nie miał klubu – przyp. BN). Bartek bardzo dobrze współpracuje w ataku z Pawłem Wojciechowskim, bo gramy w systemie 4-4-2. Paweł też ma niezłe statystyki – dwa gole i dwie asysty. Teraz przychodzą owoce wspólnej pracy z trenerem Kieresiem, o czym wspomniałem już wcześniej. Wspaniałą robotę wykonuje nasz dyrektor sportowy Veljko Nikitović, który ściąga do drużyny wartościowych zawodników. Wszystko odbywa się bez wariacji, nie ma wielkiego rotowania składem. Poza tym ważnym elementem naszych sukcesów jest bardzo dobra gra obronna całego zespołu, co wyraźnie podkreślam. U nas pierwszymi obrońcami są napastnicy.
Niby start sezonu, a mamy już pierwszy come back. Kacper Rosa był bliski odejścia z Odry Opole, bo nie dostawał szans na grę. Dziś jest jej pewnym punktem.
Wydawało się, że dla Rosy przy Oleskiej miejsca nie ma – zwłaszcza że w inaugurującym ten sezon pucharowym meczu z Lechem Poznań trenerzy postawili na juniora Błażeja Sapielaka, Rosa, mający ważny kontrakt, skory do odejścia nie był – tak jak choćby Krysiak, z którym za porozumieniem stron rozstano się jeszcze wiosną. – Jestem sportowcem, więc zakładam, że ciężką pracą zawsze można do czegoś dojść. Nie zamierzałem składać broni. Moim celem podczas rehabilitacji było jak najlepsze przygotowanie się i pokazywanie na treningach z jak najlepszej strony. Nieszczęście Mateusza sprawiło, że wskoczyłem do bramki. Mam nadzieję, że w każdym meczu będę udowadniał swoją wartość – podkreśla Rosa. Sezon zaczął na trybunach. Gdy w pierwszym ligowym spotkaniu, z ŁKSem, mięsień czworogłowy naderwał Kuchta, z ławki wskoczył Tobiasz Weinzettel. Odra przegrała z kretesem 0:4. Kolejne spotkanie w podstawowej jedenastce zaczął już Rosa. Zakończyło się zwycięstwem 1:0 z Zagłębiem Sosnowiec, 26-latek zebrał bardzo pochlebne recenzje. – Bardzo się cieszyłem, że decyzją trenera dostałem szansę. Najtrudniejsze w pierwszym meczu po tak długiej przerwie jest to, by przede wszystkim… zachować spokój. Im większy spokój, chłodniejsza głowa, tym lepsze efekty – w każdej dziedzinie życia, nie tylko w sporcie. Gdy zawodnik wchodzi w mecz dobrą interwencją, dobrym podaniem, to potem łatwiej się gra. Ja akurat z Zagłębiem ten pierwszy kontakt z piłką miałem poprawny, poczucie pewności wzrosło – mówi Rosa.
Kilka słów o tym, co u Arkadiusza Milika. Napoli po transferze Victora Osimhena tylko przekonało się, że Polak nie jest im już potrzebny.
Wyniki Napoli i dobre wejście do zespołu następcy Milika, Victora Osimhena, potwierdzają że klub Polaka nie potrzebuje. Jeśli tak, to trudno inaczej tłumaczyć stawianie mu przeszkód w odejściu, jak tylko jak złą wolą prezesa. Juventus podpadł Aurelio De Laurentiisowi już wcześniej z powodu odejścia Gonzalo Huguaina, a następnie Maurizio Sarriego. Teraz płaci za to Milik i jeszcze do tego agent piłkarza tak działa, że kolejne kluby odpadają z listy. Milik nie chciał opuszczać Włoch, więc poważnie można było traktować tylko oferty z Juventusu i Romy. Tymczasem te dwa kluby, do spółki z Napoli, utworzyły transferowy „trójkąt bermudzki” w którym przepadł Milik. Razem z nim w tej układance był Edin Dżeko, który miał z Romy przejść do Juventusu i już nawet pożegnał się z kolegami. Zamiast grać w Juventusie, w poprzedniej kolejce rywalizował z nim na Olimpico, mierząc się na boisku także z Alvaro Moratą, którego turyński klub sprowadził zamiast Bośniaka. Dżeko jest w o tyle lepszej sytuacji, że mógł pozostać w Romie i jest potrzebny, a Milik spalił za sobą mosty w Napoli. Z Anglii nadchodzą wieści, że Tottenham też go nie zatrudni. W poniedziałek 5 października okienko transferowe zostanie w Italii zamknięte.
