Reklama

Nie widzę interesu Wisły w wywiadzie Kuby

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

25 września 2020, 09:00 • 27 min czytania 28 komentarzy

Nigdy nie mieliśmy super flow, to trzeba przyznać. Takie rzeczy się czuje. Miałem w Wiśle kilka porażek, ale to jest ta największa – nie udało mi się zbudować relacji z Kubą – mówi Piotr Obidziński o swoich stosunkach z Jakubem Błaszczykowskim, odnosząc się do jego wywiadu dla „Foot Trucka”, w którym padło kilka mocnych zarzutów w stronę byłego prezesa Wisły. Kilka tygodni po wywiadowo-twitterowej „grandzie” Obidziński szeroko odnosi się do strzałów, jakie przyjął od właścicieli Wisły. Jak było z zatrudnieniem Skowronka? Dlaczego kontrakt Aleksandra Buksy został automatycznie przedłużony? Czemu temat obniżki zarobków na czas przerwy w rozgrywkach został spłycony? Dlaczego Obidzińskiego i Błaszczykowskiego różni wszystko? Z jakich powodów nie udało im się zbudować relacji? Jak wyglądała w Wiśle kuchnia transferowa? Zapraszamy.

Nie widzę interesu Wisły w wywiadzie Kuby
Kuba Błaszczykowski wybrał sobie idealny moment na swój wywiad. Trochę strzałów w twoją stronę poszło, a wciąż obowiązywał cię kontrakt, więc miałeś trochę związane ręce, by szerzej odpowiedzieć.

W kontrakcie nie mieliśmy żadnych twardych zapisów o tym, że czegoś nie komentujemy. W żadną stronę. Mieliśmy tylko dżentelmeńską umowę. Nie rozumiem tylko, jaki był interes Wisły czy otoczenia Kuby, żeby tego wywiadu udzielać. Nie widzę żadnego racjonalnego powodu oprócz kwestii personalno-emocjonalnych. Szkoda, bo nie tak się umawialiśmy. Na Twitterze zwięźle odpowiedziałem na te podstawowe zarzuty, pewnie będziesz chciał, żebym to zaraz powtórzył.

Po prostu rozszerzył, nakreślił tło.

Nie rozumiem. I już. O tyle przykro, że wszyscy razem pracowaliśmy ramię w ramię, szczególnie przez ten początkowy, najtrudniejszy okres odzyskiwania akcji klubu i licencji na grę, który wymagał tytanicznej pracy prawnej wspartej planem finansowym, a potem uwierzytelnienia tego przed komisją licencyjną własnymi twarzami. Na komisję poszli czołowi prawnicy z LSW z moim skromnym wsparciem od strony finansów. Wszyscy wtedy pracowaliśmy za darmo, a dopiero od momentu odzyskania licencji zaczęły się w ogóle jakiekolwiek rozliczenia, bo też od tego momentu pojawiła się opcja przejęcia klubu przez trio. Podkreślam: nie rozumiem, w czyim interesie był ten wywiad.

Powiedziałeś, że to coś personalnego. Czułeś, że Jakub Błaszczykowski – mówiąc kolokwialnie – coś do ciebie ma?

Nigdy nie mieliśmy super flow, to trzeba przyznać. Takie rzeczy się czuje. Miałem w Wiśle kilka porażek, ale to jest ta największa – nie udało mi się zbudować relacji z Kubą. Z Tomkiem Jażdżyńskim obydwaj pochodzimy z biznesu, więc dość szybko złapaliśmy stricte profesjonalną relację i ją utrzymywaliśmy do końca bez zarzutu. A z Kubą…

Z Kubą różni nas wszystko. Środowisko, z którego jesteśmy. Sposób podejmowania decyzji – czynniki na jakich opieramy dane wybory. Różni nas diametralnie filozofia życia i co za tym idzie – filozofia sportu. Zupełnie inaczej podchodzimy do życia prywatnego, więc też czym innym jest dla nas piłka. Myślę, że to leży u podstaw tej sytuacji. Bo nie wierzę, że naprawdę chodzi o te argumenty, które Kuba przedstawił. Zwłaszcza w świetle historii tego, co zostało wspólnie zrobione, gdzie był klub, gdzie jest teraz.

Reklama
Ciekawym zdaniem jest to, że różni was filozofia życia. Co się pod tym kryje?

O co innego nam chodzi w życiu. Mamy inne wartości.

Ty twardy biznesmen…

Właśnie nie do końca. Tak, jestem ze świata twardego biznesu i mozolnej przedsiębiorczości, opieram się na liczbach, doświadczeniu i pracy, a nie na intuicji i przeczuciach. Natomiast sprawa jest szersza – życie spędzam od kilkunastu lat bez przerwy na walizkach, od studenckich stypendiów przez projekty w krajach surowcowych czy wschodnich rynkach finansowych, aż po rejsy polarne, regaty oceaniczne, poszukiwanie dzikich sportów jak kitesurfing czy narciarstwo pozatrasowe. A robię to po to, żeby szukać adrenaliny. Żeby żyć na 200% i budować przy tym relacje z ciekawymi ludźmi.

