Reklama

Oglądam osiem egzotycznych meczów w tygodniu. Jestem nakręcony na egzotykę!

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

11 września 2020, 09:11 • 19 min czytania 13 komentarzy

Jakub Kuzdra z Warty Poznań jest zakochany w ligach egzotycznych. W tygodniu ogląda osiem meczów ligi islandzkiej, japońskiej czy fińskiej. Lecząc kontuzję, przez trzy miesiące nie opuścił meczu ligi australijskiej. Stawia sobie za cel, by kiedyś przeżyć podobną przygodę, co Adrian Mierzejewski. Oglądał mecze z Nikaragui czy Trynidadu i Tobago, nie odpuścił żadnego odcinka „Magazynu Lig Egzotycznych”. Gdy do Warty Poznań doszedł Robert Ivanov, Kuzdra już go znał, bo śledził mecze FC Honka. Skąd wzięła się zajawka na ligi egzotyczne? Co Quebonafide robił w Wierzchosławicach? Jak przeżyć głód, jak robić biznes na podrabianych zegarkach z Ali Express? Zapraszamy. 

Oglądam osiem egzotycznych meczów w tygodniu. Jestem nakręcony na egzotykę!
W jakiej lidze najbardziej chciałbyś zagrać?

Mam dwie – australijska i MLS. Kręci mnie ten klimat.

Dzwoni dziś Welington Phoenix, pakujesz się od razu?

Nawet się nie zastanawiam! Już mówiłem nawet “Kopie”, żeby mnie wkręcał. Mega chciałbym zagrać w którejś z tych lig, choćby w ostatniej drużynie ligi australijskiej.

Jak się zaczęła twoja zajawka na ligi egzotyczne?

Często latam do mojej chrzestnej do Norwegii. Grała niższa liga, poszedłem na mecz. Podjarałem się. Liga norweska to były początki. Wiadomo, że to nie jest egzotyka, ale jednak nieoczywista liga. Ciocia mieszka w Sandefjord. Zacząłem śledzić ten klub. W międzyczasie kolega z Polonii Bytom przeniósł się na Islandię, drugi kolega na Gibraltar. Zacząłem patrzeć bliżej, wychwytywać różne smaczki, na przykład to, że jeżdżą na obozy do Miami czy Los Angeles. I tak się to rozszerzało na całą Skandynawię, a potem coraz bardziej chłonąłem zagraniczne zajawki.

Skąd wzięła się Australia?

Nagle. Zwykły przypadek. Ze cztery lata temu była sytuacja, że zaobserwowało mnie Sydney FC. Pewnie przypadkiem, bo zaraz mnie odobserwowali, mniejsza o to. Zaciekawiłem się, po prostu odpaliłem mecz, jakieś skróty, zacząłem sprawdzać jak wyglądają szatnie, jak bazy treningowe. Mega się tym nakręcałem. ”Ja pierniczę, chciałbym tam grać!”. Niby takie odludzie, a świetna liga. Infrastruktura, media, to jak to wszystko tam działa – bardzo mi się spodobało.

Reklama

Gdy miałem kontuzję jeszcze w pierwszej lidze, wstawałem codziennie o 6 rano i odpalałem ligę australijską. Na YouTube jak dobrze pokombinujesz z VPN, możesz obejrzeć ją za darmo. Siadałem rano, odpalałem meczyk, spacer z psem, śniadanko, do 13 miałem trzy mecze z rzędu.

To całą kolejkę oglądałeś?

