Czy Real Madryt miał szanse ograć dziś Manchester City? Oczywiście. Problem “Królewskich” polegał jednak na tym, że do Manchesteru przywiózł dwóch piłkarzy zdolnych do walki o awans. Jeden nazywa się Thibaut Courtois, a drugi Karim Benzema. Ponadto przywiózł atrapę Piotra Polczaka i sobowtóra Jana Sobocińskiego, bo nie damy sobie wmówić, że na środku obrony ekipy Zidane’a biegali dziś prawdziwi Raphael Varane i Eder Militao.
Nie zrozumcie nas źle – my naprawdę jesteśmy w stanie uwierzyć w wiele rzeczy. Jesteście w stanie przekonać nas, że Michał Nalepa poradziłby sobie w klubu z dołu Premier League. Że Fabian Serrarens wykonywał w zeszłym sezonie niezłą pracę. Nawet że Jerzy Władysław Engel fotę z Pelę dodał do swojej biografii dla beki, a nie w pełni na poważnie.
Ale nie uwierzymy, że to była prawdziwa defensywa Realu. Ta, która tak znakomicie wyglądała w przekroju całego sezonu La Liga.
Oni dziś na Etihad wyglądali bardziej jak schyłkowy ŁKS w modelu gry wprowadzanym przez Wojciecha Stawowego. Czyli: chcą grać od tyłu, ale kompletnie nie potrafią. Widzą, że nie potrafią, ale nadal próbują. A skoro próbują i nie potrafią, to siłą rzeczy prezentują rywalom kolejne sytuacje strzeleckie.
Czy to ŁKS Stawowego?
Ekipa Manchesteru City owszem, podchodziła pod gości wysokim pressingiem, ale to był raczej pressing oparty na zablokowaniu możliwości podania. Kroos i Modrić byli pokryci, piłka była przy nodze Varane’a lub Militao, gospodarze jakoś strasznie ich nie naciskali. No chyba, że zauważyli, że rzeczona dwójka ma problem z wymianą dwóch podań między sobą. Wtedy jechali z nimi jak chcieli.
Siedzący na trybunach Sergio Ramos łapał się za głowę, gdy widział co odwalają jego koledzy. No bo stracona bramka numer jeden wyglądała tak:
A druga tak:
Powiecie – zdarza się najlepszym. Karius zawalił Liverpoolowi mecz w finale Ligi Mistrzów, a był przecież w swoim fachu gorszy od francuskiego obrońcy Realu. Ale te dwa gole to tylko drobny odsetek prezentów, które dziś duet stoperów Realu wręczył zawodnikom Guardioli. Kevin de Bruyne grał znakomicie, ale właściwie co kilka minut dostawał piłkę od rywali prosto do nogi. Widać było, że Belgowi aż głupio było momentami – ci mu tu z dywanem pod nogi, czekoladki, płatki róż, a on z pustymi rękoma dla przyjezdnych.
Wynik nie mówi wszystkiego
Ktoś za kilka lat spojrzy na ten wynik – 2:1, nie tak dużo, pewnie mecz na ostrzu noża. Ale ani przez minutę nie mieliśmy w głowie myśli, że Manchesterowi może coś tu się wymknąć spod kontroli. Po części dlatego, że wicemistrzowie Anglii sami grali dobrze. A po części i dlatego, że Real w tyłach wyglądał dziś dramatycznie. Kabaretowo. Absurdalnie źle.
I to nie tylko w wyprowadzaniu piłki (czego dowodzą tracone bramki), ale i w samym fachu odpierania ataków przeciwników. A jeśli dorzucimy do tego Casemiro motającego się między pomocnikami Manchesteru, to otrzymujemy obraz drużyny bezradnej pod każdym względem.
Real miał problem, żeby wyjść spod tego mądrego ustawienia “Citizens”. Gdy już przedarł się pod bramkę Edersona, to sytuacje kreował, natomiast na palcach jednej ręki moglibyśmy wymienić momenty realnego zagrożenia bramki. Niesłychaną lekkość w dochodzeniu do sytuacji strzeleckich miał dziś Karim Benzema. Co ruszył gdzieś na pozycje, to piłka trafiała mu pod nogi – czasem celowo zagrywaną przez kolegów, czasem po jakimś bilardzie. I Real mógł grać dziś tą kartą. Problem polegał jednak na tym, że Francuz był potwornie osamotniony w tych atakach. Ze strony Rodrygo dostał jedną dobrą wrzutkę – tę przy golu. Od Edena Hazarda… Serio, to żadna hiperbola – zauważyliśmy go na boisku dopiero jakoś w okolicach 55. minuty.
Pierwszy przegrany dwumecz Zidane’a w Lidze Mistrzów
Widać było też po Manchesterze, że dzisiaj nie grali z pełną mocą. Zwłaszcza jeśli chodzi o skuteczność – spokojnie mogli zamknąć ten mecz czwórką wrzuconą do bramki Realu. Świetne wyglądał de Bruyne (cóż za niespodzianka), bardzo dobre momenty miał Foden, to samo można powiedzieć o Sterlingu czy Jesusie (oni akurat mogliby być skuteczniejsi, nawet mimo tego, że sieknęli po golu). Ale też nie ma co się czarować – awans nie wylatywał im z rąk, przy 2:1 grali już na totalnym luzie.
Zidane przegrał pierwszy dwumecz w Lidze Mistrzów w roli trenera. Po pierwszym meczu, przerwie w rozgrywkach, rozregulowaniu zespołu, braku Ramosa – mogliśmy się takiego obrotu spraw spodziewać. Ale nie spodziewaliśmy się, że stanie się to w takim stylu.
Manchester City – Real Madryt 2:1 (1:1)
Rahem Sterling (9.), Gabriel Jesus (68.) – Karim Benzema (28.)
fot. NewsPix