W tych moich sportach, ale też na przykład na szybach naftowych, kluczowe decyzje mogą ważyć o życiu, więc trzeba je podejmować na podstawie odczytów wskaźników i twardej wiedzy. A najważniejsze – takie życie stoi w jawnej sprzeczności z tradycyjnym modelem rodziny. A Kuba jest, co też jest bardzo naturalne w jego historii, zupełnie inny. U niego na pierwszym miejscu jest rodzina, bliscy, zaufane od wielu lat otoczenie, którego radzi się w ważnych sprawach. Na tej bazie oraz – jak sam mówi – intuicji, decyduje biznesowo. To jest całkowicie inna filozofia. Za tym idzie też inne podejście do sportu. Dla mnie sport jest źródłem adrenaliny – przez to zdrowia fizycznego i psychicznego, a wygrywanie zawodów zaspokaja ego. Dla Kuby, co też jest oczywiście naturalne, piłka i jej reguły są fundamentem świata – jego jakby portem macierzystym. Przynajmniej tak to odbieram.

W wywiadzie dla Foot Trucka zarzucał ci między wierszami, że robiłeś sobie PR się w wywiadach, pokazywałeś swoje sukcesy na konferencjach prasowych, na których pokazywałeś transparentnie sytuację Wisły podając konkretne liczby. Odebrałem to jako zarzut o lansowanie się.

Starałem się być zawsze transparentny, szczególnie w obszarze finansów i i nigdy, nawet retorycznie, nie przypisałem sobie czyjegoś sukcesu, ani nie próbowałem na kogoś zrzucić porażki.

Błaszczykowski mówił w wywiadzie, że każdy sponsor przychodząc do Wisły chce, by on w niej był.

Wielu tak, ale nie wszyscy. Szczególnie na początku naszej drogi tych gwarantów było więcej – i jednostek, i grup. Powstało na przykład Socios, unikalny w Polsce ruch społeczny, który stale się rozwija wchłaniając, w pozytywnym znaczeniu, mniejsze organizacje. W najnowszej historii Wisły wiele osób położyło dla klubu na szalę wszystko, co mogło.

Jakie były wówczas te inne gwaranty?

Oprócz wspomnianego ruchu społecznego, wielu ludzi indywidualnie dało swoją twarz przy ratowaniu Wisły. Dali ją tak samo Jarek, Tomek, Rafał, Bodek i całe jego środowisko gwarantując licencję. Wielu wpływowych ludzi wtedy pomagało, dzwoniło, żeby inne kluby nie rzuciły się na zawodników. Była walka o to, by liga nie skorzystała na upadku Wisły, bo wiele klubów ostrzyło sobie ząbki – zresztą częściowo się im udało, ale tylko częściowo. Całe środowisko to stworzyło. Podkreślam, że wtedy przede wszystkim kibice stanęli murem. Kupowali karnety, zostawali członkami Socios, kupowali akcje.

Reklama
Tak na logikę – widząc tak zaangażowaną społeczność, wielu sponsorów przychodziło w dużej mierze dla niej.

Jeśli chodzi o ten aspekt, Wisła ma świetną sytuację. Zresztą widać to po liczbie sponsorów. Ciągle przychodzą nowi sponsorzy, niektórzy poszerzają swoje zaangażowanie. Wielu przychodzi faktycznie dla Kuby i tylko z tego powodu. Ale nie wszyscy. Mamy na przykład super deal z Macronem. To świetna umowa i zajęło nam z całym teamem bardzo dużo pracy, żeby go wynegocjować. Były trudności z umową, pojawił się jeszcze COVID. Byliśmy w Bolonii tydzień przed zamknięciem granic, żeby dopiąć ten temat, a potem dogrywaliśmy go online. Na poziomie Ekstraklasy to topowy deal, myślę, że top2, maks top3 w lidze. A jeszcze ma dodatkowe klauzule, które – jak wszystko pójdzie dobrze w innych obszarach – bardzo ucieszą kibiców. Dlaczego się udało? Dlatego, że jest społeczność, oglądalność, sprzedaż koszulek i ciągle międzynarodowa rozpoznawalność Wisły.

Jakub Błaszczykowski ma duże ego?

Jak każdy w piłce. Gdyby nie miał dużego ego, nie byłby tu, gdzie jest. W piłce wszędzie spotykają się ludzie z dużym ego. Szerzej – w ogóle w życiu ludzie, którzy daleko dochodzą, raczej mają je większe niż mniejsze. Na tym to polega. A że piłka ma twarde reguły, to można tego ego nie ukrywać i na nim budować. Ja też mam duże ego.

Masz poczucie, że każdy spór z Błaszczykowskim, przez to jak pomnikową jest postacią, jest z góry skazany na porażkę?

Oczywiście, ale przecież ja w ogóle się nie spieram z Kubą. Mówię tylko, że nie rozumiem, po co to było i że nie tak się umawialiśmy. Wyjaśniam, mam nadzieję, rzeczowo i w żaden sposób nikogo nie atakuję, bo nie mam ani potrzeby, ani nie uważam, że to coś wniesie dla kogokolwiek. Staram się trzeźwo ocenić tę całą sytuację. I cieszę się, że wiele zrobiliśmy wszyscy razem. Pracując w Wiśle uważałem, że to jak wiele nas różni, jest dobre, bo każdy ma inne podejście. Kuba uznał inaczej i ma do tego pełne prawo, bo to on jest właścicielem klubu, który oprócz tego jeszcze gra za darmo w tym klubie i daje siebie w całości na każdej płaszczyźnie. Nie mam zupełnie ochoty ani interesu się z nikim kłócić – chcę właśnie zamykać sprawy.

