Wyobrażam sobie, że prezes polskiego klubu ekstraklasowego przychodzi do roboty, siada do biurka, wytęża umysł i stwierdza: „kurwa, moglibyśmy jednak zrobić testy na koronawirusa”. Potem patrzy przez okno, widzi, że chłopaki już biegają, wcześniej się witali i siedzieli w jednej szatni, ale stwierdza: „oj tam, oj tam”. Robi te testy, wychodzi zakażenie, on jest zaskoczony. Tak samo był zaskoczony jak ściągał 33-letniego Słowaka na skrzydło, który sezon wcześniej miał jedną asystę i zero bramek, a chłopak nie odpalił. To jest polska piłka w pigułce.
Myślałem, że nie ma prostszej rzeczy do zaplanowania niż testy na wirusa. Przyjeżdżają piłkarze, w odstępach czasowych się badają, potem jest czekanie na wyniki i start treningów. No naprawdę nie dało się tego spieprzyć, ale u nas najwyraźniej wszystko się da. Naprawdę – pierwszy lepszy orangutan z ZOO by na to wpadł, natomiast w polskiej lidze zawsze musi być inaczej. Czyli najpierw treningi, potem wyniki testów.
Nie kupuję żadnych tłumaczeń. Chcieliśmy, myśleliśmy, zakładaliśmy. No właśnie problem polega na tym, że w wiadomych klubach nikt nie myślał. Teraz się udaje, że były głębokie analizy, ale prawda jest taka, że wyglądało to mniej więcej tak:
– Hehe, jak tam urlopik?
– Dużo ludzi, plaże pełne, kluby pełne, bary pełne, ale i tak fajnie.
– Hehe, dobra to tam się przebierz, potem ci cykniemy teścik, ale najpierw trening.
No i tak się bawią chłopaki w ten futbol.
Tak, to jest zabawa, nie żaden profesjonalizm i nie ma co się oszukiwać. U nas profesjonalizm polega na tym, że piłkarz założy stanik i w nim biega, więc wygląda jak fachowiec. Co prawda czwarta żonglerka na wślizgu, ale fachowiec, bo ma stanik.
Teraz się z tego śmiejemy, ale mam pewne przeczucie, że jesienią nie będziemy się z tego śmiali, gdy znowu odwołają nam mecze. Ekstraklasa i PZPN odwrócą wzrok, nie będzie tych mitycznych WYTYCZNYCH, więc kluby stwierdzą – co nam szkodzi, niech ten turysta z Hiszpanii przybije piątki z zawodnikami i zrobi zdjęcie, w końcu ma urodziny. Potem jedno zakażenie, drugie, trzecie i awantura: trzeba przekładać! Ktoś powie, że kluby posiadają szerokie kadry i o co tyle hałasu, ale polskie zespoły chciały przekładać spotkania już dlatego, bo miały do przejechania trochę kilometrów, a to się nie godzi.
Jeśli więc w drużynie będzie epidemia, telefony się rozdzwonią, a maile będą się pisać same.
Nie chcę mi się już wnikać w sam temat koronawirusa, ale przyznajcie: powiedział nam dużo o polskiej piłce. Jeśli chłop jeden z drugim nie potrafią zorganizować tak prostej rzeczy jak testy, jestem przekonany, że nie potrafią zorganizować dużo bardziej skomplikowanego tematu, jakim są na przykład transfery. Działają tak samo. To jest prowizorka. Z tą różnicą, że ogórka nie trzeba wrzucać w kwarantannę, tylko on pobiega przez 78 minut w ciągu całej rundy, skasuje swoje i pojedzie do domu.
Doceniam kluby, które podeszły do tematu testów porządnie, ale nie mieści mi się w głowie, że na poziomie Ekstraklasy znajdują się takie ananasy. To powinno się kończyć dymisjami i zwolnieniami. Ale u nas to jest normalność, a nie odstępstwo od normy. Test, wynik, trening. Prosty ciąg logiczny. Wciąż za trudny dla tych tęgich głów.
WOJCIECH KOWALCZYK