Sławomir Czarniecki sprowadził do Bayeru Leverkusen Kaia Havertza, który dziś jest wart 100 milionów. Obecnie pełni funkcję koordynatora akademii, ale sam mówi, że zna w Bayerze wszystkie kąty – pracował jako trener młodszych roczników w akademii, trener U-19, asystent dyrektora sportowego pierwszej drużyny i skaut. Jak Kai Havertz został namówiony na Bayer? Dlaczego przy transferze 10-latka uczestniczył nawet Rudi Völler? Czy Bayer chce sprzedać Havertza i za ile? Z jakich powodów kluczową rolę w jego rozwoju odegrał nie tylko talent, ale i rodzice? Dlaczego warto odpuścić mecz Ligi Mistrzów, by ukończyć szkołę? Czy na niemieckim rynku agentów panuje wariactwo? Czemu w Bayerze unika się słowa „wypożyczenie”? Jak ważna jest osobowość u trenera? Dlaczego Kai Havertz doceniał treningi Andrzeja Buncola? Czy trenerzy U-8 powinni zarabiać najwięcej w akademiach? Zapraszamy na wywiad ze Sławomirem Czarnieckim, pierwszym trenerem Havertza w Bayerze Leverkusen. O perełce niemieckiego futbolu, ale i filozofii Bayeru Leverkusen i karierze Polaka w jednym z największych klubów Bundesligi.
Za ile Bayer sprzeda Kaia Havertza?
Najlepiej wcale.
Załóżmy jednak, że sprzeda go latem.
Mogę powtórzyć to, co osoby z klubu komunikowały już w mediach – rabatu na koronawirusa nie będzie.
Czyli co najmniej sto milionów.
Na pewno nie mniej.
A jaki jest roczny budżet akademii Bayeru?
To żadna tajemnica – 5-6 milionów euro.
Lekko licząc, jeden transfer zapewni funkcjonowanie akademii na siedemnaście lat. Nie ma lepszego dowodu na to, że szkolenie to najlepszy zarobek dla klubów.
A to nie będzie przecież nasz pierwszy transfer. Spójrzmy na ostatnie lata 3-4 lata. Kevin Kampl, Christoph Kramer, Danny da Costa, Dominik Kohr, czy Benjamin Henrichs. W sumie około 65 milionów euro. Z samych tych transferów, nie wliczając już kwoty za Kaia, zagwarantowaliśmy sobie utrzymanie akademii na najbliższe lata. Do tego dochodzi wartość sportowa. Jeśli nasi chłopcy gwarantują nam awans do Ligi Mistrzów, można powiedzieć, że zyski wzrastają. Do tego sponsoring, marketing. System naczyń połączonych.
Kai Havertz jest w pana kontekście o tyle szczególnym piłkarzem, że to pan sprowadził go do Leverkusen. Nawet w wywiadzie na jego dziesięciolecie w Bayerze wspomniał, że miał pan w tym procesie ogromną rolę.
Byłem jego pierwszym trenerem w Bayerze. Dyrektor akademii poinformował mnie wtedy, że mamy pod lupą chłopaka, który ma świetną perspektywę i jest sprawdzony przez skautów. Miałem przedstawić mu nasz klub i zaprosić rodziców. To był marzec-kwiecień 2010. Kai miał dziesięć lat. Zaprosiłem rodziców do Leverkusen. Oprowadziłem ich po stadionie, Kai zobaczył wszystkie kąty, szatnię pierwszej drużyny. Zorganizowałem obiad w restauracji obok stadionu. Poinformowałem wcześniej Rudiego Völlera i Michaela Reschke, że będziemy na posiłku z bardzo ważnym zawodnikiem, więc jeśli „spontanicznie” przyjdą i porozmawiają z rodzicami, na pewno nam to pomoże.
Poważne podejście do 10-latka.
Rodzicom zaimponowało, że Rudi Völler, Michael Reschke i Wolfgang Holzhäuser interesują się nimi. Każdy skupia się na rodzicach, bo to oni finalnie decydują, ale z drugiej strony koncentrowałem się na zbudowaniu relacji z samym Kaiem. Zaprosiłem go na dwa mecze Bundesligi. Oglądaliśmy je w dwójkę, jeden, pamiętam, z Bayernem Monachium. Rozmawialiśmy sobie o piłce. Udało mi się zbudować pewną więź. Wiem, bo Kai potwierdził to ostatnio w wywiadzie, ale już wiele razy to podkreślał, że byłem dla niego bardzo ważnym trenerem i osobą. To cieszy. Dużo osób pomagało w tym transferze, ale jeśli podkreśla, że odgrywałem ogromną rolę – to wielki feedback dla mnie.
Taki tryb przekonywania piłkarzy to codzienność czy coś zarezerwowanego tylko dla wielkich talentów?
Nie jest to standard, nie zawsze walczymy o 10-latka w taki sposób. Mieliśmy plan, co chcemy z Kaiem zrobić i wszystko udało się zrealizować. Przeszedł wzorowo szczeble krok po kroku. Brakuje tylko, żeby został na dłużej.
On sam jest chyba gotowy na transfer. Taki przekaz bije z jego wypowiedzi.
Być może. Powiem szczerze, nie poddawałbym się, warto walczyć o niego do samego końca. Jeśli nas opuści – OK. Ale nawet jeśli zaoferowałby, że zostaje dwa lata i odchodzi po wygaśnięciu kontraktu, przemyślałbym tę sprawę. Jego wartości dla nas jako klubu nie można przeliczyć. Wartości sportowej, marketingowej, osobowościowej. To o wiele więcej niż 100 milionów euro.
Kai Havertz na turnieju w 2012.
Jak on sam, młody chłopak, radzi sobie z tym, że Bayer tak otwarcie mówi, ile za niego oczekuje? Skoro młodzi potrafią zachłysnąć się pierwszym kontraktem, jak nie zachłysnąć się kwotą 100 milionów?
