Reklama

Kaprys Abramowicza, czyli Chelsea będzie potęgą

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

05 września 2020, 16:35 • 10 min czytania 11 komentarzy

Chelsea to wielki klub, ale jednak funkcjonujący nieco obok większych od siebie marek. Era Romana Abramowicza zdaje się być nieco niedoceniana, choć przecież obfituje w sukcesy. Pięć mistrzostw Anglii. Cztery wicemistrzostwa. Cztery trzecie miejsca. Pięć razy FA Cup, siedem razy finał. Dziewięć razy finał Tarczy Wspólnoty, dwa razy wygrany. Dwa razy finał Ligi Mistrzów, raz zdobycie głównej nagrody, wieloletnie permanentne meldowanie się w półfinałach tych rozgrywek. Tylko ostatnie lata były gorsze. Abramowicz miał problemy z wizą. Brakowało wizji, brakowało cierpliwości, brakowało wielkich sukcesów. Na klub został nałożony zakaz transferowy. Ale to już minęło. Rosyjski bogacz uporał się z demonami i znów chce, żeby jego klub był potężny. 

Kaprys Abramowicza, czyli Chelsea będzie potęgą

I tak naprawdę o rolę 53-letniego biznesmena w tym wszystkim, co ostatnio dzieje się wokół ekipy z Londynu, się rozchodzi. Bo to, że Chelsea elektryzuje i zmienia się na lepsze nie podlega żadnym wątpliwościom. Siedem ostatnich lat trudno oceniać pozytywnie. Plany było mocarne, a wychodziło raczej marnie. Ani Rafael Benitez, ani Jose Mourinho, ani Antonio Conte, ani Maurizio Sarri, choć to uznane marki, a każdy z nich coś wygrał, coś wniósł, coś od siebie dodał, nie potrafili zbudować w stolicy Anglii niczego trwałego. Wszystko w końcu się rozpadało. Klub normalizował swoją nietrwałość, przejściowość, brak długoterminowej wizji.

W międzyczasie wcale nie było tak, że Chelsea nie chciała się rozwijać. Dalej przychodzili piłkarze za grube dziesiątki milionów funtów, ale przez ostatnie siedem lat próżno szukać transferów zawodników, którzy okazaliby się strzałami w dziesiątkę. Przychodzili młodzi, starzy, utalentowani, doświadczeni, z wielu krajów, z wielu lig. O wielu nie można powiedzieć, że nie wypalili, ale takich, którzy w Chelsea weszliby na światowy poziom albo chociaż nawiązali do swojego prime nie jest wcale tak łatwo wskazać. Dobre sezony miewał Willian. Wybitnie grywał Diego Costa, ale ze Stamford Bridge pożegnał się w niemiłej atmosferze. Świetny jest N’Golo Kante, ale nie można powiedzieć, że po przejściu z Leicester poczynił jakiś wielki progres. Takich oczywistych przykładów miało być więcej. Dużo więcej.

Ale nie było też tak, że Chelsea nic nie wygrywała.

Benitez zdobył Ligę Europy. Sarri tak samo. Conte i Mourinho dołożyli po mistrzostwie. Problem w tym, że Roman Abramowicz tracił miłość do tego tworu. Przynajmniej tak się wydawało. Z każdym rokiem coraz większy wpływ na kształt tego projekt mieli jego wspólnicy i współpracownicy. On wycofał się na drugi plan. W 2018 miał problemy natury prawnej, bo skończyła mu się wiza i groził mu brak możliwości wjazdu na teren Wysp Brytyjskich, co wiązałoby się ze znacznym ograniczeniem jego bezpośredniego wpływu na Chelsea. Ostatecznie sprawę rozwiązał, ale nie był to koniec kłopotów i problemów.

Reklama

Dalsza historia jest znana. Niejednoznaczny sezon pod wodzą Sarriego. Liga Europy. Odejście Edena Hazarda. Zakaz transferowy. Koniec pewnej ery. I w końcu powierzenie zespołu Frankowi Lampardowi, który miał niewielkie doświadczenie w zawodzie, bo zaledwie rok przepracował w Championship, żeby od razu wskoczyć na bardzo głęboką i zimną wodę. Abramowicz mu zaufał. Angielskie media informowały, że spotkał się z byłym wieloletnim liderem swojego zespołu, żeby porównać wizje przyszłości. Były zaskakujące zbieżne. Podobno to był jeden z pierwszych momentów, po których Abramowicz uwierzył, że klub może iść we właściwym kierunku.