No to skonfrontujmy zarzuty, jakie padły w twoim kierunku. Czy zarządzałeś kiedyś firmą bądź projektem, który liczy więcej niż pięć osób?

Tak. A żeby rozwiać użyte na Twitterze chwyty logiczno-retoryczne, jestem też założycielem, a przez kilka lat formalnie prezesem stale rosnącego, rentownego od pierwszego roku start-upa. Firmie stuknie w tym roku 12 lat i cały czas bardzo stabilnie się rozwija.

Więc skąd ten zarzut Jarosława Królewskiego?

Proszę, nie ma sensu marnować czasu na ten temat.

Absurdalny zarzut, więc celowo od niego zacząłem.

Jarek, jak to on, napisał na Twitterze za mocne i zbyt nieprawdziwe słowa, żebym to zignorował. Tym bardziej teraz kolejne komentarze są zbędne.

Jak było z zatrudnieniem Artura Skowronka? Jakub Błaszczykowski przedstawił to mniej więcej tak: próbowałeś się z nim porozumieć przez kilka dni, ale nie dałeś rady, więc on złapał za telefon i po dwóch godzinach wszystko było już ustalone.

Nakładają się na siebie dwa tematy. Po pierwsze – była kwestia decyzji, czy w ogóle zmieniamy trenera. Po stronie mojej i moich doradców nie było kandydata, który według naszego rachunku prawdopodobieństwa dawał większe szanse na utrzymanie niż zatrzymanie Maćka Stolarczyka – przy założeniu, że dostanie mocne transfery.

Czyli miałeś inne opcje?

Nie, właśnie nie miałem żadnych innych opcji.

A byłeś za zwolnieniem Stolarczyka?

Miałem opory. Po pierwsze natury ogólnej dotyczącej budowania stabilności w piłce, w klubie, wiary w trenerów i wizji trenera na lata. A też rozmowy z Arturem szły bardzo ciężko, bez najmniejszych ustępstw z jego strony w żadnym punkcie. Oczywiście to Artur Skowronek, swoim warsztatem, utrzymał potem klub w Ekstraklasie, a historii alternatywnej nie mamy jak sprawdzić. Jak już decyzja zapadła, natychmiast dałem nowemu trenerowi pełne wsparcie, na przykład załatwiałem domowe siłownie podczas pandemii dla każdego zawodnika czy zatrzymałem inne planowane zmiany wokół pierwszej drużyny, żeby nie wprowadzać zamętu. Wisła się utrzymała, klub jest na innym poziomie organizacyjnym, a tu nagle dostaję słowa że zdezerterowałem. Odbieram to jako coś wyłącznie emocjonalnego, bo nie widzę w tym racjonalności. Celem nadrzędnym dla wszystkich było utrzymanie Wisły i on się udał.

A jak było z rozmowami o zatrudnieniu?

Miałem ustawiony limit budżetu na nowego trenera i jego sztab. Negocjacje z Arturem były bardzo twarde. Nie udało mi się nic wynegocjować z jego pozycji wyjściowej, która przekraczała ustalony z Radą Nadzorczą limit. Nie mogłem go przekroczyć, a jednocześnie same negocjacje – fakt, że nie było woli zejścia z oczekiwań – sprawiły, że pomyślałem sobie: strasznie ostro gra. To spowodowało, że miałem opory – i natury formalno-finansowej, i natury interpersonalnej. Natury merytorycznej nie mogłem mieć, bo to nie jest mój zakres kompetencji, a po drugie – nie było ich. Kubie podobał się warsztat Artura, Chodorowi także. Natomiast Kuba faktycznie dopiął to sam. Miał do tego prawo.

Czyli Skowronek po rozmowie z Błaszczykowskim podpisał kontrakt wykraczający poza limit?

Zadzwonił do mnie Tomek Jażdżyński, że sprawa jest dogadana. Powiedziałem: „OK, skoro jest to załatwione za moimi plecami i powyżej mojej autoryzacji, poproszę na to od Was kwit”. To oczywiste, że musiałem mieć taki papier. A to zostało później postawione jako zarzut.

Bez sensu w ogóle teraz to dyskutowanie. Nie wiemy, kto miał rację i nie dowiemy się, nie ma co grzebać w historii. Patrząc na sytuację teraz z boku, wychodzi na to, że pewnie każdy trochę miał rację. A nie wiemy, jakby było. Tak naprawdę jak miałbym zrobić uczciwy rachunek sumienia o Wiśle to porażką było na pewno pierwsze okno za mojej prezesury w lato 2019. Wynikało ono z tego, że Wiśle potrzebny był wtedy kompromis i spokój. Nikt nie chciał z nikim robić konfliktu, między żadną z sił: sztabem, pionem skautingu, trio, zarządem. Wyszedł kompromis. A ja nie dostałem z Kolei wtedy zgody na zatrudnienie Kuby Chodorowskiego do transferów – był tylko moim doradcą pracując w banku. Notabene, tę zgodę dostałem dopiero później, już po zmianie trenera i sytuacji z tą zmianą związanej.

To błąd, że wtedy latem zgodziłem się na taki kompromis. W piłce, jak na wojnie, tak się nie robi – albo biorę wszystko na siebie i cała odpowiedzialność jest na mnie, albo nie, bo inaczej są takie niedopowiedzenia w stylu „a czyją winą jest wysokość pensji zawodnika X, który słabo gra?”. Działaliśmy wtedy w ten sposób – każdy dostanie swój transfer lub dwa i każda siła będzie miała opcję, żeby się pokazać.

