Barcelona remisuje z Celtą Vigo. Mistrzostwo się oddala i do tego na własne życzenie Dumy Katalonii. Wszystkiego tego by nie było, gdyby tylko Pique się nie zagapił, Umtiti nie wyszedł tak wysoko, Rakitić był bardziej precyzyjny, Griezmann lepiej stał w murze i w końcu gdyby tylko Celta nie zagrała tak dobrze przy beznadziejnej defensywie ekipy Quique Setiena.
Bo w samej ofensywie mistrzowie Hiszpanii wyglądali dobrze. Znaczy, Messi wyglądał świetnie, a reszta niespecjalnie przeszkadzała. Argentyńczyk dwoił się i troił. Brał na siebie cały ciężar rozegrania, przerzucając futbolówkę od Alby do Semedo, a przy okazji egzekwował – diabelnie dobrze – stałe fragmenty gry. I to po nich Barcelona stwarzała największe zagrożenie. Najpierw Messi dorzucił z rożnego na głowę Pique i tylko poprzeczka uratowała Celtę, a potem…
A potem zrobił to. Co konkretnie? Ano ciężko to opisać innymi słowami niż parafrazą kultowego tekstu z „Chłopaki nie płaczą”: chcieliście wydymać Messiego, a teraz Messi wydymał was.
Starego misia na sztuczny miód…
Obczajcie w jaki sposób Celta postanowiła ustawić się przy rzucie wolnym wykonywanym przez pięciokrotnego zdobywcę Złotej Piłki. Z pozoru mądre, bo tak, wiedzieli, że gość z tej pozycji jest śmiertelnie niebezpieczny, że z tej pozycji wali bramę za bramą, że to jego dzień, to jego spektakl i zaraz może być pozamiatane, dlatego też ustawili się tak, żeby praktycznie całkowicie uniemożliwić mu oddanie strzału.
Efekt? Messi dorzucił piłkę na głowę ustawionego przy lewym słupku bramki Suareza. Czysty geniusz. Zresztą, kurczę, duet Suarez-Messi od lat specjalizuje się w coraz kreatywniejszym oszukiwaniu defensyw rywali. Piękna bramka. Majstersztyk.
Ale defensywa Barcy miała zupełnie inny plan na to spotkanie. W obronie odbywał się festiwal błędów i pomyłek. Weźmy taki przykład. Ter Stegen, grający na co dzień nogami lepiej niż pewnie 3/4 piłkarzy na świecie, jak ostatni fajtłapa wybija piłkę wprost pod nogi Smołowa. Ten nie podaje do Aspasa, Barcelonie udaje się wybronić sytuację. Za chwilę Semedo ładuje piłkę w innego piłkarza Celty tuż przed swoim polem karnym. Ten – w przeciwieństwie do Smołowa – wypuszcza Aspasa, który nie jest na spalonym, sam na sam z Ter Stegenem, bo zaspał Pique, ale cudem ofiarnie wszystko ratuje Alba.
Długo wyglądało to właśnie tak, jakby obrona Barcelony bawiła się strażaków-piromanów. Coś trzeba spieprzyć, coś trzeba zawalić, żeby potem dzielnie to ratować. Celcie trochę brakowało zaś bezczelności. Blisko szczęścia był i Mendes, i Aspas, właściwie w jednej akcji, ale zabrakło trochę szczęścia i trochę przekonania. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Tym bardziej że Barcelona straciła czujność. Messi dalej błyszczał, choć brakowało mu skuteczności, bo pudło z piętnastego metra, ze swojej kępki trawy, będąc nieatakowanym przez nikogo, było mocno nie w jego stylu.
Renesans Celty
No i właśnie, Barca przyhamowała, a w drugiej połowie do ataku ruszyła Celta. Totalnie głupia strata Rakiticia, Aspas fenomenalnie wypuszcza na wolną przestrzeń Yokuslu (zaspał Pique, za bardzo wyszedł Umtiti), który wpada w pole karne, żeby zaraz idealnie obsłużyć Smołowa. Remis.
Mecz się wyrównał. Barcelona wyglądała dziwacznie bezradnie i chaotycznie. Messi przewracał się w polu karnym, sędzia i VAR nie wskazali na wapno. Coś tam próbowali młodziutcy Fati i Puiq, ale obu brakuje jeszcze ogłady, ich gra jest za bardzo juniorska. Przy twardszym rywalu wysiadają z pociągu. I wtedy znalazł się on. Suarez. Wystarczyło mu pół sytuacji. Nie, nie pół. Ćwierć. Mniej niż ćwierć. Sytuacyjna piłka pod jego nogami w polu karnym, strzał bez przyjęcia, czubem, piłka w siatce. Ale też gość ma klasę.
I to właściwie był koniec meczu dla Barcelony. Serio.
Na boisku po stronie Celty wszedł duet Nolito-Rafinha. Jeden szybki, dynamiczny, atakujący bramkę, a drugi świetny technicznie, nieustannie przyspieszający grę ze środka pola. Ale to było świetne kilkanaście minut w wykonaniu Celty pod ich wodzą. A to Nolito strzelał, ale obronił Ter Stegen, a to Rafinha wpuścił w maliny Albę, a to coś, a to coś, aż Aspas ustawił wolnego w bliskiej odległości od brami niemieckiego bramkarza Dumy Katalonii.
Wydawało się, że mur jest dobrze ustawiony. Że wszystko jest okej. A tu piłka przeleciała obok muru w jakiś nieprawdopodobny sposób i zaraz Celta cieszyła się z bramki. Jak to się stało? Ano fatalnie zachował się skaczący w murze Griezmann. Niczym jakaś baletnica wyskoczył w powietrze w taki sposób, że zostawił te dodatkowe centymetry, które pozwoliły napastnikowi Celty zmieścić piłkę w bramce Barcelony. Co więcej, Francuz wszedł na boisko niewiele wcześniej. Oj, nie ma szczęścia ten gość w tym sezonie w nowych barwach.
Czy tak przegrywa się mistrzostwo?
Ale to było jeszcze mało, bo w doliczonym czasie gry Denis Suarez idealnie wystawił piłkę Nolito na prawie że pustą bramkę, ale ten z dwóch metrów trafił w Ter Stegena.
Jeśli w tej sytuacji byłby gol, to byłby kompletny dramat Barcy. Teraz jest po prostu dramat. Jeśli Real jutro wygra z Espanyolem, to ucieknie Barcelonie na dwa punkty. Na finiszu sezonu to spory kapitał. Nawet, jeśli niewykluczone jest, że Real straci jeszcze punkty. Na razie traci tylko Barcelona, która nie wygląda, jakby jakoś szczególnie miała moc do obrony tytułu mistrzowskiego.
Celta Vigo 2:2 FC Barcelona
Smołow 50’ Aspas 88′ – Suarez 20’, 67’
Fot. Newspix