Na tyle, ile znam Kaia, myślę, że nie za bardzo go to przejmuje. Nie wytwarza sobie presji. Traktuje to jako część biznesu. Jeśli nas opuści, nie pójdzie tam, gdzie będzie zarabiał więcej, a tam, gdzie klub stworzy mu idealne warunki dalszego rozwoju. Potrzebuje ciepłego otoczenia, dobrej relacji z trenerem, odpowiedniej filozofii klubu. Kai mógł już kilka razy opuścić naszą akademię. Od U-14 do U-17 miał bardzo dużo ofert. Nie opuścił nas, bo otoczenie w klubie, wizja, perspektywa… Przekonaliśmy Kaia i jego rodziców mocnymi argumentami.
Z drugiej strony, jeśli Bayer komunikuje „poniżej 100 milionów nie będzie transferu”, pokazuje to, jak ważny jest dla nas jako klubu. Ta kwota podkreśla jego znaczenie. Jeśli mamy nawet małą szansę na przekonanie go, żeby tu został, klub będzie robił wszystko, żeby to zrobić. Już przed kryzysem było niewiele klubów, które mogłyby zapłacić taką kwotę. Po kryzysie na pewno nie ma ich więcej.
Co poza talentem zadecydowało o tak spektakularnym rozwoju Havertza?
Rodzice.
Do dziś mówię Kaiowi, że oprócz jego talentu, największe znaczenie miało jego otoczenie. Jego rodzice wyróżniali się na tle innych. Przyjeżdżali na mecze, ale oglądali je spokojnie. Cieszyli się, gdy Kai grał, ale bez niezdrowych emocji. Po meczu rodzice byli rodzicami, a dzieci dziećmi. Kai nie musiał przez cztery godziny wysłuchiwać odpraw i analiz. W domu nie był traktowany jak gwiazda. To pomaga w rozwoju. Kluczowe jest, by rodzice dobrze zrozumieli swoją rolę. Mimo że Kai był zawsze wyróżniającym się zawodnikiem, nie wkładali mu do głowy, że jest największą gwiazdą. Cała rodzina jest bardzo zżyta. Mimo że dzieci są już starsze, ciągle wyjeżdżają razem na wakacje. Mama i tata trzymają mocne więzi. Babcie często pojawiają się na meczach. Starszy o siedem lat brat współpracuje z agencją opiekującą się Kaiem. Ma na niego pozytywny wpływ.
Havertz śmieje się w wywiadzie na stronie Bayeru, że jego tata zna już chyba wszystkie miasta w Holandii, bo na wszystkie turnieje jeździł razem z nim.
To ważne, gdy rodzice wspierają hobby dziecka. Jeździli, korzystali z tego czasu jako rodzina.
Jakie błędy najczęściej popełniają rodzice? Jak ważne jest uświadamianie ich?
Im młodszy zawodnik, tym intensywniejsza rozmowa trenera z rodzicami. Jako koordynator kładę szczególny nacisk na starsze drużyny, od wieku U-15, gdy chłopaki, a w zasadzie ich rodzice, podpisują umowy. Są rodzice jak Kaia Havertza, którym nie trzeba poświęcać dużo czasu, bo są świadomi. Ale niektórzy mają bojaźliwy charakter. Potrzebują więcej czasu i uwagi. Ciepła ze strony klubu. Jestem wtedy takim wentylem – ojciec dziecka rozmawia wtedy ze mną i zostawia swojego syna w spokoju, jeśli chodzi o piłkę. To nie muszą być zawsze fachowe rozmowy o rozwoju, czasem wystarczy samo wypicie kawy i small talk. Zależy od typu rodziców. Muszą czuć się ważni. Już w wieku 12-13 lat pojawia się zagrożenie związane z agentami.
Agenci zgłaszają się w Niemczech już po dwunastolatków?
Tak. To wariactwo.
Najlepsi menedżerowie nie mają czasu na dwunastolatków. Wiedzą, że mają jeszcze na nich czas. Pojawiło się jednak wielu tak zwanych agentów, którzy skupili się na najmłodszych zawodnikach. Próbują krok po kroku przebić się dzięki nim do profesjonalnej piłki. Dlatego ważna jest współpraca z rodzicami. Dla nas nie oznacza to bycie najlepszymi przyjaciółmi, ale edukację. Wyjaśnienie ich roli. Pokazanie drogi, przeszkód. Rola trenera i rodziców nie może być taka sama. Jeśli jestem ojcem, to jestem ojcem, a nie trenerem. Jeśli jestem trenerem, to jestem trenerem, a nie ojcem. Zdefiniowanie roli jest bardzo ważne.
Często mieliśmy zawodników, którzy mieli duży potencjał, ale nie byli w stanie go zrealizować z powodu rodziców lub złego otoczenia społecznego. Nie mówię, że byli kolejnym Messim, ale grali świetnie, a się popsuli. Gra w akademii nie oznacza zarabiania. Oznacza kształcenie. A jeśli kształcenie będzie dobre, pieniądze w przyszłości przyjdą same.
Jak radzić sobie z trudną osobowością zawodnika i niezdrowym otoczeniem, które na każdym kroku przekonuje go, że już jest wielki?
Jeśli rodzice, agenci czy inne osoby sugerują, że jesteś najlepszy, że już jesteś na szczycie, zawodnik zwykle to akceptuje. Fajny przykład – Peter Bosz stawia w pierwszej drużynie na 17-latka, Floriana Wirtza. Daje mu szansę grania, ale równolegle mówi mu co chwilę, czego mu jeszcze brakuje do następnego kroku. Podnosi poprzeczkę coraz wyżej. W ten sposób pracuje się z młodzieżą – nie orientuję się na tabelę, na wygrane, na otoczenie, które mówi, że jesteś najlepszy. Ciągle podnoszę poprzeczkę.