Każdy przyniósł swojego zawodnika, odpowiedzialność rozmyta.

Tak. Typowy kompromis wynikający z tego, żeby nikogo nie zrazić w trudnym czasie. I to był błąd, mój błąd. Powinienem był miękko, ale stanowczo przekonać wszystkich, że w piłce takie kompromisy nie mają prawa działać.

Potem, jak nie szło, było szukanie winnych. Słyszałem wtedy zarzuty, że zrzucam z siebie winę. Ale przecież ja ją biorę – na przykład Chuca, którego sprowadzałem ja, ma tylko momenty i długo nie może odpalić. Inni z tamtego okna też grają w kratkę. Więc tamto okno było, patrząc z perspektywy jednego roku, niezbyt udane, to trzeba przyznać, ale to wynik ogólnej sytuacji w klubie, układu sił.

Jakie były argumenty przeciwko temu, żebyś zatrudnił w klubie dyrektora sportowego z prawdziwego zdarzenia? Taki ciekawy zbieg okoliczności – gdy w Wiśle był Chodorowski, zdarzyło się wam najlepsze okno od zimy 2019.

Był już też wtedy na bieżąco zaangażowany w proces transferów Dawid. Decydowaliśmy finalnie we trzech i to, według mnie, fajnie działało. Właśnie o to chodzi, jasna odpowiedzialność – chłopaki we dwóch odpowiadali za sport, po mojej stronie były negocjacje finansowe. A dlaczego nie było dyrektora na stałe? Przez brak zaufania. Wydaje mi się, że tylko przez to.

Brak zaufania do ciebie, bo chciałeś przyprowadzić swojego człowieka?

Wcześniej Rafał też nie dostał zgody na swojego człowieka. A do mnie także od początku było ograniczone zaufanie. I tym bardziej do ludzi ode mnie, że to kolejne osoby z otoczenia Legii… A przecież Chodorowski nigdy nie pracował przy pierwszej drużynie Legii, tylko z młodzieżą i też nie jest od Bodka, oni się według mnie nawet nie znają osobiście. A ja, z drugiej strony, nie miałem nikogo innego w swoim otoczeniu, który by miał i wiedzę, kwalifikacje i moje pełne zaufanie. W biznesie kluczem jest tylko merytoryka, w życiu i sportach ekstremalnych zaufanie, w piłce pewnie potrzeba tego i tego, co pokazują chociażby ostatnie przykłady z pierwszej ligi. Nie miałem nikogo innego, komu mógłbym ufać, bo Chodora znam 20 lat. On ma też bardzo mocne merytoryczne przygotowanie do piłki. Dlatego bardzo walczyłem o to, żeby mieć go w klubie. W końcu wywalczyłem, co było dobre dla Wisły, a finalnie – co było do przewidzenia – okazało moim gwoździem do trumny.

Dlaczego uważasz, że sprowadzenie człowieka od transferów, który zaliczył dobre okno, było gwoździem do trumny?

Tak to niestety działa w piłce, a często także w wielu eksponowanych branżach: wśród polityków czy znanych zespołów muzycznych. Na dodatek od spraw finansowo-organizacyjnych też miałem bardzo profesjonalnego człowieka, rodowitego krakusa z doktoratem z ekonomii – Konrada Kolegowicza z UEK. On przestawił w pół roku Wisłę z papierowej na cyfrową i bardzo pomógł w wielu innych obszarach.

Ważne, że wszystko wyszło na koniec dobrze dla klubu, a że inaczej się nie dało tego zrobić, mając w pamięci błąd z lata 2019, to od początku podkreślałem, że rozumiem tę sytuację, swoje zwolnienie i cieszę się, że wszyscy mamy póki co success story. I też nie odbieram wywiadu Kuby jako zaskoczenia.

A jak było z Aleksandrem Buksą? Wersja Błaszczykowskiego – prowadziłeś z jego tatą rozmowy o nowym kontrakcie, a nagle chłopak dowiedział się, że przedłużyłeś ten kontrakt automatycznie na juniorskich warunkach o rok, bo była w kontrakcie taka opcja. W efekcie Wisła miała słabą pozycję negocjacyjną z Buksą, który finalnie podpisał nowy kontrakt, ale wcześniej wraz z końcem tego roku mógł opuścić Wisłę za darmo. Uczyniono z tych negocjacji duży zarzut, warto poznać twój punkt widzenia.

To jest ważna sprawa, bo to jest główny zarzut do mnie. Gdyby nie był wyrwany z kontekstu historycznego, faktycznie byłby poważnym zarzutem. Dlatego warto nakreślić tło. Jest jesień 2019. Trwa rozgorzały spór o przejęcie klubu. Przypominam – klub został przejęty dopiero w kwietniu następnego roku, a deadline, tak jak ówczesny kontrakt Olka, był do grudnia. Jest ostry spór z TS, są wywiady medialne, w trakcie negocjacji jest bardzo gorąca atmosfera do tego stopnia, że trio nie jest pewne – przynajmniej ja mam takie informacje – czy to się da pociągnąć dalej w tym kształcie. Równolegle muszę przygotowywać klub na najgorsze scenariusze prawno-formalne – i to związane jest jeszcze dodatkowo ze słabą sytuacją sportową.

