W sobotniej prasie m.in. wywiad ze Zbigniewem Bońkiem o Polakach w Serie A przed nowym sezonem, przybliżenie oskarżeń Cezarego Kucharskiego pod adresem Roberta Lewandowskiego, rozmowa z walczącym o zdrowie córki Bartoszem Kielibą z Warty Poznań czy polemika Andresa Palopa z poglądem o kryzysie w La Liga.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Na środku pomocy Michał Karbownik może zdominować ligę – mówi były trener rezerw Legii Piotr Kobierecki, który pracował z nim w drugim zespole i juniorach.
Nie jest tak, że sama zmiana pozycji sprawi, że piłkarz urodzony w Radomiu nagle zacznie być lepszym zawodnikiem. Zwłaszcza, że ma on kilka braków, jeżeli chodzi o występy w centralnej części boiska.
– Oczywiście, Michał ma pewne deficyty i on to wie. Chodzi o uderzenie na bramkę z dystansu czy otwierające prostopadłe podanie oraz zagrywane tzw. piłek przekątnych. Jednak mimo to uważam, że środek pomocy to pozycja, na której będzie w stanie zaprezentować pełnię swoich umiejętności. Częściej byłby przy piłce. W większym stopniu mógłby kreować to, co dzieje się na boisku. On ma też kilka cech wybitnych. Z piłką przy nodze nie męczy się, odpoczywa. Jest z nią szybszy niż większość zawodników. Potrafi szybko zmienić kierunek dryblingu, ma lekkość w prowadzeniu futbolówki i bardzo dużą swobodę w operowaniu nią. Robi zwody i zwroty na obie nogi, a w pojedynkach nie kalkuluje, tylko działa – wylicza Kobierecki.
Rozmowa z Bartoszem Kielibą z Warty Poznań, który wciąż walczy o zdrowie córki.
Boisko jest ważne, ale chyba jeszcze ważniejszy mecz rozgrywa pan razem z rodziną poza nim. Pana córka zmaga się z SMA1 – chorobą polegającą na rdzeniowym zaniku mięśni. Czy, posługując się sportową analogią, można powiedzieć, że rywal jest w odwrocie i wygrywacie ten pojedynek?
Ciekawie pan to ujął. Co do rywala, można powiedzieć, że osłabł, ale niestety nadal się trzyma i się nie poddaje. Trochę się cofnął, ale niewątpliwie będziemy się z nim jeszcze długo borykać, być może do końca. Mam nadzieję, że zdrowie mojej córki nawet w dłuższej perspektywie się polepszy. Nie śmiem nawet liczyć na diametralną zmianę w najbliższym czasie. Zakładaliśmy sobie poprawę, ale niestety los stale rzuca nam kłody pod nogi. A to w postaci infekcji, a to innych problemów. Zdecydowanie dla nas jest to obecnie najważniejszy mecz.
Rozumiem, że pańska córka jest teraz na miejscu razem z panem, a nie we Włoszech.
Tak, zakończyliśmy badanie kliniczne w Mediolanie. Pobyt się jednak nieco przedłużył, córka musiała przejść zabieg gastrostomii, bo karmiona jest dojelitowo. Teraz w sierpniu mieliśmy jechać na kilka dni na badanie kontrolne, to było tuż po awansie. W piątek graliśmy z Radomiakiem, a w niedzielę startowaliśmy, ale znowu los nie był łaskawy. Zaczęła spadać saturacja, córka zachłysnęła się własną śliną. Okazało się, że to infekcja, bo miała też temperaturę. W połowie drogi do Włoch zdecydowaliśmy się, że zrezygnujemy z tego badania i wrócimy do Polski, gdzie czujemy się bezpieczniej.
Cezary Kucharski oskarża Roberta Lewandowskiego. Były menedżer najlepszego polskiego piłkarza złożył na niego donos do skarbówki i domaga się niemal 40 milionów złotych.
