Pewnym nadużyciem byłoby stwierdzenie, że niektóre drużyny naszej Ekstraklasy ucieszyły się na wieść o pandemii. Ale jeśli mielibyśmy poszukać drużyn, które zaliczyły wiosenny falstart i przydałaby im się chwila na złapanie oddechu – w czołówce takiej klasyfikacji znalazłyby się Jagiellonia Białystok i Cracovia.
Ci pierwsi bardzo dużo obiecywali sobie po obecnym sezonie. Wszyscy na Podlasiu chcieli obejść stulecie klubu z przytupem. Z roli tego, który zawsze kręci się przy czołówce zamienić się w ekipę, która rozdaje karty. Gdzieniegdzie mówiło się o naprawdę najwyższych celach – zdobyciu Pucharu Polski i wygraniu ligi. Już wiemy, że Pucharu zdobyć się nie uda, ligi wygrać także, o ile nie zdarzy się jakiś niewiarygodny cud.
Jesienią Jaga grała bardzo chimerycznie, za co głową przypłacił Ireneusz Mamrot. Wiosną można było zażartować, że jeśli głównym zarzutem do Mamrota była niestabilna forma, to Petew w tym zakresie osiągnął na początku swojej pracy sukces – Jaga wreszcie grała stabilnie, czyli zawsze beznadziejnie. Wyjazdy do Krakowa czy Warszawy skończyły się wysokimi porażkami bez jakiegokolwiek stylu, dwa pierwsze mecze u siebie to wyszarpane remisy po przeciętnej grze. Drgnęło dopiero w dwóch ostatnich kolejkach – Jaga opędzlowała Pogoń i Śląsk, ale choć wyniki wyglądały korzystnie, w samej grze ciężko było szukać argumentów, że białostoczanie rozpoczną za chwilę szturm na miejsca pucharowe.
Cracovia z kolei miała być tą drużyną, która rzuci rękawicę Legii. Dwa pierwsze mecze – wygrane z Arką i Lechem – tylko podbiły oczekiwania względem ekipy Michała Probierza. Zresztą on sam kreślił bardzo ambitne cele i nie ukrywał, że interesuje go walka o mistrza. Mecz z Legią określano jako starcie na szczycie, spotkanie, które zadecyduje o tym, czy to będzie liga dwóch prędkości, czy jednak tylko jednej.
Probierz przyznał później, że niepotrzebnie narzucał na swoich zawodników taką presję. Wyniki mówią jasno – ci niespecjalnie poradzili sobie z oczekiwaniami. Po dobrym początku przyszły cztery porażki z rzędu. I o ile przegrane z Piastem czy Legią można jeszcze wliczyć w koszta, o tyle zero punktów w derbach Krakowa rozgrywanych przy Kałuży czy porażka z Górnikiem chluby nie przynoszą.
Oba kluby mogły się więc lekko uśmiechnąć pod nosem na wieść o długiej przerwie, ale to nie znaczy, że okres pandemii przeżywano w nich sielankowo. Zarówno w Białymstoku, jak i w Krakowie dochodziło do grzmotów. Oba kluby postanowiły rozmawiać z piłkarzami o obniżkach w sposób dość dyskusyjny, który można sprowadzić do zdania – macie zrzec się połowy zarobków, a jak się nie podoba, to wypad. Wrzało w Jadze, której piłkarze niespecjalnie palili się do tego, by obniżać zarobki przy tak postawionej sprawie, ale gdy już zaczęto prowadzić normalny dialog – obie strony doszły do porozumienia.
Do ofiar nie doszło, za to w Cracovii – już tak. Piłkarze początkowo nie zgodzili się na zaproponowane im warunki i chcieli negocjować. Żeby wszyscy mówili jednym głosem, dogadano się, by rozmowy w ich imieniu prowadził kapitan, Janusz Gol. Wyszło tak, że wszyscy piłkarze dogadali się indywidualnie na nowe umowy, a jedyną czarną owcą został właśnie Gol. Stracił opaskę kapitańską i to chyba największa zagadka przed dzisiejszym meczem – znajdzie zaufanie w oczach Michała Probierza? Dalej będzie centralną częścią zespołu, czy jednak znajdzie się na bocznym torze?
W Krakowie obejrzymy dziś zatem mecz rozczarowanych wiosną, mecz rozczarowanych okresem pandemii, oby nie także mecz rozczarowanych kibiców przed telewizorami.
Fot. FotoPyK