No tak. Przez trzy miesiące nie ominąłem ani jednego meczu ligi australijskiej. Podobają mi się te stadiony. Wydaje mi się, że panuje tam większy luz. Trwa mecz, komentator schodzi do ławki i robi wywiad z trenerem czy zawodnikiem. Założyłem konto na Twitterze i wyszukiwałem sobie wywiady z Polakami, którzy grają zagranicą – w Azji czy Skandynawii. Czytam każdy wywiad, jak tylko mam wolne to oglądam przeróżne mecze. Wiadomo, jak już obserwuje się Adama Kotleszkę, dodaje to tego klimatu. Widać, że gościu tak samo zajawiony na tę ligę jak ja. Mega nakręca mnie do śledzenia i zaangażowania. Dużo jest chłopaków na Twitterze, którzy siedzą w lidze australijskiej i wiele ciekawych wątków, fajnie wyciągać z tego coś więcej. I tak stopniowo wsiąkałem – analizowałem poszczególnych piłkarzy, jakie w tych krajach jest życie. Z miesiąca na miesiąc coraz więcej, coraz więcej. Gdy mieliśmy przerwę zimową w I lidze, niektóre ligi grały, oglądało się. Wiele lig zaczyna też wcześniej niż polska, ogląda się z nudów. Wiesz, jak to było, gdy Ekstraklasa nie grała. Człowiek łapał się wszystkiego.

Masz swoje ulubione strony, na które wchodzisz?

Obserwuję głównie pojedynczych ekspertów od konkretnych lig. W Islandii jest na przykład Piotr Giedyk. Z Australii wspomniany Adam Kotleszka. Od japońskiej też mam ludzi, których obserwuję. Wiesz, ja nie mam tak, że oglądam jakieś konkretne ligi. Wstaję rano, patrzę, gra sobie liga koreańska. To oglądam. Patrzę na stadiony, kibiców. Jak obejrzę jakiś odcinek “Magazynu Lig Egzotycznych”, to od razu jestem nakręcony. Na przykład Jordania – od razu sam się zajawiam, że muszę tam jechać. Jak czytałem wywiady z Krzyśkiem Kamińskim, złapałem zajawkę na ligę japońską i mocno ją śledziłem. Nawet patrzyłem sobie na Transfermarkt, czy gra ktoś tam tańszy ode mnie! Może by mnie wzięli. Fajnie byłoby kiedyś spróbować. Jakby dziś do mnie przyszedł klub, który zapewniłby mi finanse i liga miałaby fajną otoczkę, nawet bym się nie zastanawiał. Jadę od razu.

Do Japonii pewnie miałbyś łatwiej, gdybyś był bramkarzem.

No tak, teraz jest Kuba Słowik. Może będzie czytał to Krzysiek Kamiński i mnie gdzieś poleci (śmiech).

Orientowałeś się już, jak się trafia na egzotyczny rynek?

Wiadomo, menedżer musi mieć kontakty. No i przypadkowi piłkarze tam nie trafiają. W Australii dużo stawiają na swoich, ale trafiają się wyjątki z Europy. Musisz prezentować w Europie naprawdę dobry poziom, być trochę rozpoznawalnym. “Kopa” pograł w Lidze Mistrzów, trafiła mu się okazja. Mówił, że to najlepsze miejsce do życia, w jakim był. Jeszcze bardziej mnie podkręcił! Muszę naciskać mojego menedżera (śmiech)

Jaka była najdziwniejsza liga, którą oglądałeś?

Kurczę, muszę się zastanowić. Ze dwa lata temu, gdy grałem w Bytovii, siedziałem z kolegą i włączyłem ligę Trynidadu i Tobago. Nie wiem, co mi odwaliło. Większość klubów w ekstraklasie miała policyjne nazwy. Już nie pamiętam, jakie to były drużyny. Gdy była przerwa przez koronawirusa, śledziłem ligę Nikaragui. Ale to już z braku laku, siedzieliśmy w zamknięciu, włączałem po kolei. Najpierw białoruska, potem Nikaragua.

Reklama
Jak znaleźć mecz ligi z Nikaragui albo Trynidadu i Tobago?

Mam trzy stronki ze streamami, są podane linki, zawsze działają.

Ile egzotycznych meczów oglądasz w tygodniu?

Myślę, że spokojnie z osiem.

Wow.

Dużo, dużo. Śledzę do tego dużo informacji. Siedzę wieczorami, czytam artykuły. Nie wiem, czemu mi się to jeszcze nie znudziło.