Nie mogę stworzyć sytuacji, w której zawodnik jest nasycony i już nie chce. To duży problem, bo rodzice, agenci czy koledzy często sugerują coś innego. To kontrproduktywne. Idealny chłopiec ma zdrowe otoczenie – boisko boiskiem, dom jest domem. Na boisku decyduje trener, w domu rodzice, ale nie w aspekcie piłki. Nie gloryfikujemy człowieka w krótkim czasie.
Menedżer mówi, że jest super, rodzice szukają wielkich klubów, koledzy klepią po plecach. Trener, który ściąga na ziemię i podnosi poprzeczkę nagle staje się wrogiem.
I to jest dylemat piłki nożnej na całym świecie. Być może to nawet najtrudniejszy aspekt pracy w akademii.
Talentów jest dużo, ale za mało z tych utalentowanych chłopców przebija się do profesjonalnego futbolu. Zatracają się. Wielu chłopców gubi się na ostatnim etapie. Przebiegam dziesięć lat akademii, a na ostatnim roku się gubię, bo myślę, że już podbiegłem pod metę. A jeszcze niestety jest parę metrów pod górę. Można to rozwinąć wyłącznie, jeśli się stworzy atmosferę z rodzicami, czasem też z agentem. Regularnie spotkania, rozmowy. Przedstawia się obiektywnie etap szkoleniowy. Opowiada o aspektach, które chce się zrobić. Dialog. Im więcej klub rozmawia z rodzicami, tym mniej rozmawiają rodzice z agentami. Im więcej trenerzy rozmawiają z zawodnikami, tym mniejszy wpływ ma na to agent. Z doświadczenia wiem, że wielu rodziców szuka pomocy u agentów, bo kluby z nimi nie rozmawiają. Trenerzy blokują rozmowy. Gdy rodzice mają jakieś pytania, nie dostają odpowiedzi. Są w negatywnym stanie emocjonalnym. Wtedy przychodzi jakaś osoba z zewnątrz i mówi, że chłopak jest dobry, ma potencjał, ma talent. Agenci przejmują kontrolę. Mówię tylko o złych agentach, bo jak wspomniałem – są również top agenci, najlepsi nie muszą pracować z dwunastolatkiem.
Jaką najtrudniejszą rozmowę z menedżerami odbył pan w swojej karierze?
Niektórym trzeba opowiadać, jak funkcjonują zasady i przepisy. Opowiadają bzdury. Mówię tylko o tych, którzy się nie znają na piłce, bo jest w tej branży też wielu profesjonalistów. Takich rozmów miałem naprawdę dużo. Poza kontaktem z zawodnikiem i rodzicami ważne jest, by stworzyć w klubie profesjonalne otoczenie. By rodzice zaprotestowali, jeśli agent powie, że warto iść w drugą stronę. By nie dali mu na to nawet szansy. Zawodnicy w naszej akademii nie zarabiają dużo, porównując to do Bayernu czy Borussii. Nie chcemy, by zawodnik był z nami ze względu na pieniądze, a na rozwój.
Kształtowanie priorytetów.
Można zobaczyć na przykładzie Floriana Wirtza czy Kaia Havertza, że droga do pierwszej drużyny jest krótka. Ale trudna, bo nie mamy rezerw, nie mamy U-18 i U-16. Szansę dostanie prawie każdy zawodnik, czy ją wykorzysta – musi być na to przygotowany.
Z drugiej strony wypuściliście jeden wielki talent. Leroy Sane trenował w Bayerze przez trzy lata.
Trafił z Schalke i wrócił do Schalke. Mieszkał w okolicach Bochum-Gelsenkirchen niedaleko stadionu Schalke. Grał u nas trzy lata i zdecydował z rodzicami opuścić klub.
Gdy taki talent chce odejść, warto walczyć o niego za wszelką cenę, czy skoro on i rodzice chcą odejść, nie ma sensu zatrzymywać go na siłę?
Identyfikacja Kaia i jego rodziców z naszym klubem była ogromna i to różniło go od Leroya, który już jako dziecko był fanem Schalke. Walczyć trzeba zawsze do samego końca, ale jeśli nie uda się człowieka przekonać, trzeba zrobić inny krok. Pieniędzmi – jak wspomniałem – młodego piłkarza nie przekonamy. Przekonamy emocjami.
Wracając do Havertza – pochodzi z okolicy Aachen, które jest oddalone około 70 kilometrów od Leverkusen. Jak wyglądały jego dojazdy?
To około godzina jazdy, byłem kilka razy na wizycie u jego rodziny. W pierwszym sezonie ustaliliśmy, że trenuje z nami nie cztery razy w tygodniu, a trzy. Dojeżdżał busem zapewnianym przez klub. Nasz klub jest znany z tego, że zapewnia dojazd zawodnikom z odległych miast.
Jak to wygląda?
To tak zwany serwis „Fahrdienst”. Aktualnie mamy szesnaście dziewięcioosobowych minibusów. Godzimy to logistycznie tak, by każdy mógł dojechać. Głównie na treningi, bo na mecze chłopcy jeżdżą zazwyczaj z rodzicami. Kai korzystał z busów przez cały okres w juniorach. To ogromna pomoc dla rodziców. Można sobie policzyć – 140 kilometrów po trzy, cztery, pięć razy w tygodniu. Po dwóch-trzech latach trzeba kupować nowy samochód.
W filozofii Bayeru leży, by brać do akademii chłopców mieszkających w promieniu maksymalnie 70 kilometrów. Nie ogranicza was to? Nie zamykacie się na wielkie talenty np. z południa Niemiec?
