Reklama

F1. Sezon 2020. Odcinek drugi: Hamilton wraca na tron

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

12 lipca 2020, 18:18 • 5 min czytania 1 komentarz

Jeśli chcieliście dziś poczuć emocje, nie mogliście skupiać się na walce o zwycięstwo w Grand Prix Styrii. Głównie dlatego, że tej walki… po prostu nie było. Lewis Hamilton wystartował z pole position i od początku aż do końca wyścigu jechał niezagrożony. Sporo działo się za to w środku stawki. I to temu naprawdę warto było się przyglądać. 

F1. Sezon 2020. Odcinek drugi: Hamilton wraca na tron

Ferrari swoim największym wrogiem

Choć dzisiejszy, drugi w sezonie, wyścig rozpoczął się innym, mocnym uderzeniem. Dosłownie. Walnęły w siebie dwa bolidy Ferrari. Charles Leclerc popisał się kompletnie amatorskim manewrem, szukając w zakręcie miejsca, którego – co widział każdy poza nim – nie miało prawa tam być. Urwał przez to tylne skrzydło w bolidzie Sebastiana Vettela, a sobie mocno uszkodził podłogę po tym, jak podbiło mu samochód. Niemiec wytrzymał na torze niecałe okrążenie, Monakijczyk zjechał do alei serwisowej, spróbował jeszcze coś wykręcić, ale nie był w stanie. I po pięciu minutach wyścigu było wiadomo, że rozegrał się prawdziwy dramat włoskiej ekipy – nie mieli już bowiem na torze żadnego kierowcy.

Jedno trzeba jednak Leclercowi oddać. Gdy już wyszedł do mediów, to posypał głowę popiołem i przyznał, że sprawę po prostu spierdolił. Nie ubarwiamy, naprawdę tak powiedział. W jego wypowiedziach wyraźnie widać, że swoją postawą był po prostu rozczarowany. Tak bardzo, że gdyby ktoś kazał mu ubrać włosiennicę, biczować się po plecach i przy tym wszystkim zapieprzać na kolanach do Monako, żeby wybłagać przebaczenie, to pewnie po chwili widzielibyśmy Charlesa w stroju Zgredka z Harry’ego Pottera, zmierzającego prosto do ojczyzny.

Lando znów zaszalał

– Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć – mawiał niegdyś Alfred Hitchcock. Odcinków seriali taka prawda też może zresztą dotyczyć. I o ile za trzęsienie uznać możemy wzajemną kasację Ferrari, o tyle potem z tym napięciem bywało jednak różnie. Z przodu niezmiennie trzymała się bowiem trójca Hamilton, Verstappen i Bottas. Z tyłu jechały dwa Williamsy (choć George Russell walczył w pewnym momencie o pierwszą dziesiątkę, szybko jednak postanowił pozwiedzać żwirowe pobocze i tyle z tego było), a przed nimi plasowały się bolidy Haasa i Alfy Romeo. Generalnie środkową część tego Grand Prix najchętniej wymazalibyśmy z pamięci.

Reklama

Ale końcówka za to wynagrodziła cierpliwych. Sergio Perez, Alex Albon, Daniel Ricciardo, Lance Stroll, Carlos Sainz czy Lando Norris – każdy z nich dołożył do tego swoją cegiełkę. Pierwszy pod koniec miał już spore problemy z oponami i choć wcześniej kręcił najlepsze czasy okrążeń, to na ostatnim kółku stracił kilka sekund w stosunku do rywali i zleciał w klasyfikacji. Na metę zresztą niemal równocześnie wjechali on, Lance Stroll i Daniel Ricciardo. Przed nimi za to Lando Norris, który… na dwa okrążenia przed końcem oglądał tylko ich plecy.

Brytyjczyk znów pokazał jednak, że końcówki wyścigów to jego specjalność. Tydzień temu na tym samym torze na ostatnim okrążeniu wykręcił najlepsze kółko, dzięki któremu ostatecznie stanął na podium. Dziś najpierw wyprzedził Strolla i Ricciardo, korzystając z tego, że obaj zaplątali się w walkę między sobą, a potem zdołał pojechać wystarczająco szybko, by dogonić Pereza i tuż przed metą zostawić z tyłu i jego. Wyścig skończył na piątym miejscu. A wyprzedzony Perez i tak może być zadowolony – dojechał szósty, choć startował z siedemnastej pozycji. Za swoją postawę został wybrany kierowcą dnia.

https://twitter.com/F1/status/1282333000278200320

W Mercedesie jest okej

Pod koniec, o dziwo, zadziało się też w czołówce. Verstappen nie był w stanie utrzymać tempa Bottasa i ten go wyprzedził. Oddać trzeba jednak Holendrowi, że nawet jadąc dużo wolniej, nie miał zamiaru odpuścić i Fina skontrował. W końcu jednak musiał uznać wyższość kierowcy Mercedesa. Dla Maxa to z pewnością małe rozczarowanie – w poprzednich dwóch latach na Red Bull Ringu wygrywał. W tym sezonie raz nie dojechał do mety z powodu awarii, a raz zajął trzecie miejsce.

Druga lokata Bottasa oznacza jednak, że w klasyfikacji generalnej wciąż ma sześć punktów przewagi nad Hamiltonem. A to zwiastuje nam, że w najbliższych wyścigach mogą nas czekać jakieś emocje związane z walką między kierowcami Mercedesa. Chyba że Lewis po raz kolejny okaże się nie do złapania. A jest to możliwe, tym bardziej, że Toto Wolff, szef ekipy, zapowiadał po dzisiejszym wyścigu, że to jeszcze nie pełnia możliwości Brytyjczyka.

– Chcę podziękować ekipie, wykonali niesamowitą robotę w fabryce, zresztą nie pierwszy raz. Fajnie wrócić na tor i ścigać się z takimi możliwościami. Od samego początku wyścigu miałem jeden cal – nie najeżdżać do krawężniki i dojechać do mety. Próbowałem też zgarnąć punkt za najszybsze okrążenie. Nie udało się, ale i tak jestem zachwycony tym, co się wydarzyło, bo wróciłem na pierwsze miejsce. Czuję, że długo na to czekałem, bo długa była przerwa w startach, a poprzedni weekend był dla mnie skomplikowany. Dziś zrobiliśmy krok naprzód. Zaraz następny weekend, nie mogę się doczekać. Pod tym względem to świetny sezon, co chwilę czeka nas rywalizacja i emocje – mówił Hamilton tuż po starcie. A Bottas w trakcie swojego wywiadu mówił tylko, że „fajna była ta walka z Maxem, a tak poza tym to wszystko jest okej”.

Reklama

I faktycznie, w Mercedesie wszystko naprawdę jest okej. Jak to od kilku sezonów. Jak najbardziej okej jest też pewnie u Lando Norrisa i Sergio Pereza. A reszta stawki? Zapewne każdy ma tam coś do udowodnienia. Liczymy na to, że już za tydzień na Węgrzech kierowcy nam to zaprezentują, bo po dzisiejszym przydałby się odcinek tego serialu, który elektryzować będzie nas od początku do końca.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Formuła 1

Komentarze

1 komentarz

Loading...