Jak podają niemieccy dziennikarze, Lewandowski i jego doradcy uznali zgłoszenie za bezzasadne i odrzucają zarzuty. Na dodatek nasz napastnik zarzuca swojemu byłemu menedżerowi szantaż, pomówienie i nękanie. Jednak zdaniem reporterów gazety są dokumenty wskazujące na to, że z niemieckich kont Roberta Lewandowskiego wychodziły przelewy na jego polskie konta, a nie o wszystkich wiedziała niemiecka skarbówka. Były menedżer najlepszego polskiego piłkarza złożył na niego donos do skarbówki i domaga się niemal 40 milionów złotych.
Ponoć doradca finansowy Roberta i Anny Lewandowskich ostrzegał piłkarza i jego żonę już w 2017 roku, że „będą mieli problemy, jeśli będą ukrywać przed niemieckim urzędem skarbowym dochody i informacje na ich temat”. Do tego dochodzi również sprawa pożyczki, jaką Anna Lewandowska miała otrzymać od firmy RL Management. Mowa o kwocie 2,5 mln euro. Ponoć nie musiała potem już zwracać tych pieniędzy, dzięki czemu ta kwota zniknęła z bilansów firmy, a pieniądze miały wylądować na tajemniczym koncie. Firma RL Management przelewała podobno również pieniądze na prywatne konta naszego napastnika.
W Magazynie Lig Zagranicznych rozmowa ze Zbigniewem Bońkiem o Polakach w Serie A przed nowym sezonem.
MARCIN DOBOSZ: Gdzie będzie grał w tym sezonie Arkadiusz Milik?
ZBIGNIEW BONIEK: Jeżeli mam piłkarskiego nosa, rozeznanie w sytuacji i świadomość, jak funkcjonuje rynek, to w momencie, kiedy ukaże się nasz wywiad, będzie zawodnikiem AS Roma. Mówię to na 99 procent, zostawiam jeden procent na nieprzewidziane sytuacje.
Cieszy pana, że Milik trafi akurat do Romy?
Zawsze mnie cieszy, kiedy nasi zawodnicy mogą pokazywać umiejętności w dobrych drużynach. Jeżeli dojdzie do transferu, to Roma jest klubem z wielką marką, nowymi właścicielami i ambitnymi planami. Dla Arka to wielkie wyróżnienie. Poza tym – być, grać i żyć w Rzymie? Nic piękniejszego nie może się człowiekowi przydarzyć.
Czy Milik odchodzi z Napoli jako zawodnik niespełniony, trochę przegrany?
Nie, absolutnie nie. Odchodzi jako piłkarz, który pozbierał się po dwóch kontuzjach, znakomicie prezentował się na boisku, strzelił dużo ważnych goli. Podniósł się po dwóch ciężkich nokautach. Wyrobił sobie wielkie nazwisko. Odchodzi jako zwycięzca i człowiek, którego chciało wiele klubów, ale nie każdego było na niego stać.
Czy ktoś będzie w stanie zatrzymać Juventus przed zdobyciem dziesiątego tytułu z rzędu?
Wątpię. Problem Juventusu jest niezmienny – chce wygrać wreszcie Ligę Mistrzów, śnią o tym właściciele, dyrektorzy, piłkarze, kibice. W lidze ciągle jest liderem, zajmuje pole position i wygra ją po raz dziesiąty. Nie widzę drużyny, która może twardo mu się przeciwstawić. Jasne, jest Inter, jest Napoli, które przez trzy czy cztery kolejki będą wygrywały razem z Juve, ale potem stracą dystans, bo liczy się jakość i powtarzalność, a Bianconeri ją mają i w tym roku też są zdecydowanym faworytem.
Na premierowy hit w Anglii w nowym sezonie czekaliśmy tylko do drugiej kolejki. W weekend Chelsea zagra z Liverpoolem. Atmosferę podgrzewają zgrzyty między Frankiem Lampardem a Jurgenem Kloppem.