To studnia bez dna – znudzi ci się jedna liga, zaraz odkrywasz kolejną.

I cały czas są ciekawe anegdoty. Lubię poczytać wywiady z Polakami, którzy gdzieś grają, jak to widzą z ich perspektywy. Ja to mogę inaczej odbierać jako widz. Może i chciałbym gdzieś jechać, ale nie byłem tam, nie wiem jak tam jest.

Masz jakieś ulubione kluby?

W norweskiej, wiadomo – Sandefjord przez ciocię, ale najbardziej kibicuję Rosenborgowi. Jak to się narodziło? Nie powiem, że przez to, że wygrywali, ale… w sumie ciężko stwierdzić. Największy klub w Norwegii, po prostu. Duże tradycje, duża siła. Ostatni sezon im nie wyszedł, w ostatniej kolejce dopiero wyszli na trzecie miejsce, fartem zakwalifikowali się do eliminacji Ligi Europy. Gdyby Odd zremisowało, byłoby trzecie, no ale przegrało. Zawsze grają tam jacyś ciekawi piłkarze, mają wielu kibiców, a zawsze patrzę na kibiców. No i walczą w Europie o coś więcej, nie są chłopcami do bicia.

Byłeś kiedyś na meczu Rosenborga?

Nie, ciężko trafić. Z reguły jak jadę do Norwegii, to jest grudzień, gdy jest przerwa w lidze, albo w wakacje, gdy też jest przerwa. Jak jest wolne w weekend, raczej jadę do siebie i kibicuję w A-klasie.

Też egzotyka!

Też egzotyka, dokładnie!

No dobra, dwa norweskie kluby, kto jeszcze?

W islandzkiej mam Keflavik, który jest w drugiej lidze. Ale teraz raczej awansują.

Kibicować klubowi drugiej ligi islandzkiej, duża sprawa.

Mają jeden z lepszych kanałów na YouTube, zawsze jest stream do meczu i łatwy dostęp. I grają fajną piłkę. Wiadomo, liga islandzka nie jest jakaś przesadnie jakościowa, ale oni grają ciekawie. Klub skromny, ale widać, że poukładany. Obserwuję na Instagramie wielu piłkarzy z tego klubu. Widać od środka, że szatnia jest bardzo fajna, wszystko zadbane na tip top. Często w Polsce w pierwszej czy drugiej lidze szatnie nie są tak zadbane, troszkę przypominają rudery. W Skandynawii widać, że jest wszystko to, co powinno. Czasem sobie napiszę do nich tak po prostu po meczu z jakimś pytaniem. Teraz przyszedł do nas Robert Ivanov z Finlandii. Fińską ligę też oglądam, nie zdążyłem go jeszcze o wszystko wypytać, ale już go męczyłem (śmiech).

Kojarzyłeś go wcześniej?

Tak, zdarzyło mi się obejrzeć Honkę. Lubię fińską ligę. W Bytovii też był Hiszpan, który grał w Finlandii i tak samo go męczyłem. Pokazywał mi filmiki, opowiadał jak tam jest, że dostawali służbowe auta, mieszkania z sauną. W Bytovii byłem jeszcze z Franem Gonzalezem, to już naprawdę ciekawa historia. Grałem z nim rok i nagle trafił do Hong Kongu, gdzie został kapitanem zespołu. Opowiadał, że ma świetne życie. Trochę podobne do Japonii było to, że kibice byli nim strasznie zafascynowani. Po roku trafił do Indii, gdzie zdobył mistrzostwo. Widzę jego Insta Stories, noszą go na rękach, dziesiątki tysięcy kibiców skandują jego nazwisko. Mega fajnie. Mam nadzieję, że taka przygoda też mi się uda i będę prowadził takie życie. Trzy lata tu, trzy lata tu – byłoby idealnie. Kariery Adriana Mierzejewskiego i Łukasza Glkiewicza mnie inspirują, a pieniążki też są pewnie fajne, kontakty zostaną na lata.