Super Express
Filip Bednarek po słabym wejściu w sezon został jednym z bohaterów Lecha Poznań. Wszystko dzięki “jedenastce” obronionej z Charleroi.
Początek miał nieudany, ale w pucharach był jednym z bohaterów Lecha. Najpierw, w II rundzie, uratował zespół w starciu ze szwedzkim Hammarby (dwie sytuacje sam na sam w pierwszej połowie przy stanie 0:0). W czwartek w pięknym stylu obronił rzut karny wykonywany przez najlepszego strzelca Charleroi! – W pierwszej połowie poza dwoma strzałami rywali nie miałem właściwie nic do roboty. Karny? Udało mi się go obronić, ale i tak strzelili kontaktowego gola. Wiedzieliśmy, że wtedy będą dalej napierać, a czerwona kartka nie ułatwiła nam zadania. Pokazaliśmy jednak wielkiego ducha, wielki charakter, a na koniec często to liczy się najbardziej. Pracowaliśmy na ten awans, pokazywaliśmy od początku eliminacji, że na to zasługujemy, i dzisiaj też to udowodniliśmy – powiedział Bednarek oficjalnej stronie Lecha.
Zdaniem Macieja Śliwowskiego, Czesław Michniewicz przekombinował w meczu z Karabachem. Ale winnym kolejnej klęski i tak jest Dariusz Mioduski.
– Rozumiem, że próbował czegoś nowego, ale po prostu przekombinował – uważa Śliwowski. – Nie można odstawić nagle trzech kluczowych zawodników, jakimi są Luquinhas, Karbownik i Wszołek. W tak krótkim czasie żaden trener nie jest wstanie przygotować zespołu. Legia grała o wszystko. W takim momencienie można tak rotować składem, bo drużyna tego nie przyjmie. Legia zderzyła się zbrutalną rzeczywistością. Mówiłem wcześniej, że zmiana trenera nie musi przynieść korzyści. Wiedziałem, że zespół jest źle przygotowany. Trenerzy przygotowania fizycznego muszą się uderzyć w klatę – punktuje. Zdaniem Śliwowskiego kluczowym problemem może być sposób zarządzania klubem. – Jest mi po prostu wstyd, że jeden z największych klubów w Polsce jest prowadzony w taki sposób. Największym grzechem w tym wszystkim jest to, że nie ma winnych. A ja uważam, że winien jest pan prezes Dariusz Mioduski. Wydaje mu się, że wszystko wie, ale ma bardzo złych doradców. W kolejnym roku popełnił błąd – przekonuje Śliwowski.
Przegląd Sportowy
Lech Poznań swoim występem w Belgii wysłał sygnał niedowiarkom. To nie jest przypadkowa drużyna, a dobrze funkcjonujący team.
