Reklama

Co kryją księgi FC Barcelony?

redakcja

Autor:redakcja

25 sierpnia 2020, 10:36 • 8 min czytania 12 komentarzy

Zapowiadane w FC Barcelonie po klęsce z Bayernem trzęsienie ziemi, póki co okazało się być ledwie niewielkim wstrząsem. Wprawdzie pracę stracił Quique Setien, jednak prezydent klubu, Josep Maria Bartomeu, zadeklarował, że pomimo rosnącej presji ze strony kibiców, nie poda się do dymisji. Wybory jego następcy odbędą się więc dopiero w przewidzianym statutem klubu terminie, tj. w 2021 roku. W najbliższym – ostatnim dla tego zarządu – sezonie przed Barçą stoją oczywiście nie lada wyzwania sportowe, ale także finansowe. Jak się wydaje, to na te drugie może zostać położony większy nacisk. Nieoczekiwanie bowiem zarząd klubu znalazł się w grze o swoje własne pieniądze. 

Co kryją księgi FC Barcelony?

O tym, że FC Barcelona rządzona jest przez kibiców, tj. socios, wie niemal każdy fan futbolu na świecie. Swego czasu, była to tradycyjna struktura właścicielska hiszpańskich klubów piłkarskich. Wraz z profesjonalizacją sportu sytuacja ulegała jednak stopniowej zmianie – jej ukoronowaniem były wprowadzone w latach 90. przepisy ustawy o sporcie, które wymusiły przekształcenie się wszystkich klubów w sportowe spółki akcyjne. Wszystkich, oprócz zespołu zarządzanego przez nieugiętych Galów… nie, to nie to. Wyjątek zrobiono wyłącznie dla czterech klubów, które funkcjonując w dotychczasowej strukturze wykazywały zyski – były nimi FC Barcelona, Real Madryt, Athletic Bilbao oraz Osasuna Pampeluna. Tym organizacjom pozwolono na zachowanie tradycyjnego modelu zarządzania klubem – to znaczy wybieranego przez socios prezydenta. 

Kiedy człowiek najlepiej zarządza powierzonymi mu przez kogoś pieniędzmi? Ano wówczas, gdy bezpośrednio zależy od tego również stan jego własnego portfela. Z takiego właśnie założenia wyszły hiszpańskie władze – z zachowaniem struktury socios został więc powiązany pewien haczyk. Zarządy wszystkich wymienionych powyżej klubów zostały zobowiązane do zagwarantowania swoim własnym majątkiem 15% wydatków zaplanowanych w budżecie na kolejny sezon. Innymi słowy, jeżeli w najbliższym roku planujesz, że zarządzany przez ciebie klub wyda 500 milionów euro, to droga wolna, nie widzimy w tym problemu. Ale w takim wypadku udowodnij nam, że gdyby coś poszło nie tak, będziesz w stanie pokryć zobowiązania klubu przynajmniej w zakresie 75 milionów euro z własnej kieszeni. Dodatkowo nie uwierzymy ci na słowo, że nie uciekniesz z tymi pieniędzmi na Kajmany – przekaż nam więc uprzednio gwarancje bankowe opiewające na tę sumę, które w razie czego wyegzekwujemy.  

Oczywiście, kadencje członków zarządów klubów są dość długie (w Barcelonie to 6 lat z możliwością jednokrotnej reelekcji), a samo utrzymywanie gwarancji bankowej w takiej kwocie – kosztowne, nawet jeżeli nigdy nie zostanie wyegzekwowana. Mało kto chciałby więc pozwolić sobie na ryzyko pełnienia funkcji we władzach i dlatego od powyższego wymogu został wprowadzony dość istotny wyjątek. Mianowicie – jeżeli zyski klubu osiągnięte przez całą kadencję zarządu przekraczają 15% wydatków na kolejny sezon, to jego członkowie są zwolnieni z obowiązku przedkładania gwarancji bankowych. Układ jest więc prosty: jeżeli pokażesz, że dotychczas rządziłeś dobrze, to ufamy, że będziesz robić to dalej i nie musisz się niczym martwić. Jeżeli do tej pory powodowałeś straty, a nagle zapragnąłeś wydawać krocie – wyskakuj z własnych pieniędzy. 