Jeśli chodzi o ulubione kluby, wskazałbym jeszcze Sydney FC. 
Bardzo podkręciło się to u mnie w momencie, gdy grał tam Adrian Mierzejewski. Trenujesz, grasz, więc czasami się odpuściło mecz, ale jak tylko się dało – musiałem oglądać. Adrian był tam gwiazdą. Przyszedł na statusie gwiazdy i nie pomylili się z tym transferem. Wielki szacunek za to, jak wyglądał.

Przykład Mierzeja sporo zresztą pozmieniał. Gdy wyjeżdżał do Arabii, śmiano się, że wyjeżdża do śmiesznej ligi, dziś wiele osób docenia, jak fajne ma życie.

Dokładnie. Te ligi nie są ogórkowe. To nie tak, że piłkarz tam jedzie i kręci wszystkich. Trzeba walczyć, zapierdzielać o renomę. Nikt mu tego nie dał za darmo. Prawie w każdym klubie robił przewagę i wyróżniał się, był topową dziesiątką w krajach, w których grał.

Rzecz, która w lidze australijskiej najbardziej cię zaskoczyła?

Na meczach Melbourne mewy dostają piłką w głowę. One tam często przesiadują na stadionie. Ja jestem bardzo za zwierzakami, aż mi ich było szkoda. A ich jest tyle na meczu, że je musieli znosić. Czasami na streamach nie ma zbyt dobrej jakości, więc nie wiesz czy to mewa czy piłka. Szok!

A jak z nockami? Żeby śledzić takie MLS, trzeba pewnie posiedzieć trochę dłużej.

Teraz był turniej, na którym odizolowano całą ligę i mecze były o 15 i 17. A tak generalnie, gdy jestem przed swoim meczem, wiadomo, nie oglądam. Ale gdy jest po meczu, a MLS gra o 23 czy 24, udaje się obejrzeć. Wolna niedziela, pośpię dłużej. Chyba że idę spać na cztery godziny i włączam rano ligę australijską! Ale tak, jak jest wolne, posiedzę dłużej przy piłce.

MLS niby jest egzotyczna, ale myślę, że w ciągu kilku lat będzie to jedna z najmocniejszych lig na świecie. Przeznaczają takie pieniądze, że nie ma innej opcji. Zobacz, jak się zmieniło to w ciągu ostatnich lat – ile jest kibiców na stadionach, jaka jest otoczka medialna. Co roku dochodzą dwie drużyny. Wejście do tej ligi kosztuje bardzo dużo, niesamowite, ile pompowanych jest tam pieniędzy.

Kiedyś liga dla emerytów, dziś dla wielu piłkarzy to dobre miejsce do rozwoju.

Dokładnie. Widać, że to nie jest jak kiedyś, że ktoś jechał tam po to by dorobić. Robi się poważna liga. Myślę, że już teraz jest w top8 na świecie, a z roku na rok będzie silniejsza.

Często masz sytuację, że przyjeżdża do polskiej ligi jakiś zawodnik i ty już go znasz?

Chłopaki śmieją się, że mam całe 90 minut w głowie i znam historię każdego piłkarza do III ligi. No śledzę, śledzę. Czasem zdarzą się tacy, których nie znam. Zależy z jakiego zakątku. Nieskromnie mówiąc, jestem trochę encyklopedią. Często sobie patrzę na przykład innych prawych obrońców z różnych lig. Mniej więcej zawsze wiem, kto przychodzi, bo gdzieś tam go wcześniej widziałem. A jak już ktoś przychodzi z klubu, który grał w eliminacjach do pucharów, to na pewno go widziałem, bo często oglądam skróty.

