Reklama

Luz i pewność siebie. Wracam z podniesioną głową

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

12 czerwca 2020, 13:48 • 13 min czytania 9 komentarzy

 – Poza Lechią zgłosiły się cztery inne kluby Ekstraklasy. Uprzedzając pytanie – Pogoń nie była w tej czwórce. Gdy pojawiło się zainteresowanie Hajduka Split czy NK Osijek, Gorica chciała za mnie powyżej miliona euro. Specjalnie zawyżała kwoty, by nie wzmacniać konkurencji. Oferty były z przeróżnych kierunków – nawet z Emiratów Arabskich czy Korei Południowej, też z Turcji – mówi Łukasz Zwoliński, który zaliczył mocny powrót do PKO Bank Polski Ekstraklasy.

Luz i pewność siebie. Wracam z podniesioną głową

Jego telefon – najskuteczniejszego obcokrajowca zeszłego sezonu ligi chorwackiej – był w ostatnich miesiącach rozpalony do czerwoności. Dlaczego wybrał Lechię i jaki wpływ na jego decyzje miało dziecko, którego się spodziewa? Jak Piotr Stokowiec podchodzi do tematu zaległości, namawiając piłkarza na transfer? Dlaczego w Goricy nie było jupiterów? Jak reaguje piłkarz, gdy dostaje przed meczem ziemniaki z boczkiem i kotlet? Czy Michał Masłowski miał więcej sprzętu do regeneracji niż cała Gorica? Czy organizację HNK Goricy da się porównać do polskiej pierwszej ligi? Dlaczego piłkarz Ekstraklasy nie może narzekać na warunki? Zapraszamy. 

***

Wydaje się, że transfer do HNK Goricy był dla ciebie strzałem w dziesiątkę. W Polsce pewnie zostałaby ci pierwsza liga albo słaby klub Ekstraklasy, tymczasem zaliczyłeś klasyczną ucieczkę do przodu i wracasz jako odmieniony piłkarz.

Na pewno nie mogę powiedzieć, że zrobiłem krok w tył, żeby zrobić dwa kroki w przód. Zgadzam się – przejście do Goricy było strzałem w dziesiątkę. Spotkaliśmy się jakiś czas temu i rozmawialiśmy już na ten temat. Nadal podtrzymuję moją opinię – to był naprawdę bardzo dobry wybór. Odnalazłem się tam i piłkarsko, i jako człowiek.

Widzimy, że wraca trochę inny piłkarz. 

Bardziej opalony czy co? (śmiech) 

Reklama
Przede wszystkim bardzo pewny siebie, który wchodzi na boisko jak po swoje. To wynika bardziej z tego, że rozwinąłeś się piłkarsko, czy odświeżyłeś głowę?

I jedno, i drugie. Wydaje mi się, że z roku na rok, z miesiąca na miesiąc każdy się rozwija.. Nie raz podkreślałem, że jakościowo liga chorwacka jest troszkę lepsza od polskiej. Może brakowało mi stadionów, kibiców, to dla nich się gra, musi być show, ale sam poziom był wyższy, przez co podniosły się moje umiejętności. Od samego początku wszystko zaczęło się układać – miałem tam bardzo dobry okres przygotowawczy, później trener mi zaufał, zostałem wicekapitanem. Miałem to, czego najbardziej mi brakowało – grałem od deski do deski. Jeśli napastnik jest na boisku, wie, że dobrze się czuje, dobrze przepracował okres przygotowawczy, trener na niego stawia i widzi w nim lidera – automatycznie przekłada się to na luz i pewność siebie. I na bramki.

Jako człowiek też się rozwinąłem – poznałem inną kulturę, inny kraj. Ludzie mają w Chorwacji więcej luzu. Cieszą się z tego, co tu i teraz. Nie myślą o tym, co będzie za tydzień czy za rok. Ta mentalność bardzo mi podpasowała. Nie potrzebowałem tej mitycznej aklimatyzacji. Wręcz uważam, że to bardzo często alibi, ale nie chcę przesądzać, bo wcześniej nie żyłem nigdy zagranicą, nie byłem w wielu krajach. W Chorwacji szybko się odnalazłem. Od razu, mówiąc kolokwialnie, wszedłem z buta do szatni i ligi, co było fajne. Chorwacja nauczyła mnie tego, że nie myślę, gdzie Łukasz Zwoliński będzie za rok. Skupiam się na tym, co tu i teraz. Przez to jestem szczęśliwy i to powoduje ten uśmiech na twarzy.