W tym czasie prowadzę negocjację ze wspaniałym człowiekiem, to trzeba przyznać, Adamem Buksą seniorem. Bardzo wyważonym, spokojnym biznesmenem. Mam jasny przekaz, że sytuacja jest bardzo niepewna, więc nic na razie nie podpiszemy. Możemy przygotować projekty, jest słowo od strony otoczenia Olka, że chcą być w Wiśle, jeśli ona przetrwa.

Czyli warunkiem otoczenia Buksy było to, że sprawa właścicielska musi być uregulowana?

Tak. A jest wtedy straszna burza i niepewna sytuacja sportowa. Jednocześnie non stop przyjeżdżają dyrektorzy sportowi z Włoch, innych krajów, spotykają się, przychodzą na mecze, krążą. A więc jest zainteresowanie a kontrakt dobiega wtedy końca. Jakbym go nie przedłużył, a sytuacja właścicielska była niewyjaśniona na przykład kolejny cały rok, a więc warunek nie był spełniony…

Mógłby stać się wolnym zawodnikiem.

No tak. I kto by poniósł odpowiedzialność?

No ty.

Przedłużyłem więc ten kontrakt, a Olek jednocześnie – zgodnie z prośbą ojca – dostał uznaniową indywidualną comiesięczną premię. Jego tata w trakcie negocjacji wspominał, jakie ponosi koszty, żeby prowadzić Olka na takim poziomie. Traktowałem to przedłużenie wyłącznie formalnie, doręczone zawczasu, czekając na rozwój sytuacji, która się będzie jeszcze wałkować. Żeby nie było jakichś niedomówień czy sytuacji jak to bywa w piłce, że przegrywasz spór, bo sąd związkowy ci mówi, że „notyfikacja mailowa do końca dnia” to znaczy do 16:00, a przecież nigdzie nie jest to napisane. A dlaczego nie do 16:30?

Żeby więc nie było takich sytuacji, zawczasu to przedłużyliśmy także listownie z czasem na doręczenie. Takie zdanie miałem nie tylko ja. Notabene po jednostronnym przedłużeniu rozmowy trwały nadal bez zmian ,a zostały dopiero zawieszone zimą jak pozycja sportowa się dramatycznie pogorszyła. Dzisiaj jest już inna sytuacja – klub został przejęty na warunkach trio, sytuacja finansowa jest wyraźnie stabilniejsza. I znowu – tak jak w przypadku trenera – nie znamy alternatywnej historii, nie wiemy jakby było. Nie wiemy, czy Kuba z Dawidem mieliby później w ogóle co przedłużać, bo ja przedłużyłem wcześniej automatycznie, czy właśnie mieli przez to dużo trudniej w rozmowach. Obie opcje możliwe. Ważne, że kamień milowy został osiągnięty, bo cel to będzie zrealizowany dopiero, jak wszystko dalej pójdzie zgodnie z planem.

To dlaczego ojciec był rozżalony? W TVP Sport mówił o tym, że nagle dowiedział się o automatycznym przedłużeniu kontraktu Olka, podczas gdy negocjowaliście coś zupełnie innego.

Traktowaliśmy to jako formalność, coś, co jest naturalne w sytuacji sporu z TS. A równolegle zawodnik dostał comiesięczny bonus i do agenta poszło kilka propozycji umów. Sprawa się ciągnęła i były jasne sygnały, że sytuacja właścicielska jest niepewna. Nie mogłem ryzykować. Wiedziałem, że ponoszę tego koszt i że to nie zostanie dobrze odebrane. Ale nie wiemy, co by było. Klub został przejęty w kwietniu – co by się wydarzyło przez te cztery miesiące, gdy miałbym niepodpisany kontrakt i niejasną sytuację właścicielską? Może ktoś z Włoch właśnie wtedy by przekonał Olka i byśmy go stracili? Chciałem też puścić sygnał do rynku, że tematu w tym oknie nie ma. Klub nie mógł ponieść tego ryzyka, gdy nie były zamknięte sprawy właścicielskie, który były warunkiem otoczenia piłkarza.

Z drugiej strony nie było to zbyt eleganckie. Jeśli został automatycznie przedłużony kontrakt mimo toczących się negocjacji, mogło to na przyszłość zrazić otoczenie Buksy do tego, żeby w Wiśle zostać i osłabić pozycję negocjacyjną w przyszłości.

Adam Buksa senior to prawdziwy dżentelmen, który podchodzi do spraw w sposób zrównoważony, z ogromną kulturą, trochę tak po krakowsku czy też może trochę po brytyjsku – bardzo spokojne, nieagresywne podejście do biznesu. Ale też, jak pokazuje historia, mądrze, strategicznie i do bólu racjonalnie. Być może gdybym więcej czasu poświęcił na wyjaśnienie powodu przedłużenia kontraktu, nie doszłoby do szumu medialnego, ale jednocześnie, przez właśnie szacunek do racjonalnych i mądrych wyborów myślę, że pozostało to jednak bez realnego wpływu na najlepszą dla rozwoju Olka, czyli na decyzję o pozostaniu w Wiśle, podjętą po utrzymaniu się klubu w Ekstraklasie i trwałej poprawie jego finansów.

Kolejny zarzutem Błaszczykowskiego było to, że jako jedyny nie zgodziłeś się na obniżkę pensji w trakcie pandemii. Jak to wygląda z twojej strony?