Jak powyższe regulacje mają się do obecnej sytuacji w Barcelonie? Po pierwsze, trzeba pamiętać, że Josep Maria Bartomeu przejął władzę jako sukcesor Sandro Rosella, który wygrał wybory prezydenckie w 2010 roku. Od tego czasu, aż do zakończenia sezonu 2018/19, panowie na gruncie finansowym radzili sobie całkiem nieźle – przez wszystkie lata zarządzania Barçą wypracowali skumulowany zysk w wysokości 192 milionów euro. Biorąc pod uwagę, że kwota ta przewyższała 15% wydatków zaplanowanych w rekordowym budżecie na rok 2019/20 (napiszę jego wysokość rocznie, bo aż mnie przeraża – jeden miliard i siedem milionów euro), osobiste majątki włodarzy Barcelony były bezpieczne.

Reklama

Ten stabilny kurs został jednak brutalnie przerwany przez sami-wiecie-jakie wydarzenie, które wstrząsnęło światową gospodarką i oczywiście nie pozostało bez wpływu również na finanse Barçy. Zamknięcie dla widzów Camp Nou, brak zysków z klubowego muzeum czy oficjalnych sklepów – to wszystko bardzo istotne ciosy dla klubowego budżetu, pierwsze szacunki mówiły wręcz o wpływach niższych o około 150 milionów euro od tych zakładanych przed sezonem. W efekcie barceloński Excel zaświecił się na czerwono, a członkowie zarządu musieli z niepokojem zacząć spoglądać w stronę własnych kieszeni.  

Na tym jednak nie koniec potencjalnych kłopotów Bartomeu. Jak już wspomniałem, trwający od 1 lipca rok finansowy 2020/21 jest ostatnim dla niego samego w roli prezydenta Barcelony (nie może już kandydować w kolejnych wyborach ze względu na odbycie dwóch kadencji). Ograniczenie odpowiedzialności zarządu do przedkładania gwarancji bankowych ma zaś zastosowanie wyłącznie podczas trwania mandatu. Mówiąc wprost – jeżeli na koniec przyszłego sezonu okaże się, że zarząd zakończy swoje 11-letnie rządy ze stratą, to wówczas powinien zostać zobowiązany ją wyrównać klubowi w pełnej wysokości.

 

Tym kibicom Barcelony, którzy skomentowali to w stylu Piotra Cyrwusa w ekranizacji kultowej pasty o fanatyku wędkarstwa, pragnę jednak wylać na głowy o ile nie kubeł, to chociaż szklankę zimnej wody. Przede wszystkim – ewentualna odpowiedzialność zarządu Bartomeu nie jest automatyczna: decyzję o wytoczeniu pozwu musi podjąć zgromadzenie przedstawicieli socios klubu, to znaczy tak zwanych compromisarios (Asamblea de compromisarios). Historia zna tylko jeden taki przypadek – w 2010 roku Barça wytoczyła Joanowi Laporcie pozew o zapłatę 48 milionów euro, które miała stracić za jego kadencji. Kibice byli w tym temacie niezwykle podzieleni, co znalazło również odzwierciedlenie w rozkładzie sił podczas zgromadzenia – 468 compromisarios poparło skierowanie sprawy do sądu, 439 było przeciw, oddano też 113 głosów wstrzymujących się. Co ciekawe, wśród aktywnie wspierających kampanię przeciwko Laporcie był ówczesny prezydent, Sandro Rosell, popierany m.in. przez… Bartomeu. Czyżby role miały się teraz odwrócić?

Tak czy owak trzeba odnotować, że po trwającym siedem lat procesie sąd ostatecznie oddalił pozew klubu przeciwko Laporcie i członkom jego zarządu. Nie chcę was zanudzać prawniczymi argumentami stojącymi za takim rozstrzygnięciem – kwestia koncentrowała się jednak wokół (nie)rzetelności sprawozdań finansowych sporządzonych przez ustępujący zarząd w porównaniu do tych przygotowanych następnie przez Rosella. W każdym razie, rezultat był taki, że ostatecznie Laporta nie musiał zwracać z własnej kieszeni ani jednego euro.