Takich historii jest w Lechu więcej. Bramkarz Filip Bednarek spędził w Holandii 12 lat i przez ten czas w Eredivisie wystąpił 11 razy. Lub prawy obrońca Alan Czerwiński. Wydawało się, że nigdy nie wygrzebie się z I ligi i utknie tam z GKS Katowice na wieczność. Ostatecznie jako 23-latek przeniósł się do KGHM Zagłębia Lubin i zadebiutował w ekstraklasie. Czy nawet Tiba, ostatnio bezsprzecznie najlepszy piłkarz Kolejorza. Latem 2018 Portugalczyk zdecydował się opuścić ojczyznę, ponieważ przestał się łudzić, że może jeszcze zadzwonią z propozycją z FC Porto, Sportingu czy Benfi ki Lizbona. Chciał powalczyć o coś więcej niż o miejsca za tymi potężnymi. I w fazie grupowej Ligi Europy będzie miał okazję pokazać rodakom, że zasługiwał na szansę. Sam żartuje, że gdyby był młodszy, oferty hurtowo spływałyby do stolicy Wielkopolski. Wreszcie trener Dariusz Żuraw. Dwukrotnie mianowano go tymczasowym szkoleniowcem Kolejorza. Za pierwszym razem po dwóch spotkaniach zastąpił go Adam Nawałka. Za drugim czasu dostał więcej, aczkolwiek nie zaufania. Cały czas spekulowano, kogo zatrudnią władze Lecha. Prezes Karol Klimczak potwierdził negocjacje z Marko Nikoliciem z Videotonu. Ostatecznie Żuraw przetrwał, ale niewielu wierzyło, że zadecydowały kompetencje. Po półtora roku trudno znaleźć kogoś, kto by je podważał. On i jego piłkarze pokazali tym, którzy w nich wątpili, że się mylili. I to bardzo.
A co z awansem z grupy Ligi Europy? Faworytem jest Benfica, więc zostaje walka o drugie miejsce. Jest się kogo obawiać…
Właśnie dlatego, że Orły były budowane z myślą o LM, wydaje się, że w LE na trudniejsze przeszkody z ich perspektywy mogą trafi ć dopiero w fazie pucharowej. Standard Liege i Rangers sprawiają wrażenie rywali będących zdecydowanie bardziej w zasięgu Kolejorza. Belgowie to piąta ekipa poprzedniego, przedwcześnie zakończonego sezonu Eerste Klasse A, a obecnie zajmują czwarte miejsce w tabeli. W eliminacjach pokonali Bala Town FC (2:0), Vojvodinę Novy Sad (2:1 po dogrywce) i MOL Fehervar FC (3:1). Natomiast zespół z Glasgow to wicemistrzowie Szkocji, którzy rok temu uporali się z Legią Warszawa w IV rundzie eliminacji LE (0:0 i 0:1). Drużyna prowadzona przez legendę Liverpoolu Stevena Gerrarda awansowała wtedy do fazy pucharowej po rywalizacji z Feyenoordem Rotterdam, FC Porto i Young Boys Berno, po czym odpadła w 1/8 fi nału rozgrywek po dwumeczu z Bayerem Leverkusen (1:3 i 0:1). W tegorocznych kwalifi kacjach Rangersi pokonali Lincoln FC (5:0), Willem II Tilburg (4:0) i Galatasaray (2:1).
“Przegląd Sportowy” nie zaskakuje analizą błędów Legii – ta psuje się od głowy. Znów wszystkie winy lecą w stronę Dariusza Mioduskiego.
Zdaniem byłego legionisty, felietonisty „Przeglądu Sportowego” Dariusza Dziekanowskiego, zrzucanie winy na dyrektora sportowego czy członków sztabu to zbyt duże spłycanie sprawy, standardowe szukanie kozłów ofi arnych. – Jeśli prezes współpracuje z tym dyrektorem od tylu lat i słyszymy, że jest zadowolony, to nie można winić dyrektora za to, co jest na boisku – uważa Dziekanowski. – Problem leży głębiej. Historia się powtarza. W Legii brakuje wizji, planu, rozeznania co do trenerów, co do rynku transferowego. Trudno od pana Mioduskiego wymagać, by znał się na piłce, ale powinien mieć w klubie zatrudnione osoby, które mają w niej dobre rozeznanie. Przede wszystkim powinien zatrudnić prezesa, bo na razie podejmuje na tym stanowisku same błędne decyzje – uważa były reprezentant Polski i obrazowo przedstawia sytuację przy Łazienkowskiej. – Jeśli zdecydowałbym się zainwestować w lotnictwo, nie znając się na tym biznesie, to kiedy zobaczyłbym, że samolot po raz kolejny spada, zrozumiałbym, że nawigacja z wieży chyba nie jest za dobra. Że trzeba zmienić człowieka, który za nią odpowiada. Jednak od pana Mioduskiego wciąż słyszeliśmy, że ona funkcjonuje prawidłowo. Nie można więc winić kontrolera, bo on stara się, jak może. A że nie potrafi , to już inna kwestia – mówi.
