„To tak, jakbyś cały czas tkwił na drugim biegu. Gdy to nie twój dzień, twój tydzień, twój miesiąc, a nawet nie twój rok”. Chyba żadna inna piosenka z serialowych czołówek nie pasowała do ostatnich trzydziestu lat kibica Liverpoolu tak bardzo, jak „I’ll Be There For You” z „Przyjaciół”. To zawsze miał być TEN rok, a jednak nigdy nim nie był. Aż na Anfield zjawił się Jürgen Klopp.
Niemiec latem 2015 roku jest jednym z najgorętszych towarów na rynku menedżerskim. Nie trzeba wikłać się w gierki z jego klubem, bo akurat jest bez pracy. Ostatni sezon w Bourssii Dortmund był sezonem najgorszym pod jego wodzą. Miało być rzucenie po raz kolejny wyzwania Bayernowi, było jak w piosence Budki Suflera. Ratujmy, co się da. Uratował Ligę Europy, ale rozwód stał się dla obu stron najrozsądniejszym rozwiązaniem.
Nie będzie szczególnym wyolbrzymieniem stwierdzenie, że Kloppa chciał wtedy każdy. Szejkowie z Zatoki Perskiej, miliarderzy stojący za klubami chińskimi, rosyjscy oligarchowie, a także oczywiście przedstawiciele klubów z europejskiej TOP5. Niemiec mógł przebierać w ofertach, ale pod żadnym kontraktem się nie podpisał. I wtedy zgłosił się Liverpool.
Najgorzej strzeżona tajemnica
Negocjacje miały się odbyć w Nowym Jorku. Tak chciano zapewnić ich dyskrecję, co oczywiście nie mogło się udać. Pisał o tym Raphael Honigstein w biografii Kloppa „Robimy hałas”.
Spotkanie miało odbyć się w Nowym Jorku 1 października. Klopp i jego agent Kosicke chcieli udać się tam w tajemnicy. W hali odlotów monachijskiego lotniska jeden z pracowników zapytał Kloppa, dlaczego leci na JFK. „Lecimy na mecz NBA”. Niezła wymówka, gdyby nie to, że sezon NBA zaczynał się cztery tygodnie później.
Godzinę po przylocie, dwaj Niemcy mieli się zameldować w hotelu Plaza. Recepcjonista okazał się pochodzić z Moguncji. Jak tylko zobaczył swojego rodaka, krzyknął: „Mój Boże, to Kloppo!”.
Niesamowite, że mimo to udało się negocjacje utrzymać w tajemnicy.
Jak Klopp pokonał Carletto
Nie było jednak wcale powiedziane, że to Klopp robotę na Anfield otrzyma. W „castingu” brał bowiem udział również Carlo Ancelotti. Menedżer, który w swojej szufladzie – w przeciwieństwie do Niemca – miał kilka medali za zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Honigstein opowiadał o tym w wywiadzie dla Weszło.
— Słyszałem z bardzo wiarygodnego źródła, że gdy Ancelotti przyszedł na rozmowę o pracę w Liverpoolu, natychmiast zażądał nowego środkowego obrońcy, pomocnika i napastnika. Bez ogródek, wyłożył kawę na ławę. To znaczy – pewnie miał rację i gdybym to ja był na jego miejscu, powiedziałbym to samo. Ancelotti chciał rozwiązać problem w tradycyjny sposób. Klopp z kolei spojrzał na to inaczej: spójrzmy, co możemy wydobyć z zespołu, jaki już mamy.
Mignolet, Moreno, Sakho…
Co zobaczył w ostatnim meczu przed chwyceniem za stery? W derbach z Evertonem? Chyba najwymowniejszym komentarzem do ówczesnej kadry Liverpoolu będzie dopisanie do nazwisk piłkarzy ich obecnych klubów. Pięć minionych lat pokazało najlepiej, jak trudny do zszycia materiał odziedziczył Niemiec po Brendanie Rodgersie.
- Simon Mignolet – Club Brugge
- Alberto Moreno – Villarreal
- Mamadou Sakho – Crystal Palace
- Martin Skrtel – Basaksehir
- Emre Can – Borussia Dortmund
- Nathaniel Clyne – Liverpool
- Lucas Leiva – Lazio
- James Milner – Liverpool
- Philippe Coutinho – Bayern
- Danny Ings – Southampton
- Daniel Sturridge – bez klubu
W pierwszych dwóch ligowych meczach pod jego wodzą, The Reds oddają zaledwie pięć celnych strzałów. Zdobywają jedną bramkę, dwukrotnie remisują. Zwycięstwo w domowym debiucie odbiera mu jego przyszły podopieczny i architekt wielkich wygranych. Sadio Mane.