Lampard dostał klarowne zadanie: trzymać się czołówki, ale nie za wszelką cenę, nie skompromitować się w Lidze Mistrzów i przebudować zespół, opierając się na zasobach, którymi dysponuje. Jaki to był sezon Chelsea? Zaskakująco dobry. Zaczęło się od 0:4 w plecy z United i od przegranego Superpucharu Europy z Liverpoolem, ale nikt nie panikował, choć wyniki nie chciały się poprawić.

Nowy trener uspokajał, wykorzystywał swój autorytet i budował. Trzeba też dodać jeszcze jedno – miał zaufanie z góry, czyli coś czego brakowało jego poprzednikom. Oni cały czas znajdowali się pod presją wyniku, pod presją zwycięstw, pod presją potrzeby nawiązywania do triumfów z lat minionych. Od Lamparda nikt tego nie oczekiwał, bo to miał być trener na lata. Inna sprawa, że z czasem przyszły wyniki, a sam 42 latek doskonale wywiązywał się z głównego zadania, które przed nim postawiono, czyli z rozwijania młodych talentów.

Jasno świeciła gwiazda Masona Mounta. Mózg operacji, architekt gry. Wcześniej tułał się po wypożyczeniach, a w minionym sezonie wykorzystał poważną szansę w bardzo poważnej piłce – 37 meczów, 7 goli, 6 asyst. Z przodu dzielnie radził sobie Tammy Abraham – 34 mecze, 15 goli, 4 asysty. Z czasem doszło do nich paru kolejnych młodych wilków. Reece James, który zaliczył paręnaście naprawdę fajnych występów na prawej obronie. Fikayo Tomori, który przede wszystkim jesienią nie zawodził na środku obrony. Callum Hudson-Odoi – błyskotliwy pomocnik, któremu jeszcze trochę brakuje statystyk, choć pięć asyst w kilkunastu występach wcale źle nie wygląda. Billy Gilmour – wprowadzony ostrożnie, ale sygnalizujący spory potencjał.

Reklama

Talentu nie brakowało.

Chelsea trzymało się ligowej czołówki. Balansowało między piątym a czwartym miejscem, żeby ostatecznie zakończyć sezon na pozycji premiowanej grą w Lidze Mistrzów. Wyszło z wyrównanej grupy Ligi Mistrzów i odpadło w 1/8 z późniejszym triumfatorem, czyli z Bayernem, który nie pozostawił jej szans, ale to było wkalkulowane i za to nikt do brygady Lamparda nie miał większych pretensji. Bo to generalnie był dobry sezon w wykonaniu The Blues.

Czego brakowało? Trochę doświadczenia i trochę zwyczajnej piłkarskiej jakości. Chelsea grała ładnie, ofensywnie, odważnie, nowocześnie, ale wiele spotkań z silniejszymi od siebie przegrała właśnie dlatego, że zabrakło jej umiejętności. Że rywali mieli lepszych wykonawców. Pressing? Wysoki, wypracowany, ale nie zabójczy, jak chociażby ten Liverpoolu. Konstruowanie ataku pozycyjnego? Przemyślane, zorganizowane, ale nie wybitny, jak chociażby w przypadku Manchesteru City. Pewnych rzeczy przeskoczyć się nie dało.

Problem leżał w ludziach. Zawiódł na całej linii ściągany za wielką kasę i z perspektywą zabarykadowania bramki na wiele lat, Kepa Arrizabalaga, który popełniał tak dużo błędów, że Lampard wolał wystawiać solidnego, ale już wiekowego, Willy Caballero, nie będącego w żadnym razie rozwiązaniem problemów bramkarskich dla zespołu, który aspiruje na coś więcej niż pierwsza szóstka-ósemka w Premier League. A Chelsea aspirowało na coś więcej. Nawet przy swoich deficytach.