To część naszej filozofii. Stawiamy na chłopców z regionu. Oszacowaliśmy promień na 70 kilometrów, bo oznacza on, że dojazd do Leverkusen będzie trwał maksymalnie godzinę. Chcemy, by zawodnik nie siedział dłużej w samochodzie niż byłby na boisku. Nie wyklucza to jednak, że jeśli w promieniu 100 kilometrów pojawia się mega utalentowany zawodnik, to go nie bierzemy. Oczywiście, że bierzemy. Dominik Kohr był takim zawodnikiem. Mieszkał w Trier, ponad 200 kilometrów od Leverkusen. Przyjeżdżał na treningi wyłącznie dwa razy w tygodniu. W pozostałych dniach trenował u siebie w regionie. Mówimy o wieku U-14, U-15. Jeśli jest gdzieś mega utalentowany zawodnik, nie znaczy, że się nie zaangażujemy. Ale szczególny nacisk mamy na promień 70 kilometrów. Dla nas to ważny aspekt. Z mojego doświadczenia wynika, że im dłużej chłopiec jest w gronie rodziny, tym lepiej się rozwija.
Przykład Kaia Havertza – nawet gdy przeprowadził się do Leverkusen, wciąż mieszkał z bratem, który studiował w Kolonii. Rodzice stworzyli mu namiastkę domu. Jeżeli człowiek ma taką rodzinę, warto w niej zostać jak najdłużej.
Żeby ta historia nie była zbyt sielankowa – jakie przeszkody stanęły na drodze Havertza?
W czasie U-15, U-16 miał okres, gdy bardzo urósł w krótkim czasie. Zazwyczaj był jednym z mniejszych w drużynie. Dziś ma 189 cm. Nagle pojawił się problem dla koordynacji i techniki. Patrząc na pierwszy zespół – najtrudniejszy był chyba mecz z Herthą BSC, gdy wygwizdali go kibice. Jesień tego sezonu nie była w jego wykonaniu idealna. To normalne w rozwoju młodego zawodnika. Na pewno mu to w jakiś sposób przeszkadzało.
Chciał w pewnym momencie też rzucić szkołę. Młody chłopak może się zastanawiać: gram już w Bayerze, chce mnie pół Europy, po co mi matura?
Abstrahując już od Kaia – ważne w rozwoju dzieci jest, żeby nauczyć ich kończenia spraw. Jeśli małe dziecko zaczyna malować obrazek, powinno go zakończyć. Nauka konsekwencji. Kai miał przez cztery miesiące okres krytyczny, pamiętam to. Występował już w Lidze Mistrzów i nawet nie pojechał na mecz 1/8 z Atletico Madryt, żeby zaliczyć maturę. Krótkofalowo – przepadł mu jeden mecz. Długofalowo – znacznie więcej dzięki temu meczowi wygrał. Zaliczyć maturę i być w tym samym czasie profesjonalnym piłkarzem na tym poziomie – to coś wyjątkowego, nie każdy to potrafi. Coś zacząłem, coś kończę, to buduje charakter.
Gdy w pewnym momencie zostałem koordynatorem akademii, intensywnie rozmawialiśmy z Kaiem. Nie o taktyce czy technice, chodziło o ważniejsze aspekty – zachowanie, jak trafi do pierwszego zespołu. Pamiętam, że przed jego pierwszym obozem z pierwszą drużyną spotkaliśmy się na obiedzie. Przekazałem mu, na co powinien uważać, gdy będzie w pierwszej drużynie. Szatnia potrafi zmarnować nawet tak wielki talent. Chce pokazać, kto rządzi. Kai wiedział, jak się zachować i pokazywał na treningu wszystko, co potrafi. Mieliśmy dobre charaktery w pierwszej drużynie, z otwartymi rękami przyjęli go do siebie.
Czysto piłkarsko – jaką jego cechę uważa pan za kluczową?
Oprócz techniki i szybkości – lekkość, luz, spokój przy piłce. Czasem myślimy, że gdy jest przy piłce, ma zawsze puls 80. Zawodnik zwykle podejmuje lepsze decyzje przy pulsie 80 niż 180. Kai bardzo rzadko trafia w sytuację pressingową, w której nie ma rozwiązania. Przez orientację i zrozumienie gry spokojnie radzi sobie z naciskiem rywala. Do tego jest szybki, technicznie mocny, gra głową, porusza się po boisku. Mogę porównać go do Toniego Kroosa. Gdy widziałem go w wieku 12 lat, grał podobnie. Jego swoboda, spokój przy piłce – coś niesamowitego.
David Kopacz i Kai Havertz.
Odświeżyłem sobie mecz o mistrzostwo Niemiec U-17 z 2016 roku. Bayer – BVB, na boisku czterech Polaków – Bednarczyk, Stanilewicz, Grym i Kopacz. Żaden z nich nie zaistniał jeszcze w dorosłej piłce. Dużą karierę robi tylko Havertz, na poziom Bundesligi przebił się oprócz niego tylko Luca Kilian, który gra w Paderborn. Sukces w juniorach w ogóle coś znaczy?
Patrzę na to inaczej. Nawet mam przed sobą właśnie zdjęcie tej drużyny. Kai przebił się u nas. Atakan Akkaynak, kapitan zespołu, gra dziś w pierwszej lidze tureckiej. Guven Yalcin gra w Besiktasie, został reprezentantem Turcji. Wielu chłopców jest na drugim czy trzecim poziomie. Mówimy o roczniku 1999-2000, niektórzy mają za sobą dopiero pierwszy, niektórzy drugi sezon. Jak na jedną drużynę – myślę, że to dużo. Z jednego rocznika przebija się do profesjonalnego futbolu średnio dwóch piłkarzy. Tu przebiło się więcej. Nie każdy jest jak Kai, gotowy na dorosłą piłkę w wieku 17 lat. Adrian Stanilewicz to jeden z zawodników naszej pierwszej drużyny, grał na mistrzostwach świata U-20, tak samo jak Kuba Bednarczyk. Mają karierę przed sobą. Trzeba im tylko dać czas.