Śledzę też piłkarzy, którzy kiedyś grali w Ekstraklasie. Jak byłem małolatem, zawsze jarałem się Stefano Napoleonim. Teraz jest dalej w Turcji, a ma 35 lat, mega fajna karierka. Przyszedł jako jeden z pierwszych Włochów, przetarł szlaki. Śledziłem go. Herold Gulon, środkowy pomocnik, ostatnio przeglądałem ligę indonezyjską, a on tam jeszcze gra. Byłem w szoku. W Zawiszy był też Iwan Majewskij, oglądałem jego mecze w Kazachstanie, bo tę ligę też często oglądam. Zdobył trzy mistrzostwa, fajnie sobie radzi.

Jesteś generalnie fanem podróży?

Oj tak. Gdy byłem powoływany na kadrę młodzieżową i jechaliśmy do Bośni czy na Cypr – mega sztos. Nie dość, że jarasz się powołaniem, to dodatkowo jesteś w pięknym kraju. Dużo zwiedzałem z rodzinką czy narzeczoną, głównie Norwegia i Szwecja.

Za co lubisz Norwegię? Któryś raz już ona powraca.

W Polsce, mam wrażenie, jest pogoń za wszystkim. Tam jest taki spokój życia. Koledzy mówią, że jest na zasadzie “nie zrobisz dziś, to zrobisz jutro”. Nie oszukujmy się – wiadomo, że jest drożej, ale zarobki są fajne. Gdy tam żyjesz, masz wrażenie, że stać cię na wszystko. Co weekend możesz być w innym mieście, pozwolić sobie na jakieś wycieczki. Kraj jest bardzo czysty, ludzie dbają o siebie, o środowisko. Uwielbiam zwiedzać fiordy. Ludzie są tacy, wydaje mi się, bardziej otwarci. Jak chodzimy po fiordach, wszyscy zaczepiają z uśmiechem “hi, hi”. Może w polskich miastach jest już inaczej, ale na wsiach ludzie krzywo na ciebie patrzą jak biegasz. A tam ludzie w wieku 60 lat normalnie uprawiają sport. Inne podejście do życia.

Śledząc piłkę interesujesz się też krajami?

Tak, tak. Pomocnik mojego menedżera założył akurat bloga podróżniczego “Life Goal Adventure”. On też lubi podróże, jeździ po tych egzotycznych krajach, Kambodża i tak dalej. Jak opowiada mi o swoich podróżach, znowu się podkręca zajawka. Na razie chciałbym bardzo trafić do fajnych lig – Azja, Japonia, Norwegia. Ale na koniec kariery chciałbym jechać na jakieś Malediwy na rok, żeby się pobawić. “Giki” opowiadał, że chyba w Bangladeszu oferowano mu największe pieniądze w jego karierze, ale się nie zdecydował. Nie spodziewałbyś się, że w takich krajach mogą tak dobrze płacić.

Jakbyś miał wybrać sam kraj do życia, który jest ulubionym?

Do samego życia raczej jeden ze skandynawskich. Norwegia, może Islandia. Moja narzeczona się właśnie puka w głowę, bo ona ma na odwrót, chciałaby tylko do ciepłych.

Jak generalnie podchodzi do twojej zajawki? Jest gotowa na to, że kiedyś będzie trzeba ruszyć?

Spokojnie by ruszyła ze mną. Lubi szukać mieszkań, to akurat też by miała zajawkę (śmiech). Skończyła właśnie studia, więc nic jej nie blokuje. Mamy luz.

Gdyby coś poszło nie tak w twojej karierze, rozważałbyś na przykład ligę islandzką albo Wyspy Owcze, gdzie łączysz grę z pracą?

Oczywiście. Właśnie, zapomniałem wymienić Wyspy Owcze! Śledzę je cały czas, zwłaszcza, że jest tam też kilku Polaków, ostatnio doszedł Łukasz Jaroszyński. Ja jestem tak zajawiony, że chyba już dzisiaj mógłbym jechać na Wyspy Owcze. Wiadomo, mam ambicje, by grać wyżej, ale jakby była jakaś ciekawa oferta? Chyba nic mnie nie trzyma. Narzeczona znowu się spojrzała, bo to zimny kraj! Mam maltańczyka, wygląda jak owieczka, pasowałby do Wysp Owczych.