Zresztą, szwankowała cała defensywa. Duet Zouma-Christensen nie sprawdził się w boju. Częste błędy, przegrywane pojedynki, elektryczność. Coś nie działało. Lewa obrona? Ani Alonso, ani Emerson nie gwarantowali poziomu. Z przodu też brakowało szerszego wyboru. Ross Barkley to uosobienie przeciętności, raczej nie zawodnik na pierwszy skład klubu większego niż ze środka tabeli. Willian i Pedro – bardziej pierwszy niż drugi – miewali przebłyski, ale od początku sezonu byli już myślami poza Stamford Bridge. Giroud też najlepsze lata ma już za sobą i to raczej dobra trzecia opcja na atak niż pierwsza albo druga. A młodzi też, jak to młodzi, nie byli tak regularni, żeby w każdym meczu móc grać na swoim najwyższym poziomie.

Dlatego też w Chelsea sezon 2019/20, od jego startu do jego końca, niezmiennie uważano za przejściowy. A w międzyczasie szykowano wielką letnią szarżę transferową. I szykował ją właśnie Roman Abramowicz, który zauważył w tym młodym i świeżym projekcie Lamparda podwaliny pod coś większego. Dużo większego. Dużo, dużo większego.

I tak drużyna ze Stamford Bridge to król letniego polowania na rynku transferowym. Chelsea postanowiła przemodelować szatnię. Ściągnęła głodne zwycięstw gwiazdeczki z całej Europy i sukcesywnie pozbywa się złogów.

Jeszcze zimą przyklepano Hakima Ziyecha, który kosztował 40 milionów. W ostatnich latach Marokańczyk był liderem Ajaxu Amsterdam, który robił furorę nie tylko w Holandii, ale w całej Europie, grając utra-ofensywnie i podbijając Ligę Mistrzów. Kreatywny, błyskotliwy, strzela, podaje, rozgrywa, napędza, odnajdzie się praktycznie na każdej ofensywnej pozycji. Nic dziwnego, że tak dużo sobie po nim na Stamford Bridge obiecują. Tym bardziej, że ma 27 lat i to był dla niego ostatni dzwonek, żeby zmienić Eredivisie na silniejszą ligę, a absolutnie nie można o nim powiedzieć, że się zestarzał. Jest gotowy, żeby zrobić w Londynie coś fajnego.

Następnym ruchem był Timo Werner. Kozak. Gość, który w każdym z czterech ostatnich sezonów Bundesligi strzelał dwucyfrową liczbę bramek i dokładał do tego blisko dziesięć asyst. W minionej kampanii zagroził nawet wielkiemu Robertowi Lewandowskiemu w walce o koronę króla strzelców. To mówi samo za siebie. Od lat rozwija się stopniowo, regularnie, planowo. To dla niego kolejny krok. Drzemią w nim rezerwy. Jest uniwersalny – zagra na ataku, zagra na skrzydle, co ułatwi sparowanie go z Abrahamem.

Tak samo Kai Havertz – kolejna perełka z Bundesligi. Niby kosztował Chelsea kupę szmalu, a i tak mamy wrażenie, że wcale nie tak dużo, jak mógłby, bo początkowo wydawało się, że trudno będzie wyciągnąć go z Leverkusen za mniej niż 100 milionów funtów. Olbrzymia kultura gry, świetna technika, ciąg na bramkę, genialne statystyki w bardzo młodym wieku i – znów – olbrzymia uniwersalność. W Bayerze grał już z wymaganiami kończenia i finalizacji akcji zespołu, i w roli kreatora gry, który ma rozegrać, rozprowadzić, asystować, kiwnąć, wymuskać. W oby rolach radził sobie wyśmienicie. Zagra na skrzydełku, na kierownicy, jako podwieszony. W systemie Chelsea, w którym liczy się elastyczność i wymienność – skarb.

A żeby jeszcze było mało, to The Blues wzmocnili tyły. Na lewą obronę przyszedł Ben Chilwell. Ścisłe top 5 najlepszych bocznych defensorów w Premier League. Wyraźnie za przebojowym duetem z miasta Beatlesów, czyli Robertsonem i Alexandrem-Arnoldem, ale również niesamowicie nowoczesny i utalentowany. Zagra i w systemie z czterema defensorami jako klasyczny lewy obrońca, i w systemie z trzema defensorami jak wahadłowy. Wybiegany, szybki, z dobrym dośrodkowaniem, z ciągiem na bramkę. Właściwie rozwiązuje problem Chelsea na tej pozycji i to na wiele lat. 