Jakuba Bednarczyka oddaliście do St. Pauli bez sumy odstępnego. Bayer ocenił, że nie wskoczy na poziom pierwszej drużyny i będzie bezużyteczny?
W Bayerze nie mamy rezerw – tylko pierwsza drużyna i U-19. A dla młodego zawodnika najważniejsze jest granie.
Dziś gra, ale właśnie w rezerwach.
Kuba zdecydował się na ten krok po U-19. Może napotkał na przeszkody, ale to nie znaczy, że nie zrobi jeszcze kroku do przodu. Nie wiem dokładnie, co się stało w St. Pauli, bo przez krótki czas występował w pierwszej drużynie. Wiem tylko, bo mam dobry kontakt z Jackiem Magierą, że stawia na niego i miał w miarę dobre mistrzostwa świata U-20, tak jak Adrian. Być może potrzebują trochę więcej czasu, żeby się przebić w dorosłym futbolu.
Stanilewicz nie notuje minut, od czasu do czasu pojawia się na ławce. Skoro nie ma w Bayerze rezerw – naturalnym krokiem jest wypożyczenie?
Tak. Adrian miał to szczęście, że U-19 grała w Lidze Mistrzów i w pierwszym półroczu miał szansę występowania w tych meczach. Na pewno mu to pomogło. Zgadzam się, że potrzebny mu jest następny krok. Potrzebuje praktyki.
Ekstraklasa jest dla takich piłkarzy atrakcyjnym kierunkiem czy lepiej, by zawodnik ogrywał się w niższych ligach niemieckich?
Nie ma złotego środka, trzeba zawsze patrzeć na to indywidualnie. Na pewno Ekstraklasa jest dobrym krokiem na rozwój młodego zawodnika, ale nie można powiedzieć, że dla każdego to idealny wybór. Trzeba dopasować. Ważne jest otoczenie, model gry, trener.
Powiem szczerze – niechętnie rozmawiam o wypożyczeniach. Zawodnik, który jest wypożyczony, nie będzie tak traktowany jak własny zawodnik. Nie używamy więc słowa „wypożyczenie”. Po prostu zawodnik od nas odchodzi, ale gwarantujemy sobie warunki, na jakich możemy ściągnąć go z powrotem. Patrzymy psychologicznie.
Finansowo wychodzi to pewnie gorzej – za wypożyczenie z reguły się nie płaci, za pierwokup już tak.
Jeżeli zawodnik dobrze się rozwinie i będzie ważną opcją dla naszego klubu, to jest tak zwana sytuacja win-win. Nie mamy problemu, by zapłacić za rozwój. To i tak będzie tańsza sprawa niż kupienie gotowego zawodnika od innego klubu. Nie można patrzeć na młodych zawodników tylko przez pryzmat pieniędzy, że chcemy jak najwięcej zyskać na wypożyczeniu czy pierwokupie. W pierwszej kolejności chodzi o wyszkolenie. Wartość zawodnika, który robi krok do przodu, automatycznie wzrasta.
Wynika to z filozofii klubu, ale i całej firmy Bayer. By dojść na wysoki szczebel w korporacji farmaceutycznej, trzeba sprawdzić się w pracy w innych warunkach zagranicą. W klubie zrezygnowaliście z drużyny rezerw, by piłkarze nie wpadali w strefę komfortu. Lepiej nauczą się pod presją, w innym otoczeniu, a później wrócą do pierwszej drużyny Bayeru.
W rezerwach nie ma presji kibiców, nie ma presji mediów. Wygrywam – OK, przegrywam – OK, nikogo to nie interesuje. To nie jest otoczenie, które promuje rozwój. Dlatego wolimy oddać zawodnika. Przykładem jest młody zawodnik, którego sam kiedyś trenowałem – Christoph Kramer.
Mistrz świata.
Miałem go pod opieką, gdy miał 11-13 lat. Skończył akademię, został wypożyczony na dwa lata do VfB Bochum, potem na dwa lata do Borussii Mönchengladbach. W międzyczasie zdobył mistrzostwo świata. Wrócił do nas, pomógł sportowo i opuścił klub po roku za 15 milionów euro. Praktyczny przykład tego, jak zawodnik może rozwinąć się w innych klubach. Skorzystaliśmy wtedy z tradycyjnego wypożyczenia, ale wrócił do nas jako kompletny zawodnik, który ma 24 lata i wzmacnia pierwszą jedenastkę.
Z drugiej strony – my też korzystamy z wypożyczeń do klubu. Dani Carvajal z Realu Madryt grał u nas jeden rok. Po tym czasie Real wykupił go z wypożyczenia. Przez rok wzmocnił drużynę, a finansowo wyszliśmy na plus. Nawet, jeśli decydujemy się na wypożyczenie, chcemy oddawać zawodnika z poczuciem, że trzymamy nogę w drzwiach i zawsze możemy sprowadzić go z powrotem.
Jak wygląda pana obecna funkcja w Bayerze? Co w praktyce oznacza posada koordynatora akademii?
Głównym celem jest integracja młodych zawodników do pierwszego zespołu. Współpracuję ze skautami, sztabem trenerów i sztabem akademii. W praktyce można powiedzieć, że kładę nacisk szczególnie na najstarsze kategorie wiekowe. Oprócz szkolenia, zajmuję się rozmowami kontraktowymi, strategicznymi z zawodnikami, pracownikami. Generalnie – strategiczny rozwój akademii, zarządzanie nią. W tym sezonie dodatkowo mam funkcję zarządzającą w pierwszej drużynie, bo odeszła bardzo ważna osoba ze sztabu i zostałem o to poproszony przez prezesów. Ale to tylko tymczasowa funkcja. Pomaga mi to na co dzień, bo mogę obserwować z bliska treningi i pracę Petera Bosza, co przekłada się na codzienną pracę akademii.