Przemysław Frankowski wkrótce trafi do Anglii? Jego były trener, który ściągnął go do Chicago Fire, widziałby go u siebie w Reading.
Sprawa nie jest prosta, bo czas nagli, zamknięcie okna transferowego tuż, tuż, a negocjacje nie należą do łatwych. Faktem jest, że Reading (po trzech kolejkach był liderem angielskiej Championship) zamierza sprowadzić Przemysława Frankowskiego, skrzydłowego Chicago Fire i reprezentacji Polski. I wcale nie chodzi o pieniądze. Tych amerykański klub MLS ma pod dostatkiem, a i angielskie do biednych nie należą. Jeśli teraz Chicago oprze się namowom Anglików i transakcja nie dojdzie do skutku, z pewnością temat wróci nadchodzącej zimy. Dobre źródła przekonują nas, że Reading, a przede wszystkim trener Paunović nie odpuści. Rzecz jasna jeśli wciąż będzie szkoleniowcem klubu z południowej Anglii. W tej chwili swoją robotę wykonuje znakomicie. W trzech spotkaniach sezonu jego zespół zgarnął komplet punktów. Z pewnością nie zabraknie emocji związanych z próbą wyciągnięcia Frankowskiego z Fire. Szkoleniowiec Reading jest uparty.
Marcelo Bielsa kontra Pep Guardiola, czyli mistrz kontra uczeń. W “Magazynie Lig Zagranicznych” przeczytamy o tym, jak Pep pojechał na nauki do “El Loco”.
Argentyński trener, jak można przeczytać w książce „The Quality of Madness: A Life of Marcelo Bielsa”, zaprosił Guardiolę w październiku 2006 roku na swoje ranczo niedaleko Rosario. Nie byli tam sami, dołączył do nich David Trueba, reżyser fi lmowy. Bielsa jest wielkim fanem kina, gdy nie pracował, oglądało co najmniej dwa fi lmy dziennie, a później dyskutował na ich temat ze swoim przyjacielem. Tamtego dnia, kiedy spotkali się z Guardiolą i spożywali grillowane steki, rozmowa również zaczęła się od kina, ale w pewnym momencie Trueba zwrócił się do przybysza z Meksyku: „Ale ty chyba nie po to przyleciałeś, żeby gadać o fi lmach, prawda?”. – Od tego momentu rozmowa skręciła na piłkę nożną. Nie mogli przestać – wspominał po latach Trueba. Podczas jedenastogodzinnej dyskusji Bielsa wyłożył Guardioli całą swoją fi lozofi ę trenerską, od taktyki, przez umiejętność zarządzania szatnią, po postępowanie z mediami. Tłumaczył np., że nigdy nie udziela wywiadów pojedynczym dziennikarzom, bo dla wszystkich nie znalazłby czasu, a nie mógłby któregoś wyróżnić, a prośbę innego odrzucić. Na koniec tego długiego wykładu Bielsa zapytał jeszcze 16 lat młodszego kolegę: „Po co w ogóle, znając piłkarskie bagno, wiedząc, jak nieszczerzy potrafi ą być ludzie w tym środowisku, postanowiłeś zostać trenerem? Lubisz krew?”. Odpowiedź była krótka: „Potrzebuję tej krwi”.
Fenomen Ansu Fatiego. W jego odkryciu pomógł znany z Polski… Jose Maria Bakero. Można powiedzieć, że dołożył on cegiełkę do rozwoju tego talentu.