Powyższe nie zmienia oczywiście faktu, że dla Bartomeu sytuacja wcale nie musi skończyć się równie szczęśliwie. Dlatego też jego głównym celem na pozostały mu na stanowisku prezydenta Barcelony czas będzie niewątpliwie poprawienie stanu klubowych (a przez to, pośrednio – swoich własnych) finansów. Opłakane skutki dla Barçy może przynieść niestety to, że dla obecnego zarządu liczy się wyłącznie nadchodzący sezon – to wtedy dobiegnie końca okres, za który będą oni osobiście rozliczani. Stąd też, można niestety spodziewać się wykonywania ruchów obliczonych na krótką metę, mających na celu tymczasowe zazielenienie się Excela. 

Reklama

Wśród licznych sposobów mających na celu krótkoterminowe polepszenie – przynajmniej na papierze – sytuacji finansowej Barcelony można wymienić między innymi operacje związane ze sprzedażą zawodników. A jeżeli nie ze sprzedażą, to chociaż z ich zamianą. Pamiętacie jeszcze transakcję Arthur-Pjanić? Brazylijczyk przeniósł się do Juventusu za 72 miliony euro, zaś Bośniak powędrował w odwrotną stronę za 60 milionów. Wydawać więc by się mogło, że zysk z tej wymiany jest bardzo prosty do obliczenia – różnica między kwotami zapłaconymi za tych panów to bowiem 12 milionów euro.

Dlaczego więc, skoro suma ta nie wydaje się aż tak znaczna, Barcelona tak bardzo chciała dopiąć transfer przed końcem roku obrotowego? Po pierwsze, dlatego, że w klubowym budżecie na ten sezon założono aż 124 miliony euro wpływów z transferów – dopiero oddanie Brazylijczyka pozwoliło osiągnąć tę kwotę. Po drugie – i być może ważniejsze – biorąc pod uwagę, że Pjanić dostał w Barcelonie 4-letni kontrakt, to koszt jego zakupu zostanie zamortyzowany w takim właśnie okresie. W każdym roku Barça księgowo „wydaje” więc na niego 15 milionów euro. Co za tym idzie, Bartomeu może wykazać w tegorocznym sprawozdaniu – w uproszczeniu, nie biorąc pod uwagę niezakończonej amortyzacji samego Arthura – zysk w kwocie nie wspomnianych 12, lecz aż 57 milionów euro (72 miliony otrzymane za Arthura pomniejszone o przypadające na ten rok 15 milionów euro przeznaczone na zakup Pjanicia). Kreatywne? Tak. Dobre dla klubu? Nie. 

Oprócz powyższego, do głowy przychodzą tak oczywiste rozwiązania jak zmniejszenie klubowych wydatków poprzez próbę pozbycia się zawodników z najwyższymi pensjami (rzuca to nowe światło na temat konfliktu na linii zarząd-Messi czy na wypychanie z klubu Luisa Suareza, prawda?) czy zwiększenie zysków poprzez sprzedaż praw do nazwy Camp Nou (ku czemu pierwszy krok został już wykonany parę miesięcy temu). Oczywiście, księgowych manewrów może istnieć jednak o wiele więcej, a o części z nich pewnie nawet nam się nie śni, ze względu na ich wyrafinowanie. Warto mieć to z tyłu głowy przy jakichkolwiek pozornie bezsensownych ruchach wykonywanych przez zarząd – gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. 

W każdym razie, Bartomeu odkryje pierwsze karty już w październiku – to wówczas do zatwierdzenia przez zgromadzenie socios compromisarios trafi zarówno sprawozdanie finansowe klubu za sezon 2019/20, jak i budżet na rozgrywki 2020/21. Przypomnijmy zaś, że to od strat z tego pierwszego dokumentu oraz wydatków z tego drugiego, bezpośrednio zależeć będzie konieczność wniesienia gwarancji bankowych przez zarząd. 

Zarówno zaś w tym najbliższym zgromadzeniu, jak i w tym, które będzie miało miejsce za rok – gdzie pod głosowanie może zostać poddane ewentualne wytoczenie pozwu przeciwko Bartomeu i jego zarządowi – udział weźmie niżej podpisany. Na pewno będziemy więc was informować o przebiegu wydarzeń z pierwszej ręki. 

MICHAŁ GAJDEK

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

12 komentarzy

Loading...