Jadąc do Chorwacji miałeś nastawienie, że chcesz wrócić do naszej ligi, czy od razu myślałeś w kategoriach „tu i teraz”?

Takiego myślenia nauczyła mnie Chorwacja, więc nie powiem, że od razu myślałem na zasadzie „nie wiem, co będzie”. Na pewno to było jednym z moich małych marzeń – spróbować sił zagranicą. Cieszę się, że nie wracałem z podkulonym ogonem, a głową podniesioną do góry. Ale to nie jest też tak, że byłem zmuszony do powrotu. Wiedziałem, że nie przedłużę kontraktu w Goricy, ale zainteresowanie wyrażało bardzo dużo klubów.

Także zagranicznych?

Z przeróżnych kierunków – nawet z Emiratów Arabskich czy Korei Południowej, też z Turcji. Problem był jeden – te kluby zazwyczaj chciały mnie jako wolnego zawodnika (kontrakt Zwolińskiego z Goricą miał wygasnąć w lipcu 2020 – red.). Nie dzieliłem się tą informacją z nikim poza najbliższą rodziną – moja żona jest w ciąży, nie chciałem mieć dodatkowego stresu. Gdy kończy ci się kontrakt, nigdy nie wiadomo, gdzie będziesz grać. Było wiele przypadków, że, odpukać, zawodnicy łapali kontuzje i wszystko się sypało. Żona ma termin porodu na koniec lipca, nie chciałem w tych miesiącach żyć w stresie nie wiedząc, jaka będzie moja przyszłość, wisieć na telefonie. Do tego uprzedziliśmy fakt koronawirusa – bylibyśmy w bardzo niewygodnej i stresującej sytuacji w Chorwacji. Dyrektor sportowy wiedział, że będę chciał odejść zimą. Prosiłem go – to było na obozie – żeby jak najszybciej dogadali temat z prezesem Mandziarą, bo mi bardzo zależy, by już teraz zmienić klub.

I tak podjąłeś ryzyko. Najpierw podpisałeś kontrakt od lata, dopiero po jakimś czasie Lechia cię wykupiła.

Nie ukrywam, że bardzo dużo rozmawiałem z dyrektorem sportowym Goricy. On akurat wiedział, że żona jest w ciąży i przedstawiłem mu, jaka jest sytuacja. Bardzo fajnie się zachował, choć troszkę walczyliśmy, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Bardzo dużo klubów odmówiło ze względu na cenę. Gdy pojawiło się zainteresowanie Hajduka Split czy NK Osijek, Gorica chciała za mnie powyżej miliona euro. Specjalnie zawyżała kwoty, by nie wzmacniać konkurencji. Nie miałem wpisanej sumy odstępnego, więc to klub decydował. A Lechia? Trener Stokowiec do mnie dzwonił, wiedziałem, jaki to trener, Lechia była konkretna, bo oferowała długoletni kontrakt. Powiedziałem dyrektorowi sportowemu, jaka jest sytuacja. Od strony ludzkiej fajnie się zachował – kluby dogadały się na mniejsze pieniądze i transfer w końcu doszedł do skutku. 

Reklama
Jeśli zgłasza się Hajduk, to dobry dowód na to, jak solidną markę wyrobiłeś sobie w Chorwacji. 

Do Goricy przyjechał dyrektor sportowy Hajduka – Ivan Kepcija. Mówił, że są zainteresowani, kwestia dogadania się klubów i zobaczymy. Dziwne by to było, gdyby nie pojawiły się oferty, skoro faktycznie byłem w formie. Po pierwszym sezonie zostałem najskuteczniejszym obcokrajowcem całej ligi. Tylko trzech zawodników miało więcej bramek. To nie był przypadek, że pojawiło się zainteresowanie.

Z Ekstraklasy odzywała się tylko Lechia? 

Poza Lechią – cztery inne kluby. Ale nic więcej nie powiem. Uprzedzając pytanie – Pogoń nie była w tej czwórce. 

Z Pogonią, na której stadion wracasz w weekend.

Pewnie, że będzie to dla mnie szczególny mecz. Pogoń to klub, który od małego jest w moim sercu. Stawiałem w nim swoje pierwsze kroki, tam debiutowałem w juniorach, rezerwach, na seniorach kończąc. Tam strzelałem swoje pierwsze bramki w Ekstraklasie. Tego się nie zmieni. Mam bardzo duży szacunek do tego klubu, nie byłoby mnie tu, gdzie jestem, gdyby nie Pogoń. 