Z Bayerem związał pan całe zawodowe życie, jest w nim już 20 lat.
Jako młody zawodnik odnosiłem sukcesy, grałem na najwyższym poziomie, ale zdrowie nie pozwoliło na to, bym kontynuował profesjonalną karierę. Szybko zacząłem kształcić się jako trener. To były lata 96-97. Miałem 16-17 lat, gdy zacząłem pracować jako szkoleniowiec. W 1999 roku zdawałem licencję trenerską jako najmłodszy i najlepszy na kursie. To otworzyło mi drzwi w Bayerze, pracę zaoferował mi ówczesny dyrektor akademii, Michael Reschke. Równolegle chodziłem wtedy jeszcze do szkoły i zdawałem maturę. Jednym z pierwszych zawodników, których trenowałem, był Kevin Kampl. Miał wtedy 10 lat. Niedługo później był Christoph Kramer.
Oprócz szkolenia technicznego i taktycznego, bardzo intensywnie rozwijałem się w aspektach kierowania zespołem i rozwoju indywidualnego zawodnika. Na początku byłem głównie trenerem drużyn od U-12 do U-15. W roku 2005 Michael Reschke, który został już wtedy menedżerem klubu, zaoferował mi pracę asystenta dyrektora sportowego przy nim i Rudim Völlerze, który dzięki swojej popularności może otworzyć w piłce wszystkie drzwi. Byłem odpowiedzialny za sprawy zarządzania i realizacji transferów.
Uczyłem się od mentorów i absolutnych ekspertów piłkarskich. Michael Reschke – dla mnie to jeden z najlepszych menedżerów w piłce nożnej. Rudiego Völlera z kolei znam już od lat, gdy był trenerem reprezentacji Niemiec. W 2003-2005 trenowałem jego synów w naszej akademii. Obserwowałem na żywo tak wybitnych trenerów jak Jupp Heynckes czy Peter Hermann, co pomogło mi w pracy z młodzieżą, zrekompensowało brak doświadczenia w zawodowej piłce jako zawodnik. Nie wiem, ile trzeba byłoby zapłacić za taką wiedzę na normalnym rynku.
W życiu są lepsze i gorsze etapy, ja swój gorszy miałem w latach 2008-2009. Ojciec, który żył w Polsce, ciężko zachorował. Klub pozwolił mi wyjeżdżać co weekend do Polski. Nie pracowałem wtedy jako trener, oglądałem w Polsce mecze na żywo – juniorów i Ekstraklasę. Z jednej strony miałem możliwość wizyt u ojca, z drugiej budowałem sieć skautingową klubu, z której korzystamy do dziś.
Generalnie współpracuje pan z polskimi trenerami.
Od ponad dekady regularnie przyjeżdżają do nas na staże. Przed mistrzostwami Europy 2012 doszło w Polsce do pierwszej dużej inwestycji w akademie i młodzież. Od tego czasu pojawia się wielu trenerów. Do dziś było ich u nas około 300.
Mówimy tylko o polskich?
Tak. Oczywiście zagraniczni także przyjeżdżają. Drzwi dla trenerów mamy zawsze otwarte. Staram się osobiście spędzić z nimi ten czas. Z jednej strony jestem zachwycony, z jaką ambicją polscy trenerzy przyjeżdżają na własny koszt, żeby się kształcić, z drugiej – pomaga nam to na polu skautingowym. Ostatnio nawet Peter Bosz i jego sztab poświęcili czas trenerowi Wojtkowi Tomaszewskiemu, który jest aktualnie na kursie UEFA Pro.
Wracając – moje życie nie było tak planowane. Z każdej sytuacji człowiek próbował i próbuje wykorzystać maksimum. Przyszedł moment, że brakowało czasu, by w pełni poświęcić się jako trener w akademii i asystent dyrektora sportowego. Klub stworzył dla mnie nowe stanowisko i tak zostałem koordynatorem akademii. Na początku skupiałem się na drużynach U-19 i U-17, dziś na całej akademii. W ostatnim sezonie pracowałem dodatkowo jako trener U-19. Po 20 latach nie ma w klubie kątów i osób, których nie znam. Miałem dzięki Bayerowi szansę poznać wszystkie aspekty pracy w klubie i piłce nożnej – zarządzanie klubem, pracę z pierwszą drużyną, szkolenie talentów, trenowanie, skauting.
Jak istotne jest, by dotknąć piłki z wielu stron?
Bardzo istotne. Od kiedy zacząłem pracę w klubie, zdobywałem szczeble licencji trenerskich i równolegle przechodziłem do aspektu menedżerskiego. Mam zakończone międzynarodowe studia MBA i licencję UEFA A. To wszystko się łączy. Ważne są oczywiście aspekty taktyczne, techniczne czy atletyczne, ale w piłce najważniejsza jest osobowość. Stworzenie sytuacji, by chłopcy mogli się jak najlepiej rozwijać. Jeżdżenie na mecze, znajomość piłki na najwyższym poziomie. Chcemy wykształcić w Leverkusen chłopaka na poziomie Ligi Mistrzów. Tego klub od nas wymaga i za to nam płaci. Jeśli chcę rozwinąć osobowość zawodników, muszę zacząć od trenera. Tylko osoby, które mają osobowość, mogą rozwinąć osobowość u zawodnika.
Jak w takim razie Bayer kształtuje osobowość trenerów?
W pierwszej kolejności ważne jest wyszukanie dobrych osobowości. Tak jak skauting zawodników, mamy również skauting trenerów.
W Polsce prowadzą go wciąż nieliczni.