W pucharowym debiucie zaś jego zespół nie potrafi rozprawić się z Rubinem Kazań, choć rywale grają w osłabieniu przez ponad godzinę.
Klopp jednak wielkich wyzwań nigdy się nie obawiał.
Grający trener? A cóż to za awangarda?
W Mainz został trenerem z przypadku. Władze klubu w pewnym momencie, chcąc dać zespołowi nieoczywisty impuls, zrobiły z jednego z piłkarzy trenera. Tak nieoczywisty, że gdy Klopp pierwszy raz usiadł na konferencji prasowej na miejscu dla trenera, dziennikarze wybuchnęli śmiechem. Myśleli, że to jakiś dowcip. W Niemczech o czymś takim, jak grający trener, to nie słyszano.
A jednak zdobył serca i umysły kolegów z boiska. Wraz z Żeljko Buvacem, z którym rozstał się dopiero w Liverpoolu, osiągnęli z klubem z Moguncji rzeczy w tamtym czasie niewyobrażalne. Po piętnastu latach przerwy Mainz wróciło do Bundesligi. Sam Klopp tamten sukces nazwał największym w trenerskiej karierze (za Bundesliga.com): — Oczywiście, wygranie Ligi Mistrzów jest rzeczą wielką, ale najdonioślejszym sukcesem trenerskim był awans do Bundesligi z Mainz w 2004 roku. Mieliśmy skromny skład i silnych rywali. To, czego dokonałem z Mainz, już nie przebiję — mówił rok temu.
Zastał drewnianą, zostawił murowaną
W Dortmundzie wcale nie miało mu być łatwiej. Tak, klub o znacznie większej renomie. Ale podupadły. Ratowany ze wszystkich sił. Niemogący sobie pozwolić na wydawanie wielkich sum na piłkarzy. Kibice BVB we wspomnianej książce Honigsteina przypominali, że nawet 500 tysięcy euro na zawodnika w czasach, gdy obejmował ten klub Klopp, to był duży wydatek.
W sezonie 2007/08, po którym Michael Zorc wyciągnął ręce po Kloppa, Borussia zajęła 13. miejsce w lidze. Gdy trener zalany łzami żegnał się z kibicami, gablota BVB była bogatsza o dwa mistrzostwa Niemiec, jeden Puchar Niemiec, dwa krajowe superpuchary. No i po raz pierwszy od szesnastu lat awansowała znów do finału Ligi Mistrzów.
Ale Borussia przede wszystkim odzyskała swój europejski status. Znów jest bardzo atrakcyjnym kierunkiem, czego dowodem choćby przenosiny właśnie do BVB Erlinga Haalanda. Znów może wydawać na zawodników grube miliony, zamiast ledwo wiązać koniec z końcem. Odzyskała utracony przez lawinowo rosnące w pierwszej dekadzie XXI wieku długi.
Wydawało się, że trudno będzie o większą transformację niż ta, jaką przeszedł pod okiem Kloppa Dortmund. Z zespołu żywiącego się ochłapami z pańskiego stołu po finał Ligi Mistrzów.
Doktor fizyki i specjalista od autów
Liverpool przebudowany został jeszcze gruntowniej. Zespół przejęty na 10. miejscu Premier League stał się najlepszą, najpiękniej grającą i budzącą ogromną sympatię drużyną piłkarską na świecie. Dwa razy doszedł do finału Ligi Mistrzów, wygrał najważniejszy mecz w piłkarskim kalendarzu, zwyciężył w Klubowych Mistrzostwach Świata i sięgnął po tytuł w Premier League. Na siedem kolejek przed końcem rozgrywek, z szansami na pobicie wszelkich punktowych rekordów ligi.