To było bardziej skomplikowane. Myślę, że dżentelmeni nie powinni publicznie rozmawiać o pieniądzach, więc żałuję, że znów muszę wyjaśniać. Ja się zgodziłem na obniżkę pensji wtedy, kiedy wszyscy się zgadzali. Gdy okazało się, że mój kontrakt nie będzie przedłużony, musiało dojść z mocy umów, które łączyły mnie z klubem i trio, do ogólnych, dużo szerszych rozliczeń. Przypomnę to, co mówiłem na początku rozmowy – przez kluczowy czas pracowaliśmy wszyscy, jako LSW, za darmo.

Całość moich rozliczeń, włącznie ze zrzeczeniem się przyszłych bonusów zamknęliśmy na poziomie bardzo zbliżonym do zwykłych rozwiązań kodeksowych. I tu ponownie nie wiem, po co było to wyciągać, zwłaszcza że umówiliśmy się, że to są rozliczenia finansowe i nie wychodzimy z tym na zewnątrz.

Najłatwiejsze działo, jakie można wytoczyć podczas pandemii – ktoś się nie zgodził na obniżkę.

Dobrze nam się pracowało przy oknie, wiele tematów było blisko domknięcia, strategia biznesowa wytyczona, sport się poprawił, finanse też w miarę, więc byłem przekonany, że będziemy pracować w jakimś układzie dalej. Zapadła inna decyzja, więc mieliśmy w takim razie całą masę rozliczeń, zebraliśmy to w całość i zamknęliśmy temat. I trzeba przyznać, że Wisła to teraz dla wszystkich, z tego co słyszę, bardzo solidny partner, jeśli chodzi o ustalone rozliczenia. Bardzo miło to słyszeć.

Co masz sobie do zarzucenia, jeśli chodzi o relacje z miastem?

Wisła ma rocznie milion złotych więcej niż miała do 2019 dzięki temu, co udało się za mojej kadencji w klubie wynegocjować z miastem. To tyle, co duży sponsor lub tyle, co koszt stadionu za rundę i to w systemie ESA37. Mowa oczywiście o całej ścianie wschodniej lóż, które bezkosztowo wyremontowaliśmy przy pomocy wspaniałych sponsorów i potem je wszystkie sprzedaliśmy. To zasługa teamu sprzedażowego i organizacyjnego – remont na koszt sponsorów i fakt, że tak super się te loże sprzedawały. Czyli to nie tak, że nie udało się nic z miastem osiągnąć – jest milion rocznie dla klubu. Potem miasto już nie przyjęło żadnych innych propozycji dotyczących zadłużenia czy czynszów. Być może są inne uwarunkowania polityczne, być może trzeba było inaczej podejść do tego tematu od początku – mnie cieszą te loże, bo to są realne pieniądze.

Później strategia, którą przyjęliśmy, polegała na przedstawieniu miastu szeregu pomysłów biznesowych rozwiązania sprawy stadionu i długu klubu, zarówno w krótkim, długim jak i średnim okresie – do wyboru. To też nie była moja indywidualna decyzja, rady nadzorcze odbywały się regularnie, omawialiśmy na nich na bieżąco, jakie kroki wobec miasta podejmujemy. W mieście nasze propozycje spotkały się wyłącznie z odmowami nawet mimo osobistych wizyt Kuby w ratuszu czy mimo świetnych relacji z większością radnych z każdej opcji politycznej. Zwróćmy tu uwagę na doskonałe relacje, jakie zbudowaliśmy na przykład z władzami Myślenic. Im naprawdę zależy, żeby Wisła tam była, żeby rozwijać bazę pod kątem młodzieży na nowych zasadach.

A jednak mówi się, kiedykolwiek Wisła wybiera się do ratusza, że idzie na „ciężkie rozmowy”.

Kraków jest inny niż pozostałe miasta z klubami ekstraklasowymi. Te miasta wielomilionowo dotują swoje kluby – w Gdańsku, Szczecinie, jak rozumiem w Częstochowie też znów się współpraca zaczyna układać, już nie mówię o Wrocławiu czy Gliwicach. W Krakowie jest sto tysięcy per klub versus miliony w innych miastach. Miasto posiada też znaczny pakiet akcji Cracovii i bardzo pomogło w jej ratowaniu, nie bierze dywidendy z jej zysków, a co jest już w ogóle paradoksem, to podnosi właśnie swój udział w Cracovii jako argument o odrzuceniu wielu obustronnie korzystnych propozycji Wisły np. zamiany długu na obligacje. Obiektywnie jednak trzeba przyznać, że nasza strategia z miastem nie zadziałała. Mimo że pokazaliśmy bardzo racjonalne pomysły, mówiliśmy o nich głośno, zbudowaliśmy ciężką pracą większość w radzie miasta, była też presja kibiców, bo Wisła to przecież społeczne miejsce. Nie zadziałało. Czy inna strategia zadziała? Oby. Czytam, że temat stadionu rusza za centralne pieniądze. To bardzo dobry pomysł, żeby Socios było mocno w relacje z miastem zaangażowane żeby dopilnować bezpieczeństwa stadionu jako przede wszystkim domu dla klubu.

„Rzeczpospolita” zrobiła bardzo ciekawe badanie, które pokazało, jak mocno inne miasta dotują kluby i jak daleko Wisła jest na szarym końcu wsparcia. Połączmy to z nieprzyjęciem żadnej z obustronnie korzystnych dla miasta propozycji… A były one na każdej płaszczyźnie bardzo dobre biznesowo – zamienianie długów na obligacje, wspólne inwestycje, rozliczenia za stadion od kibica powodujące wspólną motywację do dbania o obiekt i tak dalej.