Widziałem na twoim Instagramie, że znasz się z Quebo. Podejrzewam, że przyciągnęła cię “Egzotyka”.

Nie, znamy się już dobre cztery-pięć lat, gdy już był rozpoznawalny, ale jeszcze nie była to taka skala, jak teraz. Często po meczu jechałem z nimi na koncert, gdy grali w pobliżu. Mega kontakt mam z DJ’em Moyesem i KrzyKrzysztofem, często się łapiemy.

Śledzisz piłkarskie poczynania KrzyKrzysztofa?

Oczywiście, KTS Weszło! Śledzę, śledzę.

Byłeś na meczu?

Na meczu KTS-u jeszcze nie, do Warszawy nie ma kiedy przybyć. Ale KTS śledzę na streamach. A-klasa później zaczyna, wcześniej kończy, nawet nie ma jak.

Jak poznaliście się z Quebo?

Jakoś tak zgadałem się z KrzyKrzysztofem właśnie na Instagramie, napisali, żebym wpadł na koncert. Ja byłem w Piaście, zaprosiłem ich na mecz. I jakoś tak się złapaliśmy. Kiedyś jak była przerwa na reprezentację, chłopaki byli na koncercie w Opolu, a potem przyjechali do mnie do Wierzchosławic na obiad. Siedzą w piłce, więc zorganizowaliśmy gierkę u mnie na wsi. Chłopaki byli podjarani. „Quebonafide w Wierzchosławicach?! Co jest grane?!”. Fajnie, pozytywnie. Mega szacun, że przyjechali. Wyrąbani, po koncercie, energii trzeba trochę w to wsadzić, zwłaszcza, że Quebo zawsze daje z siebie sto procent. A tu jechali 3,5 godziny na gierkę. Rodzice też byli zachwyceni, że na obiad przyjeżdża gość, którego znają z radia.

A propos Wierzchosławic, słyszałem, że masz plany, by zostać prezesem klubu po karierze.

Mój dziadek był prezesem wiele lat. Dopóki nie zmarł, cały czas się angażował. Całe życie był zaangażowany w sport. Ludzie też mnie inaczej traktują w Wierzchosławicach przez to, że dziadek wszystkim pomagał. Komuś przeciekał dach, zawsze dał ze swoich. Babcia była w Stanach, przysyłała pieniądze, dziadek w gminie pracował, co mógł to pomógł. Dobry człowiek. Klub dla niego był najważniejszy. Ludzie się zawsze śmiali, że ważniejszy niż rodzina. Zmarł jak miałem 6 lat. Do samego końca jeździłem z nim na każdy mecz. Na wsi mówią do tej pory, że wiceprezesem to ja już byłem jak miałem 3 latka! Mam nadzieję, że jak tam wrócę pod koniec kariery, to przejmę klubik i zrobię historyczny awans do czwartej ligi.

Jak teraz wygląda to organizacyjnie?

A-klasa, organizacyjnie fajnie. Prowadzą media, jest wideo z każdego meczu, wywiady. Poukładany klubik w spokojnej wiosce. Pełno ludzi przychodzi, zawsze od 200 do 300 osób jest, czasem nawet śpiewają, mają wyprodukowane szaliki.

Czego ci brakowało, żeby przebić się w Piaście? Dostałeś kiedyś już szansę, ale do Ekstraklasy przebiłeś się okrężną drogą.

Wydaje mi się, że z trzeciej ligi do Ekstraklasy to był po prostu zbyt duży przeskok. Czułem się wtedy pewnie. Byłem w reprezentacji, gdzie grałem z chłopakami, którzy posmakowali już trochę Ekstraklasy. Pojechałem na U-18, zagrałem trzy mecze, za dwa dni po powrocie do domu zadzwonił do mnie trener Janas:

– Kuba, masz paszport? Lecisz z nami do Bośni na eliminacje ze starszym rocznikiem.