Zazwyczaj niemiecki szkoleniowiec nie szuka konfliktu poza boiskiem. Zna futbol od podszewki i wychodzi z założenia, że to, co dzieje się na boisku to jedno, ale po ostatnim gwizdku sędziego rywalizacja się kończy i emocje nie powinny brać góry. Problem pojawia się wtedy, gdy rywal jest innego zdania. Ostatnio za skórę szkoleniowcowi The Reds zaszedł Frank Lampard, który po ligowym meczu Liverpoolu z Chelsea (5:3), skrytykował Kloppa i jego sztab, używając stwierdzenia, że rywale zachowali się arogancko. – Po ostatnim gwizdku temat jest dla mnie zakończony. Ale Frank tego nie zakończył i tylko dlatego o tym teraz mówię – stwierdził po lipcowym spotkaniu 53-latek.
Skoro Lampard sprawy nie zamknął wtedy, to Klopp nie miał już żadnych skrupułów, by wbijać menadżerowi Chelsea kolejne szpilki później. Trener Liverpoolu zachowuje się tak, jakby Anglik swoimi pomeczowymi wypowiedziami rozpoczął pozaboiskową rywalizację, w której Niemiec nie zamierza odpuścić. – Chociaż wygraliśmy w ostatnich latach Ligę Mistrzów i mistrzostwo, w obecnych warunkach nie stać nas na przeprowadzanie wielkich transferów. Nie jesteśmy jak Chelsea, nie stoją za nami oligarchowie, czy rząd innego państwa – stwierdził Klopp, nawiązując do wielkich wydatków na transfery, jakie poczyniła latem Chelsea.
Były bramkarz Sevilli i Valencii, Andres Palop przekonuje, że La Liga wcale nie jest w kryzysie.
Jakub Kręcidło: Wystartowała LaLiga, ale za hiszpańskimi klubami trudne lato. Pojawia się coraz więcej głosów, że poziom rozgrywek się obniża. Liczby mówią same za siebie – do wygrania ligi w ostatnich dwóch sezonach wystarczało ledwie 87 punktów, najmniej od 2009 roku, a liczba zdobywanych bramek maleje z roku na rok. Zgadza się pan z tymi krytycznymi głosami?
Andres Palop: Nie. LaLiga nie przez przypadek znalazła się w gronie najlepszych lig na świecie i nie bez powodu się w nim utrzymuje. Zgadzam się z prezesem Javierem Tebasem, że to wyrównane rozgrywki, w których dalej występują znakomici piłkarze. Jasne, Neymar, który trafił do Paris Saint-Germain czy grający dziś w Juventusie Cristiano Ronaldo są na innym poziomie marketingowym niż „normalne” gwiazdy, a potencjalne odejście Leo Messiego też byłby dużym problemem, jednak tak jak na rynku wszyscy zyskują i wszyscy tracą. Z Premier League też odchodzą czołowe postaci! Zapominamy o tym, ale np. Eden Hazard czy Philippe Coutinho woleli Hiszpanię ponad Wyspami. Moim zdaniem, LaLiga dalej jest na topie. To widać też w pucharach, które uważam za dowód mocy rozgrywek. Nawet jeśli założylibyśmy, że topowe ekipy są w lekkim dołku i odpadały z Ligi Mistrzów relatywnie blisko finałów, to zostaje Sevilla, która potrafi wygrać Ligę Europy.
Niektórzy są jednak zdania, że najlepszym dowodem mocy ligi są jej giganci. A ci wydają się być w kryzysie. Gdy rywale z Premier League rośli w siłę, Real nie wydał na transfery ani euro, a w Barcelonie lato stało pod znakiem chaosu związanego z przyszłością Messiego, rewolucją kadrową, zmianą trenera czy wotum nieufności dla prezydenta Josepa Marii Bartomeu.