Rozszerzyłbym to pojęcie – to nie tyle skauting trenerów, co skauting całych sztabów i pracowników wszystkich szczebli. Gdy jeżdżę na turnieje, oglądam nie tylko drużynę, ale i zachowanie trenerów. W jaki sposób komunikuje się z drużyną? Jak reaguje pod presją? Aspektów technicznych i szkoleniowych można się nauczyć, osobowość kształtuje się w młodym wieku człowieka.
Charakter trenera ciężko zmienić.
To możliwe, ale bardzo, bardzo trudne. Trener musi mieć zdolność do uczenia się, ambicję i identyfikację z tym, co robi. Nie znaczy to, że trener nie może mieć ambicji pójścia wyżej, ale jeśli trenuje u nas U-15, musi podejść do tego tak, że trenuje U-15, a nie profesjonalną drużynę. W U-15 jestem pedagogiem, psychologiem. Nie chodzi o wyniki, a o rozwój zawodnika. Ważna jest też ambicja do dalszej nauki. Ja mam 40 lat i dalej idę na studia. Uczenie się przez całe życie, tak zwane „longlife learning”. Nawet przez własne dzieci ciągle się uczymy.
Gdy masz Kaia Havertza, musisz być przygotowany na moment, gdy go nie będzie. Identycznie jest z trenerami, dlatego ich skauting jest ważny. Musimy być przygotowani na to, że trener dostanie ofertę, której nie może odrzucić. Nawet u nas w akademii w zeszłym roku trener U-19 odszedł. Takie sytuacje zdarzają się często.
Czyli jest w klubie baza danych, lista osób, które można zatrudnić, gdy pojawi się wakat.
Tak jest. Może nie jest to nie do końca udokumentowane, ale w przypadku takich sytuacji mamy rozwiązania. Może się nawet stać, że gdy odejdzie trener pierwszej drużyny, na jego miejsce wejdzie trener U-19. Musimy mieć pomysły, jak to rozwiązać. Ale zazwyczaj te sytuacje nie trafiają nas z dnia na dzień, są przez jakiś okres przygotowywane. Na pewno to nie jest to coś, czym zajmujemy się na co dzień. To tylko dyskretne plany, które tworzymy w małym gronie.
Bayer świętujący mistrzostwo juniorów U-17.
Jak wygląda rola w klubie Andrzeja Buncola i Tomasza Zdebela? Jeśli chodzi o kadrę trenerską, wychodzi na to, że Bayer jest najbardziej polskim klubem w Bundeslidze.
Tomek jest u nas pierwszy sezon, Andrzej już w latach 80. grał w klubie. Bardzo doceniany zawodnik w Niemczech. Miał tak samo ogromną rolę w rozwoju Kaia. Trenował go przez dwa lata. Bardzo lubię Andrzeja, bo to mega człowiek. Andrzej koncentruje się szczegółowo nad indywidualnym rozwojem zawodników pod kątem technicznym. Zawodnicy go lubią, bo jego ćwiczenia są inspirujące i motywujące. Zawsze z piłką. Wiem, że nawet Kai Havertz bardzo je doceniał, gdy Andrzej był w U-17 jednym z jego z trenerów. Tomek zaczął pracę w akademii dopiero w tym sezonie, był w amatorskich klubach w okolicy. Jego doświadczenie jako profesjonalny zawodnik to duży plus, zresztą grał też krótko w Bayerze.
Jak istotne jest to, by klub stawiał na takich ludzi jak Buncol, który zrobił coś dla Leverkusen jako piłkarz, a potem płynnie przeszedł w karierę trenerską? Polskie kluby nie zawsze budują tożsamość na zasłużonych postaciach, ale jest też druga strona medalu – zdarza się, że te zasłużone osoby myślą, że nie muszą się niczego nowego uczyć i za samo nazwisko należy im się fucha.
Zawodnik a trener – to dwie całkowicie inne role. Doświadczenie piłkarza może pomóc, ale nie jest kluczowe. Prosty przykład – trening rzutów wolnych. Jedna osoba opowiada, jak to zrobić w teorii. Druga osoba bierze piłkę i to robi. Od kogo się zawodnik więcej nauczy? Od tego praktycznego.
Fajna jest sytuacja, gdy były piłkarz jest trenerem w akademii i potrafi pełnić swoją rolę z wysoką identyfikacją pracy. Niestety – jest bardzo mało takich osób. Wielu nie chce tak intensywnie pracować. To nie tylko prowadzenie zespołu, ale i rozmowy z rodzicami, zawodnikami, trzeba być pod prądem 24 godziny na dobę za drobne pieniądze. Nie każdy były piłkarz jest na to gotowy. Bo trzeba to powiedzieć – pieniądze dla trenerów akademii są za niskie. Do dzisiaj nie rozumiem tego, dlaczego trenerzy tak niewiele zarabiają, skoro pełną tak ważną rolę. Wiem, że w Polsce wielu trenerów pracuje w dwóch-trzech klubach i jeszcze godzi to z pracą nauczyciela, żeby mieć godną pensję. Polscy trenerzy mają ogromną pasję i motywację, ale nie mają warunków, by ich ambicję efektywnie wykorzystać. W Niemczech jest podobnie – to nie tak, że tutaj trenerzy zarabiają w akademiach wielkie pieniądze.
Im młodsza kategoria wiekowa, tym trener powinien więcej zarabiać, bo to on ma największy wpływ na rozwój zawodnika. Są na to badania. Struktura jest niestety taka, że im starsza kategoria wiekowa, tym większe zarobki. To naturalne, że trenerzy mają ambicję, by jak najszybciej przebiec cały etap juniorski i trafić do profesjonalnej piłki, gdzie zarabia się najwięcej. Musi się to zmienić, jeśli chcemy znaleźć absolutnych ekspertów od konkretnych kategorii wiekowych. Nasz trener U-8 trenuje tę kategorię wiekową od osiemnastu lat. Znaleźć takiego człowieka z takim doświadczeniem, z taką aurą, z takim warsztatem – prawie niemożliwe.