Byli tam chłopaki z Wolfsburga, z Ekstraklasy, nikogo z pierwszej czy drugiej ligi, ja jako jedyny z trzeciej. Myślałem: oni dają radę w Ekstraklasie, ja od nich nie odstaję, a jestem młodszy, nie no, uda mi się. Miałem wtedy możliwość pójścia do pierwszej czy drugiej ligi. Za szybko wybrałem Ekstraklasę. Na początku wyglądałem przyzwoicie – dostałem 120 minut w pucharze, trener Latal pochwalił mnie w wywiadzie. Od razu później dostałem debiut w lidze, a potem zostałem odstawiony. Wtedy tak żarło, że wszystko wygrywaliśmy. Do podziału punktów cały czas mieliśmy przewagę nad Legią.

Nie byłem doświadczony, to był mój pierwszy wyjazd z domu. Może to głupio zabrzmi, ale nie wiedziałem, co to jest roller, nie dbałem o dietę. Pochodziłem ze wsi, jadło się to, co w domu – ziemniaki z kotletem. Nie miałem pojęcia o takich sprawach, nikt mnie nie nakierował. W trzeciej lidze była bieda, nie płacili nam, ale bardzo dużo zawdzięczam Unii Tarnów, nie mogę na nią powiedzieć złego słowa. No ale nie był to ten profesjonalizm, co w Piaście. Głowa mi też nie dojechała. Gdy byłem na ławce, załamywałem się. “Co ja zrobiłem, znowu rezerwy, zaraz wrócę do Unii Tarnów”.

Poszedłeś w końcu na wypożyczenie do Polonii Bytom.

To był bardzo ciężki okres. Przez cztery miesiące nie dostałem wypłaty, a w Piaście nie oszczędziłem zbyt dużo. To był mój pierwszy pieniądz, więc kupiłem sobie telewizor, konsolę. Brakowało nawet na jedzenie. Pamiętam, że kupowałem na obiad sznycle za 2,50. Pani się pytała:

– Coś do tego? Ziemniaki, surówka?
– Nie, dziękuję.

Głupio zabrzmi, ale zdarzało się, że z głodu chodziłem spać jak najwcześniej. Wiadomo, ile można pożyczać od rodziców? Już się usamodzielniłem, nie chciałem brać pieniędzy. To była najlepsza lekcja życia. Nauczyłem się szanować pieniądze do tego stopnia, że szkoda mi było wyjść na obiad. Liczyła się każda złotówka. Złotówka to już dwie bułki, czyli śniadanie. Jak sobie przypomnę te czasy, to ja pierniczę. Dobrze, że na weekendy wracałem do domu, rodzice, dziadziu czy babcia nawalili zawsze wałówy do słoika i było.

Po ciasto, które pani pomagająca prać przynosiła do klubu, ustawiała się kolejka?

Tak, panie z dobrego serca nam robiły ciasto. Zawsze się śmiały jak mówiłem, że nie jadłem śniadania i dawały mi jakieś ciastka czy sernik. Niby było jakieś śniadanie, ale to nie dieta sportowca. Śmieszna historia, opracowałem wtedy patent jak zarobić na jedzenie. Zamówiłem sobie pięć podrób zegarków z Ali Express. Jeden kosztował dziesięć złotych. Chodziłem do lombardów i sprzedawałem je z przebitką – na przykład za siedemnaście złotych. Potem byłem z siebie dumny: 25 złotych na czysto! (śmiech) Człowiek głupi był, osiemnaście lat, ale może zaradny? Trzeba było sobie radzić.

To też pokazuje skalę tego, jak dziwna jest piłka. Dopiero co Ekstraklasa, kadry młodzieżowe, a tu nagle trzeba sprzedawać zegarki z Ali Express.