Na środek obrony zaś Thiago Silva. Roczny kontrakt z opcją przedłużenia na kolejne 365 dni. 35-letni stoper, lepszy już nie będzie, ale gorszy też być nie powinien. Dopiero co grał w finale Ligi Mistrzów i to naprawdę dobrze. W PSG skała i lider defensywy. Gość gwarantuje stabilność w tyłach, czyli coś, czego cholernie brakowało Chelsea w ostatnich latach. Przy nim uczyć ma się Malang Sarr, który mimo zaledwie 21 wiosen na karku ma już na koncie ponad sto występów w Ligue 1. Inna sprawa, że młoda bestia z Nice to melodia przyszłości i niewykluczone, że w tym roku pójdzie jeszcze na wypożyczenie.

Co by nie mówić – imponujące wzmocnienia, a jako że okienko będzie trwało jeszcze przez miesiąc, to pewnie coś się jeszcze wydarzy. Odejść może zawodzący Kepa, ale wtedy w jego miejscu musiałby przyjść wartościowy bramkarz – podobno to priorytet. W ogóle, Chelsea zamierza wietrzyć kadry. Nie ma już Pedro, nie ma już Williana. Atalanta wzięła Pasalicia. Przyszła kasa za Moratę. Odejdzie pewnie jeszcze Barkley, Bakayoko, Batshuayi, Drinkwater, Moses, ktoś ze środka obrony – to jasne, że kadrę będzie trzeba uszczuplić nie tylko przez wzgląd na moc nowych, ale też dlatego, że nie ma sensu trzymać zawodników, którzy niewiele do tego nowego tworu wnoszą.

Tak czy inaczej, to dobry moment, żeby zastanowić się, czy to już moment, w którym Chelsea z pluskiem wskakuje do basenu z wielkimi rybami. Roman Abramowicz ewidentnie ma takie chęci. To przecież człowiek, który w takim basenie odnajduje się nie tylko w biznesie, ale też w piłce, co pokazał przede wszystkim w pierwszej i na samym początku drugiej dekady XXI wieku. Sypnął kasą. Wyłowił z rynku największe perełki. Wzmocnił osłabione pozycje. Postawił na ciekawą opcję na ławce trenerskiej, bo Lampard łączy w sobie nowoczesność z wieloletnią tradycją. I wreszcie widać jakąś trwałość, jakąś stabilność, a przynajmniej tak się wydaje.

Ale czy Chelsea, już w przyszłym sezonie, będzie godnym rywalem dla Liverpoolu i City? Trudno powiedzieć, nikt się nie zdziwi, jeśli nie, ale absolutnie nie można tego wykluczyć. Pomoc i atak w zestawieniu z Kante, Mountem, Havertzem, Ziyechem, Wernerem i Abrahamem, wygląda co najmniej bardzo groźnie. Co więcej, defensywa, z rozwijającym się z Jamesem lub doświadczonym Azpilicuetą na prawej obronie, Thiago Silvą jako liderem środka, Chillwelem na lewej, również wypada ponadprzeciętnie. Będzie lepiej. To na pewno. Defensywna stabilność. Większe doświadczenie. Głód młodych gwiazdeczek, które mają sporo do udowodnienia. Potęga ofensywy. Jej elastyczność, wszechstronność, uniwersalność. To jest naprawdę elektryzujący projekt.

Na dobrze naoliwione systemy Liverpoolu i City, które znają się od lat, może to nie wystarczyć na przestrzeni całego sezonu, ale w pojedynczych meczach? Już jak najbardziej. Dlatego wskazalibyśmy Chelsea jako kandydata na czarnego konia w Lidze Mistrzów. Wyjście z grupy powinno być obowiązkiem. W kolejnych fazach liczy się zaś polot, świeżość, nowoczesność, a tego wszystkiego raczej tegorocznej Chelsea nie będzie można odmówić. Bo już w minionej kampanii widać było, że tworzą się pewne automatyzmy, pewne schematy, ofensywny i przebojowy styl, ale brakowało do tego wykonawców i trochę jakości. Teraz wykonawcy są. Jakość też.

Roman Abramowicz może zacierać ręce. Chelsea znów jest sexy, znów jest trendy, a o to w tej zabawie chodzi.

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

11 komentarzy

Loading...