To dla ciebie prywatna satysfakcja, że dwa lata temu kibice Pogoni na ciebie gwizdali, a dziś piszą w mediach społecznościowych, że przydałby się taki Zwoliński?

Wiesz, co było fajne w Chorwacji? Wprawdzie uczyłem się chorwackiego, ale nie znałem go na tyle, by czytać gazety czy portale. Nie wiedziałem, co się o mnie pisze. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie wchodzę na wasz portal, bo wchodzę bardzo często, macie dużo informacji, ale nauczyłem się nie czytać nic więcej poza tekstem – zero komentarzy, nie mam też Twittera. Chcąc nie chcąc nie czytam, więc nie wiem do końca, jaka panuje opinia. Nie potrzebuję tego. Mam kontakt z najbliższymi znajomymi i to mi wystarczy, jak powiedzą “Zwolo, fajnie, że strzeliłeś” i tyle. 

Jak zareagowała Gorica, gdy podpisałeś kontrakt z Lechią od lata, a jeszcze nie był dogadany transfer definitywny? Funkcjonuje w Chorwacji Klub Kokosa? 

Wątpię. Byłem w jednym klubie, więc nie mogę mówić kategorycznie, ale nie przypominam sobie, by było w Chorwacji coś takiego. Dyrektor sportowy, który w klubie o wszystkim decydował, powiedział mi wprost: – Jakim byłbym człowiekiem, gdybym był wobec ciebie nie fair? Zabrakło nam 45 minut do miejsca pucharowego, a każdy twierdził, że weszliśmy do ligi przez przypadek i zaraz zlecimy z hukiem. Wznieśliśmy razem klub na wyższy poziom.

I to było mega fajne. Na końcu wszyscy jesteśmy ludźmi. Nie chcę mówić, jak jest w Polsce, ale to naprawdę budujący przykład, że klub, do którego przyszedłem, któremu dałem coś od siebie, pokazał swoją fajną stronę. Nie było nic takiego, że byłbym odsunięty czy miałbym biegać. Jesienią grałem mniej, ale to naturalna kolej rzeczy – jak klub na kimś już nie zarobi, woli stawiać na innego zawodnika. Wiadomo, że się denerwowałem, ambicja mi nie pozwalała siedzieć na ławce, ale z drugiej strony rozumiałem tę sytuację i starałem się podchodzić do tego z chłodną głowa. 

Nie przeszkadzał ci fakt, że w Lechii Gdańsk są od lat opóźnienia w wypłatach? 

To nie jest tak, że o tym nie wiedziałem. Rozmawiałem z trenerem Stokowcem, od razu powiedział: – Słuchaj, Łukasz, nie będę cię oszukiwać, są problemy z wypłatami na czas, ale prędzej czy później zawodnicy zawsze dostają swoje.

Jestem na to po prostu przygotowany. Trener mówił, że dużo w klubie się pozmieniało, odeszło wielu zawodników, płynność finansowa powinna być z miesiąca na miesiąc coraz lepsza. Chciałbym, by wszystko było normalnie, ale pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Uważam, że nie ma co za bardzo nad tym rozmyślać, skoro nie mamy na to wpływu. 

Uczciwie przedstawiona sprawa, skoro już zgodziłeś się na to z pełną świadomością, nie wypada marudzić. 

Wolę usłyszeć najgorszą prawdę, że dostanę pieniądze za cztery miesiące niż by co tydzień mi ktoś mówił, że będzie pensja w piątek. 

A jak wyglądała organizacyjnie Gorica? Da się to porównać do Ekstraklasy? 

Nie da się. Nawet do pierwszej ligi. Polsce dużo pomogło Euro – pobudowano stadiony, żaden piłkarz nie ma prawa narzekać na warunki, jakie oferują kluby w Ekstraklasie, jeśli chodzi o przygotowanie, sprzęt, bazę treningową, kończąc na suplementacji, dietetyce czy fizjoterapeutach. Różnica jest naprawdę ogromna. Byłem w klubie, który pierwszy raz w historii awansował do chorwackiej ekstraklasy. Na początku mecze mogliśmy rozgrywać tylko w dzień, bo nie było jupiterów. Gdy je stawiali, wyobraź sobie, że ludzie płakali ze szczęścia. Kitman wszystko nagrywał, dla nich naprawdę była to wielka rzecz. Nawet się śmialiśmy z zawodnikami, że jak Gorica awansowała, na Instagramie miała 300 followersów, teraz ma sześć tysięcy. Pod względem organizacyjnym, fizjo, nawet jedzenia – klub bardzo się rozwinął. 