Przez tyle lat nie pojawiła się u niego ambicja, by iść gdzieś wyżej?
Nie. Bo identyfikuje się z tym, co robi i traktuje to jako dodatkowe zajęcie, bo pracuje też w korporacji Bayer. Nie ma ambicji, by w trenerce zarabiać więcej. Trenował już u nas starsze roczniki, ale najbardziej pasjonuje go U-8. To człowiek, który ma 57 lat. Jak taka osoba otworzy rodzicom drzwi, od razu są emocjonalnie kupieni. Gdy szukałem dla mojego małego przedszkola, pani powiedziała, że pracuje w tym przedszkolu od 14 lat. Mogła mówić mi co chciała, miałem już na starcie tak wielkie zaufanie, że kupiłbym wszystko. Inaczej jest, gdy otwiera trener, który ma 19 lat, nie ma doświadczenia, nie ma aury. Trudniej przekonać rodziców.
A jak wygląda struktura wynagrodzenia trenerów w Bayerze? Trener U-8 zarabia tyle, co U-19?
Mamy trzy rodzaje trenerów – na cały etat, na cały etat z dodatkową funkcją w klubie i trenerów na małych umowach. Struktura nie jest jeszcze taka, jaką chciałbym mieć docelowo. Ale dbamy o trenerów. Wiem, że wiele klubów zapłaciłoby dużo, by mieć takiego eksperta, jak my od U-8. Jeśli w klubie jest ekspert od danego rocznika, nie znaczy to, ze ma całe życie trenować tylko jedną kategorię wiekową. On też potrzebuje wiedzy, co się dzieje w starszych i młodszych rocznikach. Świadomość, że przez 20 lat będziesz pracować w jednym roczniku, może psuć motywację. Trzeba dbać o takie osoby. Odpowiednio je wynagradzać. Muszą dostawać pozytywny feedback. Jeśli mielibyśmy strukturę, w której mamy eksperta U-8, U-11, U-13, U-15, U-19, byłby to model idealny. Reszta trenerów może być elastyczna. Trudno taką strukturę zbudować.
W którym wieku powinna pojawić się presja wyniku?
Nie powiedziałbym, że presja wyników to dobre słowo. Czy mam 10 czy 12 lat – gdy gram mecz, zawsze chcę go wygrać. Czy gram na ulicy, w szkole czy w klubie. Jeśli tej cechy nie mam, jeśli się poddaję, być może piłka nie jest dla mnie. Trenerzy muszą tę cechę rozwijać u piłkarzy. Ale to nie znaczy, że próbujemy wygrywać mecze za wszelką cenę. Nie ma tak, że kładę największy nacisk w U-17 na stałe fragmenty gry. Wygrają mecz, ale czego się nauczą?
Wybijania po autach.
Chcemy wygrać turniej, ale naszym modelem gry. Nie dlatego, że trener wymyślił sobie idealną taktykę.
W jaki sposób można nauczyć mentalności wygrywania w klubie, który wprawdzie zawsze jest w czołówce, ale ma problem z wygrywaniem trofeów i jego gablota świeci pustkami? W Niemczech funkcjonuje nawet prześmiewcze określenie – Bayer Neverkusen.
Jeśli mielibyśmy takie same warunki jak Borussia Dortmund czy Bayern Monachium, można byłoby w ten sposób rozmawiać. Ale gdy Bayern ma X razy większy budżet od nas, ciężko zarzucać nam, że niczego nie wygrywamy. Mimo tego jesteśmy ciągle w czołówce Bundesligi. Wielu nam zazdrości i przedstawia nas jako plastikowy klub. Będziemy walczyć dalej, by wygrywać trofea. Ale wiemy, że nie walczymy w tej samej wadze. Musimy znaleźć inną drogę. Udało nam się w ostatnich 10-15 latach doprowadzić do sytuacji, w której jesteśmy za tymi klubami na 3-4 miejscu. Daje nam to szansę grania w Lidze Mistrzów, co jest ogromnym sukcesem. Jeśli liczymy tylko mistrzostwa, puchary – OK, tego nie mamy dużo. Choć w tym sezonie mamy jeszcze dwie opcje – Puchar Niemiec i Ligę Europy.
Jak w tej sytuacji nauczyć mentalności wygrywania? Nasza drużyna częściej wygrywa niż przegrywa. W akademii mamy inną sytuację – warunki nie są aż tak nierówne jak na poziomie pierwszych drużyn. Dzielą nas niuanse szkolenia i infrastruktury. W juniorach zdobywaliśmy często mistrzostwa Niemiec. Ale w akademii nie chodzi o to, czy wygrywamy mecze lub mistrzostwa, czy nie. To tylko część szkolenia. Ciężko znaleźć korelację systemu szkolenia z pierwszą drużyną, jeśli chodzi o wygrywanie. Mówiliśmy o mistrzostwie juniorów z 2016 roku. Od czasu do czasu daję kursy i pytam się na sali:
– Kto z was wie, że zdobyliśmy w 2016 mistrzostwo U-17?
Z dwudziestu osób zgłaszają się dwie.
– Kto z was zna Kaia Havertza czy Benjamina Henrichsa?
Rękę podnoszą wszyscy.
W szkoleniu wygrywanie jest ważnym aspektem dla budowania charakteru i mentalności. Ale nie jest kluczowe. To pokazuje, że w juniorach ważniejszy jest zawodnik, a nie drużyna. Na Havertza mieliśmy plan. Wszystko się udało zrealizować. Pomogło szczęście, bo w akademii nigdy nie miał poważnej kontuzji. Wyszło jak w naszym haśle – Liga Mistrzów we wszystkim, co robimy. Od transferu do nas do dnia dzisiejszego. Brakuje nam jeszcze tylko tego, żeby Kai u nas został na dłużej.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK / archiwum prywatne