Ale ogólnie nie narzekam na Polonię Bytom. Straciłem te pieniądze, ale nauczyłem się życia. Była zarąbista szatnia, aż się chciało chodzić do tego klubu, brakowało tylko pieniędzy. Jak to w piłce, nie ma kasy, to szatnia żyje dobrze. Chłopaki zgłaszali do PZPN-u, że im nie płacą, cały czas dawali ujemne punkty, wesołe historie. Ale po tym okresie jestem pewien, że sodówka mi nie odwali. W Piaście uważałem troszkę, że zawsze będę piłkarzem. Dlatego nigdy nie powiedziałem złego słowa na Polonię.



Paradoksalnie każdemu piłkarzowi można polecić takie pół roku.

Może nie życzę tego nikomu, ale to takie ostrzeżenie, że czasem może być ciężko, warto oszczędzić, nie być rozrzutnym.

Gdy przychodziłeś do Warty, klub był już w miarę stabilny, ale nie bałeś się, że pakujesz się w podobną historię?

Wiedziałem, co się działo wcześniej, miałem kontakt z Michałem Jakóbowskim, z którym grałem 1,5 roku w Bytovii. Widziałem, że klub jest już poukładany i wszystko jest na czas. Powiem szczerze – to była chyba dobra decyzja.

Zmartwiłeś się tym, że Warta ściągnęła latem dwóch prawych obrońców?

Dużo zawirowań. Byłem wystawiony na listę transferową, nie było wiadomo czy zostanę czy odejdę. Później pojechałem na obóz, wkradła się we mnie nerwowość, nie mogłem się w końcu dowiedzieć jak będzie. Narzeczona chciała poukładać sobie też kolejny kierunek studiów. Kontuzja Nikodema Fiedosewicza sprawiła, że jednak zostałem. Jestem uniwersalny, mogę zagrać też na lewej stronie. Ale wiadomo – zmartwiło mnie to, trzech prawych obrońców, ciężko rywalizować. Jeden z nas będzie przekwalifikowany do rywalizacji na lewej stronie, więc jestem spokojny.

Padnie na ciebie?

Myślę, że tak. Już zimą trenowałem na lewej obronie. Wymieniałem się z Kiełbikiem i Michałem Grobelnym.

Generalnie widać, że chcecie grać fajną piłkę, ale wyniki pokazują, że może być trudno. Nie boisz się, że trzeba będzie trochę zekstraklasowieć?

Widać kurczę, szczerze powiedziawszy, że jeden błąd i może być po meczu. Tak jak było z Lechią, gdzie przeważaliśmy, mieliśmy słupek, całkiem niezłe sytuacje. Jedno zaspanie i bramka. Tak chyba w Ekstraklasie jest. To nie jest tak, że będziesz miał kupę sytuacji, a potem przyjdą następne. Masz jedną – musisz ją wykorzystać. Zagłębie z kolei zdominowało nas w całym meczu. Szkoda tego remisu, w obronie staraliśmy się grać na zero, a cały mecz nas atakowali. Inaczej by na nas patrzono, gdybyśmy dowieźli – mówiono by o konsekwencji w obronie i dobrym ustawieniu. Czuć ten przeskok.

Będziecie grać konsekwentnie taką piłkę jak do tej pory?

Myślę, że tak. Ostatni rok pokazał, że fajnie gramy w piłkę, stwarzamy sytuacje po wymianie kilkunastu podań, a nie laga i zgranie. Myślę, że Warta jest już z tego kojarzona. Będziemy konsekwentnie to grali.

To na koniec – jaki plan na wieczór? (rozmawiamy w czwartek – red.)

Rano już sprawdzałem mecze. Najpierw eliminacje do Ligi Europy. Kalju, drużyna z Estonii, gra ze słoweńską Murą.

Dlaczego akurat ten mecz?

Bo tylko ten jest dziś w pucharach. Potem pierwsza liga, Chrobry z Widzewem. Gra też HJK Helsinki, może luknę, ale to już chyba bardziej w tle jak będę grał w FIFĘ.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Cały na biało

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

13 komentarzy

Loading...