– Jego skuteczność to żaden przypadek. Ma ruchy supersnajpera. Zawsze wie, co chce zrobić i nigdy się nie zraża. Strzelając gola z Celtą (3:0 – przyp. red.), w polu karnym zachował się perfekcyjnie – zachwycał się Bernd Schuster. Fati w polu karnym jest zabójczo skuteczny. Z siedemnastu celnych strzałów w barwach Barcelony zdobył jedenaście bramek! Skuteczności uczył się od dziecka, bo do Juvenilu A grał jako wysunięty napastnik. Na lewą fl ankę przesunął go Jose Mari Bakero, który zobaczył, że (wówczas znacznie słabszy fi zycznie) młodzian ma trudności w rywalizacji z wysokimi stoperami. Podobną ścieżkę przeszedł David Villa. Żaden był z niego skrzydłowy, jednak był niesamowicie efektywny, gdy schodził z piłką do środka i mógł wykorzystywać swoją lepszą, prawą nogę, a także przestrzeń stwarzaną przez stoperów wyciąganych z pozycji przez tzw. fałszywą dziewiątkę. – Jestem bardzo zadowolony z Ansu – mówił Koeman, ale szczęśliwszy z zatrudnienia Holendra musi być młody gwiazdor. Ernesto Valverde dał mu szansę w pierwszej drużynie, ale nigdy stuprocentowo na niego nie postawił, tak samo jak Quique Setien. Nowy trener Barcy nie tylko zrobił z Fatiego kluczowego zawodnika, ale jeszcze odpowiednio go ustawił. Z Villarrealem (4:0) schodził do skrzydła, gdy Jordi Alba zostawał z tyłu, i zbiegał do środka, gdy lewy defensor włączał się do ataku. Tak padła pierwsza bramka, gdy obrońca centrował, a młodzian popisał się cudownym uderzeniem z pierwszej piłki. Potem wykończył kontrę, a na koniec wywalczył jeszcze rzut karny. Miał zostać graczem spotkania, ale jako niepełnoletni nie mógł zostać wyróżniony nagrodą sponsorowaną przez browar Budweiser. Z Celtą genialnie odnalazł się w polu karnym, na małej przestrzeni ułożył sobie futbolówkę do strzału i precyzyjnym uderzeniem przy słupku nie dał szans bramkarzowi. – Rozwalił nam mecz – mówił Nelson Araujo, stoper ekipy z Vigo, który za faul na nadziei Barcy obejrzał żółtą kartkę.
Bayern po wyczekiwanym sukcesie musi zmierzyć się z problemem sprzed lat. Czyli zmusić kierownictwo do transferów, żeby nie spaść z piedestału.
Wszystko wskazuje na to, że Bayern drugi rok z rzędu będzie się ratować wypożyczeniami. Latem 2019, pod koniec okna transferowego, udało się w ten sposób pozyskać Philippe Coutinho z Barcelony, Ivana Perišicia z Interu Mediolan, a zimą na tej samej zasadzie sprawadzono na pół roku Alvaro Odriozolę z Realu Madryt. – Mamy za małą kadrę i wszyscy o tym wiemy. Jestem przekonany, że kierownictwo klubu zrobi, co trzeba, żebym miał do dyspozycji więcej zawodników – mówi dyplomatycznie Hansi Flick. Ale zdaniem monachijskich dziennikarzy w rozmowach z przełożonymi już taki łagodny nie jest. I obawia się, że mając tak wąską kadrę, nie będzie w stanie nawet zbliżyć się do osiągnięć z tego roku. Tym bardziej że przy takich obciążeniach kontuzje i urazy są oczywiste, na razie na co najmniej miesiąc wypadł Sane. A do tego dochodzą kwarantanny po powrocie z meczów reprezentacji i możliwe zakażenia koronawirusem. Flick ma co prawda szereg zdolnych młodych zawodników, ale trudno oczekiwać, żeby Jamal Musiala, Chris Richards czy Joshua Zirkzee byli w stanie grać już teraz na najwyższym poziomie i godnie zastępować odpoczywające gwiazdy FCB. W Monachium w najbliższych dniach powinno więc być bardzo gorąco…
W weekend hit ligi włoskiej. Północ kontra południe, czyli Juventus kontra Napoli. To także starcie dwóch trenerów, którzy świetnie znają się z czasów kariery piłkarskiej.