Niemiec w niecałe pięć lat przeniósł Liverpool do przyszłości. Szukał każdej, najmniejszej nawet przewagi. A potem wyciskał ją jak cytrynę. Tak było choćby z zatrudnieniem Duńczyka Thomasa Grønnemarka. Rozsławionego już na cały świat specjalisty od wrzutów z autu. Jeszcze dwa lata temu Liverpool Kloppa był w czołówce zespołów tracących najwięcej piłek po wznowieniu zza linii bocznej. Tylko w 45,5% przypadków pozostawał w posiadaniu piłki. Dla kontrastu – gdy Midtjylland sięgał po mistrzostwo Danii z Grønnemarkiem w sztabie trenerskim, łupem jego piłkarzy padało ponad 70% piłek.
Szefem jego sztabu analityków jest zaś Ian Graham, doktor fizyki teoretycznej. To on, na bazie liczb pomaga opracować system gry jeszcze bardziej zabójczy dla przeciwnika. To jego zadaniem jest też analiza pod tym kątem potencjalnych wzmocnień. Bo u Kloppa nigdy nie jest tak dobrze, by nie mogło być jeszcze lepiej. Jeszcze doskonalej.
Jürgen Klopp – trener rozwijający
Jest mu dziś o tyle łatwiej, że dysponuje piłkarzami stanowiącymi absolutną czołówkę na swoich pozycjach. Ale bynajmniej nie dostał najlepszych na świecie zapakowanych w piękny papier i przewiązanych wstążką. On pracował nad nimi z taką wytrwałością, z jaką wprawny garncarz wykonuje naczynia z gliny. Trafił na bardzo plastyczny materiał, dzięki czemu z defensora spadkowicza z Premier League i z zawodnika szykowanego na środek pomocy uczynił dwóch najlepszych bocznych obrońców na świecie. Andrew Robertson i Trent Alexander-Arnold drugi sezon biją przecież rekordy wydajności w ofensywie, jednocześnie będąc bardzo odpowiedzialnymi za to, co w tyłach.
Klopp odmienił Salaha. Z zawodnika słynnego z marnowania doskonałych szans uczynił jednego z najgroźniejszych atakujących świata. Niemiec zbudował Sadio Mane. Do tego stopnia, że Senegalczyk znalazł się w najlepszej czwórce Złotej Piłki za 2019 rok. Jeszcze wyżej był Virgil van Dijk – tylko za Lionelem Messim, o marnych siedem punktów. Gdy ściągał go z Southampton za rekordowe 75 milionów funtów, ludzie pukali się w czoło. Andrzej Twarowski, który na lidze angielskiej zjadł zęby grzmiał, że tyle to wydaje się na van Gogha, a nie van Dijka. Rewelacyjny już w Romie Alisson wszedł na jeszcze wyższy poziom, a przecież niedługo po debiucie trzeba było czyścić mu głowę z fatalnego błędu z meczu z Leicester. Roberto Firmino zredefiniował postrzeganie nowoczesnej dziewiątki. James Milner osiągnął wyżyny, choć wydawało się, że jego czas minął. Jordan Henderson z symbolu marazmu stał się symbolem zwycięstwa. Liderem pełną gębą.
— Wszystko zmieniło się wraz z zatrudnieniem Juergena Kloppa. Z całym szacunkiem dla poprzednich managerów Liverpoolu, ale kiedy Klopp pojawił się w klubie, od razu podążyliśmy za nim. Uwierzyliśmy mu. To niewiarygodna podróż — mówił wczoraj, gdy jasnym stało się, że nikt nie ma już nawet matematycznych szans na dogonienie The Reds. Ostatni odpadł Manchester City.
Jürgen Klopp świętuje ze swoimi zawodnikami wyeliminowanie Barcelony w półfinale Ligi Mistrzów 2018/19
Czy więc można się dziwić, że na absolutnie wzruszającym wideo, jakie na swoje media społecznościowe wrzucił Liverpool, Klopp odgrywa pierwszoplanową rolę?
W żadnym wypadku. Bo nieważne, ile goli strzeliłby Salah, ile asyst zanotował Alexander-Arnold, ile kilometrów przebiegł Milner, ile czystych odbiorów nastukał van Dijk. Twarzą przemiany z zespołu wyśmiewanego po przerażający rywali, z którym jednocześnie nie będąc jego kibicem tak łatwo sympatyzować, jest bowiem ten przesympatyczny człowiek.
Jürgen Klopp. Budowniczy największego Liverpoolu od kilku dekad.
fot. FotoPyK/NewsPix.pl
***
* tytuł to oczywiście odniesienie do nazewnictwa odcinków w serialu „Przyjaciele”