A propos jedzenia, nie zapomnę swojego pierwszego wyjazdu. Jechaliśmy na mecz z Rijeką. Pierwszy mecz w historii Goricy w ekstraklasie. Przychodzimy na obiad, a tam ziemniaki z boczkiem i kotlety cevapi. Pytam kelnerkę: – Przepraszam, gdzie jest ryż albo makaron?

A ona na mnie patrzy i pokazuje na fizjoterapeutów, że tamci panowie wybierali jedzenie.

– Gdzie jest ryż i makaron?

– Nie ma. Ale te ziemniaki są mega dobre! Musisz spróbować!

Poszedłem do dyrektora sportowego i powiedziałem, że nie może tak być, że jemy przed meczem ziemniaki z cebulą i boczkiem. Na następny mecz był już makaron i ryż. Małe detale, które w Polsce są nie do pomyślenia. Ale wszyscy zjedli kotlety i normalnie grali, tyle samo przebiegli.

Dziś dalej masz żelazną dyscyplinę dietetyczną, dbasz tak samo o siłownię czy dodatkowe treningi, czy widząc chorwacki luz, jedząc ziemniaki z boczkiem, uznałeś, że czasem warto sobie odpuścić?

Reżim jest, jak zaczynasz. Od samego początku staram się zwracać uwagę na to, jak jeść, jak podchodzić do tego wszystkiego – u mnie to już codzienność, normalność, w ogóle nie traktuje tego jako reżim. Nauczyłem się przez Chorwację, że najważniejsze jest to, co na boisku, a wszystkie rzeczy dookoła są ważne, ale nie najważniejsze. Nie znaczy to, że teraz będę jeść nagle dwa razy w tygodniu hamburgery czy kebaby. Nie o to chodzi.

Zawodnicy w Chorwacji na początku dziwnie się na mnie patrzyli – robi jakieś ćwiczenia dodatkowe, wrzuca na Instagram zdjęcie zdrowego posiłku. Zaczęli podpytywać. Mieli tak luźne podejście, że nie wiedzieli, że takie małe detale mogą naprawdę w jakimś stopniu wpłynąć na formę. To też było fajne – zaczęli interesować się rzeczami, nad którymi wcześniej się nie zastanawiali. Śmieję się, że “Masło” miał więcej sprzętu do regeneracji niż cała Gorica. Miał Hypervolta, Recovery Pump, Compex. Patrzyli się, bo całe życie byli tylko masowani oliwką. W Rijece, Dinamie czy Hajduku są pewnie fizjoterapeuci i medycy, ale my w naszym pierwszym sezonie nie mieliśmy nawet doktora klubowego. Fizjo robili wszystko, co mogli, bardzo fajni ludzie, ale nie byli doktorami, nie mogli czegoś przeskoczyć i zdiagnozować problemów. Mogli pomóc mięśniowo, gdy coś bolało. Jesteś w klubie w ekstraklasie, a nie masz doktora. 

Musiał być to szok dla ciebie.

Był, był. Ale widzisz, wracając do wszystkiego – robiliśmy super wynik, a Dinamo grało w Lidze Mistrzów. W Polsce czasami mamy wszystko, a brakuje tego najważniejszego. Piłkarze nie mogą narzekać na naszą organizację, bo jest na najwyższym poziomie. W Chorwacji też, wiadomo, są kluby na wyższym poziomie – Dinamo Zagrzeb ma swojego kucharza czy siłownię, bo my siłowni nie mieliśmy. Nasz trener od przygotowania fizycznego przywoził swój sprzęt do klubu. Stawałem z ciężarem na stare krzesło. Jak cię coś bolało, był masaż oliwką, więc lepiej nie mieć kontuzji (śmiech). Odpukać – nie miałem, więc bardzo z tego powodu się cieszyłem. 

Trenowałeś w klubie czy na własną rękę?

Miałem szczęście, że pod koniec pierwszego sezonu poznałem chłopaka, z którym trenował też Damian Kądzior i pięciu zawodników z Dinama. Sporo kosztowały treningi z nim, ale bardzo fajnie, że miałem taką możliwość. Trener nie widział problemu: – Łukasz, no ja ci nie zabronię, tu nic nie ma, tam masz wszystko. Kriokomorę, saunę, bieżnię. Chcesz być lepszym zawodnikiem – korzystaj.