Pirlo kontra Gattuso. Rywalizacja byłych pomocników wielkiego Milanu (dwukrotnie wygrywali Champions League) dodaje pikanterii niedzielnemu starciu. Na boisku panowała jasna hierarchia. Pirlo był geniuszem, z nieprzeciętną techniką i wizją, pseudonim „Maestro” oddaje dobrze jego kunszt. Gattuso był wojownikiem. Miał harować, walczyć, przeszkadzać. Sam powiedział, że kiedy patrzył na przyjaciela z piłką przy nodze (a grali razem od reprezentacji Włoch U-15), zaczynał zastanawiać się, czy w ogóle może nazywać siebie prawdziwym piłkarzem. Gdy zapytano Gattuso, czy jego obecność na murawie nie sprawiała, że Pirlo jest lepszy, odparł: – Proszę nie mylić Nutelli z gównem. Ale bycie trenerem to coś zupełnie innego. Tu „Rino” zdaje się mieć przewagę, swoje zdążył przeżyć, dostać po głowie kilka razy. A „Maestro” dopiero zaczyna, praca w Juve to jego pierwsza posada szkoleniowca w karierze. – Ma przerąbane. Na tym polega ta robota – powiedział trener Napoli po zatrudnieniu przyjaciela w Bianconerich. Swoją drogą trudno nie odnieść wrażenia, że obaj pasują jak ulał do klubów, które ich zatrudniły. Pirlo wychowany w Lombardii, synonim elegancji i spokoju, pasuje do zarządzanego jak korporacja Juventusu. Ekspresyjny, bezpośredni Gattuso, pochodzący z południa (ponoć wciąż myśli po kalabryjsku i potem tłumaczy sobie na włoski), do Napoli, którego właścicielem jest impulsywny biznesmen Aurelio De Laurentiis.
Gazeta Wyborcza
Krajobraz po bitwie o puchary. Lech ratuje honor polskiej piłki, Legia myśli, kogo sprzedać, żeby ratować budżet. Znowu.
Sukces Lecha kontrastuje z porażkami pozostałych polskich klubów. Szczególnie najbogatszej w ekstraklasie Legii, która bezdyskusyjnie 0:3 poległa u siebie z mistrzem Azerbejdżanu Karabach Agdam. Nie pomógł nowy trener Czesław Michniewicz, mistrzowie Polski zaprezentowali przygnębiający futbol, więc pozostaje im lizanie ran i dylemat, kogo sprzedać, by załatać dziurę w budżecie wyszarpaną europejską klęską. Legia i Lech to najbardziej rozpoznawalne polskie kluby, ostro ze sobą rywalizujące. W ostatnich latach górą bywał bogatszy zespół ze stolicy, który od 2013 roku był pięć razy mistrzem Polski. Jego rywal z Poznania tylko raz w 2015 roku, i to wtedy Lech pożegnał się z Europą. Potem przepadał w kwalifikacjach Ligi Europy, zaliczając szereg mniej lub bardziej wstydliwych porażek. Notorycznie grał poniżej oczekiwań w kraju i za granicą, narażając się na ostrą krytykę i protesty swoich kibiców. Tej jesieni przeżyje słodki moment rehabilitacji. Oczy całego kraju będą zwrócone na Poznań, gdzie zjadą Benfica, Rangers oraz Standard. Legia i Lech to także zderzenie dwóch różnych filozofii prowadzenia klubu. Zespół z Warszawy stać na lepsze transfery i płacenie wyższych pensji piłkarzom. W takich momentach jak dziś brzmi to wręcz ironicznie. Biedniejszy Lech stoi wychowankami swojej szkółki piłkarskiej i to on jest teraz górą. Podczas kwalifikacji do Ligi Europy stracił reprezentanta Polski Kamila Jóźwiaka, który odszedł do drugoligowego angielskiego Derby County. Zarobi znacznie lepiej, ale smaku europejskiej rywalizacji nie pozna. Poznają go za to inni wychowankowie Lecha: Tymoteusz Puchacz, Jakub Kamiński, Jakub Moder czy Michał Skóraś, którzy w Charleroi błysnęli formą i nieprzeciętnym talentem.
Fot.