Wisła ma rzeszę oddanych kibiców, czego często nie mają inne kluby, gdzie miasta i tak mocno je wspierają, więc to się trochę rynkowo równoważy. Ale gdyby Wisła miała i entuzjastycznie nastawione miasto, i utrzymała poziom kibiców, który ma, to byłby kosmos. Naprawdę – można byłoby na luzie konkurować finansowo z Łazienkowską. Mimo że Kraków jest biznesowo mniejszym miastem, to byłby ten sam level dla klubu.

Polubiłeś piłkę na tyle, że chciałbyś w niej zostać?

Piłką interesuję się od zawsze, a teraz poznałem ją od wewnątrz. Jest ekscytująca i faktycznie pochłania. Praca w Wiśle była wyzwaniem i zaszczytem. Przez to, że w piłce jest mnóstwo ego ,można też dostać w łeb za nic, a można też niechcący komuś w łeb dać albo być zmuszonym do tego przez sytuację. Wieniawa-Długoszowski mówił, że w kawalerii można robić głupoty, nie można świństw, a w polityce odwrotnie. A piłka ma coś i z kawalerii, i z polityki, więc trzeba jednocześnie trzymać ciśnienie oraz tworzyć odpowiedni miks lojalności z merytoryką. Dla mnie temat Wisły jest już zamknięty. Nie mam żalu, zachowuję dobre wspomnienia i cenne doświadczenia. Mam też nadzieję, że zamykamy temat i nie wchodzimy już w żadne dyskusje.

Dzwoni do ciebie jutro klub ekstraklasowy i prosi o zgłoszenie się na casting na prezesa – jedziesz? Czy idziesz w inne bardziej ekscytujące czy dochodowe projekty?

Cena ropy naftowej wróciła do poziomów przeżywalności krajów surowcowych, czyli okolic 40 dolarów za baryłkę. Są sygnały, że niedługo wróci popyt z tamtych obszarów na konsultantów. Tyle w kwestii dochodowości – ja jednak chciałbym łączyć sport i biznes.

Czy jak dzwoni klub, to jadę? To też kwestia w jakiej roli, co jest do zrobienia. Do ratowania Wisły się rzuciłem, bo rzuciło się tam środowisko, któremu ufam, a potem miałem konkretny plan rzeczy do dowiezienia. Kluby w Polsce diametralnie różnią się od siebie: są relatywnie spore organizacje jak Legia czy Lech, które mają inne wyzwania i inne potrzeby wobec managerów. Powinny optymalizować koszty i procesy, inwestować w innowacje np. w nowoczesną analitykę zarówno w marketingu, jak i w sporcie. A są też kluby z mniejszą organizacją, które wymagają wielozadaniowości i pracy u podstaw. Nawet w Wiśle, która ma dość dużą strukturę, jak spojrzałem na obroty versus istniejące procesy, to musiałem wszystkich przestawiać i zmieniać myślenie: przestańmy traktować Wisłę jako jakąś wielką korporację, to jest mała firma, która robi 40 milionów obrotu. Muszą być grupy projektowe i mentalność „dowożenia” projektów, a nie hierarchia. Na rynku 40 milionów obrotu to jest dalej sektor małych i średnich przedsiębiorstw. Ciekawe czy Weszło nie robi więcej obrotu rocznie.

Nie przesadzajmy!

A są kluby, które mają kilkanaście milionów obrotu. Do nich trzeba podchodzić jak do firm rodzinnych. Warto budować tam właśnie mentalność projektową, wdrażać mobilne systemy zarządzania pracą i projektami, tworzyć zespoły zadaniowe. Do tego potrzeba wielozadaniowych ludzi, którzy są mega wkręceni i chcą tworzyć nowe rzeczy. Potrzeba kadr, które łączą pasję do piłki, technologii, nowoczesnej komunikacji, sprzedaży opartej na partnerstwie. I prezes musi z nimi być na bieżąco, a nie w gabinecie.

Zobacz jak to robi Jakub Szumielewicz w x-kom AGO. Mają topowych partnerów, bo dbają o każdy szczegół współpracy. Tak trzeba zdobywać i traktować sponsorów czy inwestorów. A w piłce dziś człowiek od np. socjali musi być non stop dostępny i żyć tym, przynosić pomysły i samemu je wdrażać, nie może być tu korporacyjnych metod, musi być gospodarcza troska o każdy szczegół. Zarząd też musi też być wielozadaniowy – łączyć ludzi od sportu z ludźmi od biznesu, pokazywać zwroty, ekwiwalenty medialne, budować zaufanie i też twardo rozumieć finanse. Więc kluczowa jest spójna wizja właściciela oraz jego stabilność, żeby były jasne cele dla zarządu i kadry. I na przykład, moim zdaniem, bolączką polskiej piłki – w sumie wracając do trenera Stolarczyka – jest to, że za często wymieniamy trenerów. I mówią o tym statystyki. W Wiśle średnia przeżywalności trenera to, jak kiedyś liczyłem, parę miesięcy. Jaka jest średnia w najlepszych ligach?

Nie da się tego porównać.

To też było moim oporem. Powiedziałem sobie stając się prezesem: „nie dajmy się zwariowaniu polskiej ligi, myślmy o tym metodycznie, wieloletnio tak jak niektórzy próbują”. Ale nawet największe umysły – profesorowie, byli prezesi z dużych korpo, którzy dziś zarządzają polską piłką – dają się często ponieść tym emocjom. Poddają się presji. Więc nie jest to wszystko takie łatwe jak się z boku wydaje.