Miałem tylko informować. Chodziłem indywidualnie. Dobrze, że nie było problemów, bo wiemy, jak czasami to wygląda, gdy zawodnicy sami chcą potrenować. 

Patrząc na organizację, zrobiliście naprawdę dobre wyniki – w zeszłym sezonie piąte miejsce, teraz też w środku stawki.

Inny przykład – w większości klubów w Ekstraklasie masz kitmana, greenkeepra, panie z pralni, osoby od sprzętu. W Goricy od tego był jeden gość, lubił sobie jeszcze wypić codziennie dwa-trzy piwka i robił linie na boisku. 

Chociaż proste?! 

Proste, proste! Prał ciuchy, kosił trawę, podlewał boiska. Jeden od wszystkiego. Ale on dla tego klubu oddałby serce i to było fajne. Fajne też było obserwować, jak klub się rozwijał przez te miesiące. Dziś ma już swojego doktora. Pojawiły się na treningach kamery, dzięki którym analizowana jest na przykład technika strzału. Bardzo dużo zawdzięczam temu klubowi.

Czujecie się jako Lechia jednymi z wygranych pandemii? Przyszło sporo nowych piłkarzy, wielu odeszło, był czas, by wszystko poskładać. 

Masz rację, wydaje mi się, że dostaliśmy troszkę więcej czasu, żeby nowi zawodnicy, czy zawodnicy z lekkimi urazami, wrócili do pełnej dyspozycji. Trener też miał kilku nowych zawodników, więc jeśli możemy doszukiwać się jakichkolwiek plusów tej sytuacji, to chyba to, że trenerzy i zawodnicy mieli więcej czasu, aby podgonić z formą, zgrać się. Jak najbardziej – na to był czas. 

Docelowo trener chce grać z tobą na dziewiątce i podwieszonym Flavio? 

Przed moim przyjściem do Lechii trener mówił, że Flavio może grać na skrzydle albo podwieszonego napastnika, nikt też nie powiedział, że nie będziemy grać na dwóch napastników. Trener ma jakiś pomysł. Kwestia czasu, żebyśmy mogli się razem z Flavio zgrać. Nie możemy patrzeć przez pryzmat tylko meczu z Cracovią. Wydaje mi się, że to może być fajna i owocna współpraca, bo na treningach wygląda to dość dobrze. Im więcej będziemy grać ze sobą, będziemy się coraz lepiej poznawać, swoje lepsze i gorsze strony, swoje ruchy, tym szybciej wkradną się automatyzmy. 

Liczyłeś sobie, ile potrzebujesz średnio minut na jedną bramkę? 

Nieee. Widzisz, to jest takie zaprzątanie głowy. To dobre dla was, dziennikarzy, lubicie statystyki. 

Czyli ci nie mówić? 

Nie musisz. Nie będę przez to ani lepszym ani gorszym piłkarzem. Jak człowiek ma za dużo na głowie, też nie jest dobrze. 

Powiem ci tylko tyle, że jeśli utrzymasz to tempo, przebijesz w pół roku swój najlepszy sezon strzelecki w Ekstraklasie. Stawiasz sobie jakiś cel bramkowy? 

Nie. Niczego nie zakładam. Cieszę się, że to wygląda jak wygląda i oby to podtrzymać. 

A tak ogólnie wracasz z nastawieniem, że musisz coś udowodnić?

Nie. Ogólnie sezon w Goricy zacząłem dobrze, grałem, później – gdy już było wiadome, że nie przedłużę kontraktu – z oczywistych przyczyn grałem mniej minut, chociaż dalej byłem w formie. Na szczęście dostawałem szanse w pucharze. W lidze skończyłem z czterema bramkami, w pucharze z pięcioma. Przychodząc do Polski wiedziałem, że mogę wejść w ligę z marszu i grać, bo czułem się bardzo dobrze. To nie jest tak, że wróciłem do Ekstraklasy i miałem coś do udowodnienia. Wiedziałem, że czuję się dobrze i głupio byłoby tego nie wykorzystać poprzez dobrą grę na boisku. Chyba to widać i oby to się podtrzymało do samego końca. 

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. newspix.pl / FotoPyK / Roksana Fydrych 

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Cały na biało

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

9 komentarzy

Loading...