Powiedzmy sobie szczerze – starcie Aston Villi z Sheffield United w normalnych okolicznościach raczej by nas szczególnie nie zainteresowało. Nawet biorąc pod uwagę, że The Blades to jedna z największych rewelacji sezonu w Premier League. Nawet mając świadomość, że Aston Villa rozpaczliwie potrzebuje punktów do utrzymania. Tak czy owak, okoliczności nie są zwyczajne. Starcie w Birmingham stanowiło bowiem pierwszy mecz angielskiej ekstraklasy po stu dniach przerwy. Zasiedliśmy zatem przed telewizorem z cichą nadzieją na emocjonujące spotkanie. Co otrzymaliśmy? Niestety, dość przeciętny mecz. Emocji dostarczył przede wszystkim kolejny sędziowski skandal. Pod pewnymi względami zatem nic się w Anglii nie zmieniło.
Mecz walki
Z przebiegu spotkania bliżej odniesienia zwycięstwa zdecydowanie byli gospodarze. Statystyki mówią tutaj same za siebie. Piłkarze Aston Villi oddali prawie trzy raz więcej strzałów bramkę. Cały czas sprawiali wrażenie bardziej zainteresowanych dociśnięciem rywali. Ale trzeba zaznaczyć, że ekipa Sheffield niezwykle rozsądnie się broniła, umiejętnie trzymając swoich oponentów z dala od bramki. Jeżeli podopieczni Deana Smitha chcieli zagrozić bramce przyjezdnych, zwykle musieli się uciekać do uderzeń spoza szesnastki. The Blades byli naprawdę doskonale zorganizowani w tyłach. Żadna to zresztą niespodzianka, ekipa Chrisa Wildera słynie ze świetnej obrony.
Zadanie gości było tym ułatwione, że Aston Villa często uciekała się do długich piłek, które miały w zamierzeniu zaskakiwać obrońców Sheffield. I kilka razy wydawało się, że jest to taktyka dobrze pomyślana, ponieważ naprawdę niewiele brakowało, a któryś z dynamicznych atakujących Aston Villi znalazłby się na czystej pozycji strzeleckiej, pozostawiając defensorów za plecami. Ale to były jednak krótkie chwile grozy. Generalnie obrona Sheffield nieźle sobie radziła z rozczytywaniem dalekich zagrań.
Nie można narzekać na tempo spotkania, na jego intensywność. Jedni i drudzy zostawili na boisku sporo zdrowia. Choć trudno było nie odnieść wrażenia, że gościom remis w Birmingham po prostu pasuje i nie mają zamiaru zabijać się o trzy punkty. Pewnie mecz byłby ciekawszy, gdyby The Blades choć trochę się odsłonili, poszli na wymianę ciosów. Jednak Wilder to zbyt szczwany lis, by otworzyć rywalom szansę do wyprowadzenia zabójczych kontrataków. Keinan Davies czy Jack Grealish tylko na to czekali. Tymczasem goście grali po prostu swoje – starali się uspokajać grę, przytrzymywać futbolówkę, szukać szans po stałych fragmentach gry. Górowali w bezpośrednich starciach fizycznych, pojedynkach główkowych. Wiele się ten zespół przez okres przerwy nie zmienił, to pewne.
Skoro jednak o stałych fragmentach mowa, to dochodzimy do głównego punktu programu.
Awaria systemu
Końcówka pierwszej połowy. Sheffield wykonuje rzut wolny, nieco zbyt mocne dośrodkowanie przepoczwarza się w centrostrzał. Bramkarz Orjan Nyland chwyta piłkę, lecz ma kłopoty z utrzymaniem równowagi. Na dodatek popycha go kolega z obrony, więc nie może być mowy o faulu. Golkiper z futbolówką w dłoniach ląduje w bramce, niemalże przytula się z tą piłką do siatki. Piłkarze Sheffield – trudno się im dziwić – zaczynają świętować gola. Ale sędzia Michael Oliver nie wskazuje na środek boiska. Protestującym piłkarzom macha przed nosem swoim bajeranckim zegarkiem, niczym Inspektor Gadżet. Nie ma sygnału, technologia goal-line nie sugeruje, by uznać bramkę.
Gramy dalej. Choć oczywistym jest, że bramka padła. Wszyscy to widzieli, bo to po prostu nie była stykowa sytuacja, tylko ewidentny gol.
screen: Canal+Sport
Sporo było w tym sezonie sędziowskich skandali w Premier League, ale ten jest jednym z największych. Trudno tu nawet winić arbitra głównego. Widać było, że Oliver jest skonfundowany i wręcz rozpaczliwie dawał do zrozumienia protestującym zawodnikom, że nie napłynął do niego żaden sygnał świadczący o tym, ze padła bramka. Choć prawdopodobnie instynktownie wyczuwał, że futbolówka jednak przekroczyła całym obwodem linię bramkową i coś tu jest nie tak.
No ale mleko się rozlało, trafienie nie zostało zaliczone. Jako że spotkanie innych emocji nie dostarczyło zbyt wiele, to po pierwszym meczu angielskiej ekstraklasy po restarcie dyskutować się będzie przede wszystkim o awarii technologii goal-line, która – w przeciwieństwie do systemu VAR – sprawiała akurat wrażenie nieomylnej.
Ponoć nie włączono odpowiedniej kamery, tak zwany system “Sokole Oko” nie został odpalony w porę. I to może być już kamyczek do ogródka sędziego głównego, który ma obowiązek sprawdzić przed meczem, czy wszystko jest w porządku. Może zapomniał, wytrącony z normalnej, meczowej rutyny. A może arbitrzy po prostu powszechnie olewali ten obowiązek, nie spodziewając się, że cokolwiek może akurat w tym temacie nawalić. Na razie próżno spekulować.
Tak czy owak – ekipa Sheffield United słynie z tego, że swoją meczową strategię opiera na bezwzględnej skuteczności. Oni tak właśnie grają – przeprowadzają jedną, dwie groźne akcje, strzelają z tego gola i potem uprzykrzają przeciwnikom życie. Nie zwykli wypuszczać prowadzenia z rąk. Będzie więc sporym zaskoczeniem, jeżeli obóz “Szabel” po tym spotkaniu nie wywoła olbrzymiej awantury. Kuriozalny błąd, którego niestety nie skorygował VAR, być może pozbawił Sheffield trzech punktów. A te oczka mogą być kluczowe w rywalizacji o awans do Ligi Mistrzów, na co wciąż przecież w Sheffield mają prawo liczyć.
fot. NewsPix.pl