Wstrzymałbym się ze skreślaniem obu drużyn. Łatwo jest mówić o kryzysie czy problemach, a zapominamy, że za nami rok nietypowy, rok trudny dla wszystkich. Pandemia koronawirusa odbiła się również na futbolu. Kluby muszą ustabilizować się pod względem ekonomicznym, bo sponsorzy rezygnowali ze współpracy lub ograniczali fundusze, a wielkie kontrakty zawodników zostały. Na temat rzekomej zapaści Barcy czy Realu poważnie porozmawiać będziemy mogli dopiero po zakończeniu sezonu, gdy sytuacja się uspokoi i gdy będziemy mogli realnie ocenić potencjał tych ekip, bo w Hiszpanii nie mają wsparcia właścicieli-miliarderów, którzy mogą w każdej chwili dosypać kasy.
Ale nie da się ukryć, że i Barca, i Real nie budzą już przerażenia nawet w Hiszpanii. Dziś również mniejsze drużyny potrafią grać ż nimi jak równy z równym.
To kwestia cykli. W pewnym momencie coś się kończy i potrzeba zmian. Barcelona osiągała sukcesy w erach Pepa Guardioli, Luisa Enrique czy Ernesto Valverde, ale w pewnym momencie ten zwycięski okres się kończy i trzeba coś zmienić. Do szatni Blaugrany wszedł Ronald Koeman, który ma nadać jej nowego stylu i na nowo zmotywować genialnych zawodników, którzy ostatnio wydawali się przymuleni, pozbawieni sił. Real wygrał cztery Ligi Mistrzów w pięć lat. Nie jest łatwo utrzymać tak wysoki poziom gry, nie mówiąc już o podtrzymaniu motywacji piłkarzy, którzy wygrali praktycznie wszystko. Zinedine Zidane wykonuje jednak znakomitą pracę i podoba mi się to, że odważnie stawia na młodzież.
SPORT
Sobotni mecz Legia – Górnik ożywi wspomnienia sprzed lat. W Zabrzu bardzo się stęskniono za wygraną na Łazienkowskiej.
O ostatnich latach nie bardzo jest co pisać, bo warszawski klub spuszczał zabrzanom solidne manto, żeby przypomnieć zeszłoroczną porażkę 1:5 czy jeszcze wcześniejszą 0:4. „Górnicy” po raz ostatni wygrali z Legią na jej terenie dawno, dawno temu, w październiku 1998 roku; było wtedy 1:0 po trafieniu Tomasza Sobczaka w ostatniej minucie. Teraz jest szansa na przypomnienie, że w Warszawie zabrzanie też nieraz potrafili wygrywać. Po trzech kolejkach sezonu drużyna prowadzona przez Marcina Brosza otwiera przecież ligową tabelę z kompletem punktów na koncie i imponującym bilansem bramkowym. Choć mistrz Polski ma tylko trzy punkty mniej, to w sezon wszedł bardzo kiepsko.
Po spektakularnych letnich transferach liczono na dobre występy w europejskich pucharach, tymczasem przygoda w eliminacjach Ligi Mistrzów skończyła się na przykrej porażce z Omonią Nikozja i to u siebie. Ale i w lidze legioniści zbierają fatalne recenzje, bo też gra zespołu prowadzonego przez Aleksandara Vukovicia daleka jest od oczekiwań. Dla Górnika to szansa na kolejne, już piąte z rzędu zwycięstwo w tym sezonie. Zaczęło się w połowie sierpnia, od wygranej z Jagiellonią w I rundzie Pucharu Polski.
“Uwierzę w nowy stadion, gdy na niego wejdę”. Rozmowa z Piotrem Koszeckim, prezesem „SK 1964”, stowarzyszenia kibiców GKS-u Katowice.
1205 widzów na meczu z rezerwami Lecha… Czy publika przy Bukowej jest w stanie odbudować się choćby do poziomu 2000 osób?