A czy kiedykolwiek odczułeś, że w Wiśle pewnym problemem jest to, że sympatyzujesz z Legią?

Gdy przydzielano kody do drukarki, dostałem oczywiście 1916.

Ale to sympatyczna szydera czy szpilka?

Sympatyczna. Jak mój syn się pojawiał, zawsze go męczyli: „a pokaż palcami Wisłę, a pokaż Legię”. Umie i Legię i teraz też Wisłę, bo to naturalnie tak wyszło jak przyjeżdżał na mecze. Merytorycznie to nie przeszkadzało. Bardziej mogło chyba przeszkadzać trochę w mieście, że przychodzi do Miasta Krakowa warszawiak rozmawiać o krakowskim stadionie. Kraków jest bardzo samorządny, ceni sobie, w wielu wymiarach, swoją niezależność wobec władzy centralnej. To jedyny obszar, gdzie było to trochę odczuwalne. Nawet mimo że ja też nie jestem do końca obcy w Krakowie, mam tam rodzinę związaną z UJ i to nie było tak, że to dla mnie kompletnie obce miasto. A paradoksalnie tekst, że jestem legionistą, dostałem na Cracovii. Poszedłem na derby i ktoś żeby dopiec Wiśle, tak do mnie powiedział. W samej Wiśle nie – wszyscy znali historię, wiedzieli, o co chodzi.

Byłeś na Wiśle na meczu, od kiedy się z nią rozstałeś?

Tak. Do końca zeszłego sezonu byłem na wszystkich meczach domowych i wyjazdowych. Ale w tym sezonie jeszcze nie. Siedzę nad morzem i zajmuję się jachtem i swoją firmą.

No właśnie, jak idzie sezon na jachcie? Jak wykorzystujesz czas, którego pojawiło się trochę więcej?

Przeprowadziłem się do Trójmiasta do końca października, czyli do ostatnich regat. Wynająłem mieszkanie zaraz przy jachcie i faktycznie, 50% czasu jestem na wodzie. Scamp Sailing Team, który ma już pięć lat i w zeszłym roku zdobył brązowy medal mistrzostw Europy. W tym roku pływamy na nowej łódce, już trzeciej w historii zespołu, i to wymagało od nas w tym sezonie więcej treningów, nauczenia się jej. I to się udało. W każdym z wyścigów, w których braliśmy udział w tym sezonie – i nie mówię o całych regatach, a też o pojedynczych biegach w jednych zawodach – zawsze przypływaliśmy na metę pierwsi. Teraz jeszcze oczywiście popełniamy błędy – jak to na nowej łódce, ale już pomału w październiku będziemy przestawiać ją na Morze Śródziemne. I próbować delikatnie pukać do Europy. Taki jest cel. Sportowo w Polsce jest już OK, ale teraz jest pomysł, żeby z tym jachtem i tym zespołem wejść do Europy. Mamy trwały projekt, oddanych ludzi wokół tego i ambitny pomysł na kampanię na Morzu Śródziemnym na najbliższe 1,5 roku.

Wizja podboju Europy jest realna?

Jest. Nie tyle podboju Europy, co przynajmniej pokazania się w Europie. W żeglarstwie jest troszeczkę inaczej niż w piłce – są cykle regat. Taki najbardziej znany to cykl regat Rolexa. Trochę jak wielki szlem w tenisie. Pływamy z załogą, w której mamy sporą grupę profesjonalistów, których sami zresztą wykształciliśmy – młodych ludzi z klas olimpijskich, o których teraz można powiedzieć, że są prawdziwymi żeglarzami morskimi, regatowymi. Takich ludzi pięć lat temu, gdy zaczynaliśmy projekty morskie, nie było. Pomogła też w tym trochę narodowa łódka, którą współtworzyłem, bo wielu chłopaków się przez nią przewinęło. Całe polskie żeglarstwo morskie w ostatnich latach wykonało ogromny skok. My mamy nadzieję, że z tym skokiem pójdziemy dalej. Mamy trzech ownerów/sponsorów, pojawia się też w końcu zainteresowanie mediów. Jest duża szansa, żeby przebić się w Europie z przekazem polskich firm, a ich właściciele będą mogli wejść na europejskie salony, bo takimi są czołowe regaty. Czas pokaże, ale tak, według mnie to jest jak najbardziej realne.

Na Wisłę się po sezonie żeglarskim wybierasz?

Może jesienią, a już jak przyjdzie zima, to na pewno przyjadę.

Mimo strzałów, czujesz się tam nadal mile widziany?

Mam nadzieję. Jak mówię – nie traktuję tego jako strzały, bo rozumiem, o co tu chodzi emocjonalnie, a tylko nie rozumiem interesu klubu w tym. Wiele wspólnie osiągnęliśmy, więc mogę tylko dalej kibicować, żeby w Wiśle się dobrze układało. W tym wywiadzie też zależy mi na tym, by przekaz był jasny – nie pozwolę sobie nigdy w kaszę dmuchać, ale też nie żywię urazy, bo taka jest piłka, sport i życie. Z mojej strony zawsze wyciągnięta ręka do pomocy.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. newspix.pl / archiwum prywatne

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Cały na biało

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

28 komentarzy

Loading...