– Frekwencja jest bardzo słaba, choć gdy porównamy ją do innych klubów II ligi, to i tak jesteśmy na… 2. miejscu, po Motorze Lublin, który „kręci się” w okolicach 3500. My zaczęliśmy od 1200, a cała reszta jeszcze nie przebiła 1000, choć niektórzy mieli już ku temu dwie okazje. Wydaje mi się, że jeśli nie będzie dobrych wyników, to trudno będzie osiągnąć 2000 osób. Znaleźliśmy się w takiej sytuacji, że choćbyśmy stawali na głowie, to pewnych kwestii się nie przeskoczy. Szczególnie że – jak wspomniałem – są ścinane pieniądze na akcje marketingowe, PR-owe. Pewnie 800 nowych osób one na Bukową by nie ściągnęły. Może 300… Ale to już poza nami.
Do przodu – choć na razie ciągle w wymiarze gabinetowych procedur – posuwa się budowa nowego stadionu. Śledzi pan ten temat ze spokojem?
– Moje spojrzenie nie odbiega chyba od spojrzenia większości kibiców GieKSy. Uwierzę nie wtedy, gdy zaczną się pierwsze realne prace, gdy zostanie wbita ta umowna pierwsza łopata, a chyba dopiero wtedy, gdy na ten stadion wejdę. Już tyle razy się przeróżne terminy przesuwały… Trzeba przyznać, że z miasta płyną dobre wiadomości. Rzeczywiście wygląda na to, że wiosną przyszłego roku budowa może wystartować. Chciałbym tego doczekać, ale w głowie kibica pojawiają się różne czarne wizje. A co, gdy wybuchnie kolejna pandemia i wszystko zostanie wstrzymane? Tyle już czekamy na stadion, że jestem gotowy poczekać jeszcze kilka lat. Powiem, że jestem spokojny i wszystko poszło w dobrym kierunku, gdy stanę na nowej trybunie…
SUPER EXPRESS
Rozmówka z Konstantinosem Triantafyllopoulosem, który w poprzedniej kolejce uratował Pogoni Szczecin remis z Wisłą Kraków.
– Jesteś bardzo mocny pod względem fizycznym, niczym Sergio Ramos. Masz jakiegoś ulubionego piłkarza na pozycji środkowego obrońcy?
– Obecnie jest nim właśnie Ramos. Wprzeszłości podziwiałem Hiszpana Carlosa Puyola, który był moim idolem od czasu, gdy zaczynałem grać w piłkę. To był obrońca z mocnym charakterem.
– Jednym z twoich pseudonimów w Grecji był „Ninja”. Skąd się wziął?
– Od początku kariery grałem z pasją, gotowy zostawić wszystkie siły na boisku. W moim pierwszym klubie, Panathinaikosie Ateny grał wielki grecki obrońca Yannis Kalitzakis. On był silnym i twardym piłkarzem nazywanym przez kibiców Ninja. Gdy zacząłem grać w tym samym klubie, kibice porównywali mój styl do stylu tego piłkarza i otrzymałem przydomek „Ninja 2”.
Trener Górnika Zabrze, Marcin Brosz o rozwoju Alasany Manneha.
– Manneh zaczął sezon bardzo dobrze. Może być odkryciem ligi w tym sezonie?
– Z innego kontynentu musiał przebijać się przez Hiszpanię i Bułgarię, ale dopiero w Górniku dostał szansę gry przez 90 min. Docenia to i odpłaca się dobrą grą. Mieliśmy na niego dwie opcje, grę na pozycji nr 6, jak gra teraz, lub na pozycji nr 8. Potrzebował wzmocnić się fizycznie i idzie cały czas do przodu. Czuje się coraz pewniej, zaczyna mieć więcej odbiorów, potrafi zagrać przez dwie strefy i strzelać gole. Potencjał techniczny ma bardzo duży, ale musi jeszcze ciężko pracować. Idzie dobrą ścieżką, jaką mu zaproponowaliśmy w Górniku.
Fot. Newspix